– Taniu… Taniu! Słyszał swój chrapliwy krzyk, ale ona spadała, coraz niżej i niżej, a on nie mógł jej dosięgnąć, nie mógł powstrzymać uderzeń jej bezwładnego ciała o nieczułe drewno.

Patrzył z przerażeniem, jak uderza głową o marmurową posadzkę holu.

Leżała taka nieruchoma, cicha i bezbronna. Padł przy niej na kolana, trzęsąc się ze strachu i rozpaczy. Bardzo ostrożnie położył dłoń na jej szyi. Wyczuł słaby puls i zadrżał z radości. Żyła! Jeszcze żyła.

Przesunął dłońmi po jej bezwładnym ciele, nie wyczuł złamań. Pragnął unieść ją z podłogi, utulić w ramionach, ale nie śmiał jej ruszyć. Gdyby miała uszkodzony kręgosłup, mógłby ją w ten sposób zabić.

Była strasznie blada. Delikatnie odgarnął pasma włosów z jej twarzy. Modlił się, by otworzyła oczy. Tania jęknęła, podkulając nogi, i Raf ostrożnie wziął ją w ramiona. Uniosła wolno powieki, z trudem skupiając na nim wzrok.

– Nie chcę stracić mojego dziecka – powiedziała dziwnym, rozmytym głosem.

– Naszego dziecka, Taniu, naszego… – szepnął żarliwie, ale nie był pewien, czy go słyszała.

Oczy zaszły jej mgłą i uciekły gdzieś w bok. Zaciążyła mu w ramionach.

– Taniu, przysięgam, że nie stracisz dziecka – zawołał ochrypłym głosem, przytulając ją mocniej.

Pragnął, by go usłyszała i uwierzyła, że zrobi wszystko, jeżeli tylko da mu szansę.

Czekał w napięciu, aż znów odzyska przytomność, ale Tania leżała w jego ramionach jak martwa. Musiał coś zrobić! Nie mógł siedzieć pod schodami w nieskończoność. Jeżeli ona umrze…

Życie bez Tani… Ta myśl była nie do zniesienia.

Jego umysł zaczął pracować, szukając gorączkowo dróg ratunku. Zabrać ją stąd gdzieś, gdzie będzie jej wygodnie. Ale może nie powinien jej ruszać? Lekarza! Pogotowie! Przykryć ją czymś, musi jej być ciepło!

Zrobił to wszystko najszybciej, jak potrafił, potem naciągnął na siebie jakieś ubranie. Będzie musiał pojechać z nią do szpitala, być przy niej, dopilnować, żeby zrobiono wszystko…

Wyczerpany osunął się na podłogę. Trzymał ją za rękę, z trudem powstrzymując się, żeby jej nie ściskać. Pragnął już tylko przelać w nią własne życie.

Nie poruszyła się. Znalazł ręcznik i ocierał jej twarz, powtarzając uporczywie jej imię. Nie słyszała go. Czuł, że do serca wkrada mu się zwątpienie. Bał się, bał się śmiertelnie, że ona umrze i w ten sposób ukarze go za krzywdę, jaką jej wyrządził.

Dziecko…

Było jego. Oczywiście, że było jego. A czyje miało być? Musiał chyba oszaleć, żeby w to wątpić.

Nika Sandstrom… Te na pozór niewinne, a w gruncie rzeczy zjadliwe uwagi pod adresem jego żony. Tania miała rację, był ślepy. Dopiero niedawno… Dobrze chociaż, że podjął już decyzję. Koniec z Niką. Gdyby tylko Tania…

Nękało go uczucie wstydu. Ukrył twarz w dłoniach. Nie zasługiwał na nią. Co go opętało? Jak mógł pozwolić, by Nika tak nim zawładnęła? Jak wyglądałoby jego życie… bez Tani? Może ojciec miał rację? Liczy się tylko miłość.

Nigdy nie powiedział, że ją kocha, nie wtedy, kiedy tego pragnęła. Nie powiedział jej, jakie puste byłoby jego życie, gdyby odeszła. Był taki zachłanny, nie myślał o jej potrzebach, chciał zaspokoić własne…

Łzy napłynęły mu do oczu, po raz pierwszy od dwudziestu pięciu lat. Jeżeli Tania straci dziecko, on nigdy sobie tego nie wybaczy.

