Każdy wolny centymetr posesji zajmowały kwiaty. Zdawały się rozsadzać niewielki ogródek, wiły się na balustradach werandy, zajmowały wszystkie parapety. Sprawiały, że dom był czymś niezwykłym, i choć taka myśl nie zaświtała nawet w głowie Bei, odzwierciedlał jej niezwykły charakter. Pani Wakefield była stanowcza, zaradna i zdecydowana czerpać z życia, ile się da.
Tania pchnęła furtkę do ogrodu i ujrzała dzieło Bei w pełnym rozkwicie.
Babcia musiała znowu podlać kwiaty tranem, pomyślała z rozbawieniem. Dawno temu, kiedy z pieniędzmi było krucho, Bea doszła do wniosku, że skoro tran jest dobry dla dzieci, powinien być dobry także dla kwiatów. Zmieszała go z wodą i nakarmiła jakieś ledwo żywe geranium. Rezultat był rewelacyjny. Z czasem odkryła, że żadne nawozy i odżywki nie są w stanie zastąpić tranu. Tania odkryła sekret babci, kiedy była jeszcze maleńka, i musiała przysiąc, że zabierze go ze sobą do grobu.
Babcia nie inwestowała pieniędzy w swoje kwiatowe szaleństwo. Wszystkie rośliny zostały wyhodowane z odrostów lub cebulek otrzymanych od kogoś w prezencie. Jej rola ograniczała się do dbania o nie z całą miłością, na jaką było ją stać.
Takiej miłości zabrakło w naszym małżeństwie, myślała Tania, idąc przez ogród. Miłość, która jest pożywką sprawiającą, że wszystko dookoła rośnie i staje się coraz piękniejsze. W jej stosunkach z Rafem panowała stagnacja. Ich uczucie nie rosło, więdło z braku troski i ciepła.
Westchnęła ciężko. Decyzja porzucenia Rafa nie przyszła jej łatwo. Miała nadzieję, że babcia to zrozumie. Jej małżeńskie problemy były zbyt skomplikowane, by można było znaleźć na nie gotową odpowiedź. Kochała Rafa, nigdy nie przestanie go kochać, ale nie mogła z nim dłużej żyć. Niszczył ją psychicznie.
Wniosła walizki na werandę. Były ciężkie, ale ciążyły jej mniej niż własne serce. Nacisnęła dzwonek. Babcia otworzyła niemal natychmiast i na jej widok Tanię ogarnęła fala ulgi.
Bea Wakefield była silną kobietą. Dobiegała siedemdziesiątki, ale wiek nie zdołał przygiąć jej imponującej postaci. Rude niegdyś włosy były niemal zupełnie siwe, ale gęste jak przed laty. W przeciwieństwie do rozwianych loków Tani, krótko przycięta fryzurka Bei okalała jej twarz z pełną wdzięku prostotą. Była to twarz kobiety, która wiedziała, czym jest życie, i traktowała je z przymrużeniem oka, która potrafiła odróżnić dobro od zła, nigdy nie traciła głowy i nie tolerowała żadnych głupstw.
Za tą twarzą pełną wyrazu, chociaż nieco surową, kryła się dobroć i wielkoduszność. Tania nie przypominała sobie, by ktoś na próżno prosił Beę o pomoc, nie licząc historii z tranem. Ale w tym przypadku chodziło o reputację Bei jako ogrodniczki.
. Jej wielkie piwne oczy rozszerzyły się ze zdumienia na widok Tani i zwęziły na powrót, kiedy Bea dostrzegła ból na twarzy wnuczki. Rzuciła okiem na bagaże i wyciągnęła ramiona, by przytulić ją do swych piersi.
Na tym właśnie polega prawdziwa miłość, Raf, myślała Tania z bezlitosnym obiektywizmem; na prawdziwej trosce o drugiego człowieka.
Otoczyła babkę ramionami i odwzajemniła jej gorący uścisk.
– Cieszę się, że cię widzę, babciu – powiedziała przez ściśnięte gardło i ucałowała z czułością pomarszczony policzek swej opiekunki.
