Spojrzenie Camilli zatrzymało się na chwilę przy jednym z braci Franck i szybko prześliznęło się dalej. Dawne dręczące ją wspomnienie pojawiło się znowu, chociaż próbowała je od siebie odsunąć. Wspomnienie o ciekawych chłopięcych rękach, które w drewutni próbowały ściągnąć z niej ubranie, wiele, wiele lat temu. Na początku niczego nie rozumiała, potem oszalała ze złości i bijąc na oślep z krzykiem pobiegła do mamy, która tak samo się zdenerwowała. A potem wszystko ucichło, bo przecież nic się nie stało…

I jeszcze inne wspomnienie. Dziewięć lat temu, miała wówczas chyba trzynaście lat. Obszerna garderoba na parterze w Liljegården._ Schowali się tu przed odświętnie ubranymi gośćmi, których wszędzie było pełno. Camilla przypomniała sobie szept w ciemności… Wtedy otrzymała pierwsze informacje na temat zagadek życia. Jego ręce, teraz bardziej pewne siebie, wiedziały, gdzie powinny szukać. Oniemiała Camilla pozwoliła im wśliznąć się pod pulower i dotknąć piersi. Drżała na całym ciele.

– Boję się – szepnęła prawie płacząc.

– Ja też – odpowiedział bezradny. – Nic ci nie zrobię, Camillo, obiecuję. Chcę tylko dotknąć twoich bioder, masz takie śliczne… ja…

– Nie – jęknęła, lecz czuła tęsknotę za jego dotykiem. Pragnęła, żeby ją pocałował, tylko pocałował, tak jak o tym czytała w czasopismach, tak pięknie i romantycznie, czysto i nieskalanie, on jednak nie domyślił się tego, a ona bała się poprosić.

Rozpiął jej spodnie, a ona mu pomagała, przerażona jego namiętnością i własną niepohamowaną tęsknotą.

Wtedy ktoś z dorosłych na zewnątrz zawołał i odskoczyli od siebie jakby w poczuciu winy. Camilla poprawiła ubranie i wymknęła się, a chłopiec został w garderobie.

Nic nikomu wtedy nie powiedziała. Przez wiele tygodni nie miała odwagi pójść do Liljegården.

Potem chłopiec już nigdy nie nawiązywał do tego epizodu, ani słowami, ani gestem. Z jednej strony cieszyła się z tego powodu, ale też była trochę rozczarowana. Później, kiedy była starsza, często próbowała zostać z nim sam na sam, tylko na próbę. Ale on nie wyszedł naprzeciw jej staraniom, wręcz przeciwnie, unikał jej.

Drgnęła nagle, kiedy ktoś odezwał się:

– Michael, proszę, deser dla ciebie.

– Jaka szkoda, że wybudowali szosę pomiędzy domem a morzem – włączyła się do rozmowy Camilla. – Jak ludzie mogli na to pozwolić?

– O, nie brakowało protestów – odpowiedział Michael. – Ale nie było innej możliwości.

– Teraz nic już nie jest jak dawniej – westchnęła rozmarzona. – Pamiętam, jak jeździliśmy na rowerach po wiejskiej drodze w jasne wiosenne wieczory. Jeździliśmy powoli zygzakiem aż do polnej drogi. Dzisiaj byłoby to niemożliwe, taki panuje tu ruch, że zaraz ktoś by nas potrącił.

– O, odezwałaś się – mruknął Greger.

Camilla zapomniała o swej nieśmiałości i mówiła z zapałem, pragnąc jedynie, aby zamknięty w sobie Greger się z nią zgodził, więcej nie wymagała.

– Najgorsze, uważam, jest to, że nigdzie nie można dojść na piechotę – mówiła dalej. – Ludzie myślą teraz tylko o samochodach. Powinno istnieć prawo nakazujące budowanie ścieżek spacerowych obok wielkich szos.

