Podniosła się z krzesła, żeby włączyć telewizor. Prędzej czy później Tania będzie musiała wyjść ze swojego pokoju i może wtedy zjedzą obiad. Przypomniała sobie, że za dziesięć minut powinna zajrzeć do brzoskwiń. Jeszcze jedna dobra zasada: coś lekkiego na obiad. Ciężko strawne potrawy mogłyby nie przejść Tani przez gardło.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Tania czekała na odpowiedź Rafa przez tydzień, wystarczająco długo, by umożliwić mu podjęcie decyzji. Minął weekend, minęły następne dwa dni, które Raf spędził w towarzystwie Niki. Każda godzina oczekiwania podsycała jej gniew. Nie spodziewała się zresztą niczego innego. Raf nie wyrzeknie się swojej bezcennej asystentki.

Miała rację, uznając ofertę powiększenia rodziny za próbę przekupstwa. Raf nie chciał dziecka, chciał po prostu i zjeść ciastko, i zachować je sobie na później. Dla Tani przygotował prezent na otarcie łez – niemowlę.

Babcia starała się oderwać jej myśli od męża, obarczając ją obowiązkami domowymi. Tania przyjmowała je z wdzięcznością. Czyszczenie sreber było bardzo skuteczną terapią, pielenie ogródka również. Nawet szorowanie ścian w pralni dostarczyło jej sporo satysfakcji.

Ale w pewnym momencie zrozumiała, że ma tego dość. Nie chciała spędzić reszty życia, czekając na faceta, dla którego obca baba była ważniejsza od własnej żony. W środę rano zadzwoniła do Harry'ego Grahama i zapytała, czy jego oferta jest nadal aktualna.

– Jak najbardziej – potwierdził. – Jeśli naprawdę tego chcesz – dodał po chwili namysłu.

– Bardzo, Harry. – Usłyszała w swoim głosie rozpacz.

– Aż tak?

Tania przymknęła oczy na myśl, że Harry był świadkiem sceny w Sheratonie. Wzięła głęboki oddech.

– Odeszłam od Rafa – powiedziała.

– Ach tak? – Głos Harry'ego był pełen współczucia.

– Przykro mi, że to się tak skończyło.

– Chciałabym pracować, Harry. To by mi pomogło.

– Jasne! Możesz zacząć nawet dzisiaj. Albo jutro rano, jak wolisz. Powiedz tylko, kiedy przyjdziesz i ruszamy z robotą.

Omal się nie rozpłakała. W gardle urósł jej twardy, bolesny supeł. Tak bardzo potrzebowała czyjegoś współczucia. Bea nie pozwalała jej rozczulać się nad sobą i pewnie miała rację. Jeżeli pójdzie dzisiaj do Grahama, załamie się i będzie mu szlochać w kamizelkę. Nie zniosłaby takiego upokorzenia. Miała zamiar zostać kobietą sukcesu – opanowaną, chłodną i kompetentną jak… Nika Sandstrom.

– Jutro, jeżeli to ci odpowiada – wykrztusiła z trudem.

– W porządku. Czekam na ciebie rano.

– Dzięki, Harry! Usłyszała jego westchnienie, potem głos pełen wymuszonej wesołości.

– Głowa do góry, kochanie! Świat się jeszcze nie kończy. Wiesz, co robią tacy rozbitkowie jak my? Biorą życie jak leci, dzień po dniu, i trzymają się razem. Wiem, że nie masz ochoty rozmawiać, więc nie będziesz musiała. Dowalę ci tyle roboty, że nie będziesz miała czasu przypudrować nosa. Będę poganiaczem niewolników, możesz na mnie liczyć. Okay?

– Okay. – Uśmiechnęła się z wdzięcznością, chociaż nie mógł jej widzieć.

– I załóż swoją najładniejszą sukienkę – rozkazał.

– To mnie podniesie na duchu.

Mnie też, pomyślała.

– Harry! Jesteś prawdziwym skarbem. Zjawię się u ciebie jutro, możliwie piękna i gotowa do niewolniczej pracy.