Na twarzy Bei pojawił się cień uśmiechu. Odsunęła wnuczkę od siebie, żeby spojrzeć jej w twarz.
– To wielka radość widzieć cię tutaj, Taniu. – Bea zajrzała jej badawczo w oczy. – Wejdźmy do środka i napijmy się herbaty.
– Z przyjemnością, babciu. – Głos Tani drżał lekko.
– A potem opowiesz mi wszystko o swoich kłopotach.
– Skąd… – Przecież Raf nie mógł jeszcze telefonować. Nie wiedział nawet, że od niego odeszła.
– Moja droga…! – Bea uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco.
Przez dwadzieścia lał nauczyła się postępować z wnuczką i radziła sobie z nią doskonale. Teraz obrzuciła ją chłodnym, niemal zdziwionym spojrzeniem.
– Jeżeli ludzie przychodzą do ciebie z dwiema walizkami w rękach, to znaczy, że mają kłopoty. Możesz przyjąć to za pewnik. Mówię tak na podstawie rozległego doświadczenia życiowego.
– Ja… – Tania z trudem przełknęła ślinę. W jej oczach Bea dostrzegła milczące błaganie o pomoc.
– Wróciłam do domu, babciu.
– Zawsze jesteś tu mile widziana, moja droga – zapewniła ją Bea. – A teraz chodź do środka i rozgość się.
Resztę popołudnia spędziły przy dębowym stole w jadalni, wypijając niezliczone ilości herbaty; Bea – w roli panaceum na wszelkie dolegliwości, Tania – podejmując kolejne próby wyjaśnienia swego problemu.
Okazało się, że nie jest to wcale takie proste. Cóż mogła powiedzieć? Że Raf zepchnął ją na margines swego życia? Że dzielił je z sekretarką? Że nie chciał dziecka, którego ona tak bardzo pragnęła? Nie potrafiła wyrazić tego słowami. O pewnych aspektach współżycia z Rafem nie mogła rozmawiać nawet z mądrą, wyrozumiałą Beą. W końcu rozmawiała z babcią! Istniały sprawy, o których pani Wakefield nie miała pojęcia, na przykład seks.
O wydarzeniach ostatnich dwudziestu czterech godzin Tania nie ośmieliła się nawet wspomnieć. Nie mogła powiedzieć babci, że została zgwałcona przez własnego męża i sprawiło jej to ogromną przyjemność. To by im obojgu zszargało opinię, która i bez tego była poważnie nadszarpnięta. Wprawdzie babcia nie zdradzała żadnych oznak dezaprobaty, ale Tania miała wrażenie, że atmosfera rozmowy staje się napięta.
– Postąpiłam słusznie, prawda, babciu? W tych okolicznościach to była jedyna rzecz, którą mogłam… Prawda?
Tania powiedziała już wszystko, co jej zdaniem nadawało się do powiedzenia, i teraz czekała na aprobatę.
– Kochanie, sama wiesz najlepiej. Nie była to pochwała jej poczynań, ale nie było to także potępienie.
– A co ty byś zrobiła, babciu? – nalegała Tania, chcąc zmusić Beę do przyznania jej racji.
– To nie ma żadnego znaczenia – padła wymijająca odpowiedź.
Tania potrząsnęła głową z rozczarowaniem. Czasami babcia potrafiła być równie nieznośna jak Raf. Prawdę mówiąc, mieli ze sobą wiele wspólnego. Oboje byli nieludzko opanowani.
A jednak udało się jej doprowadzić Rafa na skraj załamania. Ta myśl była dla Tani niewyczerpanym źródłem radości. Warto było, nawet jeżeli to jedno zwycięstwo oznaczało przegranie całej wojny.
– On mnie jedynie pożądał, babciu – odezwała się, pragnąc umotywować jakoś swoją decyzję.
Bea popadła w zamyślenie, ale w kącikach jej ust błąkał się cień uśmiechu.
– Tak – powiedziała w końcu – mężczyźni już tacy są. Pod tym względem nic się nie zmieniło od tysiącleci.
– Ale to jest złe! – zawołała Tania z oburzeniem.
