Kiedy próbowała odwrócić głowę, wszystko kołysało się przed jej oczami.

Dan przyglądał się jej zmartwiony, ale w jego oczach krył się żartobliwy błysk. Pokręcił głową.

– No wiesz, Camillo, wymyślasz najdziwniejsze rzeczy, żeby zwrócić na siebie uwagę! Czy myślisz, że twoje nowe ego nie wystarczy?

– Zamknij się! – ofuknął go Greger. – To poważna sprawa! Jak to właściwie się stało, Camillo?

– Wyszłam na około pół godziny do pokoju Phillipa – wyszeptała Camilla z wysiłkiem – żeby podlać jego orchidee; zadzwonił i mnie o to poprosił. Kiedy wróciłam, słyszałam, że ktoś czmychnął w pośpiechu na dół po schodach.

– Czy wybiegł na zewnątrz? – spytał krótko Greger.

– Nie wiem.

– Drzwi wyjściowe nie otwierają się bezgłośnie.

– Nic nie słyszałam.

– Są inne wyjścia – odparł Michael.

Camilla uśmiechnęła się słabo.

– Właściwie jestem wdzięczna za tę okropną bezsenność. Gdybym zasnęła, teraz…

Nie zdołała dokończyć myśli.

– Mamy więc do czynienia z usiłowaniem morderstwa – stwierdził Dan. – Ależ to podniecające! Może powinniśmy wezwać policję. „Gdzie pan był dziś wieczorem między…”

– Nie, poczekaj trochę z policją – powstrzymał go Greger. – Musi istnieć jakieś rozsądne wytłumaczenie.

– Oczywiście – dodał Michael – i myślę, że je znam. Nie tak dawno temu Helena malowała tu obrazy. Mogła wrzucić do pieca ścierkę nasączoną terpentyną, a te bryłki węgla leżały już tam od niepamiętnych czasów.

– Myślisz, że to samoistne zapalenie? – zastanowił się Greger. – Tak, to brzmi prawdopodobnie.

– Ale kroki na schodach? – spytała Camilla.

– W tym domu aż roi się od dźwięków. Czy jesteś pewna, że odgłos kroków ucichł w dole schodów? I czy możesz przysiąc, że to był człowiek?

Camilla zamknęła oczy. Czy potrafi sobie przypomnieć? Jak to właściwie było? Tak, słyszała kroki na schodach.

Lecz kiedy próbowała wydobyć z pamięci ten dźwięk, uświadomiła sobie, że wcale nie musiał dochodzić od strony głównych schodów. W domu znajdowały się jeszcze inne schody: jedne prowadziły na dół do kuchni, a drugie…

– Już nie wiem, Greger – szepnęła zmęczona.

Greger wyprostował się.

– A gdzie właściwie ty w tym czasie byłeś, Dan?

– No, zaczyna się – westchnął Dan. – Najpierw byłem w barze hotelowym i pytałem o parasol Heleny, ale nie tam go zostawiła, ta mała wiercipięta. Potem, jak wszyscy wiedzą, uczestniczyłem w tak zwanym wieczorku rosyjskim w klubie. Nie miał on jednak w sobie nic rosyjskiego! Był tylko pretekstem, aby się napić wódki.

– Czy ktoś może zaświadczyć, że tam byłeś przez ostatnią godzinę?

Dan zachichotał.

– Nie sądzę, aby ktoś był w stanie zaświadczyć cokolwiek o tej porze. Poza tym wyszedłem stamtąd kilka godzin temu. A jeśli chcesz wiedzieć, dokąd, to poszedłem do portu i wpatrywałem się w kuszącą, wciągającą, czarną wodę i rozmyślałem nad swoim przegranym życiem. Nie było jednak nikogo, kto by mnie widział. Dlatego nie skoczyłem. To przestaje być zabawne, gdy nikt nie może przybiec na ratunek. A ty? Wy dwaj chyba razem wróciliście do domu?

– Nie – sprostował Michael. – Rozstaliśmy się w szatni. Ja wróciłem do domu… hm, chyba za dwadzieścia dwunasta.

