– Co za zbieg okoliczności! – Zaśmiał się chrapliwie.

– Tam właśnie zamieszkał nasz przyjaciel Jorgansson. Umówiliście się w tańcu? Jeżeli tak, muszę pogratulować mu zimnej krwi.

– Z nikim się nie umawiałam! Wciągnęła głęboko powietrze. Czuła ucisk w piersiach, a serce waliło oszalałym rytmem.

– Jasne! Jak mogłem o tym nie pomyśleć! Przecież zdecydowałaś się dopiero po naszym pożegnaniu.

– Odgarnął jej włosy i zaczął pieścić kark. Gładził go delikatnie, nie odrywając szyderczego wzroku od jej ust. – Gdy okazało się, że nie jestem kompletnie ogłupiały na punkcie twoich wdzięków i wykazuję jeszcze własną wolę. Z tego wynika, że Jorgansson nie wiedział o niczym, dopóki nie dotarł do hotelu.

Nie słuchał jej, nigdy jej nie słuchał!

Spróbowała jeszcze raz, głosem drżącym z oburzenia.

– Raf, już ci mówiłam…

– Od czego zaczął, Taniu? Od piersi? – Cofnął dłoń spod jej włosów i pogładził szczyty piersi. – Lubisz to, prawda? Zawsze lubiłaś.

Zatopił wzrok w jej oczach czekając, aż pojawi się w nich zdradziecka mgła rozkoszy.

Nie potrafiła zapanować nad podnieceniem. Oczy błysnęły mu triumfalnie. Poczuła skurcz bólu.

– Nie, Raf – błagała. – Nie tak.

– Masz rację. – Celowo nadał jej słowom opaczne znaczenie. – Lepiej bez ubrania, prawda?

Była zbyt otępiała, by odpowiedzieć. Chciała tylko zakończyć tę obrzydliwą scenę, przytulić się do niego i zapomnieć o wszystkim.

Przesunął dłonie na skraj dekoltu. W jego oczach płonęło okrucieństwo. Zacisnął palce na jedwabiu i szarpnął dziko, rozdzierając suknię aż do pasa.

– I tak mi się nie podobała – oświadczył sucho. Spojrzał na jej nagie ciało i jęknął.

Stała przed nim obezwładniona szokiem. Nie poruszyła się nawet, kiedy zsunął z ramion strzępy sukni i nakrył dłońmi nagie piersi.

– Jaka ty jesteś piękna! – wyszeptał zdławionym głosem. – Nie mogę nawet winić go za to, że chciał cię posiadać, dotykać…

Przesunął dłońmi po jej ciele, ogarniając ją całą. Uderzyła go w twarz.

Nie zauważyła nawet, kiedy uniosła rękę, dopiero piekący ból we wnętrzu dłoni uświadomił jej, co zrobiła. Patrzyła błędnym wzrokiem, jak biały odcisk dłoni na jego policzku napływa krwią.

– Nie dotykaj mnie! – Z trudem łapała powietrze. – Nigdy więcej!

Z gardła Rafa wydarł się jakiś dziwny, na wpół zwierzęcy pomruk. Oczy płonęły mu dziko.

Wyciągnął ręce, oderwał ją od barierki i przerzuciwszy sobie przez ramię, ruszył po schodach. Tania kopała, biła go pięściami po plecach, ale Raf nie zwracał na to najmniejszej uwagi.

– Nie dotykać cię! – Usłyszała jego świszczący głos. – Ty mała dziwko! Nie dotykać cię! Wczoraj nie miałaś nic przeciwko temu, ale ponieważ nie zaspokoiłem twoich fanaberii, zmieniłaś moje życie w piekło. Pozwoliłaś dotknąć się innemu mężczyźnie…

Kopnięciem otworzył drzwi sypialni i rzucił ją na łóżko. Unieruchomił ją, klękając na strzępach sukni, i zdarł z siebie koszulę.

– Jesteś dziwką! Najpierw pozwalasz obmacywać się każdemu facetowi, który ma na to ochotę, a potem mówisz mi, że ja nie mam prawa cię dotknąć! Przekonasz się, jakie mam prawa!

