Na ekranie pojawiły się wiadomości sportowe, a uśmiech Meredith zamarł, kiedy spojrzała na swojego męża.

– Obiecał mi, że cię przeprosi, kiedy przekona się, że jesteś niewinny. – Nieświadomie, w geście prośby, musnęła jego policzek i szepnęła: – Może udałoby ci się znaleźć w sobie gotowość do puszczenia w niepamięć przeszłości i może teraz chociaż spróbowałbyś zaprzyjaźnić się z nim?

W głębi duszy uważał, że nic, co mógłby zrobić Philip Bancroft, łącznie z wygłoszonym przed chwilą oświadczeniem telewizyjnym, nie mogło nawet stać się zalążkiem zadośćuczynienia za to, co im zrobił, nie mówiąc już o spowodowaniu, żeby Matt uznał go za przyjaciela. Chciał jej to powiedzieć, ale kiedy spojrzał w błyszczące, niebieskie oczy swojej żony, nie mógł się ha to zdobyć.

– Mogę spróbować – powiedział. W swoim głosie słyszał niesmak, jaki wzbudzał w nim ten pomysł, i poczuł, że musi poprzeć czymś więcej te słowa. Dlatego nieszczerze, ale dobitnie dodał: – Wygłosił całkiem niezłe przemówienie.

Caroline Edwards Bancroft była tego samego zdania. Siedziała naprzeciw Philipa w salonie domu, w którym niegdyś razem mieszkali. Odczekała, aż na ekranie pojawią się wiadomości sportowe, wyłączyła magnetowid i wyjęła nagraną kasetę.

– To było bardzo dobre przemówienie, Philipie.

Podał jej kieliszek wina. Wyglądał na mało przekonanego.

– Sądzisz, że Meredith też tak pomyśli?

– Pomyśli tak, bo wiem, że ja bym tak zareagowała.

– Twoja reakcja byłaby taka, oczywiście. To przecież ty napisałaś tę mowę.

Nieporuszona, upiła łyk wina i obserwowała, jak krąży po pokoju.

– Myślisz, że oglądała to? – zapytał, stając przed nią.

– Jeśli nie, dasz jej tę kasetę. Najlepiej by było, żebyś poszedł do niej teraz i poprosił ich obydwoje, żeby obejrzeli ją przy tobie. – Caroline skinęła głową. – Tak, podoba mi się ten pomysł. To byłoby bardzo bezpośrednie.

Pobladł.

– Nie, nie mógłbym zrobić czegoś takiego. Ona pewnie mnie nienawidzi, a Farrell wyrzuciłby mnie. Nie jest głupcem. Wie, że kilka słów nie naprawi błędów, które popełniłem. Nie przyjmie przeprosin ode mnie.

– Owszem, przyjmie – powiedziała cicho – przyjmie, bo ją kocha.

Wahał się, a Caroline podała mu kasetę i powiedziała stanowczo:

– Im dłużej zwlekasz, tym trudniejsze to będzie i dla nich, i dla ciebie. Idź tam teraz, Philipie.

Wsunął ręce w kieszeń spodni i westchnął.

– Caroline – rzucił szorstko – poszłabyś ze mną?

– Nie – powiedziała, nieświadomie rejterując na myśl o konfrontacji z córką po tylu latach. – Wiesz, że pomijając wszystko inne, za trzy godziny mam samolot.

Jego głos zabrzmiał miękko i zerknęła na pełnego nieodpartego uroku, sugestywnego mężczyznę, w którym zakochała się trzy dekady temu.

– Mogłabyś pójść ze mną – powiedział cicho – a ja mógłbym przedstawić cię naszej córce.

Jej serce drgnęło, kiedy usłyszała, w jaki sposób powiedział „naszej córce”, po czym uświadomiła sobie, co on robi, i ze śmiechem potrząsnęła przecząco głową.

– W dalszym ciągu jesteś najsprawniej manipulującym ludźmi człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałam.

– Jestem też jedynym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek poślubiłaś – przypomniał z rzadkim u niego uśmiechem. – Musiałem mieć jakieś zalety.

– Daj spokój, Philipie – ostrzegła go.

– Możemy pójść do Meredith i Farrella…

– Zacznij mówić o nim: Matt.

– W porządku – przystał – Meredith i Matta. A po wyjściu od nich moglibyśmy wrócić tutaj. Mogłabyś zostać przez jakiś czas u mnie, moglibyśmy spróbować poznać się znowu nawzajem.

– Ja już cię znam – powiedziała ciepło. – Jeśli ty chciałbyś poznać mnie, musiałbyś zrobić to we Włoszech.

– Caroline, proszę. – Widział, że mięknie. – Przynajmniej chodź tam dzisiaj ze mną. To może być twoja ostatnia szansa na spotkanie z naszą córką. Polubisz ją. Pod pewnymi względami jest podobna do ciebie… jest bardzo odważna.

Przymknęła oczy, próbowała ignorować jego słowa i to, co podpowiadało jej serce. Trudno było się oprzeć tej kombinacji.