– Czy nuciłeś coś? I czy poszedłeś do kuchni? – spytała cicho Camilla.

Zamyślił się.

– Tak, pewnie tak, zawsze mruczę pod nosem. Wziąłem sobie kanapkę i poszedłem tylnymi schodami do siebie.

– I nie widziałeś nikogo innego? – spytał Dan.

– Nie. Słyszałem, jak Camilla wraca na górę i wchodzi do pokoju Heleny. Potem w domu było zupełnie cicho, do chwili kiedy Camilla krzyknęła.

– A ty, Greger? Widzicie, jak dobrze wypadam w roli detektywa?

– Właśnie wszedłem do domu – odparł Greger. – Zostałem jeszcze chwilę i rozmawiałem z przyjaciółmi, a potem pomaszerowałem do domu. Właśnie byłem w drzwiach, kiedy usłyszałem krzyk.

Camilla wolno usiadła.

– Czuję się już trochę lepiej. Może powinnam przenieść się do hotelu na dzisiejszą noc? Nie mogę przecież spać w pokoju Heleny.

Spojrzeli po sobie.

– Na parterze jest pokój gościnny – zaproponował Greger. – Możesz dzisiaj z niego skorzystać.

Camilla zawahała się. Najbardziej pragnęła w ogóle opuścić ten dom, ale nie chciała chłopców dodatkowo niepokoić.

W chwilę później przy ich wydatnej pomocy urządziła się jakoś w pokoju gościnnym, który znajdował się obok kuchni. Dan wpadł na chwilę z krótką wizytą.

– Rzeczywiście, jesteś blada na buzi, dziewczyno – stwierdził. – Ale tutaj jest porządny zamek w drzwiach i zasuwy w oknach. W dawnych czasach służyły po to, aby trzymać zalotników z dala od pokojówek. Jeżeli będziesz się czegoś bała, zapukaj w ścianę. Mieszkam zaraz obok.

Dan nie był, co prawda, tym, który dawał jej największe poczucie bezpieczeństwa, ale podziękowała mu uprzejmie za troskę.

Jak tylko Dan wyszedł, Camilla rzuciła się do telefonu. Połączenie z głównym aparatem było czynne. Zamówiła rozmowę z Grand Hotelem i po chwili miała Phillipa na linii.

– Tu mówi Camilla – zaczęła. – Dzwonię, bo nie wiedziałam, czy miałam podlać te żółtozielone orchidee, więc je tylko zrosiłam. Chyba nie zrobiłam źle?

Westchnął ciężko.

– Nie, nic się nie stało. Ale czy wiesz, że jesteś już drugą osobą, która dzwoni z domu w odstępie paru minut, żeby spytać o drobiazgi? W środku nocy!

– Och, przepraszam – powiedziała pokornie. – Śpij dobrze. Dobranoc.

Usiadła na brzegu łóżka. W myślach skreśliła Phillipa z listy jako „Niszczyciela” i zrobiła to z radością. Phillip jako morderca… to nieprzyjemna myśl.

Zanim się położyła, wymknęła się cicho z latarką w ręku i skręciła w ciemny korytarz na tyłach domu. Poświeciła na rurę. Dostrzegła tam coś białego i sięgnęła po zwinięty papier. A więc nie zauważył jej listu.

Kiedy jednak przyjrzała się lepiej, zrozumiała, że to nie był jej list, ale nowa wiadomość!

Pośpiesznie wróciła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi na klucz. Wtedy rozwinęła kartkę i zaczęła czytać tekst napisany wielkimi literami.

Dziękuję, Camillo! Mimo że wiadomość od Ciebie spadła na mnie jak grom, muszę przyznać, że odczułem dużą ulgę. Teraz mam znacznie większą swobodę działania. Kochana Camillo, wiem, że masz chroniczne poczucie winy wobec swego ojca, którego nie potrafisz kochać. Wiem o tym, chociaż nigdy na ten temat nie mówiłaś. Nie martw się, nie jesteś w swych uczuciach odosobniona. Nigdy nic nie czułem w stosunku do moich braci, nic poza wyrzutami sumienia, ale teraz się ich pozbyłem. Myślę, że się bardzo dobrze rozumiemy, ty i ja.