– Ratujcie mnie! Jesteś istnym reformatorem społecznym! – zawołał wesoło Dan. – Takie tematy są dla mnie za trudne. Ja idę poddając się prądowi, pozwalam rzeczom płynąć ich naturalnym biegiem.

– Ciebie nie można brać pod uwagę – stwierdził Michael. – Czy masz więcej takich pomysłów, Camillo?

Zaczerwieniła się i znowu poczuła niepewność.

– N… nie. Cz… czy chcesz jeszcze… deseru, Phillipie?

Phillip podziękował. Zauważyła jego zamyślone spojrzenie i jeszcze mocniej się zaczerwieniła.

– Zostałem dziś zaproszony na wieczorek rosyjski – przerwał ciszę Dan. – Będę chyba zmuszony założyć krawat w żyrafy.

– Co żyrafy mają wspólnego z Rosją? – zdziwił się Greger.

– Żyrafy jedzą tylko kawior – odpowiedziała bez zastanowienia Camilla.

– Sporządzony ze sfrustrowanych Kozaków – dorzucił Dan.

– Dlaczego są sfrustrowani? – spytała.

– Ponieważ muszą iść do wujka Alfreda i rzucać pantoflami – zareplikował Dan. – Ale nie mogą znaleźć drugiego pantofla Selmy, żony Alfreda.

– O Boże, znowu zaczynają! – Michael wywrócił oczami.

– Wujek Alfred nie jest żonaty – sprostowała Camilla.

– Bzdura, to wujek Karl jest kawalerem, pamiętam, bo…

– Nie, wszystko ci się pomieszało – zaprotestowała Camilla poważnie. – To mój wujek Karl się ożenił. Z twoim Alfredem. Wiem, bo w poniedziałek skończył sześćdziesiąt lat.

– Pięćdziesiąt dziewięć – poprawił Dan. – Nigdy nie potrafiłaś liczyć dalej niż do Londynu.

– Czy możecie skończyć? – błagalnie westchnął Phillip.

– Cardiff, Dan. Nie zaniżaj moich umiejętności liczenia…

– Stop! – krzyknął Greger, zatykając rękami uszy. – Camilla, to rozkaz! Jeżeli chcesz tu mieszkać, to pod jednym warunkiem: że nie będziemy musieli słuchać tych idiotycznych rozmów między tobą i Danem! Można się załamać nerwowo!

– Jesteś po prostu zazdrosny – odparował Dan. – Bo twój ograniczony umysł nie jest w stanie tego pojąć.

Camilla posłusznie obiecała skończyć z tego rodzaju konwersacjami, ale policzki ją paliły. Dan nie zapomniał. Napotkała jego rozpromienione spojrzenie i poczuła, że pomimo jego szczególnego stylu życia lubiła go.


Camilla nie mogła zasnąć, chociaż po pierwszym dniu pracy była śmiertelnie zmęczona. Tak wiele myśli krążyło jej po głowie. Ten dom, dawny lęk, cztery zagadki…

Powoli jednak zaczęła pogrążać się we śnie i właśnie znalazła się na jego granicy, kiedy nagle odrzuciła kołdrę z twarzy i uniosła głowę. Obudziły ją podekscytowane szepty na korytarzu.

Jej łóżko stało przy ścianie sąsiadującej z dużym holem na pierwszym piętrze. To właśnie tam stały rozmawiające osoby.

– Idź i połóż się – szepnęła ostro jedna z nich.

– Co ci jest? – odparła szeptem druga. – Nie jestem przecież mordercą. Trzeba jej tylko zrobić ostrzegawczy kawał, to pewne.

– Możliwe, ale nie ty to zrobisz! Znam twoje plany, są tak prostackie i niewybredne, że mnie mdli! I myślisz, że ci teraz otworzy?

– Nie bądź nudny. Wiem chyba, jak bałamucić dziewczyny.

– Nie wątpię w to, ale do niej nie wejdziesz! Chyba że po moim trupie!

Ten drugi żachnął się i parsknął śmiechem:

– Święty Jerzy i smok, co? Ali right, mogę poczekać na dzień, kiedy nie będzie cię w domu.

