– Podejrzenia nie znaczą nic, o ile nie mamy dowodu – odparł spokojnie Olsen.
ROZDZIAŁ 53
Do popołudnia sprzedaż w żadnym ze sklepów nie drgnęła i Meredith próbowała nie przesiadywać ciągle przy komputerze w swoim biurze. W każdej chwili spodziewała się powrotu Marka Bradena, a już od rana oczekiwała zjawienia się ojca. Wiadomość od Phyllis, że dzwoni Parker, stanowiła przyjemne oderwanie się od jej obecnych trosk. Dzwonił już wcześniej, żeby podnieść ją na duchu, i sądziła, że był to kolejny telefon tego typu. Sięgając po słuchawkę, uświadomiła sobie nie po raz pierwszy, że uczucia, jakie żywiła dla Parkera, musiały nie być tak głębokie, jak sądziła, skoro z taką łatwością przeszła od bycia jego narzeczoną do bycia przyjaciółką. Fakt, że Parker adaptował się do tej zmiany równie łatwo, kazał jej się zastanowić, dlaczego na Boga w ogóle brali pod uwagę małżeństwo. Wielokrotne docinki Lisy, że w stosunkach Meredith i Parkera brakowało ognia, znajdowały najwyraźniej potwierdzenie w faktach. Teraz jednak Meredith miała powody, żeby wątpić, czy obiekcje Lisy co do ich zaręczyn nie miały pobudek osobistych. Świadomość takiej ewentualności bolała trochę. Gdyby nie spadło na nią tyle problemów, na pewno zadzwoniłaby do Lisy i próbowałaby porozmawiać z nią o tym. Z drugiej jednak strony wydawało jej się, że to Lisa powinna zainicjować taką rozmowę i powinna była to zrobić już dużo wcześniej. Meredith odsunęła od siebie na razie ten problem i podniosła słuchawkę telefonu.
– Witaj, piękna kobieto – powiedział Parker z uśmiechem w głosie. – Czy dla odmiany zniesiesz niewielką dobrą wiadomość?
– Nie jestem pewna, czy będę umiała sobie z tym poradzić, ale spróbujmy – odparła Meredith, też się uśmiechając.
– Mam pożyczkodawcę na zakup ziemi w Houston i to takiego, który sfinansuje całą budowę, kiedy będziesz już na to gotowa. Dzisiaj rano zjawili się u mnie w biurze jak aniołowie zesłani z niebios, rozglądający się za pożyczkami, które mogliby od nas przejąć.
– To cudowna wiadomość – odpowiedziała Meredith, ale jej entuzjazm wyciszała obawa o to, jak za sześć miesięcy sprosta spłatom trzech pożyczek związanych z ekspansją firmy, jeśli interesy będą w dalszym ciągu iść tak kiepsko.
– Nie tryskasz radością.
– Martwię się spadkiem sprzedaży w naszych sklepach – przyznała. – Nie powinnam tego mówić bankierowi Bancroft i S – ka, ale jeśli on jest też przyjacielem…
– Od jutra rana – powiedział z lekkim wahaniem Parker – będę tylko twoim przyjacielem.
Meredith zesztywniała.
– Co przez to rozumiesz?
– Potrzebujemy gotówki – powiedział, wzdychając. – Odsprzedajemy waszą pożyczkę temu samemu inwestorowi, który pożycza ci pieniądze na projekt houstoński. Od teraz będziesz regulować płatności na rzecz Collier Trust.
Meredith zmarszczyła nos zagubiona w myślach.
– Na rzecz kogo?
– Zrzeszenie o nazwie Collier Trust. Ich bankiem jest Criterion Bank, mają siedzibę tuż za rogiem, obok ciebie, i Criterion ręczy za nich. Prawdę mówiąc, to ludzie z Criterionu wstąpili do mnie w tej sprawie w ich imieniu. Collier Trust jest prywatnym zrzeszeniem. Mają duże ilości wolnego kapitału na ewentualne pożyczki i rozglądali się za wykupem dobrych pożyczek. Dla pewności sprawdziłem ich, używając swoich własnych źródeł. Są solidni i całkowicie czyści.
