– Jak mi idzie?

Beztrosko nieświadoma podwójnego znaczenia, jakie można by przypisać jej słowom, powiedziała lekko:

– Jak na razie, mogę jedynie powiedzieć, że masz wyczucie rytmu i poruszasz się dobrze. Tak czy inaczej to jedyne, co się naprawdę liczy, – Patrząc mu z uśmiechem w oczy, żeby złagodzić ewentualną nutkę krytycyzmu, której mógł doszukać się w jej następnych słowach, dodała: – Potrzebujesz tylko trochę praktyki.

– Jak wiele praktyki zalecasz?

– Niewiele. Jedna noc wystarczy, żeby nauczyć się kilku nowych ruchów.

– Nie wiedziałem, że są jakieś „nowe” ruchy.

– Są – powiedziała Meredith – ale najpierw musisz nauczyć się rozluźniać.

– Najpierw? – powtórzył. – Do tej pory byłem przekonany, że należy się rozluźniać dopiero potem.

Nagle dotarło do niej, o czym on myślał i co mówił. Nie tracąc głowy, powiedziała:

– Czy mówimy o tańcu, panie Farrell?

Wychwycił brzmiącą w jej głosie reprymendę. Przez chwilę obserwował ją ze wzrastającym zainteresowaniem, ponownie ją oceniał, szacował. Jego oczy nie były jasnoniebieskie, jak myślała początkowo, ale niezwykłe, metalicznie szare. Włosy miał ciemnobrązowe, a nie czarne. Kiedy się odezwał, jego cichy głos brzmiał usprawiedliwiająco.

– Mówimy o nim teraz. – Chcąc wytłumaczyć swój brak swobody w tańcu, który wyczuła w jego ruchach, dodał: – Przed kilkoma dniami naderwałem więzadło w prawej nodze.

– Przykro mi – powiedziała, przepraszając za wyciągnięcie go na taras. – Czy to boli?

, Jego opalona twarz rozbłysła uśmiechem.

– Tylko wtedy, kiedy tańczę.

Meredith roześmiała się z tego żartu i poczuła, że jej troski gdzieś znikają. Przetańczyli jeszcze jeden taniec, rozmawiając o niczym bardziej istotnym niż zła muzyka i dobra pogoda. Kiedy wrócili do sali, Jimmy przyniósł ich drinki. Kierując się chęcią odegrania się i urazą do Jonathana, powiedziała:

– Jimmy, zapisz, proszę, te drinki na konto Jonathana Sommersa. – Spojrzała na Matta i zobaczyła zaskoczenie w jego twarzy.

– Jesteś przecież członkiem klubu?

– Tak – powiedziała Meredith ze smętnym uśmiechem. – To mały rewanż z mojej strony.

– Za co?

– Za… – zbyt późno zorientowała się, że cokolwiek teraz powie, zabrzmi to jak użalanie się nad nim i będzie dla niego żenujące. Wzruszyła ramionami. – Nie lubię Jonathana Sommersa.

Spojrzał na nią dziwnie, podnosząc swojego drinka i wypijając łyk.

– Myślę, że jesteś już głodna. Dołącz do swoich przyjaciół. Był to miły gest, dający jej możliwość wyboru. Meredith nie miała jednak ochoty dołączyć teraz do grupy Jona. Rozejrzała się wokół i było dla niej jasne, że jeżeli zostawi tutaj Matta Farrella, nikt nie zrobi wobec niego najmniejszego przyjaznego gestu. Prawdę mówiąc, wszyscy na sali omijali ich z daleka.

– Tak naprawdę – powiedziała – jedzenie tutaj wcale nie jest takie dobre.

Rozejrzał się wokół i zdecydowanie odstawił swoją szklankę, dając jej do zrozumienia, że zamierza wyjść.

– Ludzie też niezbyt ciekawi.

– Oni trzymają się od nas z daleka nie z małostkowości czy arogancji – zapewniła go. – Naprawdę.

Patrząc na nią obojętnie, zapytał:

– To dlaczego tak się zachowują?

Meredith popatrzyła na kilka par w średnim wieku, znajomych jej ojca. Wszyscy oni byli sympatycznymi ludźmi.

– No cóż, są na pewno zażenowani zachowaniem Jonathana. A z tego, czego się dowiedzieli o tobie: gdzie mieszkasz i czym się zajmujesz, większość z nich wyciągnęła wniosek, że nie mają z tobą nic wspólnego.

Najwyraźniej uznał, że traktuje go protekcjonalnie, uśmiechnął się grzecznie mówiąc:

– Już czas na mnie.

Nagle wydało jej się niesprawiedliwe, że on wyjdzie i jedyne, co zapamięta z tego wieczoru, to upokorzenie, jakiego tu doznał. Prawdę mówiąc, wydawało jej się to niepotrzebne i… wręcz nie do pomyślenia!

– Nie możesz jeszcze wyjść – zaprotestowała zdecydowanie, uśmiechając się. – Chodź ze mną i weź swojego drinka.

– Dlaczego? – spytał podejrzliwie.

