– On sam naprawdę ci to powiedział? – zapytał agresywnie, z kłującą pogardą.

– Nie – przyznała – ale…

– W takim razie pozwól – wybuchnął, opierając pięści o biurko – żebym powiedział ci, co on mnie powiedział jedenaście lat temu. Ten drań ostrzegł mnie, groził mi w moim własnym domu, że jeśli stanę między nim a tobą, wykupi mnie, a potem wykończy. Nie miał wtedy grosza przy duszy. To była pusta groźba, ale teraz, na Boga, nie jest!

– Co wtedy zrobiłeś, że sprowokowałeś go do powiedzenia ci czegoś takiego? – chciała usłyszeć, chociaż już domyślała się odpowiedzi.

– Nie będę ukrywał. Próbowałem go przekupić, żeby sobie poszedł, a kiedy odmówił wzięcia pieniędzy, zamierzyłem się na niego!

– Oddał to uderzenie? – zapytała, wiedząc, że nie mógł tego zrobić.

– Taki głupi to on nie był! Byliśmy w moim domu i wezwałbym policję. Poza tym, nie ośmieliłby się narazić się tobie takim atakiem. Wiedział, że odziedziczysz miliony po dziadku, i zamierzał położyć łapę na tym wszystkim. Groził mi, że mnie zrujnuje, jeśli wejdę mu w drogę, a teraz ma zamiar to zrealizować!

– To była groźba bez pokrycia – powiedziała powoli Meredith. Próbowała postawić się w miejscu Matta, zorientować się, co wtedy czuł. – Czego po nim oczekiwałeś, że będzie tam stał i pozwoli ci się upokarzać i ranić, a potem jeszcze ci za to podziękuje? Jest tak samo dumny jak ty i tak samo jak ty uparty. To dlatego tak się nie znosicie.

Był zdziwiony jej naiwnością. Wpatrywał się w nią bez słowa. Złość ulatywała z niego.

– Meredith – powiedział niemal łagodnie – jesteś bardzo inteligentną młodą kobietą, a mimo wszystko, tam gdzie Farrell wchodzi w grę, jesteś łatwowiernym głuptasem! Siedzisz tu i zaznajamiasz mnie z serią dramatycznych wydarzeń, które druzgocąco wpływają na nasze interesy, i mimo wszystko nie przychodzi ci do głowy, że one wszystkie, łącznie z podłożeniem bomb, są dziwnie zbieżne w czasie z ponownym pojawieniem się Farrella w naszym życiu!

– Nie bądź śmieszny! – powiedziała zszokowana, śmiejąc się.

– Zobaczymy, kto z nas okaże się śmieszny – przestrzegł ją, mocno akcentując te słowa, po czym sięgnął poprzez biurko do intercomu, podniósł słuchawkę i powiedział: – Przyślij tutaj Bradena. I powiedz Samowi Greenowi i Allenowi Stanleyowi, że chcę, żeby natychmiast do nas dołączyli.

W kilka minut później przybyli prawnik i księgowy firmy i Philip ruszył do działania.

– To będzie bardzo ważne spotkanie – zapowiedział im. – Mam zamiar odkryć wszystkie moje karty, ale nic, co zostanie tutaj powiedziane, nie może wyjść poza ściany tego pokoju. Czy to jasne?

Trzej mężczyźni natychmiast potwierdzająco skinęli głowami, a Philip zwrócił się do Bradena:

– Przedstaw nam swoją teorię na temat tych bomb.

– Policja uważa, a ja się z nimi zgadzam – wyjaśniał Mark – że bomby tak naprawdę nie miały wyrządzić szkody sklepom. Wręcz przeciwnie, zostały pieczołowicie umiejscowione tam, gdzie mogły być łatwo odnalezione, a gdyby wybuchły, spowodowałyby minimum szkód. W każdym wypadku ostrzeżenia zostały przekazane policji na długo przed zaprogramowanym czasem wybuchu. A nawet tutaj, w Chicago, gdzie zlokalizowanie bomby zabrało najwięcej czasu, ktoś zadzwonił tuż przed jej odnalezieniem, żeby naprowadzić policję na jej ślad. Wygląda na to, że ten, kto stoi za tym wszystkim, bezsprzecznie zadbał o to, żeby w sklepach nie zostały wyrządzone poważne szkody. To bardzo dziwne – powiedział wprost.