– Zgadzam się z tobą. Oczy Tani błysnęły złością.
– Co w takim razie robił z Niką Sandstrom? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
– Mam zamiar go o to spytać.
– Myślisz, że on tu przyjdzie? – Ta myśl budziła w niej mieszane uczucia. Chciała, żeby jej szukał, a jednocześnie pragnęła, by zaakceptował jej decyzję i zostawił ją w spokoju.
– O tak! – powiedziała babcia z przekonaniem.
– Spodziewam się go lada chwila. Tania wręcz przeciwnie, nie spodziewała się zobaczyć Rafa już nigdy w życiu.
Zadzwonił telefon i Bea wstała, by go odebrać. Tania siedziała przy stole, przybita i zniechęcona.
– Tak, jest tutaj – wpadły jej w ucho słowa babci.
– Nic jej nie grozi. Tylko jeden człowiek mógł pytać o nią w ten sposób. Raf! Zerknęła na zegar stojący na kredensie. Wpół do szóstej. Raf nie wracał z pracy wcześniej niż o szóstej, a jednak nie dzwoniłby, gdyby nie przeczytał listu. Musiał wrócić wcześniej. Zostawił Nike i wrócił do domu? Poczucie winy, domyśliła się. Nadal nienawidził się za to, co zrobił rano, ale to mu przejdzie.
– Dobrze, biorąc pod uwagę okoliczności – mówiła babcia.
O tak, Raf, czuję się świetnie. Pomyślała o nim z nienawiścią. Kwitnę, dopóki ciebie nie ma w pobliżu, żeby mnie dręczyć.
Babcia spojrzała na nią pytająco i zakryła dłonią słuchawkę.
– Chcesz z nim rozmawiać? Tania zaprzeczyła ruchem głowy.
– Nie, nie chcę rozmawiać. Kolejna przerwa w konwersacji, kolejne pytające spojrzenie.
– Pyta, czy może przyjść? Tania potrząsnęła głową. Wszystko, co miała do powiedzenia, napisała w liście. Rozwlekanie tematu w nieskończoność nie miało sensu.
– Nie. Nie chce cię widzieć. Cisza.
– Nie pytaj mnie o to, Raf. Będziesz musiał dowiedzieć się sam.
Bea odłożyła słuchawkę i spojrzała zamyślona na zbuntowaną twarz Tani.
– To było Raf – poinformowała, zupełnie zbytecznie.
– Jak on się czuje? – Tania skręcała się z ciekawości.
– Nie powiedział mi – padła uprzejma odpowiedź. Na twarzy Tani ukazał się grymas zniecierpliwienia.
– Więc co powiedział?
– Dzień dobry, żona zwinęła manatki, nie ma jej tam…?
– Chodzi mi o to, co ma zamiar zrobić – przerwała jej Tania.
Bea Wakefield postanowiła sobie, że nie straci cierpliwości.
– Taniu, ja rozmawiałam z nim tylko przez chwilę. Jeżeli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej, musisz porozmawiać z nim sama.
– Czy on tu przyjedzie?
– Kochanie! Bardzo mi przykro, ale nie mam zielonego pojęcia.
Oczywiście, że nie przyjedzie, doszła do wniosku Tania. Po co? Przecież była dla niego tylko obiektem pożądania, a teraz nawet to się skończyło. Skończyło się tak definitywnie, że rano nie chciał na nią nawet patrzeć.
Nika go dostanie, myślała posępnie. Czysta formalność. Zawsze do niej należał. Ona, Tania, nigdy nie miała do niego żadnych praw.
Z ponurych rozważań wyrwał ją głos babci.
– Mogłabyś je obrać? – Bea postawiła przed nią koszyk z brzoskwiniami. – A ja przygotuję obiad. Wiesz, że uwielbiam brzoskwinie.
– Tak, babciu – szepnęła Tania bezmyślnie. Brzoskwinie zajęły ją na jakiś czas. Właśnie się z nimi uporała, kiedy zadźwięczał dzwonek u drzwi. Babcia poszła otworzyć, a Tania wsadziła pod kran lepkie od soku dłonie.
