– Uważam, że powinnaś to zobaczyć. Może inaczej ocenisz to wszystko.

Jego głos był łagodnie przekonywający. Camilla z wahaniem podążyła za Phillipem. Czuła ucisk w okolicy żołądka – ze zmartwienia i napięcia.

Phillip przekręcił włącznik i nagie lampy jarzeniowe rzuciły białe światło na ogromny strych. Stało tam mnóstwo manekinów ubranych w mundury wojskowe – las nieżywych postaci ze wspomnień Camilli.

– Robił jedną figurę za każdego zabitego żołnierza – wyjaśnił Phillip. – Ubrane są we francuskie mundury. Dziadek walczył po stronie niemieckiej.

– Czy kiedyś go spotkałeś?

– Oczywiście! Wiesz, był fascynującą osobą. Często opowiadał o swoim życiu w wojsku mnie i Gregerowi, pozostali bracia byli jeszcze za mali, i oprowadzał nas tutaj. Greger nie był szczególnie zainteresowany, ale ja krążyłem za dziadkiem jak cień. Tu jest jeden z jego rewolwerów. Widzisz te rysy na kolbie?

– Tak. Czy możemy już stąd iść?

– Nie, jeszcze nie widziałaś najlepszego. Chodź.

Niechętnie podążyła za nim do pomieszczenia za kominem. To stąd słyszała krzyki poprzedniego wieczoru. A teraz Philip mógł tak spokojnie tu chodzić!

Camilli nieprzyjemna wydała się myśl, że to ręce Phillipa obejmowały jej lekko odziane ciało. Czy kiedykolwiek oswoi się z myślą o Phillipie jako Przyjacielu?

Znaleźli się w małym pokoiku i Camilla rozejrzała się niepewnie dookoła. Na ścianach wisiały przeróżne przedmioty z podpisami pod spodem. Uderzyło ją to, że te rzeczy nie mogły należeć do starego dziadka Francka.

– Tak, właśnie – wyjaśnił Phillip, uprzedzając jej pytanie. – Ten kamień na przykład… pamiętam chłopca, który dostał nim w głowę. No, oczywiście niegroźnie… niedobry mały chłopiec. A ten gwóźdź…

Muzeum w miniaturze! Kiepska kopia makabrycznych zbiorów dziadka!

Camilla nie słuchała. Przyglądała się małemu toporkowi. „Mój brat”, głosił podpis wykonany ręką dziecka.

Z jękiem przerażenia wypadła z pokoiku.

– Nie chcę tego dłużej oglądać! – krzyknęła. – Pozwól mi zejść na dół.

– Oczywiście – odparł spokojnie Phillip. – Przepraszam, nie pomyślałem o tym. Jestem do tego już tak przyzwyczajony, że nie robi to na mnie wrażenia.

Poszedł za nią do holu na pierwszym piętrze. Camilla zatrzymała się koło stojącej tam sofy.

– Tutaj obudziłam się tej nocy, kiedy byłeś na kongresie adwokackim – zmieniła temat, aby odsunąć myśli od przerażającego strychu. – Często zastanawiałam się, kto mnie tu przeniósł, kiedy uległam zaczadzeniu. Tak, nie mógł to być Dan, bo on przyszedł później.

Czy musiała bez przerwy mówić o Danie? Tęsknota za nim paliła jak otwarta rana.

– Dan? – spytał Phillip. – On chyba nie dałby rady nikogo unieść!

– Nie? – zdziwiła się Camilla. – Jest przecież wystarczająco silny.

– Ależ skąd, wyćwiczył jedynie zdolność ukrywania swojej ułomności. Ale jedno jego ramię jest zupełnie bezużyteczne. Czy nigdy nie zauważyłaś, że nie podnosi go wyżej niż zaledwie parę centymetrów? Może używać tylko przedramienia.

Camilli zakręciło się w głowie. Nie oczekuj zbyt wiele!

– Słyszałam, że jeden z was był ranny, ale myślałam, że to ty. A więc to był Dan? Jak to właściwie się stało?