Ich kroki oddaliły się. Jedne skierowały się w dół schodów, drugie w głąb holu, w kierunku pokoi Gregera i Michaela.

Ci dwaj, którzy przed chwilą tu stali… to Uwodziciel i Przyjaciel…

Święty Jerzy – St. Georg – Greger?

Jedno w każdym razie było pewne: Uwodziciel i Przyjaciel nie mieszkali w tej samej części domu. Nie mogli to więc być Greger i Michael. Ani Phillip i Dan, którzy mieszkali na parterze. Poza tym jednak istniało wiele możliwych kombinacji.

Wyglądało na to, że owa czterowierszowa strofka była typową zagadką logiczną, w której stopniowo będzie można eliminować jedną możliwość za drugą, ponieważ ciągle pojawiają się nowe szczegóły. Nie była to jednak przyjemna łamigłówka. Na twarzy Camilli pojawił się wyraz bólu, kiedy pomyślała o swoich towarzyszach z dzieciństwa, których, wydawało się, tak dobrze znała.

Jedyna pociecha to fakt, że miała wśród nich przyjaciela.

ROZDZIAŁ VII

Kochać kogoś…

Mieć kogoś takiego, komu mogłaby ofiarować całą swoją miłość – oto największe marzenie Camilli.

Jako mała dziewczynka kochała wszystkich braci Franck i Helenę, tak jak pies kocha swego pana. Oni nie byli tym szczególnie zachwyceni, ale przynajmniej pozwalali jej ze sobą przebywać.

Naturalnie jej podziw dla chłopców rozwijał się z czasem w młodzieńcze zadurzenie. Najpierw obiektem jej westchnień został Greger. Stało się to w czasie, kiedy potrzebowała autorytetu. Ale zmieniła go szybko na Dana, który zawsze był w dobrym humorze i miał podobne jak ona poczucie humoru. Potem przyszła kolej na krótkie i intensywne zainteresowanie Phillipem, aż ostatecznie została przy coraz piękniejszym Michaelu.

Lecz wszystkie jej dziewczęce miłości kończyły się w ten sam sposób: natrafiała ze strony chłopców na mur nie do pokonania i jeszcze gorzej – na barierę we własnej psychice. Nigdy nie odważyła się okazać swej miłości, przekonana, że jest jak wrona wśród kanarków. Tak samo wyglądało te sześć samotnych lat w stolicy: nie znalazła nikogo, komu mogłaby ofiarować swą miłość, wszystko przez ten nieprzezwyciężony strach przed okazywaniem uczuć.

Tak więc nic dziwnego, że pierwszy pocałunek w ciemnym korytarzu Liljegården jawił się jej jako coś niezmiernie romantycznego.

W czwartek rano Greger sprawił Camilli ogromną radość mówiąc, że dobrze się spisała w pracy poprzedniego dnia. Informacje telefoniczne zapisała przejrzyście i czytelnie. Jednak nie zafundował jej ciepłego uśmiechu. Jego twarz pozostała jak wyciosana z kamienia.

Greger… Jakie wspomnienia wiązały się z Gregerem? Niewiele, dużo od niej starszy, musiał mieć teraz około trzydziestki. Kiedyś Camilla spadła z roweru i zaryła nosem w ziemię. Greger podniósł ją zły i niechętny.

– Czy nie możesz niczego zrobić porządnie, mała niezdaro?

Dokładnie tak, jak jej ojciec. Być może dlatego miała tyle respektu dla Gregera.

W czasie dyktowania pisma spytał niespodziewanie:

– Czy już ulokowałaś swoje pieniądze, Camillo? Pytam jako makler giełdowy, mógłbym służyć ci radą i pomóc w korzystnej lokacie.

– Moje pieniądze? – spytała Camilla zdumiona. – Jakie pieniądze?

Zmarszczył czoło.

– Nie udawaj. Twój ojciec jest bardzo bogatym człowiekiem.

