– Wtedy mówiłem serio. Zawsze mówię serio – szepnął, całując ją długo i mocno. – Ale – dodał – muskając ustami jej policzek – czasami zmieniam zdanie…
– A mówiąc, że go wykończysz – nalegała – miałeś naprawdę na myśli zabicie go?
– Ta część groźby była przenośnią, chociaż wtedy z przyjemnością dołożyłbym mu.
Poczuła się uspokojona, ale nie w pełni usatysfakcjonowana. Palcami dotknęła jego ust, zapobiegając kolejnemu pocałunkowi, który by ją rozproszył.
– Dlaczego powiedziałeś mu, że masz zamiar go wykupić? Uniósł głowę. Nie był zadowolony, słysząc niewiarę brzmiącą w jej głosie. Zmarszczył brwi.
– Właśnie odrzuciłem pieniądze, którymi chciał mnie przekupić, i wysłuchałem oskarżeń, że zależy mi tylko na twoich pieniądzach, a nie na tobie. Powiedziałem mu, że nie potrzebuję twoich pieniędzy i że sam zamierzam kiedyś mieć ich tyle, żeby go wykupić i sprzedać. Wydaje mi się, że dokładnie użyłem takich słów. Myślę, że mówiąc o wykończeniu go, miałem na myśli to samo: możliwość wykupienia i sprzedania go.
Odprężyła się i przyciągnęła do siebie jego głowę. Palcami gładziła pieszczotliwie jego policzek.
– Teraz mogę dostać ten pocałunek? – szepnęła, uśmiechając się.
ROZDZIAŁ 54
Następnego poranka Meredith, w dalszym ciągu w świetnym nastroju, sięgnęła po poranną gazetę, leżącą przed drzwiami jej mieszkania. Treść nagłówka niemal zbiła ją z nóg:
Matthew Farrell przesłuchiwany w sprawie o morderstwo Stanislausa Spyzhalskiego Z bijącym sercem podniosła gazetę i przeczytała artykuł pod nagłówkiem. Najpierw przytaczano w nim całą historię fałszywego prawnika, który zaopatrzył ich w sfałszowane dokumenty rozwodowe, a kończono nie wróżącym jej nic dobrego stwierdzeniem, że Matt wczoraj po południu był przesłuchiwany przez policję.
Zszokowana wpatrywała się w to zdanie. Matt był wczoraj przesłuchiwany. Wczoraj. I nie tylko ukrył to przed nią, ale nawet nie wyglądał ani nie zachowywał się tak, jakby coś się stało! Była oszołomiona tym nie dającym się podważyć dowodem, świadczącym o jego umiejętności ukrywania emocji. Nawet ją potrafił wyprowadzić w pole. Powoli weszła do mieszkania, żeby przygotować się do wyjścia do pracy. Już z biura miała zamiar zadzwonić do Matta.
Kiedy tam dotarła, zastała Lisę, krążącą nerwowo po gabinecie.
– Meredith, muszę z tobą porozmawiać – powiedziała, zamykając drzwi.
Meredith spojrzała na przyjaciółkę i uśmiechnęła się z wahaniem. W tym spojrzeniu malowała się jej niepewność co do lojalności Lisy.
– Zastanawiałam się, kiedy w końcu się na to zdecydujesz.
– Co masz na myśli?
Meredith spojrzała na nią obojętnie.
– Myślę o Parkerze.
Po tych słowach Lisa straciła całą pewność siebie i wydawało się, że była bardzo rozkojarzona.