Phillip zawahał się, a w jego oczach dostrzegła błysk podejrzliwości. Przenikliwy dźwięk wyzwolił ich oboje z niezręcznej sytuacji.

– Telefon! – zawołała Camilla i zbiegła po schodach. Phillip powoli podążył za nią.

Obudziła się w niej dzika nadzieja, ale nie chciała utwierdzać się w tym przekonaniu. Nie mogła polegać na samym podejrzeniu. Phillip nie mógł bowiem ani próbować jej otruć, ani przejechać samochodem. Jak mogło pasować jedno do drugiego? Czy mówili o dwóch różnych okaleczeniach?

Nigdy w życiu Camilla nie czuła się tak zagubiona. Pełna nadziei, a jednocześnie śmiertelnie przerażona.

Odebrała telefon. Dzwonił aptekarz.

– Otrzymałem właśnie analizę tabletki, o którą pani prosiła.

– No i? – spytała Camilla.

– To nie był narkotyk, lecz środek przeciwbólowy. Niezwykle silny. Mogę nawet powiedzieć, kto zgubił tabletkę, którą pani znalazła, ponieważ tylko jedna osoba w naszym mieście dostaje recepty na tak silny lek. To Dan Franck. Mieszka w Liljegården, jeśli pani wie, gdzie to jest.

– Tak, mieszkam tu teraz.

– Ach, tak. Dostałem tylko pani numer telefonu, więc nie wiedziałem… Dan Franck ma zapewne uszkodzenie jakiegoś nerwu…

– Dziękuję bardzo. Dziękuję za pomoc.

Camilla odłożyła słuchawkę. Phillip stał pomiędzy nią a drzwiami wyjściowymi.

– Kto dzwonił? – spytał łagodnie.

– To tylko Greger prosił mnie o coś.

Myśli wirowały w jej głowie. Dan nie był narkomanem! Tylko strasznie cierpiał.

Czy w barku znajduje się jakieś centrum nerwowe? zastanowiła się Camilla. Tak, jedno wielkie, które kieruje całą ręką.

Teraz zrozumiała, co miał na myśli lekarz, mówiąc o trudnym wyborze. Jeżeli przetnie się nerw, ból zniknie, ale wtedy umrze całe ramię. Będzie tylko zwisało bezwładnie, zwiędłe i bezużyteczne.

Powoli ocknęła się i spojrzała na Phillipa. Nie dlatego, żeby zrozumiała, w jaki sposób wszystko się ze sobą łączy, ale nie miała już wątpliwości, kto spośród braci był sadystą. Dan w ogóle nie pasował do tej roli, ale Phillip był do niej jakby stworzony. Jego zachwyt nad muzeum na strychu, jego podziw dla dziadka…

Nadal jednak brakowało kilku części układanki.

Dan mógł być Przyjacielem. On mógł być tym, który napisał na kartce „kocham Cię”. Ale było wiele niejasności. Jego strach przed okazaniem swoich uczuć, jego bezsensowna gadanina – i najważniejsze: jeżeli nie on jest Mordercą, to kto? Phillip też ma niezbite alibi. Ale ktoś rozpalił w piecu, ktoś gonił ją samochodem.

– Ach, prawda, Camillo – przypomniał sobie Phillip. – Jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałem ci pokazać na strychu. Nie, nic złego, tylko trochę zabawne.

– Oczywiście, chodźmy.

Miała gotowy plan. Niezależnie od tego, kto był Mordercą, musiała uwolnić się od Phillipa. Nie znosiła go.

Weszli na górę po schodach i dotarli na pierwsze piętro.

Teraz!

Camilla wpadła do pokoju Heleny i przekręciła klucz w zamku. Phillip zawołał z holu:

– Camilla! Co u licha się z tobą dzieje? Wychodź!

Walił w drzwi.

Z oczami nieruchomo utkwionymi w klamkę odetchnęła. Była teraz bezpieczna. Aż ktoś inny nie wróci do domu.