– Ja tak nie sądzę – ironizował Philip. – Dla mnie to wszystko jest bardzo jasne.

– Dlaczego? – zapytał Braden zdziwiony.

– To proste. Jeśli przygotowujesz się do przejęcia sieci domów towarowych i jesteś na tyle przewrotny, żeby podkładać tam bomby, licząc na to, że ich akcje spadną i wykupisz je taniej, to zadbasz o to, żeby te bomby tak naprawdę nie wyrządziły szkód w sklepach, których właścicielem masz zamiar się stać!

W ogłuszającej ciszy zwrócił się do Sama Greena:

– Chcę mieć spis wszystkich osób, firm, czy instytucji, które w ciągu ostatnich dwóch miesięcy kupiły więcej niż tysiąc udziałów w naszych akcjach.

– Mogę to mieć na jutro – powiedział Sam Green. – Kończę przygotowywanie tego zestawienia na polecenie Meredith.

– Chcę to dostać zaraz rano! – rozkazał Philip, po czym zwrócił się do Bradena; – Chcę, żebyś dokładnie sprawdził Matthew Farrella i zdobył każdy skrawek informacji, wszystko, czego uda ci się dowiedzieć o nim.

– Miałbym ułatwione zadanie, gdybym wiedział, jakiego rodzaju informacji poszukujesz – powiedział Mark.

– Na początek chciałbym mieć nazwy wszystkich firm, w jakich posiada znaczące udziały, i każde nazwisko, jakim się posługuje w interesach. Chcę wiedzieć wszystko, co uda ci się znaleźć na temat jego osobistego statusu finansowego: gdzie lokuje pieniądze i pod jakimi nazwiskami. Potrzebne mi są nazwiska. Utworzył na pewno różnorodne fundusze i inne zabezpieczenia finansowe… zdobądź nazwiska.

Meredith już wiedziała, co zamierzał zrobić z tymi nazwiskami… miał zamiar szukać tych nazw i nazwisk na liście nowych akcjonariuszy, którą przygotowywał Sam.

– Allen – powiedział Philip do księgowego: – Będziesz pracował nad tym razem z Samem i Markiem. Nie chcę, żeby jeszcze ktoś był zaangażowany w to polowanie na informacje.

Nie życzę sobie, żeby każdy cholerny urzędnik w tej firmie zorientował się, że szukamy informacji o tym samym cholernym draniu, za którego wyszła moja córka…

– Po raz ostatni powiedziałeś o nim coś takiego, chyba że będziesz miał na to dowody – powiedziała z wściekłością Meredith.

– Zgoda – odparł bez wahania, przekonany o tym, że ma rację. Kiedy pozostali wyszli, Meredith ze złością obserwowała, jak ojciec podnosi przycisk do papieru i obraca go w dłoni, jakby naraz zabrakło mu odwagi, żeby spojrzeć na nią wprost. To, co powiedział, zwaliło ją niemal z nóg. – Różniliśmy się wielokrotnie, ty i ja – zaczął z wahaniem. – Zbyt często mieliśmy sprzeczne zamiary i wiele z tego było spowodowane moimi błędami. W czasie mojego zesłania na tym statku wiele myślałem o tym, co powiedziałaś, kiedy dałem ci do zrozumienia, że nie chcę, żebyś przejęła prezydenturę. Oskarżyłaś mnie – przerwał, żeby odkaszlnąć – że cię nie kocham, ale myliłaś się. – Zerknął na nią niepewnie, potem wpatrując się w przycisk, przyznał: – W czasie, kiedy byłem we Włoszech, spędziłem kilka godzin u twojej matki.

– U mojej matki? – powtórzyła bezbarwnie, jakby ta osoba była dla niej bardziej mitem niż rzeczywistością.