Harry dotrzymał słowa.

Myśl o powrocie do pracy po tak długiej przerwie budziła w niej pewien niepokój, ale kiedy pchnęła drzwi budynku telewizji i znalazła się w samym środku studyjnego bałaganu, nabrała otuchy. Odszukała biuro Grahama i jego powitalny uśmiech upewnił ją ostatecznie, że nie ma się czego bać.

Zespół powitał ją tak, jakby jej nagły powrót był czymś zupełnie naturalnym. Znała wszystkich doskonale. Wszystkich z wyjątkiem własnej następczyni. Tania obawiała się, że będzie piątym kołem u wozu, ale nikt nie dawał jej tego do zrozumienia. Harry wręczył jej teczkę z opracowaniem jakiegoś programu, który miał termin na wczoraj, i łaskawie zgodził się, żeby przeprowadziła rozpoznanie do czwartku. Do czwartku do dwunastej, ani godziny później!

Tania zabrała się do pracy z entuzjazmem graniczącym z nadgorliwością. Szybko odkryła, że nadal potrafi wychwycić szczegóły, które stanowią o wartości programu, i to przywróciło jej pewność siebie. Nadawała się jeszcze do czegoś poza uprawianiem seksu i przybieraniem malowniczych póz u boku męża. Ludzie Grahama traktowali ją jak niezwykle cenny nabytek.

Rozmów o Rafie nie dało się uniknąć. Harry zachował dla siebie informację o rozpadzie jej małżeństwa i była mu za to wdzięczna. Na pytania o przyczynę powrotu do pracy odpowiadała, że znudziła ją bezczynność i zatęskniła za aktywnym życiem. Wyjaśnienie zostało przyjęte i tylko paru starych znajomych okazało zdziwienie. Byli pewni, że zagrzebie się w pieluchy. Miała na to gotową odpowiedź: jeszcze nie teraz.

Praca pozwalała zapomnieć o Rafie na parę godzin w ciągu dnia, noce wydawały ją na pastwę wspomnień i rozpaczy. Kiedy nadeszła sobota, żałowała, że nie może pracować siedem dni w tygodniu. Miała przed sobą dwa dni totalnego nieróbstwa.

Tak jej się przynajmniej wydawało. W sobotę rano babcia zauważyła, że żyrandole wymagają oczyszczenia i resztę przedpołudnia Tania spędziła na drabinie, zmywając z nich pokłady kurzu. O pierwszej udała się do kuchni, żeby przygotować coś dobrego na lunch. Nie miała ochoty na jedzenie, ale chciała zrobić przyjemność babci.

– Na stole w jadalni leży coś dla ciebie – zawołała Bea z holu.

– Dobrze! – odkrzyknęła, mając nadzieję, że babcia obmyśliła dla niej kolejne zajęcie.

Na stole, w celofanowym opakowaniu, leżały róże. Piękne, czerwone, ledwo rozkwitłe róże. Serce waliło jej jak oszalałe, kiedy brała do ręki dołączoną do nich kopertę. To niemożliwe! Spojrzała na wizytówkę.

Widniało na niej tylko jedno słowo: Raf.

Przysunęła sobie krzesło i usiadła. Drżała na całym ciele, w głowie czuła zamęt. Czerwone róże… Czy to możliwe, żeby on… Czy to możliwe, żeby się pomyliła?

Może potrzebował Niki do sfinalizowania jakiejś sprawy i nie mógł wręczyć jej wymówienia? Ale dlaczego nie powiedział jej o tym wcześniej? A może te kwiaty oznaczają, że przyjdzie dzisiaj?

Może przyjść w każdej chwili!

A ona wygląda jak ofiara powodzi!

Zerwała się na równe nogi, przewracając krzesło.

Wazon na kwiaty, pomyślała w panice. Raf nie może pomyśleć, że porzuciła je byle gdzie. Ułożyła kwiaty, ustawiła wazon na telewizorze i popędziła do łazienki.