– Zadzwoń do niej najpierw – powiedziała drżącym głosem. – Nie mam zamiaru po trzydziestu latach pojawić się u niej niezapowiedziana. Nie zdziw się, jeśli nie będzie chciała mnie widzieć – dodała, podając Philipowi numer, który zapisał jej Matt.

– Najpewniej nie będzie chciała widzieć żadnego z nas – powiedział. – I nie mógłbym mieć jej tego za złe.

Przeszedł do sąsiedniego pokoju, żeby zadzwonić, i wrócił tak szybko, że była pewna, że Meredith nie chciała nawet z nim rozmawiać. Serce jej zamarło.

– Co powiedziała? – udało jej się wyrzucić z siebie, widząc, że Phillip nie jest w stanie wydobyć z siebie głosu.

Odkaszlnął, jakby coś blokowało mu gardło, i dziwnie schrypniętym głosem powiedział:

– Zgadza się.

ROZDZIAŁ 59

Meredith wyszła z budynku, w którym mieścił się gabinet jej ginekologa, i powstrzymała absurdalną chęć wyrzucenia w górę ramion i wykonania na chodniku kilku tanecznych obrotów. Odchyliła twarz ku niebu i stała, czując, jak wiosenny wietrzyk owiewa jej skórę. Uśmiechała się w obłoki.

– Dziękuję – szepnęła.

Dopiero po upływie roku i dwóch długich konsultacjach z ginekologami specjalizującymi się w skomplikowanych ciążach udało się przekonać Matta, że bez względu na efekt końcowy ciąży, jeśli Meredith będzie się dokładnie stosować do ich zaleceń i leczenia, łącznie z pozostaniem w łóżku przez czas ciąży, ryzyko dla niej samej będzie tylko niewiele większe niż dla jakiejkolwiek kobiety. Następnych dziewięć miesięcy zajęło, żeby w końcu usłyszała wypowiedziane dzisiaj słowa:

– Gratulacje, pani Farrell. Jest pani w ciąży.

Kierując się impulsem, przeszła na drugą stronę ulicy i kupiła w kwiaciarni pęk róż, po czym poszła do następnej przecznicy, gdzie Joe czekał z samochodem. Zaskoczyła go, pojawiając się z przeciwnej, niż tego oczekiwał, strony. Otworzyła sobie drzwiczki i wsiadła na tylne siedzenie.

Joe oparł ramię o oparcie swojego siedzenia i odwrócił się do niej.

– Co powiedział lekarz?

Meredith spojrzała na niego promiennie, ciągłe jeszcze zadziwiona i zaskoczona. Uśmiechnęła się.

W odpowiedzi na twarzy Joego pojawił się szeroki uśmiech.

– Matt będzie szczęśliwym człowiekiem! – obwieścił. – Zaraz jak tylko przestanie być bardzo wystraszonym człowiekiem! – Odwrócił się i uruchomił silnik limuzyny.

Była przygotowana na to, że jak zwykle zostanie z wielką siłą wciśnięta w oparcie siedzenia, kiedy Joe oderwie samochód od krawężnika z pełną mocą silników, ale on przepuścił aż trzy możliwości brutalnego włączenia się do ruchu i dwie kolejne, absolutnie sensowne szanse na zrobienie tego z przeciętną prędkością. Dopiero kiedy droga za nim była wolna, ruszył łagodnie z prędkością bardziej właściwą popychaniu wózka dziecięcego niż jego zwykłym wyczynom. Wybuchnęła śmiechem.

Matt czekał na nią, przechadzając się nerwowo wzdłuż okien ich salonu. Przeczesywał rękoma włosy i wyrzucał sobie, że w ogóle zgodził się na podjęcie nawet próby jej zajścia w ciążę.

Wiedział, że podejrzewa, że wreszcie im się to udało, i po cichu miał nadzieję, że się myliła. Nie wyobrażał sobie, jak zdoła znieść strach o nią, jeśli tak rzeczywiście było.

Odwrócił się gwałtownie, słysząc, że drzwi frontowe otwierają się. Patrzył, jak zbliżała się do niego. Jedną rękę trzymała z tyłu za plecami.

– Co powiedział lekarz? – zapytał od razu, nie mogąc już dłużej znieść napięcia.

Wyjęła zza pleców pęk róż o długich łodyżkach i wyciągnęła je ku niemu. Uśmiechnęła się promiennie.

– Gratuluję, panie Farrell. Spodziewamy się dziecka! Porwał ją w ramiona, gniotąc bukiet dzielący go od niej.

– Boże dopomóż! – szeptał miotany sprzecznymi uczuciami.

– On nam pomoże, kochanie – uspokajała go, całując w policzek.

EPILOG

– Mówiłem, że zdążymy – powiedział Joe O'Hara, zatrzymując limuzynę z piskiem opon przed głównym wejściem do Bancroft i S – ka. Tym razem Matt z wdzięcznością pomyślał o jego sposobie prowadzenia, bo Meredith była spóźniona na bardzo ważne posiedzenie rady nadzorczej. Samolot, którym przylecieli z Włoch, miał opóźnienie. Zatrzymali się tam, żeby odwiedzić Philipa i Caroline w drodze powrotnej ze Szwajcarii, gdzie byli na nartach.