– Ale to nie mój majątek – odparła zaskoczona. – Wiesz, że wyprowadziłam się od niego zaraz, jak przenieśliśmy się do Oslo. Była to zresztą moja pierwsza samodzielna decyzja. Od tego czasu nie prosiłam go o pieniądze.

– Musiał jednak wpłacić coś na twoje konto?

– Ja w każdym razie nic o tym nie wiem.

– To oburzające! – stwierdził Greger. – Czy nie rozumiesz, że masz do nich prawo? Przynajmniej do tego, co odziedziczyłaś po matce!

– Myślę, że ta niewielka kwota, jaką miała, została przepisana na ojca. Rozumiem, że wkrótce odziedziczę jego pieniądze, „splamione krwią”, jak je nazywam, ale nie sądzę, żeby ojcu podobały się plany, jakie z tym wiążę.

– A jakie masz plany?

Camilla spojrzała Gregerowi prosto w oczy.

– Na razie wolałabym o nich nie mówić – odparła wymijająco. – Mogę tego pożałować.

Greger przyglądał się jej przez chwilę badawczo, po czym spuścił wzrok.

– No tak, rozumiem – przyznał. – Ale jeżeli potrzebowałabyś rady, przyjdź do mnie, Camillo. Mogę zagospodarować twój majątek w najkorzystniejszy sposób.

Mruknęła niewyraźnie „dziękuję” i obiecała, że będzie o tym pamiętać.

„Jeden cię oszuka…”

Uff, ten nieznośny wiersz ciągle się pojawia i budzi podejrzenia. Greger sprawia wrażenie tak uczciwego i obowiązkowego, że to on może być właśnie moim przyjacielem!

Tak, to może być on!

Z dzisiejszą pocztą przyszedł nowy list z domu mody „Martha”. Camilla spojrzała na niego obojętnie, ale po chwili zmarszczyła czoło. Te cyfry… numer zwycięzcy. Przypominał ten, który otrzymała poprzedniego dnia!

Gdzie położyła wczorajszą przesyłkę? Wyrzuciła ją do kosza? Nie, zaraz… w przegródce z oznaczeniem „niezbyt pilne”.

Niecierpliwymi palcami przerzuciła stertę papieru. Greger rozmawiał przez telefon, zwrócony do Camilli plecami.

Jest! Cyfry się zgadzają!

– Wygrałam – oznajmiła Camilla na głos z niedowierzaniem.

Greger odłożył słuchawkę i zwrócił się w stronę dziewczyny.

– Co wygrałaś?

– Zobacz! To przyszło wczoraj, a to dzisiaj!

– Rzeczywiście – przytaknął. – Tu jest napisane, że masz się skontaktować z Marthą osobiście.

– Tak, ale ja nie mogę… nie sądziłam, że…

– Dlaczego nie?

– Wyglądam przecież okropnie!

Jego głos był bardzo oficjalny, kiedy odpowiedział:

– Czy nie jest to dodatkowy powód, żeby przyjąć tę ofertę?

Camilla poczuła się dotknięta.

– Nie jesteś miły.

– Sama się o to prosiłaś. No dzwoń, to na pewno nie zaszkodzi. Ale przypuszczalnie trochę potrwa.

– Żebym jakoś wyglądała? Tak, niewątpliwie.

Puścił tę uwagę mimo uszu.

– Pod koniec tygodnia mamy dużo pracy. Najlepiej, gdybyś się mogła umówić na dzisiaj.

– Sądzisz, że powinnam skorzystać z tej oferty?

– Tak, dokładnie to miałem na myśli.


Martha zebrała do tyłu gęste włosy Camilli.

– Musimy odsłonić oczy – mruczała do siebie. – Skóra jest gładka, tylko blada i wrażliwa. Ładny kształt twarzy…

– Koński – zauważyła Camilla.

– Kto ci to wbił do głowy?

– Jest coś takiego jak lustro.

– Sądzę, że zbyt często w nie spoglądasz, moja droga – zauważyła Martha. – I za dużo słuchałaś pewnych osób.