Rozpiął spodnie.

– Nie waż się ruszyć! – ostrzegł ją, podnosząc się z łóżka, żeby je zrzucić. – Nie dotykać cię! Dotknę cię tak, że zapamiętasz to do końca życia. A kiedy skończę, nie będziesz miała żadnych wątpliwości, czyją jesteś własnością. Jesteś moja!

Tania nie poruszyła się. Nie ze strachu. Sparaliżował ją widok rozsierdzonego Rafa. Rafa, pozbawionego kontroli nad sytuacją.

W końcu udało jej się zedrzeć z jego twarzy maskę. Spędzi} całą noc, torturując się wizją jej ciała spoczywającego w ramionach innego mężczyzny. To odkrycie wstrząsnęło nią do głębi. A teraz stracił panowanie nad sobą.

Powinna się bać, ale nie czuła żadnego niepokoju. Pragnęła go, po prostu. Takiego, jaki był w tej chwili, pozbawionego wszelkiej kontroli. Wiedziała, że on także drży z pragnienia zawładnięcia jej ciałem w sposób, który na zawsze zapamięta. Czytała to w jego oczach, w twarzy, w pulsujących podnieceniem udach, kiedy klękał na łóżku i owijał jej nogi wokół siebie.

– Jesteś moja! Moja! – W jego głosie brzmiała niemal zwierzęca radość posiadania.

Tania dała się ponieść uczuciu dzikiego triumfu. Tak, była jego, ale w zupełnie innym sensie, niż to sobie wyobrażał.

Koniec z zimnym, wyuczonym do perfekcji seksem, koniec z umiejętnie dawkowaną rozkoszą! Tym razem Raf nie dbał o zaspokojenie jej potrzeb, tym razem ją zgwałcił.

Zawładnął nią jak dzikie zwierzę zazdrosne o rywala, a ona rozkoszowała się każdą chwilą jego szału. Raf, pozbawiony kontroli nad sytuacją…!

Było jej wszystko jedno, co z nią zrobi, w jaki sposób wykorzysta jej ciało. Tym razem był naprawdę wyłącznie jej. Nie myślał o pracy, nie myślał o niczym. Zatracił się w niej bez reszty.

Miała wrażenie, że zlewają się w jedno, pulsujące wspólnym rytmem ciało, wchłaniają się nawzajem z siłą, która kruszy, rozciera na miazgę wszystko inne. I wiedziała, że tym razem on także jest szalony, że nie istnieje nic poza nią.

Osiągając rozkosz wykrzyknął z rozpaczą jej imię i poczuła, że jej ciało rozpływa się, miesza z jego ciałem w akcie samounicestwienia. Kochała go i czuła, że on ją kocha.

Ale burza ucichła i zrozumiała, że to było złudzenie. Raf jej nie kochał.

Leżała bezwładna, niezdolna do najmniejszego ruchu, niema. Czekała, by wziął ją w ramiona.

Przytul mnie, Raf, błagała w myślach. Przytul mnie mocno.

Jednak on odsunął się i w jego oczach zobaczyła błysk obłędnego przerażenia. Twarz wykrzywił mu bolesny grymas. Wycofał się z niej z delikatnością, za którą kryło się poczucie winy i pogarda dla samego siebie.

Wiedziała, że nienawidzi siebie w tej chwili za to, co zrobił, za to, że dał się ponieść emocjom i stracił panowanie nad sobą. Siedział na skraju łóżka z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie był to już nieugięty, twardy Raf. Po raz pierwszy wyglądał na bezbronnego, słabego człowieka.

Chciała powiedzieć mu, że to nie ma znaczenia, że chce, żeby był sobą, że nie spała z innym mężczyzną i że go kocha. Ale nim zdążyła otworzyć usta, on otrząsnął się z przygnębienia. Wyprostował ramiona, jakby na znak, że jest gotów przyjąć na siebie ciężar życia. Nieugięty Raf. Podszedł do szafy, wyjął czystą koszulę i ruszył w stronę łazienki… jak maszyna wykonująca rutynowe czynności.