– Dziecko…?

– Jest bezpieczne, Taniu. Lekarz mówi, że wszystko w porządku, kochana. Proszę cię, nie martw się.

Słowa te dotarły do jej świadomości. Głos Rafa… Mrok zalegający umysł przeszedł w łagodną szarość.

– Bezpieczne… – Uczepiła się tego słowa. Przynosiło ulgę. Podobnie jak czyjaś dłoń gładząca delikatnie rękę, ciepła i czuła.

– Taniu… To Raf ją wołał. Wydawało jej się, że jego głos napływa z bardzo daleka. Brzmiało w nim błaganie i chciała mu odpowiedzieć. Otworzyła oczy. Pokój wirował wokół niej, ale udało się jej dostrzec czyjąś twarz. Twarz męża. Był tuż przy niej.

Z wolna wirowanie ustawało. Raf siedział na krześle tuż przy łóżku, na którym leżała. Miał wymęczoną, ściągniętą niepokojem twarz. Patrzył na nią z bolesnym natężeniem.

– Gdzie ja jestem? – zapytała.

– W szpitalu – odpowiedział cichym, kojącym głosem, ale Tania widziała, ile go to kosztuje. Wyraz napięcia na jego twarzy jeszcze się pogłębił.

– Wszystko w porządku. Masz wstrząs mózgu, ale dziecku nic nie grozi. Musisz tylko odpoczywać, a wszystko będzie dobrze.

Pamięć wróciła do niej ciężką falą. Powiedziała mu o dziecku… tamten ból, jego reakcja… schody…

– Jak długo tu jestem? – zapytała, walcząc z uczuciem ogarniającego ją chaosu.

Na twarzy Rafa odmalowała się ulga. Z trudem oderwał od niej wzrok, żeby spojrzeć na zegarek.

– Dwanaście godzin – odparł zdławionym głosem. Patrzył na nią z wyrazem nadziei połączonej z rozpaczą, czekając na kolejny przebłysk świadomości. Powinien się ogolić, pomyślała Tania. Miał zmiętą koszulę, potargane włosy. Dwanaście godzin… Musi być koło dziesiątej rano. Raf nie poszedł do pracy?

– Byłeś tu ze mną przez cały czas? – zapytała. Skinął głową. Jego palce – oczywiście, że to były jego palce – głaskały jej dłoń.

Poczuła dotkliwy smutek na myśl, że zapewniał ją o bezpieczeństwie dziecka, chociaż go nie chciał. Miał wątpliwości, czy jest ojcem, ale zależało mu na niej. Nie byłoby go tutaj, gdyby mu nie zależało, i to bardzo.

– Nigdy nie byłam z innym mężczyzną – powiedziała, patrząc na niego błagalnie. – Nie chcę nikogo, tylko ciebie.

– Ciii… – Ból wykrzywił mu twarz. – Kocham cię. – Szukał rozpaczliwie odpowiednich słów. – Potrzebuję cię. Potrzebuję dziecka. Potrzebuję wszystkiego, co możesz mi dać. Nigdy już nie zwątpię w ciebie – dodał z żarliwym przekonaniem. – Myliłem się, przebacz mi, proszę…

Tania nie odrywała oczu od jego twarzy. To nie był dawny Raf, to był zupełnie inny człowiek. Raf, który cierpiał i który potrafił jej o tym powiedzieć.

– Wybacz mi. – Głos mu drżał. Jego cierpienie przejęło ją bólem. Poczuła w oczach łzy.

– Zawsze będę cię kochać – szepnęła, próbując zepchnąć obraz Niki na dno świadomości.

Miała wrażenie, że twarz Rafa rozmywa się w wilgotnej mgle.

To pewnie przez te łzy, pomyślała i zamrugała powiekami. Raf zamruczał coś niewyraźnie, co zabrzmiało jak modlitwa. Uniósł jej rękę i przycisnął do ust. Wtulił policzek we wnętrze dłoni, jakby chciał nasycić się zapachem i ciepłem jej ciała.