– O Parkerze? O Boże, chciałam pomówić z tobą i o tym, ale jeszcze nie zebrałam w sobie tyle odwagi. Meredith – zaczęła, uniosła ręce, po czym pozwoliła, żeby opadły bezsilnie – wiem, że jak sobie przypomnisz moje ciągłe żartowanie z niego, to pomyślisz, że jestem największą kłamczucha i krętaczem na całym świecie. Przysięgam, że nie robiłam tego po to, żeby cię zniechęcić do wyjścia za niego. Próbowałam w ten sposób obrzydzić go sobie, sprawić, żebym przestała go chcieć. Próbowałam przekonać siebie samą, że on jest niczym innym, jak tylko… tylko nadętym bankierem. I przyznaj, do diabła, że tak naprawdę nie byłaś w nim zakochan… popatrz, jak szybko rzuciłaś się w ramiona Matta, gdy tylko się pojawił. – Zewnętrzne pozory odwagi i wyzywająca poza opadły z niej. – Och, proszę cię, nie znienawidź mnie za to. Proszę, nie rób tego – powiedziała łamiącym się głosem. – Kocham cię bardziej niż moje własne siostry, a siebie nienawidziłam za to, że kocham człowieka, którego ty kochasz…
Nagle stały się znowu ósmoklasistkami, które pokłóciły się i stanęły do konfrontacji na boisku St. Stephen. Teraz jednak były starsze, mądrzejsze i znały wartość własnej przyjaźni. Lisa patrzyła na nią ze łzami błyszczącymi w oczach. Dłonie, bezsilnie zaciśnięte w pięści, opuściła wzdłuż ciała.
– Proszę – szepnęła. – Nie znienawidź mnie. Meredith westchnęła wzruszona.
– Nie mogłabym cię nienawidzić – powiedziała z niepewnym uśmiechem. – Ja też cię kocham, a poza tym nawet nie mam innych sióstr…
Powstrzymując śmiech, Lisa rzuciła się w ramiona Meredith. Zupełnie tak samo jak dawno temu, kiedy nosiły mundurki ósmoklasistek, obściskiwały się, śmiały i powstrzymywały łzy.
– Jednak nie wydaje ci się to trochę… kazirodcze? – zapytała Lisa z niepewnym uśmiechem, kiedy zakończyły przeprosiny. – To, że jestem z Parkerem?
– Prawdę mówiąc, trochę… miałam takie odczucie wtedy rano, kiedy zadzwoniłam do ciebie i okazało się, że byliście w łóżku. Razem.
Lisa zaczęła się śmiać, po czym nagle spoważniała.
– Właściwie nie przyszłam do ciebie, żeby rozmawiać o Parkerze. Przyszłam, żeby cię zapytać o wczorajsze przesłuchanie Matta. Zobaczyłam w porannej gazecie artykuł na ten temat i… – odwróciła wzrok, rozglądając się po pokoju… – I… no cóż, sądzę, że przyszłam, żeby się upewnić, to znaczy… czy policja uważa, że on zabił Spyzhalskiego?
Zmagając się z poczuciem lojalności i złości, jaka ją ogarnęła, Meredith powiedziała spokojnie:
– Dlaczego mieliby tak myśleć? Ważniejsze jest to, dlaczego ty tak pomyślałaś?
– Nie pomyślałam tak – zaprotestowała Lisa z nieszczęśliwą miną. – Tylko po prostu ciągle przypominam sobie dzień waszej konferencji prasowej, kiedy to Matt rozmawiał ze swoim prawnikiem, włączając głośnik w telefonie. Matt był wściekły na Spyzhalskiego, był też zdecydowany uchronić ciebie przed skandalem. Wtedy powiedział coś, co zabrzmiało trochę… dziwnie i… może nawet wtedy było w tym słychać groźbę.
– O czym ty mówisz? – zapytała ostro Meredith, już bardziej zniecierpliwiona niż zdenerwowana.
– Mówię o tym, co Matt powiedział, kiedy jego prawnik ostrzegł, że Spyzhalski to wariat, który ma ochotę zrobić wielkie przedstawienie w sali sądowej. Matt powiedział prawnikowi, żeby wpłynął na zmianę jego zamiarów i wywiózł go z miasta. I wtedy Matt powiedział, że potem „zajmie się nim”. Nie sądzisz chyba, że – kończyła, wpatrując się z obawą w twarz Meredith – że Matt miał „zająć się nim”, kazać go pobić i rzucić martwego do rowu?
– To najbardziej absurdalna, oburzająca rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam – powiedziała Meredith niskim, bliskim eksplozji głosem, ale słowa wypowiedziane przez jej ojca spowodowały, że obydwie odwróciły się w jego stronę.