Poczuła się trochę nieswojo. Jeszcze kilka miesięcy temu wszystko wydawało się takie pewne i dające się przewidzieć: chociażby więzy Reynolds Mercantile z Bancroft i S – ka, albo jej osobiste sprawy. Teraz wszystko to było poddawane nagłym i całkowitym zmianom. Podziękowała Parkerowi za znalezienie finansowania dla Houston, ale kiedy już odłożyła słuchawkę, w dalszym ciągu niepokoiło ją coś związanego z Collier Trust.
Nigdy wcześniej nie słyszała nazwy tej firmy, a jednak brzmiała jej ona znajomo.
W chwilę później do jej biura wszedł nie ogolony, smętny Mark Braden i przygotowała się na podjęcie bardziej pilnego problemu podkładanych bomb.
– Jadę prosto z lotniska, tak jak chciałaś – wyjaśnił, przepraszając za swój wygląd.
Zdjął płaszcz i rzucił go na krzesło, kiedy z sekretariatu dobiegły odgłosy pełnych zaskoczenia powitań: „Witamy, panie Bancroft” i „Dzień dobry, panie Bancroft!”. Meredith wstała, zbierając siły do konfrontacji z ojcem, przed którą tak się wzdragała.
– No dobrze, chcę to wszystko usłyszeć! – zaczął Philip, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi gabinetu. – Gdyby nie techniczne kłopoty tego cholernego samolotu, byłbym tu już kilka godzin temu. – Przejmując sprawy w swoje ręce we właściwym sobie stylu, zrzucił z siebie płaszcz i rozkazał Markowi Bradenowi: – A więc? Czego się dowiedziałeś o tych wypadkach? Kto za tym stoi? Dlaczego nie jesteś w Nowym Orleanie, wydaje się, że tamten sklep jest głównym celem.
– Właśnie wróciłem stamtąd, a wszystko, co teraz mamy, to tylko teorie – zaczął cierpliwie Mark, po czym przerwał, widząc, że Philip rusza w stronę monitorów komputerów stojących na blacie za biurkiem i wystukuje na klawiaturze komendy wywołujące dane dotyczące całkowitej sprzedaży za ten dzień we wszystkich sklepach. Kiedy porównał te dane z tymi sprzed roku wyświetlanymi na sąsiednim monitorze, jego twarz pod świeżą opalenizną nabrała alarmującego odcienia szarości.
– Dobry Boże! – szepnął. – Jest gorzej, niż się spodziewałem.
– To się wkrótce poprawi – powiedziała Meredith, starając się, żeby zabrzmiało to kojąco. Philip, dopiero teraz, nie myśląc o tym, co robi, automatycznie pocałował ją w policzek. Gdyby nie napięta sytuacja, na pewno rozśmieszyłby ją jego wygląd. Zawsze nieskazitelnie ubrany, jej ojciec miał teraz na sobie garnitur wymięty po długim locie, był nie ogolony, a włosy sprawiały wrażenie, jakby czesał je palcami. – Na razie ludzie trzymają się z daleka od naszych sklepów – dodała – ale wrócą do nas za kilka dni, kiedy ucichnie szum wokół tych bomb. – Zaczęła wychodzić zza biurka, żeby mógł zająć miejsce w swoim fotelu, ale zaskoczył ją, wskazując z roztargnieniem, żeby nie robiła tego. Podszedł do jednego z foteli dla gości i usiadł w nim. Zorientowała się, że był bardziej zmęczony i spięty, niż to okazywał.
– Rozpocznij od dnia, kiedy wyjechałem – powiedział do niej. – Siadaj, Mark. Zanim wysłucham twoich teorii, chcę najpierw usłyszeć garść faktów od Meredith. Czy sfinalizowałaś już zakup ziemi w Houston?
Zamarła, słysząc wzmiankę o tym właśnie projekcie. Zerknęła na Marka.
– Nie miałbyś nic przeciwko temu, Mark, żeby zaczekać na zewnątrz, aż przedyskutuję to z ojcem…
– Nie bądź śmieszna, Meredith – powiedział Philip. – Bradenowi można ufać i powinnaś o tym wiedzieć.
– Wiem o tym – powiedziała, zniecierpliwiona jego tonem, ale pozostała nieugięta. – Mark, daj nam, proszę, pięć minut.