– Nie pogodziliśmy się, to nie było nic takiego – dodał szybko, jakby broniąc się. – Prawdę mówiąc, sprzeczaliśmy się. Oskarżyła mnie o niesłuszne przypisywanie jej niewierności… – Zawiesił głos na chwilę, a z pełnego zastanowienia wyrazu jego twarzy Meredith wywnioskowała, że najwyraźniej uważał, że może to być prawda. Zanim zdążyła zareagować na tę szokującą wiadomość, ciągnął dalej: – Twoja matka powiedziała coś jeszcze, coś, o czym myślałem w samolocie, lecąc tutaj.

Zaczerpnął powietrza, jakby zbierając siły i spojrzał na Meredith.

– Oskarżyła mnie o to, że boję się, że jestem zazdrosnym człowiekiem i że próbuję kontrolować ludzi, których kocham. Powiedziała mi, że boję się, że ich stracę, i ze strachu narzucam im nieżyciowe ograniczenia. Być może tak postępowałem w przeszłości wobec ciebie.

Poczuła nagły, aż bolesny skurcz gardła, ale jego następne słowa były znowu pozbawione taktu i zimne.

– Mój stosunek do Farrella w tej chwili nie ma jednak nic wspólnego z zazdrością o ciebie. On próbuje zniszczyć wszystko, co stworzyłem, wszystko, co mam, a przecież to pewnego dnia będzie należeć do ciebie. Nie pozwolę mu na to. Zrobię wszystko, co możliwe, żeby go powstrzymać. Mówię serio.

Już chciała stanąć w obronie Matta, ale powstrzymał ją ruchem ręki.

– Kiedy zorientujesz się, że mam rację, będziesz musiała wybrać: on albo ja i wierzę, że pomimo twojego zauroczenia tym człowiekiem dokonasz właściwego wyboru.

– Nie będę musiała dokonywać takiego wyboru, ponieważ Matt nie robi tego, o co go podejrzewasz!

– Zawsze byłaś ślepa na wszystko, co jego dotyczyło. Tym razem jednak nie pozwolę ci przymknąć oczu i udawać, że nic się nie dzieje. W dalszym ciągu będziesz działać jako prezydent tej korporacji w czasie, kiedy będziemy go sprawdzać. Bancroft i S – ka jest twoim prawnym dziedzictwem i nie miałem racji, próbując powstrzymać cię od przejęcia nad nim kontroli. Z tego, co słyszałem od Sama i Allena Stanleya, wynika, że działałaś rozumnie i energicznie. Jedynym twoim błędem było to, co można zrozumieć: odsunęłaś od siebie myśl o ewentualnej próbie przejęcia nas, ponieważ nie dostrzegłaś logicznego, handlowego powodu, dla którego ktoś mógłby nas zdobyć. To nie był umotywowany logicznie powód i nie istniały tu przesłanki handlowe. Powodem była chęć odwetu i to naturalne, że przeoczyłaś to. Kiedy będziemy już dysponować faktami – ostrzegł – będziesz musiała zająć w tej sprawie oficjalne stanowisko. Będziesz musiała zdecydować, czy stanąć po stronie naszego wroga, czy walczyć o swoje dziedzictwo.

I będziesz musiała poinformować zarząd o swoim wyborze.

– Boże, tak się mylisz, jeśli chodzi o Matta!

– Mam nadzieję, że nie mylę się co do ciebie – przerwał jej – bo liczę na to, że nie zaalarmujesz go, że próbujemy się do niego dobrać, i że nie pozaciera śladów. – Sięgnął po swój płaszcz. Wyglądał na człowieka zmęczonego i starego. – Jestem wykończony. Jadę do domu, żeby odpocząć. Wrócę tu jutro, ale na razie zajmę salę konferencyjną. Zadzwoń do mnie, jeśli Braden dowie się czegoś nowego.

– Dobrze, ale chcę, żebyś mi coś obiecał – powiedziała spokojnie i jednocześnie wyzywająco.

Odwrócił się, trzymając już dłoń na klamce.