– Nie sądzę, żeby policja uznała taką uwagę za absurdalną – obwieścił, stając w drzwiach łączących gabinet z salą konferencyjną. – Co więcej, twoim obowiązkiem jest powiadomić ich o tym.
– Nie – powiedziała Meredith, czując panikę na myśl o tym, jak policja mogłaby zinterpretować taką uwagę, po czym wpadła na pewien pomysł. Uśmiechnęła się z ulgą. – Jestem żoną Matta. Nie mam obowiązku mówić im o tym, nawet w sądzie. Philip spojrzał na Lisę.
– Ty to słyszałaś, a ty nie jesteś żoną tego drania.
Lisa spojrzała na Meredith i zobaczyła prośbę w jej oczach. Nie zastanawiając się dłużej, stanęła po jej stronie.
– Prawdę mówiąc, panie Bancroft – skłamała, uśmiechając się przepraszająco – to nie jestem pewna, że to powiedział. Pan wie, jaką ja mam wyobraźnię – dodała, wycofując się z gabinetu. – To dlatego jestem taką dobrą projektantką, żywa wyobraźnia.
Ojciec spojrzał na Meredith sfrustrowany i zły, a ona wtedy wytknęła mu coś, o czym właśnie pomyślała.
– Wiesz – powiedziała spokojnie – w swojej chęci oskarżania Matta o wszystko wpadasz w pułapkę swojej własnej, mylnej logiki. Z jednej strony oskarżasz go, że nic do mnie nie czuje, a tylko wykorzystuje mnie, żeby odegrać się na tobie. Jeśli to prawda, to jak możesz wierzyć w to, że kazał zabić Spyzhalskiego po to, żeby uchronić mnie przed skandalem? – Wiedziała, że w tym momencie zdobyła dla siebie punkt. Ojciec zaklął pod nosem i wyszedł. Niestety, już w chwilę potem jej serce zabiło nierówno na wspomnienie czegoś innego, co Matt powiedział. Tego samego wieczoru, kiedy zostało znalezione ciało Spyzhalskiego, droczyła się z nim na temat jego oferty odwrócenia uwagi reporterów, kiedy ona wjeżdżałaby do garażu pod jego mieszkaniem. „Zrobiłbyś to? Dla mnie?” – żartowała, ale jego odpowiedź wcale nie była utrzymana w żartobliwym tonie, była powiedziana śmiertelnie poważnie. „Nie masz nawet pojęcia, odpowiedział, co byłbym gotów zrobić… tylko dla ciebie”.
Podeszła do biurka i potrząsnęła głową, odsuwając tę myśl na bok.
– Przestań! – powiedziała sobie głośno. – Pozwalasz, żeby obchodziły cię podejrzenia innych!
O szóstej uniknięcie tego stało się niemalże niemożliwe.
– Oto pierwsze dowody, jakich chciałaś – oświadczył oschle jej ojciec, wchodząc do niej razem z Markiem Bradenem.
Z wściekłością rzucił na jej biurko dwa raporty. Meredith powoli odsunęła na bok budżet reklamy, który przeglądała, i spoglądając na smętne twarze obydwu mężczyzn, położyła przed sobą raporty. Pierwszy z nich, bardzo długi, zawierał zebrane przez Marka informacje na temat Matta. Były w nim zakreślone na czerwono nazwy wszystkich firm, jakie Matt posiadał, każdego legalnego przedsięwzięcia, w jakim uczestniczył. Było tego dużo. Osiem nazw opatrzonych było czerwonymi literami „X”. Spojrzała na drugi raport. Zawierał on nazwiska oraz nazwy instytucji i firm, które ostatnio nabyły pakiety akcji „Bancrofta”, składające się z więcej niż tysiąca udziałów. Ze strachu jej serce zaczęło łomotać: tych osiem nazw opatrzonych w raporcie o Matcie literami „X” widniało również na liście nowych udziałowców. Po ich zsumowaniu Matt posiadał już gigantyczny pakiet akcji „Bancrofta”, zakupionych na nazwiska inne niż jego własne czy Intercorpu.