Co się tyczy Twojego drugiego pytania, to nie jestem z nikim związany, lecz z zupełnie innych powodów chcę być Twoim przyjacielem na odległość. To dla Twojego dobra, moja przyjaciółko. I wierzę w głębi duszy, że jestem jednym z tych, których bardzo, bardzo lubisz. To zabrzmiało niezwykle obiecująco, kiedy napisałaś, że rzuciłabyś się w moje ramiona. Nie zapomnij o tym!

Twój przyjaciel

PS

Jesteś teraz o wiele bardziej pociągająca, Camillo! Powiedzieć, że jesteś piękna, to za mało.


Camilla zaśmiała się cicho uszczęśliwiona, czytając ostatnie zdanie.

Uderzyła ją pewna myśl. Phillip nie mógł być Niszczycielem. Ale chyba nie mógł być też Przyjacielem.

Ależ mógł! Wyjechał przecież z domu w godzinę po tym, jak zostawiła swój list w korytarzu. Zdążyłby zabrać list i w zamian zostawić swój.

Tak, nie był w każdym razie mordercą i świadomość tego sprawiała ulgę. Camilla musiała bowiem przyznać, że bała się Phillipa. Greger także ją przerażał, lecz w inny sposób. Swoją surowością i obojętnością przypominał jej ojca. Phillip był inny. Nigdy nie wiedziała, czego się po nim spodziewać. Te badawcze, czujne, zamyślone oczy…

Ludzi zawsze przeraża to, czego nie rozumieją.

Dziewczyna zastanawiała się, kim była ta druga osoba, która właśnie zadzwoniła do Phillipa. Pewnie Przyjaciel, nie mógł to być nikt inny. Również on podejrzewał Phillipa i chciał sprawdzić jego alibi.

Ale ono okazało się niepodważalne.

A więc jej nieznajomy przyjaciel podejrzewał, że to było usiłowanie morderstwa. Nie wierzył, że Camilla słyszała tylko zwykłe odgłosy typowe dla starych domów.

A sama Camilla… Nie tylko podejrzewała, ale wiedziała na pewno, że ktoś z premedytacją próbował ją zamordować.

To nie związane sznurkiem klamki okienne przekonały ją o tym – mogła to zrobić w dobrej wierze pani Johnsen w obawie przed nadchodzącymi chłodami.

Nie, to z powodu pieca kaflowego. I bryłek węgla.

Musiały zostać celowo tam włożone.

Camilla zapomniała – lub rozmyślnie nie chciała – powiedzieć braciom, że poprzedniego wieczoru spaliła w piecu kaflowym Heleny trochę nieaktualnych dokumentów biurowych. I bardzo dokładnie zgasiła płomień. Wtedy w piecu nie było ani kawałka węgla.

ROZDZIAŁ XI

Następnego ranka Camilla miała uczucie, jakby pod jej czaszką zawzięcie pracowało tysiące małych drwali. Każdy najmniejszy ruch głową powodował świdrujący ból. Pojękując cicho, zadzwoniła do Gregera i przeprosiła, że nie będzie mogła przyjść do biura. Był pełen zrozumienia i obiecał przysłać Dana z tabletką, gdyż, jak powiedział, „ma on u siebie całą aptekę”. A do lunchu Camilla może mieć wolne.

Po chwili przyszedł Dan z lekarstwem i przyjrzał się zmartwiony Camilli.

– Widzę, że wczoraj wieczorem było niezłe huśtanie. Wiem, jakie to uczucie.

– Dan, nie chcę wracać z powrotem do pokoju Heleny – poprosiła.

Rozejrzał się po ciasnym pomieszczeniu.

– Jeżeli nie przywiązujesz wagi do tego, by mieszkać komfortowo, to możesz tu zostać. Poza tym będę mógł mieć cię na oku.

Brzmiało to nieco dwuznacznie.