Nie zastanawiała się nawet, kto przyszedł. Uznała, że to nie Raf, i sprawa przestała ją interesować. Babcia wróciła, gdy wycierała ręce.
– Raf – poinformowała rzeczowym tonem. – Siedzi w salonie.
Tania miała wrażenie, że serce nurkuje jej do żołądka. Patrzyła na babcię tępym wzrokiem.
– Ale dlaczego? – Słowa padły, zanim zdołała się opanować.
– Zapytaj go. Jest twoim mężem, Taniu – przypomniała Bea.
Dłonie Tani zwilgotniały. Wytarła je ponownie w ręcznik. Poczuła dreszcze. Było jej jednocześnie zimno i gorąco. I bała się. Sam jego widok stanowił dla niej tak wiele.
Wyszła z kuchni na miękkich nogach. Jego wizyta nie miała żadnego znaczenia. Przyszedł tu z obowiązku, to wszystko. A poza tym musiał przecież odzyskać panowanie nad sytuacją, nie mógł pozwolić, by do niej należało ostatnie słowo.
Drzwi do salonu były otwarte. Raf stał na środku i patrzył, jak się zbliża.
Magnetyzujący Raf. Tak nieprawdopodobnie piękny, nienagannie ubrany w ciemnoniebieski garnitur i czerwony jedwabny krawat w drobny niebieski wzorek. Dostał go od niej. Ciekawe, czy o tym pamięta.
Twarz miał nieprzeniknioną, ale pociemniałe oczy wyrażały nieugiętą wolę i Tania zrozumiała, że Raf podjął już decyzję. Nie uśmiechnął się na powitanie.
Napięcie bijące z całej jego postaci sprawiło, że wydarzenia ostatniego ranka odżyły w niej z nową siłą.
– Nie musiałeś przychodzić – oświadczyła wojowniczo.
– Chciałem. Głos miał spokojny i opanowany.
– Zawsze robisz tylko to, na co masz ochotę, prawda? – powiedziała z goryczą.
Drgnął mu policzek, szczęka zarysowała się ostrzej, jakby zacisnął zęby.
– Nie, Taniu – powiedział spokojnie. – Przykro mi, że tak myślisz. Przykro mi, że wziąłem cię… siłą. I daję ci słowo honoru, że już nigdy cię tak nie potraktuję.
– Nie potraktujesz mnie jak co? – zapytała znużonym głosem. – Jak rzecz? To, co zdarzyło się rano, nie jest dla mnie nowością. Posunąłeś się tylko odrobinę dalej niż zazwyczaj. Dla ciebie zawsze byłam jedynie rzeczą.
Jego pierś uniosła się w długim, głębokim oddechu. Kiedy się znowu odezwał, mówił powolnym, starannie modulowanym głosem.
– Wiem, że jesteś zdenerwowana, Taniu. I masz do tego prawo. Ale to, co przed chwilą powiedziałaś… to nie było fair.
– Dałam się wykorzystać po raz ostatni – powiedziała z naciskiem spokojnym, zdecydowanym tonem.
Raf pokręcił głową. Patrzył jej w oczy udręczonym, palącym wzrokiem.
– To nieprawda, Taniu, że cię wykorzystałem. Nigdy tego nie zrobiłem. Nawet dzisiaj rano. Pragnąłem cię… kochałem i sądziłem, że ty pragniesz i kochasz mnie. Chcesz powiedzieć, że to wszystko należy już do przeszłości?
„Kochałem”… „pragnąłem”… Tania nie wierzyła własnym uszom, ale miał to wypisane na twarzy.
Czuła, że głowa jej pęka od nawału zwariowanych myśli. W ostatnim przebłysku świadomości pomyślała, że traci rozum. Kiedy Raf patrzył na nią w ten sposób, miała wrażenie, że rzeczywistość rozpryskuje się na milionowe cząsteczki nie pozostawiając nic, czego mogłaby się uchwycić, żeby stawić mu opór.
"Punkt Krytyczny" отзывы
Отзывы читателей о книге "Punkt Krytyczny". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Punkt Krytyczny" друзьям в соцсетях.