Ale kto może przyjść? Dan był na policji…

A właśnie, dlaczego? Camilla nie mogła o tym myśleć.

Michael wyjechał. Przypuszczalnie Greger pierwszy przyjdzie do domu. Musiała czekać, aż się pojawi.

Ale potem, jak zdoła zwrócić na siebie jego uwagę? W jaki sposób opowie mu o Phillipie? Sama przecież nic nie rozumiała!

Dopiero teraz Camilla zauważyła, że światło w pokoju było zapalone.

Powoli się odwróciła.

Ujrzała tam kogoś, kto uśmiechał się do niej szyderczo.

– A więc „jabłonka” sama przyszła tutaj. Tak, tak, kiedyś musiało się to stać – rzekła Helena.

ROZDZIAŁ XVIII

Dan jak na szpilkach siedział w samochodzie policyjnym.

– Teraz moglibyście już poradzić sobie beze mnie! Muszę pilnować dziewczyny, ona nie ma nikogo oprócz mnie. Na domiar złego myśli, że to ja jestem mordercą!

– Zrobił pan kawał dobrej roboty, panie Franck – stwierdził jeden z ubranych po cywilnemu policjantów. – Udało się panu zdemaskować cały gang narkotykowy i nie może się pan wycofać teraz, kiedy niemal mamy w sieci samego szefa. Nie wiemy przecież, jak ten człowiek wygląda, musi pan najpierw go nam wskazać!

Samochód wolno toczył się przez miasto. W dole, w porcie, cumowała „Santa Rosa”, już przeszukana. Dzięki Danowi znaleziono miejsce ukrycia narkotyków na statku. Tej nocy, kiedy ładunek przenoszono ze strychu w Liljegården, Dan stał obok schowany w ciemności, gotów go osłaniać. Wtedy nagle z pokoju Heleny wyszła Camilla. Nie mógł pozwolić na to, aby wszystko zepsuła…

Dan przypomniał sobie, jaki to był dla niego wstrząs, kiedy uświadomił sobie, że źródło zła znajduje się w Liljegården, jego własnym domu. Co za sytuacja dla śledzącego!

Było to jeszcze, zanim się dowiedział, że został adoptowany i nie jest spokrewniony z rodziną Franck. To odkrycie sprawiło mu ulgę.

Dan zagryzł wargi. Camilla… została teraz sama z Phillipem. Nie do końca wiedział, co o nim sądzić. Phillip był sadystą, ale czy także mordercą? Dan mocno w to wątpił. Mógł się jednak mylić. Musiał jak najszybciej wracać do domu!

Samochód minął bar hotelowy i dyskotekę. Dan z niechęcią spojrzał na oba te miejsca, gdzie musiał przesiadywać wieczór w wieczór, odgrywając rolę playboya i gadając bzdury. A potem w nocy miewał napady bólów z powodu przemęczenia.

Nikt nie spodziewał się po Danie chociażby krzty powagi, był osobą, której najmniej się obawiano. Idealny człowiek do tej pracy. Znał każdego najdrobniejszego narkomana w mieście i w dodatku nie znosił handlarzy, odpowiedzialnych za całe zło. Nienawidził ludzi, z którymi zmuszony był obcować ostatnimi czasy, ażeby wpaść na trop rekinów narkotykowych. Sami nie brali narkotyków, ale to oni kierowali całym brudnym interesem.

Myśli Dana krążyły chaotycznie. Camilla… samotna i wystraszona w Liljegården. Zacisnął zęby na myśl o jej rozpaczy, kiedy to zupełnie logicznie wyciągnęła wniosek, że skoro Phillip nie może być mordercą, to musi nim być on. Nie wiedziała przecież, że był jeszcze ktoś inny.

Dan nie mógł jej powiedzieć o Helenie.

I do tego ta idiotyczna zagadka…!

Chciał, żeby stanowiła ostrzeżenie i dawała nadzieję. Camilla powinna wiedzieć, że jest ktoś, na kim może polegać. Ale wszystko potoczyło się inaczej i nieszczęsna strofka jeszcze pogorszyła całą sytuację.