Zamknął za sobą drzwi, znów wyrzucając ją poza nawias swego życia.

Przeniosła się wolno na swoją połowę łóżka i odwróciła plecami do łazienki. Łzy wypełniły jej oczy i spłynęły po policzkach. Nie próbowała ich ocierać. Wiedziała, co on teraz robi. Zmywa ją z siebie. Pucuje się, bo idzie do pracy. Jak zwykle.

Ich życie nigdy się nie zmieni. Chociaż nie, zmieni się. W przyszłości Raf będzie lepiej panował nad sobą, będzie nie do złamania.

W głowie czuła bolesną pustkę. Łzy płynęły jej po twarzy, ale był to bezgłośny płacz. Płakała w głębi duszy.

Wiedziała, że Raf wyszedł z łazienki i stoi przy łóżku, przyglądając się jej skulonej postaci. Trwało to całe wieki. W końcu usiadł i pogłaskał ją delikatnie po włosach.

– Zraniłem cię, Taniu? – zapytał nieswoim głosem. Tak. Serce mi pęka, pomyślała. W gardle czuła dławiący ją supeł.

– Nie. Dalej głaskał ją po głowie, ale nie poruszyła się.

– Przykro mi – powiedział z bólem.

– Naprawdę myślałeś, że oddałam się wczoraj innemu mężczyźnie?

Głos miała martwy.

Zapadło milczenie. Raf cofnął rękę.

– Rzeczywiście przyszło mi to do głowy.

– Nie zrobiłam tego – powiedziała beznamiętnie. Mógł uwierzyć albo nie, było jej wszystko jedno.

– Taniu… – Usłyszała ból w jego głosie, a potem ciężkie westchnienie. Dotknął ostrożnie jej ramienia. – Co mogę zrobić?

– Idź do pracy, Raf. To wszystko, co możesz zrobić – powiedziała z rezygnacją.

Głaskał ją machinalnie po ramieniu, zastanawiając się – iść, czy nie iść? W końcu chwycił ją za ramię i odwrócił na plecy. Nie stawiała oporu. Nie miała na to sił ani ochoty. Jeżeli chciał na nią patrzeć, niech patrzy, już po raz ostatni.

Przestała płakać, ale ślady łez na policzkach świadczyły o niedawnym ataku rozpaczy. Spojrzała na niego pustym wzrokiem. Było jej wszystko jedno, jak wygląda, niczego już od niego nie chciała.

Patrzył na nią dziwnie, jakby miał przed sobą zupełnie obcą kobietę, niepodobną do tej, z którą się ożenił.

Rozumiała go.

Niewierna żona była kimś zupełnie innym od nietkniętej dziewicy. W końcu odwrócił wzrok.

On też się zmienił, wyglądał na starszego. Twarz miał pooraną zmarszczkami, których nie widziała nigdy przedtem.

To pewnie ze zmęczenia, pomyślała.

– Chyba będzie lepiej, jeżeli zostanę w domu – odezwał się.

Odwróciła głowę. Nie potrzebowała jego litości. Nie wiedziała, co skłoniło go do wypowiedzenia tych słów, i było jej to obojętne. Ucisk w piersiach zelżał, ale nadal czuła, że przygniata ją ciężar. Serce uderzało zwolnionym, jakby niechętnym rytmem.

– Chcę zostać sama. Muszę pomyśleć – powiedziała.

– Wolałbym…

– Na litość boską, idź! – przerwała mu z nagłym gniewem. – Chcę być sama po tym, co przed chwilą przeszłam.

– Dobrze… jeżeli tego chcesz – dodał z wahaniem. Chce! To była ostatnia rzecz, jakiej chciała! Poczuła, że w gardle narasta jej histeryczny krzyk, zdusiła go wysiłkiem woli. Raf nie mógł dać jej tego, czego pragnęła. Nie mieli sobie nic do powiedzenia. On nigdy nie uwierzy, że ostatnią noc spędziła sama. Znała już całą prawdę. Ich życie nigdy się nie zmieni. Raf nie słuchał jej wczoraj, tak jak nie słuchał dzisiejszego ranka. Nigdy nie przyjmie do wiadomości czegoś, o czym nie chce wiedzieć.