Zamrugała mocniej. Raf zrobił to samo. Potem uśmiechnął się do niej uśmiechem pełnym ekstatycznego szczęścia. Tania zadrżała.

– Kocham cię – powiedział. – Nigdy nie przestanę. Wizja Niki przybladła. Raf był jej, Tani, i zawsze będzie.

– Nie powinienem o tym mówić – powiedział miękko.

– Nie chcę cię zdenerwować, ale wiem, że Nika skłamała. Nie musisz się już martwić tą sprawą, kochanie. Ona już nigdy nie stanie między nami. Wczoraj przyjąłem jej rezygnację.

Wiadomość ta przyprawiła ją o wstrząs.

– To znaczy… po tym spotkaniu w restauracji? Raf skinął głową.

– To przeważyło szalę. Jej zachowanie wobec ciebie! A potem to, co powiedziała o tobie i Jorganssonie.

Nie chcę, żeby ze mną pracowała. Już nigdy więcej. Miałaś rację, chociaż trudno mi było w to uwierzyć. Była moją prawą ręką przez tyle lat, więc sądziłem, że mogę jej ufać. Nie zdawałem sobie sprawy, że cię ranię, Taniu. Teraz już wiem.

– Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś o tym?

– zapytała. Przecież wiedział, ile to dla niej znaczy. Uśmiechnął się przepraszająco.

– Miałem zamiar, ale kiedy zobaczyłem twoje walizki na werandzie Bei, a ty otworzyłaś drzwi i zrozumiałem, że już podjęłaś decyzję… szczerze mówiąc, Nika wyleciała mi z głowy. Myślałem tylko o tym, żeby wszystko między nami było dobrze. A potem powiedziałaś mi o dziecku. I wtedy… – Skrzywił boleśnie usta.

– Dopuściłem do siebie podejrzenie. Tak mi przykro, Taniu, że cię zraniłem. To się już nigdy nie zdarzy, przysięgam.

Uśmiechnęła się smutno.

– Przykro mi z powodu dziecka, Raf. Wiem, że nie chcesz dzieci, ale…

– Ależ chcę! – zawołał z zapałem. – Jestem zadowolony, Taniu. Chcę tego dziecka tak samo jak ty.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Szczerość malująca się w jego oczach rozwiała jej wątpliwości.

– Nie pozwalałeś mi nawet mówić o dziecku – powiedziała z wahaniem. Raf odetchnął spazmatycznie. Wyglądał na bardzo zawstydzonego.

– To nie dlatego, że nie chciałem dzieci, ale widziałem, co one zrobiły z moją matką. Nie chciałem, żeby z tobą stało się to samo. Chciałem, żebyś była wolna, żebyś korzystała z życia…

– Rozumiem, Raf – przerwała mu. Poszukał jej oczu. Na jego twarzy malowała się ogromna ulga.

– Opiekowałem się swoim rodzeństwem. Wiem, jak zajmować się dziećmi, więc będę mógł ci pomóc – oświadczył z powagą. Tania uśmiechnęła się.

– Kiedy byłam mała, zawsze czułam się samotna. Nie chcę, żeby moje dziecko było jedynakiem.

– Chyba trochę za wcześnie myśleć o drugim dziecku.

– Uśmiechnął się z rezerwą. – Zacznijmy od jednego. Roześmiała się ogarnięta radością.

– Bądź spokojny. Dostrzegła ogień w jego oczach, którego źródłem nie było pożądanie, ale miłość. Gorąca, nienasycona miłość.

– Przytul mnie, Raf – poprosiła cicho. Objął ją mocno i Tania zrozumiała, że naprawdę znalazła się w domu, bezpieczna w cieple jego ramion i pewna jego miłości.

Harry Graham doszedł do wniosku, że jest to być może z jego strony donkiszoteria, ale co tam! Ma ochotę zobaczyć się z Tanią i Rafem, więc złoży im wizytę! Kiedy Carlton zadzwonił, żeby usprawiedliwić nieobecność żony w pracy, powiedział, że można ją odwiedzać i że będzie na niego czekała. Chyba więc nie powinien szukać dziury w całym. Widocznie świeże ojcostwo złagodziło obyczaje Rafa Carltona.