Chłopak nie miał odwagi się ujawnić. Musiał do końca grać swą rolę lekkoducha. Swą miłość do osamotnionej Camilli rekompensował sobie natomiast karteczkami, które wymieniali w mrocznym korytarzu. Jako nieznajomy Przyjaciel mógł dodawać jej otuchy, przekazywać ciepło i poczucie bezpieczeństwa.

Jeden raz doznał wstrząsu, kiedy Camilla wskazała go w swym liście jako Uwodziciela. Nie mógł odpowiedzieć wprost na jej pytanie, nie powodując wielu kłopotów.

Mijali klub.

– Stop! – zawołał Dan. – To on. W tym oknie. Teraz moja rola skończona, już nie jestem wam potrzebny.

Wysiadł szybko z samochodu i zatrzymał taksówkę.

– Do Liljegården!

Dwóch policjantów w cywilu weszło do klubu i podeszło do Gregera. Coś do niego powiedzieli. Greger uniósł się zmęczony.

– Dzięki i chwała – westchnął. – To prawdziwa ulga. Nie miałem dość siły i odwagi, żeby samemu się na to zdecydować. I do tego jeszcze ta diablica…

– Kto? – spytał jeden z policjantów.

Greger nie słuchał go.

– Co z oczu, to z serca – wymamrotał. – Natychmiast kiedy wyjechała, jej władza w Liljegården się skończyła. Zamiast niej przyjechała Camilla… za późno. Chodźcie, panowie. Jestem gotowy.

Phillip stał przy drzwiach, Helena siedziała na krawędzi stołu, przytłaczająco piękna jak zawsze, w żółtym jedwabnym kostiumie. Camilla dostrzegła jednak w jej oczach coś, czego w nich wcześniej nie było.

– Co powiesz, Phillipie? Czy spróbujemy jeszcze raz z piecem? Myślę, że to było niezłe.

Phillip skrzywił się.

– Mord tak wiele komplikuje – odparł. – Uciążliwe pytania policji i tym podobne. Nie podobał mi się specjalnie pomysł ścięcia tej jabłoni.

– Dlaczego, Heleno? – spytała Camilla, próbując zachować spokój, choć serce waliło jej jak u wystraszonego pisklęcia. Właściwie to nie strach był najgorszy – najgorsza była świadomość, że jej nie lubili, że chcieli ją skrzywdzić, pozbyć się jej.

To raniło najbardziej.

Helena bawiła się nożem do rozcinania kopert, dotknęła czubkiem blatu stołu i okręciła dookoła.

– Dwa małe krzewy różane także chciałyby żyć. Dlatego trzeba usunąć jabłoń.

– Nadal nie rozumiem.

– Tak, chyba nie rozumiesz. Zawsze byłaś trochę ociężała. Zrozum, Phillip i ja zostaliśmy pozbawieni naszych dochodów.

– Co?

– Tak. Mieliśmy wspaniałe źródło. Ale to źródło ma kłopoty z własnym sumieniem, więc teraz musimy stworzyć własne. To jednak wiele kosztuje.

Helena mówiła samymi zagadkami, ale Camilla rozumiała z tego przynajmniej tyle, że chodziło o narkotyki.

– Rozumiesz, mała głupiutka Camillo, że John i ja pobieramy się za tydzień?

Camilla spojrzała bez wyrazu na swoją przyszłą macochę.

– I co?

– Nie uwierzyłaś chyba w to, że wyzdrowiał? Nie, naprawdę już z nim koniec. Ale ty musisz umrzeć pierwsza.

– Ojciec nie ożeni się za tydzień, jeżeli jego córka dziś umrze.

Jak można ze spokojem mówić o takich rzeczach? pomyślała Camilla. Wydawało się, że jeszcze nie całkiem to do niej dotarło. Było zbyt nierealne.

Helena machnęła zniecierpliwiona ręką.