– To tylko początek – powiedział ojciec. – Ta lista akcjonariuszy nie zawiera najnowszych danych, a raport na temat Farrella jest niekompletny. Bóg raczy wiedzieć, ile jeszcze akcji kupił i na jakie nazwiska. Kiedy ceny naszych akcji podskoczyły, Farrell najwyraźniej zdecydował się na podłożenie kilku bomb w naszych sklepach, żeby obniżyć ich cenę i kupować taniej. A teraz – powiedział, opierając dłonie o jej biurko – przyznasz, że to on stoi za tym, co się nam przydarzyło?
– Nie – powiedziała z kamienną twarzą, ale sama już nie była pewna, czy mówiąc to, zaprzeczała jemu, czy temu, że sama nie była w stanie zaakceptować tego. – Wszystko to są dowody na to, że kupił nasze akcje. Mógł to zrobić z różnych powodów. Może zorientował się, że jesteśmy świetną długoterminową inwestycją i to mogło… mogło wydać mu się zabawne, że zarobi na twojej firmie! – Wstała, czując drżenie kolan i spojrzała na obu mężczyzn. – A od tego jest jeszcze daleka droga do podkładania bomb w naszych sklepach czy mordowania ludzi!
– Dlaczego kiedykolwiek myślałem, że jesteś rozsądna! – powiedział Philip zawiedziony i wściekły. – Ten drań jest już właścicielem ziemi w Houston, którą chcemy mieć, i Bóg raczy wiedzieć, jak wiele jeszcze naszego majątku jest w jego posiadaniu! Już w tej chwili ma wystarczającą ilość udziałów, żeby zdobyć miejsce w naszym zarządzie…
– Zrobiło się już późno – przerwała mu Meredith pełnym napięcia głosem. Zaczęła pakować do teczki papiery do zabrania do domu. – Mam zamiar iść do domu i popracować tam. Ty i Mark możecie kontynuować beze mnie to… to polowanie na czarownice!
– Trzymaj się od niego z daleka! – ostrzegł ją ojciec, kiedy już ruszyła w stronę drzwi. – Jeśli tego nie zrobisz, to może się to skończyć tym, że zaczniesz wyglądać na współkonspiratorkę. Najpóźniej do piątku zgromadzimy wystarczającą ilość dowodów, żeby skierować sprawę do odpowiednich organów…
Odwróciła się, starając się wyglądać wyniośle:
– Do jakich organów?
– Na początek do komisji papierów wartościowych. Jeśli kupił już pięć procent naszych akcji, a jestem pewny, że to zrobił, to naruszył zasady ustalone przez komisję, ponieważ nie powiadomił ich o tym fakcie! A jeśli naruszył to prawo, to policja nie będzie już uważała, że on jest czyściutki jak świeżo spadły śnieg, jeśli przyjdzie do sprawy śmierci tego prawnika czy podkładania bomb…
Meredith wyszła, zamykając za sobą drzwi. Jakimś cudem udało jej się uśmiechać i wymienić pożegnania z dyrektorami, których spotkała w drodze do garażu. Kiedy jednak znalazła się już za kierownicą samochodu, który dostała od Matta, jej opanowanie prysnęło. Trzymała kurczowo kierownicę w obu dłoniach i wpatrywała się w ścianę garażu. Drżała cała, nie panując nad sobą. Wmawiała sobie, że niepotrzebnie wpadała w panikę, że Matt będzie miał logiczne, rozsądne wytłumaczenie tego wszystkiego. Nie osądzi go w myślach na podstawie tak powierzchownych powodów, absolutnie nie. Powtarzała to sobie bez końca jak śpiewny refren albo jak modlitwę. Powoli przestała drżeć i przekręciła kluczyk w stacyjce. Matt był niewinny, czuła to każdą odrobiną swojej duszy. Ani przez chwilę dłużej nie będzie znieważała go wątpieniem w jego prawość.
"Raj" отзывы
Отзывы читателей о книге "Raj". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Raj" друзьям в соцсетях.