– Trzymaj to – powiedział Matt do O'Hary, podając mu walizeczkę, którą tamten przywiózł na lotnisko. Zawierała ona notatki potrzebne Meredith na zebranie. – Ty weźmiesz jej dokumenty, a ja ją samą.

– Co takiego? – zapytała z niedowierzaniem Meredith. Właśnie sięgała na tylne siedzenie po kule, na których musiała się opierać do czasu, aż wydobrzeje jej skręcona w kostce noga.

– Nie masz czasu na kuśtykanie przez całą drogę do wind – powiedział i wziął ją ha ręce.

– To bardzo niepoważne – protestowała, śmiejąc się. – Nie możesz nieść mnie w ten sposób przez cały sklep!

– Zaraz się przekonasz, czy nie mogę – powiedział z uśmieszkiem.

I zrobił to.

Klienci odwracali się na jego widok. Przy jednym ze stoisk z kosmetykami kobieta w średnim wieku wykrzyknęła do swojej przyjaciółki:

– Czy to nie Meredith Bancroft i Matthew Farrell?

– Nie, to niemożliwe, żeby to byli oni – powiedziała klientka stojąca przy stoisku po drugiej stronie przejścia. Meredith ukryła twarz na piersi Matta. Ramiona drżały jej od śmiechu pełnego zażenowania, a kobieta ciągnęła: – Czytałam w „Tattlerze”, że oni się rozwodzą! Ona ma podobno wyjść za Kevina Costnera, a Matt Farrell jest w Grecji z jakąś gwiazdą filmową.

Kiedy dotarli do wind, Meredith spojrzała z uśmiechem w oczy Matta.

– Nie masz wstydu – żartowała. – Kolejna gwiazda filmowa?

– Kevin Costner? – odparował z rozbawieniem, wyzywająco unosząc brwi. – Nawet nie wiedziałem, że w ogóle lubisz Kevina Costnera!

Już w biurze wypuścił Meredith z objęć, żeby o własnych siłach i na swoich własnych dwóch stopach dokuśtykała na zebranie.

– Lisa i Parker powiedzieli, że pojawią się tu z Marissą i zjemy razem lunch – dodała, rozglądając się niecierpliwie po pustej recepcji.

– Poczekam na nich – przyrzekł Matt, podając jej walizeczkę.

Kilka minut później pojawiła się Lisa. W objęciach trzymała dziecko.

– Parker wysadził nas przed wejściem – wyjaśniła. – Będzie tu za kilka minut.

– Pani Reynolds, wygląda pani – zażartował z uśmiechem Matt – na kobietę w zdecydowanie bardzo zaawansowanej ciąży.

Mówiąc to, wpatrywał się jednak w sześciomiesięczne dziecko, które tuliła do siebie. Już wyciągał ręce, żeby wziąć je od niej.

– Pójdę poszukać Parkera – powiedziała Lisa.

Kiedy wyszła, Matt spojrzał na maleńką dziewczynkę. To dla jej przyjścia na świat Meredith ryzykowała swoje życie.

Właśnie w tej chwili Marissa obudziła się, otworzyła oczy i zaczęła płakać. Matt uśmiechnął się czule i opuszkami palców musnął jej policzek.

– Cicho, kochanie – szepnął. – Przyszli prezydenci wielkich korporacji nie płaczą, to nie jest dobrze widziane. Zapytaj mamusi.

Przestała płakać, a po chwili uśmiechnęła się do niego i zaszczebiotała serią dźwięków brzmiących bardzo tajemniczo.

– Byłem tego pewny! – powiedział, uśmiechając się do niej: – Ciocia Lisa i wujek Parker uczą cię włoskiego, prawda?

Miał dużo czasu, czekając, aż Meredith skończy zebranie, i zabrał córkę na jedenaste piętro, żeby pokazać jej swój ulubiony dział. Powstał on niedawno i został przez Meredith wprowadzony we wszystkich sklepach Bancroft i S – ka. Można tam było znaleźć artykuły z całego świata, począwszy od biżuterii i ubrań, a skończywszy na ręcznie robionych zabawkach. Wspólną cechą tych produktów było to, że wszystkie spełniały specjalne wymagania stawiane im przez Meredith: każdy z nich był produktem jedynym w swoim rodzaju i perfekcyjnie wykonanym. Dopiero wtedy mógł zostać opatrzony nowym, ekskluzywnym logo, które już stało się szeroko znane, właśnie jako symbol perfekcji.

Trzymając w objęciach Marissę, Matt patrzył na logo umieszczone nad wejściem do działu będącego „oczkiem w głowie” Meredith. Poczuł to samo dławienie w gardle, które czuł zawsze, kiedy stawał w tym miejscu. Logo przedstawiało parę dłoni: męska dłoń wyciągnięta ku dłoni kobiecej, ich palce się dotykały.

Meredith nazwała ten dział Rajem.

Judith McNaught

  • 1
  • 108
  • 109
  • 110
  • 111
  • 112
  • 113