– Proszę, idź – powtórzyła zrezygnowana.

– Dasz sobie radę?

Wyczuła w jego głosie nutę niepokoju.

– Tak. Odczekał jeszcze chwilę.

– Wrócę wcześniej – dodał. Nie odpowiedziała. Było jej wszystko jedno, kiedy wróci. I tak jej nie zastanie.

Wyszedł.

Leżała bez ruchu, nasłuchując głuchego pomruku silnika samochodu. Nie chciało się jej wstawać. Tępa rozpacz otulała ją jak ciepły kokon, czuła się w nim bezpieczna. Ale pławienie się w rozpaczy było bezcelowe. Muszę się ruszyć, powiedziała sobie.

Wieczorem będzie już daleko od Rafa i dotychczasowego życia.

Spakowała tylko te rzeczy, które kupiła za własne pieniądze. Biżuteria i wytworne stroje nie należały do niej. Były własnością papużki i musiały pozostać w klatce.

Kiedy zabierała swoje drobiazgi z łazienki, przypomniała sobie, że nie wzięła wczoraj pigułki antykoncepcyjnej. Łyknęła ją teraz, dwanaście godzin za późno, ale nie miało to chyba żadnego znaczenia.

Uporała się z pakowaniem i obeszła wszystkie pokoje. Była ciekawa, czy Raf zatrzyma dom. Chyba nie. Dostanie za niego sporo pieniędzy, no i Nika nie będzie przecież chciała mieszkać w miejscu tak silnie związanym z Tanią.

Zanim zadzwoniła po taksówkę, usiadła, by napisać pożegnalny list. Nie miała zamiaru go dręczyć. Nigdy, ani wczoraj, ani dzisiaj. Chciała tylko od niego odejść. Tak będzie lepiej dla nich obojga, szczególnie po dzisiejszym poranku.

Zdecydowała się na krótki, rzeczowy list. W końcu ich małżeństwo kręciło się wyłącznie wokół seksu. Napisała:

Drogi Rafie!

Nie mogę dłużej być z tobą, wracam do babci. Nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy, sama mogę się utrzymać. Mam zamiar pracować. Życzę ci szczęścia. Bardzo mi przykro, ale nie chcę dzielić z tobą życia już nigdy więcej. Dziękuję za wszystko.

Tania

Położyła kartkę na łóżku. To było najodpowiedniejsze miejsce. Obeszła dom po raz ostatni. Urządzała go z taką miłością, pełna nadziei na przyszłość. Nie było już ani miłości, ani nadziei.

W końcu zadzwoniła po taksówkę.

Opuściła dom, nie oglądając się za siebie. Postanowiła, że nie będzie żałować swojej decyzji, i miała zamiar dotrzymać słowa. Nie była obiektem seksualnym, nie była także przedmiotem opatrzonym etykietką właściciela. Miała dopiero dwadzieścia trzy lata i przed sobą drugie życie, z którym musiała coś zrobić. Połknęła łzy. Rozczulanie się nad sobą było stratą czasu.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Taksówkarz wyładował bagaże przed domem Bei Wakefield i odjechał. Tania stała przez chwilę z ręką na klamce. Musiała zebrać siły przed czekającym ją spotkaniem. Babcia nie będzie zachwycona. Dla Bei Wakefield przysięga pozostawała przysięgą bez względu na okoliczności. Ucieczka z pola walki była czymś nie do wybaczenia.

Poddanie się było jednak czymś jeszcze gorszym, pomyślała Tania. Będzie musiała przekonać o tym babcię.

Spojrzała na dom.

Był taki sam jak wszystkie inne w tej szacownej podmiejskiej dzielnicy Artarmon; zbudowany z ciemnoczerwonej cegły, z oknem w szczycie dachu i werandą, ciągnącą się przez całą długość budynku. A jednak dom pani Wakefield odbijał się od pozostałych, jak kolorowa plama na tle nieskończonej szarości.