Camilla włożyła tabletkę do ust, a Dan pomógł jej usiąść i przytrzymał szklankę. Czuła się dziwnie, kiedy troskliwie obejmował jej odkryte ramiona. Nie była przyzwyczajona, żeby ktoś okazywał jej tyle czułości, pewnie stąd brało się to dziwne wrażenie. Potem położyła się z powrotem na poduszce, a on ostrożnie cofnął rękę.

– Dlaczego tak na mnie patrzysz, Dan?

Uśmiechnął się.

– Lubię na ciebie patrzeć. Wiesz, jesteś fascynująca.

– Ja! – krzyknęła, aż ból przeszył jej głowę. – To Helena jest fascynująca. Jestem tylko jak to piąte koło u wozu.

– No, no – powstrzymał ją łagodnie. – Myślałem, że skończyłaś już ze stadium autodestrukcji. Nie jestem chyba jedynym, który prawi ci komplementy?

Uśmiechnęła się do siebie, gdy pomyślała o otrzymanym liście.

– Nie, nie jesteś jedynym. Nie mogę jednak się przyzwyczaić do tego nagłego zainteresowania moją osobą. To niewiarygodne, że nieco sztucznie poprawiony wygląd może tak wiele znaczyć. Nie podoba mi się to, Dan.

– Jeżeli myślisz, że tylko twój wygląd zewnętrzny został poprawiony, to niczego nie zrozumiałaś. Ale lubię na ciebie patrzeć, temu nie mogę zaprzeczyć. Jesteś balsamem na moje oczy. Helena jest tak piękna, że to aż przytłacza. Miałoby się ochotę pokazać ją całemu światu i wychwalać jej urodę. Nic nie można zachować dla siebie. Ty natomiast… jesteś dziewczyną, do której można przyjść i szukać schronienia.

Camilla patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

– Ależ Dan! Nigdy przedtem tak do mnie nie mówiłeś.

– Nigdy przedtem też tak nie wyglądałaś – uśmiechnął się krzywo i poprawił jej kołdrę. – Do tej pory byłaś stosem beznadziejnych ubrań, kępą włosów skutecznie zasłaniających twarz. Nigdy nie powiedziałaś dobrego słowa o sobie samej, nigdy nie patrzyłaś nikomu prosto w oczy, odwracałaś głowę, spodziewając się nagany i pogardy. Myślałaś ciągle tylko o tym, jakie złe wrażenie wywierasz na innych. Druga strona nie interesowała cię ani trochę. Jak myślisz, czy jest w tym coś fascynującego?

– Nic – przyznała Camilla zmieszana. – Mój ojciec miał chyba rację. Nikomu nie mogłam się wtedy podobać.

– Tak – zgodził się Dan. – Mogło tak być, jeżeli na to pozwoliłaś. Przypominałaś jeża z igłami agresywnie nastroszonymi w samoobronie. Nie chciałaś nikogo do siebie dopuścić na wyciągnięcie ręki.

W duchu musiała Danowi przyznać rację. To bolało, lecz była to gorzka i pouczająca lekcja.

– Chciałam, Dan – szepnęła. – Ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Tak bardzo bałam się słów krytyki.

Dan usiadł nagle na brzegu łóżka i ujął w dłonie twarz Camilli.

– Ale nie wolno ci żywić przekonania, że twój ojciec miał rację – powiedział wzburzony. – To wszystko jego wina. To on zapoczątkował to błędne koło. Wyrażał się o tobie negatywnie, a ty zamykałaś się w sobie, wierząc w to, co mówi. To nie dodawało ci uroku. Im gorzej ty się czułaś, tym on był bardziej przykry i tak dalej w nieskończoność.

Camilla wlepiła oczy w Dana, jakby go nigdy przedtem nie widziała. Przez cały czas mówił we właściwym sobie lekkim, ironizującym stylu, jakby z nią tylko żartował, lecz mimo to jego słowa były pełne powagi i mądrości. Co myślał w głębi duszy? Czy próbował coś przez to osiągnąć? Gdyby nie było to tak nieprawdopodobne, można by pomyśleć, że próbuje uwieść Camillę, stosując nową formę ofensywy…