Odczekała, aż wyszedł, po czym wyszła zza biurka.
– Jeśli mamy mówić o projekcie houstońskim, to będziemy musieli porozmawiać o Matcie. Jesteś na tyle spokojny, że możesz mnie wysłuchać, nie denerwując się?
– Dobrze, że porozmawiamy o Farrellu, ale najpierw chcę spróbować ratować moje interesy…
Instynktownie wyczuła, że to był właściwy moment, żeby powiedzieć mu o wszystkim, łącznie z jej związkiem z Mattem. Właśnie teraz, kiedy był zajęty problemami służbowymi, kiedy na zewnątrz czekał Braden, żeby przekazać im to, czego się dowiedział. Przynajmniej ojciec nie będzie miał czasu, żeby perorować i roztrząsać każdą kwestię.
– Chcesz usłyszeć wszystko, co zaszło, i mam zamiar to ci powiedzieć. Postaram się mówić zwięźle i w porządku chronologicznym, tak żeby zajęło nam to tylko kilka minut, ale musisz zrozumieć, że Matt brał udział w części tych zdarzeń.
– Przejdź do rzeczy – rozkazał, krzywiąc się.
– W porządku – powiedziała i sięgnęła po zapiski, które zgodnie z jego instrukcją prowadziła od chwili, kiedy wyruszył w rejs. Mówiła dalej przerzucając strony: – Próbowaliśmy kupić ziemię w Houston, ale w trakcie negocjacji kupił ją kto inny. – Spojrzała na niego i powiedziała spokojnie. – To Intercorp ją kupił…
Aż uniósł się w swoim fotelu. Oczy błyszczały mu wściekle, był zszokowany.
– Usiądź i uspokój się – zażądała cicho. – Intercorp kupił ją za dwadzieścia milionów i podbił cenę do trzydziestu. Matt zrobił to – podkreśliła – w odwecie za zablokowanie przez ciebie jego sprawy w Southville. Planował też pozwać do sądu ciebie, senatora Davisa i komisję ziemską w Southville. – Zbladł, słysząc to, więc szybko dodała: – To wszystko jest już załatwione. Nie będzie pozwów, a Matt odsprzedaje nam ziemię za pierwotne dwadzieścia milionów.
Obserwowała go, z nadzieją wyczekując jakichś oznak jego złagodnienia, ale był spięty i z wysiłkiem opanowywał nienawiść i złość. Wróciła do swoich zapisków, przerzuciła kolejne kartki. Zadowolona, że następne nie dotyczą Matta, powiedziała:
– Sam Green twierdzi, że jest duże zainteresowanie naszymi akcjami na rynku. Ich cena rosła aż do tego tygodnia, kiedy to zaczęły spadać z powodu zamachów bombowych. W tych dniach powinniśmy wiedzieć, kim są nowi akcjonariusze i jak duże pakiety posiadają…
– Czy może przypadkiem Sam użył słowa „przejęcie” – zapytał agresywnie, spiętym głosem.
– Tak – powiedziała niechętnie, po czym przerzuciła kolejną kartkę – ale wszyscy zgodziliśmy się, że jest to prawdopodobnie wyimaginowana obawa, ponieważ teraz bylibyśmy kiepskim obiektem przejęcia. Jak już wiesz, mieliśmy, jak się okazało, fałszywy alarm o podłożeniu bomby w sklepie w Nowym Orleanie. To na kilka dni zwolniło tempo sprzedaży; potem te cyfry wróciły do normy… – Przez następnych kilka minut brnęła przez kolejne strony, aż zapoznała go ze wszystkim, łącznie z porannym telefonem Parkera na temat nowego pożyczkodawcy. – W ten sposób mamy omówione wszystko, co dotyczy interesów – powiedziała, wypatrując w nim oznak zbyt wielkiego napięcia dla jego serca. Wyglądał w tym fotelu jak kamienny posąg, ale odcień twarzy wrócił już do normy. – Teraz przejdźmy do spraw osobistych, a dokładnie do Matta Farrella. – Celowo sformułowała to zdanie jak wyzwanie i dodała: – Jesteś teraz w stanie rozmawiać na jego temat?