Wykąpała się i umyła głowę gnana bezrozumnym pośpiechem. Susząc włosy, po raz pierwszy w życiu zapragnęła, żeby było ich mniej. Ale Raf lubił jej loki, a zaspokojenie jego upodobań było w tej chwili sprawą najważniejszą. Jeżeli pozbył się Niki, była gotowa do największych poświęceń. Mógł żądać od niej absolutnie wszystkiego.

Po godzinie gorączkowych przygotowań uznała, że wygląda nieźle. Miała na sobie swoje najlepsze białe dżinsy i zieloną jedwabną bluzkę. Raf lubił, kiedy ubierała się na zielono. I guziki łatwo się rozpinały… Zaczerwieniła się na tę myśl. Tak bardzo tęskniła za dotykiem jego rąk.

Weszła do kuchni zarumieniona z podniecenia. Bea zajęta była krojeniem marchewki.

– Ja to zrobię, babciu – zaofiarowała się Tania.

– Już kończę. Nakryj do stołu. – Bea spojrzała na wnuczkę mądrymi oczami. – Wyglądasz ślicznie.

– Róże były od Rafa.

– Tak sądziłam – padła sucha odpowiedź. Ale Raf nie przyszedł ani nie zadzwonił. Popołudnie ciągnęło się w nieskończoność. Długi, pusty wieczór rozwiał resztę nadziei. Tania poszła spać z sercem ciężkim jak kamień.

W niedzielę Raf przysłał kolejny bukiet, tuzin róż. Poza tym żadnych wieści. Tej nocy doszła do wniosku, że musiała chyba kompletnie zgłupieć. Czy naprawdę łudziła się, że Raf zrezygnuje ze swojej niezastąpionej asystentki? Przysyłał róże, ponieważ jej pragnął… ale na własnych warunkach.

Jeżeli myślał, że skłoni ją w ten sposób do powrotu, to się przeliczył! Wszystkie róże świata nie wymażą z jej pamięci obrazu tamtej kobiety. Nawet perspektywa macierzyństwa nie mogła tego dokonać, a on przysyłał kwiaty! Wreszcie zmęczona płaczem usnęła.

Z ulgą powitała nadejście poniedziałku. Mogła pójść do studia i zająć się sprawami, które nić miały nic wspólnego ani z Rafem, ani z Niką Sandstrom. Decyzja powrotu do pracy była z pewnością jedną z lepszych, jakie podjęła w życiu. Prawdę mówiąc, praca stała się dla niej ostatnią deską ratunku.

Kiedy wieczorem wróciła do domu, znalazła kolejny bukiet. Stał na toaletce w jej sypialni. Krwistoczerwone, ledwo rozkwitłe pąki były niemal drażniąco doskonałe. Tuzin róż w sypialni, tuzin na telewizorze i tuzin w jadalni, to było więcej, niż mogła znieść. Czerwona mgła przysłoniła jej oczy. Chwyciła wazon i zaniosła do kuchni, gdzie babcia szykowała obiad.

– Przynieśli je rano – powiedziała Bea.

– Domyśliłam się tego. – Tania wyjęła kwiaty z wazonu i wrzuciła do kosza na śmieci.

Róże z telewizora i ze stołu spotkał ten sam los. Oczyściwszy dom z kwiatów, wyniosła kosz do ogrodu i zamknęła w szopie na narzędzia.

– Przydałby mi się ten kosz – odezwała się łagodnie Bea, kiedy Tania wróciła do kuchni.

– Znudziły mi się te badyle – odparła z zawziętością wnuczka. – Nie martw się, ja zajmę się śmieciami.

– Ładne były te róże.

– Przysyłać kwiaty do tego domu to tak, jakby wozić węgiel do kopalni. Zbędna nadgorliwość! – oświadczyła Tania.

– Może był to po prostu gest! – padła łagodna odpowiedź. – Nie sądzę, by Raf myślał, że potrzebujesz ich w jakimś konkretnym celu.

– Masz absolutnie rację – zgodziła się Tania. – Raf gwiżdże na moje potrzeby.

Bea zajrzała do garnka z marchewką.

– A czy ty dbasz o potrzeby Rafa? – zapytała dziwnym tonem, nie patrząc na Tanię.