Znalazł odpowiedni pokój w labiryncie szpitalnych korytarzy i stanął niezdecydowanie w drzwiach. Poczuł się nagle jak intruz, wkradający się chyłkiem w intymny świat tych dwojga uśmiechniętych i szczęśliwych ludzi. Serce zatłukło się w nim boleśnie, ale zdławił budzącą się zazdrość. Był zadowolony, że dla Carltonów los okazał się łaskawszy. Rozwód to piekło na ziemi.

– Słyszałem, że przyjmujecie gratulacje – odezwał się sucho, obwieszczając tym swoje przybycie.

Tania odwróciła głowę. Na jej ramionach widać było sińce i zadrapania, ale piękna, ożywiona szczęściem twarz zdawała się kpić z wszelkich obrażeń.

– Harry! – zawołała – jak miło, że przyszedłeś. Raf poderwał się na nogi i pospieszył na jego spotkanie, uśmiechając się radośnie.

– Dziękuję, że przyjąłeś rezygnację Tani z takim zrozumieniem – rzekł ciepło. – Nie zagrzała u ciebie miejsca, Harry.

Koniec z Grahamem, zauważył Harry i pokiwał głową z aprobatą. Koniec z zazdrością. Ujął dłoń Rafa i uścisnął ją serdecznie.

– Nie ma sprawy! – powiedział uspokajająco. Zawsze wiedział, że Tania odejdzie. Raf Carlton nie był człowiekiem, który poddaje się bez walki. Był nie tylko uparty, ale i mądry, bo uczył się na własnych błędach. I to szybko, zauważył Harry, obserwując męża Tani.

Uśmiechnął się szeroko.

– Zawsze wiedziałem, że dzieci są dla Tani sto razy ważniejsze niż praca.

Gdyby tylko Helena chciała dziecka, pomyślał z bólem.

– Tania będzie pomagała mi w pracy, prawda, kochanie? Raf obrzucił ją gorącym spojrzeniem. Tania promieniała radością.

– Oczywiście, jeżeli tylko będę mogła.

– Twoja żona to twarda zawodniczka, a pamięć do szczegółów ma niesamowitą. Nigdy nie zapomni tego, co raz usłyszała.

Harry pokiwał głową z uznaniem. Zbliżył się do łóżka i położył na kołdrze bukiet kwiatów.

– Chabry są dla chłopca, różowe goździki dla dziewczynki. Obstawiam wszystkie warianty.

Tania roześmiała się radośnie.

– Dziękuję ci', Harry, za wszystko! Jesteś miłym i bardzo mądrym człowiekiem.

Harry zmarszczył brwi, jakby namyślał się, czy taka ocena własnej osoby w pełni go zadowala.

– Okay. Chyba muszę ci przyznać rację. – Spojrzał na Rafa z kwaśną miną. – Chociaż myślę, że powodziłoby mi się dużo lepiej, gdybym był mniej miły, a bardziej seksowny.

Raf zdobył się na uśmiech.

– Niekoniecznie – odparował cierpko – to ma także swoje złe strony.

– Być może – zgodził się Harry, skrywając swój ból pod maską dobroduszności. Myśl o zdradzie żony ciągle bolała.

– Kiedy Tania dojdzie do siebie, musisz wpaść do nas na kolację któregoś dnia – zaprosił Raf.

– Tak, koniecznie – zawołała Tania z zapałem.

– Z przyjemnością – powiedział Harry. Ten cholerny świat pełen był frustratów, przebywanie w towarzystwie pary szczęściarzy było przyjemną odmianą. A poza tym Harry nie mógł pozwolić sobie na odrzucenie żadnej oferty przyjaźni. Nawet jeżeli kolacja w towarzystwie Carltonów nie będzie miała dalszego ciągu, spędzi wieczór mniej samotnie niż zwykle.

David James Carlton został ochrzczony pewnego pięknego niedzielnego ranka dziesięć miesięcy później. Raf i Tania uczcili to wydarzenie, wydając ogromne przyjęcie. Raf pokazywał swego syna każdemu, kto chciał go oglądać, i patrząc na nich, Tania pomyślała, że nie wyobraża sobie większego szczęścia.