– Co takiego?

– Chcę, żebyś obiecał, że jeśli Matt okaże się niewinny, to nie tylko przeprosisz go za to, co zrobiłeś, ale naprawdę szczerze spróbujesz się z nim zaprzyjaźnić! Co więcej, chcę, żebyś obiecał, że powiadomisz Marka, Sama i wszystkich innych, przed którymi go oczerniałeś, że absolutnie się myliłeś…

Tak mało prawdopodobną wersję zdarzeń próbował skwitować wzruszeniem ramion, ale Meredith postanowiła zawrzeć z nim układ.

– Tak czy nie?

– Tak – wyrzucił z siebie.

Po jego wyjściu Meredith opadła na krzesło. Nawet przez chwilę nie pomyślała, że istniało coś, o czym powinna ostrzec Matta, a jednak koniecznością zachowania milczenia poczuła się w jakiś sposób wmanipulowana w zajęcie pozycji przeciwko niemu. Była jednocześnie poruszona zawoalowanymi stwierdzeniami ojca, że ją kocha i aprobuje jej działania w czasie, kiedy go zastępowała. Przede wszystkim jednak miała nadzieję, że kiedy zostaną ujawnione wszystkie fakty i ojciec przeprosi Matta, to Matt okaże się na tyle wspaniałomyślny, że te przeprosiny przyjmie. Ewentualność, że dwaj mężczyźni, których kochała, staną się przyjaciółmi albo chociaż przestaną być wrogami, była naprawdę oszałamiająca.

Pomimo optymizmu i pewności siebie gdzieś w zakamarkach jej umysłu ciągle krążyło coś, co powiedział jej ojciec. Tego wieczoru jadła kolację z Mattem, w nastrojowo oświetlonym zakątku pobliskiej restauracji. Kiedy zapytał ją o spotkanie z ojcem, opowiedziała mu niemal wszystko, poza absurdalnym przekonaniem jej ojca, że to on stał za zamachami bombowymi i nieistniejącą próbą przejęcia ich firmy. Była skłonna to przemilczeć w zamian za przeproszenie Matta, co ojciec obiecał zrobić, jeśli okaże się, że był w błędzie. Jednak z premedytacją wyczekała aż do późnego wieczoru, kiedy wrócili już do jej mieszkania i kochali się, żeby zapytać go dopiero wtedy o tę jedną wypowiedź ojca, która ją nurtowała. Czekała tak długo, ponieważ nie chciała, żeby zabrzmiało to jak oskarżenie lub próba konfrontacji.

Matt leżał obok niej, oparty na łokciu i leniwie wodził palcem wzdłuż zakola jej policzka.

– Chodź ze mną do domu – szeptał – obiecałem ci raj na ziemi, ale nie mogę ci go dać, kiedy mieszkamy w dwóch różnych miejscach i udajemy, że tylko częściowo jesteśmy małżeństwem.

Rozkojarzona, uśmiechnęła się tylko i to wystarczyło, żeby zrozumiał, że myśli ma zaprzątnięte czymś innym.

Ujął w dłoń jej podbródek i odwrócił ku sobie jej twarz.

– Co się stało? – zapytał cicho.

Spojrzała na niego. Starała się, żeby jej głos brzmiał bezstronnie.

– Chodzi o coś, co powiedział mój ojciec – przyznała. Na wzmiankę o ojcu rysy jego twarzy stwardniały.

– Co powiedział?

– Powiedział, że przed laty zagroziłeś, że go wykupisz, a potem wykończysz, jeśli będzie próbował stanąć między nami. Naprawdę tak powiedziałeś?

– Tak – odparł zwięźle i już spokojniej dodał: – Powiedziałem to, kiedy próbował mnie przekupić, a potem wystraszyć mnie na tyle, żebym dał ci spokój. W rewanżu ja też wypowiedziałem swoje groźby, na wypadek gdyby chciał stanąć między nami.

– Ale nie mówiłeś tego serio, tak naprawdę? – zapytała, przyglądając mu się badawczo.