– Tak – rzucił.
Łagodniejszym już tonem powiedziała:
– Kiedy zorientowałam się, że to on kupił ziemię w Houston, pojechałam do jego mieszkania, żeby zmusić go do wyjaśnienia całej sprawy. Zamiast Matta zastałam tam jego ojca, który kazał mi się trzymać od Matta z daleka i oskarżył mnie o zrujnowanie życia jego synowi przez celowe usunięcie ciąży jedenaście lat temu. – Zacisnął szczęki, a Meredith ciągnęła dalej. – W czasie tego weekendu pojechałam na farmę, żeby zobaczyć się z Mattem. Wspólnie uzmysłowiliśmy sobie, co zrobiłeś. Łącznie z tym, że nie dopuściłeś, by zobaczył się ze mną w szpitalu. Kiedy mogłam się już nad tym dłużej zastanowić – powiedziała ze smutnym uśmiechem – zorientowałam się, że najwyraźniej myślałeś, że chronisz mnie przed… przed człowiekiem, którego uważałeś za pnącego się za wszelką cenę po drabinie społecznej łowcę posagów, jak go zresztą rzeczywiście wtedy nazwałeś. – Nie powinieneś był się wtrącać – dodała smętnie. – Kochałam go i świadomość, że porzucił i mnie, i dziecko, nigdy tak naprawdę nie przestała mnie boleć. W efekcie wyrządziłeś mi więcej krzywdy, niż on kiedykolwiek mógł wyrządzić. Rozumiem jednak, że nie zrobiłeś tego celowo – dodała, przypatrując się jego spiętej twarzy.
Kiedy nie zareagował w żaden sposób, kontynuowała:
– W tydzień po moim spotkaniu z Mattem na farmie aresztowano fałszywego adwokata. Zaczął podawać nazwiska swoich „klientów”, co spowodowało szum w prasie o Matcie, Parkerze i o mnie. Matt zapłacił kaucję za tego człowieka, wyciągnął go z więzienia i zajął się nim. Wtedy wszyscy troje wystąpiliśmy na wspólnej konferencji prasowej. Staraliśmy się potraktować sprawę tak lekko, jak to tylko było możliwe, i daliśmy pokaz wzajemnej solidarności. Nieszczęśliwie się złożyło, że w ubiegłym tygodniu poszliśmy we czwórkę na kolację, żeby uczcić moje urodziny. Parker wypił zbyt dużo… i cóż, wywiązała się bójka i z tego powodu trafiliśmy do gazet. Mogę jeszcze dodać – desperacko próbowała żartować – że przez kilka dni po konferencji interes szedł wyjątkowo dobrze, najpewniej dzięki całemu temu szumowi.
Ojciec nie uśmiechnął się. Kiedy się w końcu odezwał, jego głos drżał ze złości i niedowierzania.
– Zerwałaś zaręczyny z Parkerem, zgadza się? – Tak.
– Z powodu Farrella.
– Tak – powiedziała miękko, ale z całkowitym przekonaniem. – Kocham go.
– W takim razie jesteś idiotką!
– A on kocha mnie.
Słysząc to, poderwał się z krzesła i wykrzywił pogardliwie usta.
– Ten potwór ani nie chce ciebie, ani cię nie kocha: chce jedynie zemścić się na mnie!
Ton jego głosu ranił tak samo jak słowa, ale Meredith nie zawahała się.
– Matt rozumie, że jeszcze przez kilka tygodni nie mogę mieszkać z nim, nie po tym, kiedy stanęłam w audytorium na dole i publicznie oświadczyłam, że ledwie się znamy i że nie istnieje możliwość, żebyśmy znowu byli razem. A teraz – skonkludowała stanowczo – faktem jest, że wy dwaj musicie nauczyć się akceptować się nawzajem. Nie będę udawać, że Matt nie jest w dalszym ciągu zły na ciebie za to, co zrobiłeś, ale on mnie kocha, a ponieważ tak jest, w końcu przebaczy ci przeszłość, a może nawet spróbuje zaprzyjaźnić, się z tobą…
"Raj" отзывы
Отзывы читателей о книге "Raj". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Raj" друзьям в соцсетях.