– Babciu, zawsze robiłam to, czego chciał! – zawołała Tania z podnieceniem. – Aż do tej chwili – dodała spokojniej.

– Chciał, a potrzebował, to dwie różne sprawy – odparła babcia z namysłem, potem nagle porzuciła temat i zajęła się obiadem.

Tanię zastanowiły te słowa. Babcia trafiła w sedno. Raf chciał jej, a potrzebował swojej zaufanej sekretarki. A przynajmniej sądził, że potrzebuje. Ten układ odpowiadał mu w zupełności i nie miał ochoty go zmieniać. Co z tego, że taki stan rzeczy doprowadził do pasji jego żonę! Co z tego, że ta jędza sekretarka traktuje Tanię jak powietrze! Kogo to obchodzi?

Dzięki Bogu, że mam pracę, myślała Tania następnego ranka, wychodząc z domu. Stanąwszy na werandzie, spojrzała w stronę ulicy i zdrętwiała. Przy furtce, oparty o maskę aston martina, stał Raf.

Myśli zawirowały i rozpierzchły się jak stado spłoszonych wróbli. W głowie poczuła kompletną pustkę. Serce podeszło jej do gardła, waląc oszalałym rytmem. Chłonęła wzrokiem Rafa, jakby jego pełna rozleniwionego spokoju postać była wytworem wyobraźni i miała za chwilę zniknąć. W głowie błysnęła jej myśl, że mąż jest najbardziej niebezpieczny, kiedy wygląda na rozleniwionego, i to pozwoliło jej ocknąć się z zapatrzenia.

Uniosła wysoko głowę i zmusiła się do zejścia ze schodów. Wzrok Rafa rozubudził w niej jakąś prymitywną, nieokiełznaną zmysłowość. Poruszała się jak tancerka, świadoma każdego skrawka swego ciała. Czuła śliskość jedwabiu ocierającego się o uda, kołysanie piersi pod cienką sukienką, muśnięcia włosów oplatających szyję.

Tak, Raf, myślała idąc ku niemu. Przyjrzyj mi się, żebyś wiedział, co tracisz.

Raf wyprostował się i Tania pomyślała, że jest w nim coś agresywnego. Otworzył jej furtkę. Nie miała pojęcia, co on tu robi, ale patrząc w jego chłodne, spokojne oczy wiedziała, że za chwilę się dowie.

– Dziękuję – powiedziała, kiedy zamknął za nią drzwi. – Przykro mi, że nie mam czasu na pogawędkę, ale spieszę się do pracy.

– Podwiozę cię – odparł bez śladu zdziwienia, chociaż nowina powinna wstrząsnąć nim do głębi.

Tania błyskawicznie opanowała własne zaskoczenie. Arogancka pewność siebie Rafa podziałała na nią jak środek dopingujący.

– Nie, dziękuję. Złapię autobus. Nie chcę zabierać ci czasu – powiedziała niedbale. Czuła, że jeszcze chwila, a cała nagromadzona w niej złość i uraza eksplodują, że dojdzie do awantury.

– Przyjechałem specjalnie po ciebie – odparł lakonicznie. Patrzył na nią nieruchomym wzrokiem, jakby nie dostrzegał w jej oczach wrogości.

– Żeby mi powiedzieć, że Nika Sandstrom zniknęła z twojego życia?

Raf zacisnął usta.

– Nie lubię być do niczego zmuszany ani przez ciebie, ani przez nikogo innego – rzucił ostro.

A więc odpowiedź brzmi: nie.

– Ja także. – Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę przystanku.

– Taniu! Był to krzyk gniewnej rozpaczy, ale nie odwróciła głowy. Żałowała teraz, że wyniosła kosz z kwiatami do szopy z narzędziami. Z przyjemnością cisnęłaby mu te róże w twarz. Dowiedział się, że wróciła do pracy u Grahama i chciał położyć kres tej samowoli, dlatego przyjechał. Jego starannie uporządkowany świat walił się w gruzy. Stracił nad nim kontrolę.