– Dlatego – zadeklarowała Meredith uparcie, z figlarnym uśmiechem – że jest łatwiej, jeśli robiąc to, trzyma się w dłoni drinka.

– Robiąc co? – nalegał.

– Poznając ludzi – wyjaśniła. – Przedstawię cię kilku osobom!

– Absolutnie nie! – Matt chwycił jej nadgarstek, chcąc ją powstrzymać, ale było już za późno. Meredith nagle zawzięła się, że zmusi wszystkich do przełknięcia tej „pigułki” i będzie im się to musiało podobać.

– Proszę, zrób mi tę przyjemność – powiedziała miękko, błagalnym głosem.

Wymuszony uśmiech pojawił się na jego ustach.

– Masz zupełnie niezwykłe oczy…

– Tak naprawdę to jestem okropnym krótkowidzem – żartowała, serwując mu jeden ze swych zniewalających uśmiechów. – Znana jestem z wchodzenia na ściany. To przykry widok. Może wezmę cię pod rękę i wyprowadzisz mnie do hallu, żeby nie spotkało mnie znowu coś takiego.

Nie pozostał nieczuły ani na jej żarty, ani na ten uśmiech.

– Poglądy masz też bardzo nieszablonowe – odpowiedział, zaśmiał się niechętnie, ale jednak podał jej ramię, gotów zapewnić jej dobrą zabawę.

Po przejściu kilku kroków w hallu Meredith zobaczyła znaną jej starszą parę.

– Dzień dobry, pani Foster, panie Foster – przywitała ich wylewnie, w chwili kiedy mieli zamiar, nie dostrzegając jej, przejść obok.

Zatrzymali się natychmiast.

– O, dzień dobry, Meredith – powiedziała pani Foster, po czym obydwoje z mężem uśmiechnęli się z grzecznym zainteresowaniem do Matta.

– Chciałabym przedstawić państwu przyjaciela mojego ojca – obwieściła Meredith, powstrzymując uśmiech na widok niedowierzającego wzroku Matta. - To jest Matt Farrell. Matt pochodzi z Indiany i zajmuje się hutnictwem.

– Miło mi – powiedział pan Foster, ściskając dłoń Matta. – Wiem, że Meredith i jej ojciec nie grają w golfa, ale mam nadzieję, że powiedzieli panu, że mamy tu w Glenmoor dwa wysokiej klasy pola golfowe. Czy zabawi pan tu wystarczająco długo, żeby zagrać ze mną?

– Nie jestem nawet pewien, czy będę tu tak długo, żeby dokończyć tego drinka – powiedział Matt, najwyraźniej spodziewając się, że zostanie wyrzucony, kiedy tylko ojciec Meredith odkryje, że przedstawiono go jako jego przyjaciela.

Pan Foster przytaknął, zupełnie nie rozumiejąc sytuacji.

– Biznes zawsze koliduje z przyjemnościami. Ale może chociaż zobaczy pan sztuczne ognie. Mamy najlepszy pokaz w okolicy.

– Dzisiejszego wieczoru na pewno będą najlepsze – orzekł Matt; wzrok skoncentrował ostrzegawczo na szczerej twarzy Meredith.

Pan Foster nawiązał znowu do swojego ulubionego golfa, podczas, gdy Meredith starała się bez powodzenia zachować powagę.

– Jaki jest pański handicap? – wypytywał Matta.

– Sądzę, że dzisiaj to ja jestem jego handicapem – wtrąciła Meredith, rzucając Mattowi prowokujące, rozbawione spojrzenie.

– Co takiego? – zamrugał powiekami pan Foster.

Ale Matt mu nie odpowiedział, a Meredith nie była w stanie tego zrobić.

Jej uśmiechnięte usta przykuły uwagę Matta, a kiedy spojrzał na nią szarymi oczami, coś trudnego do zdefiniowania czaiło się w ich głębi.

– Chodźmy, mój drogi – powiedziała pani Foster, obserwując roztargniony wyraz twarzy Matta i Meredith. – Ci młodzi ludzie nie chcą spędzić tego wieczoru na rozmowie o golfie.

Reflektując się i przychodząc do siebie, Meredith pomyślała, że wypiła po prostu za dużo szampana. Potem wcisnęła dłoń pod ramię Matta.

– Chodź ze mną – powiedziała, kierując się w stronę sali bankietowej, gdzie grała orkiestra.

Niemal przez godzinę krążyła z nim od jednej grupy do drugiej. Uśmiechała się do niego porozumiewawczo, kiedy bez zająknięcia mówiła skandaliczne półprawdy p tym, kim był i czym się zajmował. Matt stał obok niej, nie pomagając jej aktywnie, ale obserwując jej poczynania z wyraźnym rozbawieniem.

– Widzisz więc – obwieściła wesoło, kiedy pozostawiwszy w końcu za sobą gwar i muzykę, wyszli frontowymi drzwiami i ruszyli wolno przez trawnik. – Nie jest ważne to, co mówisz, ale to, czego nie powiesz.

– To bardzo ciekawa teoria – droczył się z nią. – Masz ich więcej?

Meredith potrząsnęła przecząco głową, rozkojarzona czymś, co podświadomie krążyło po jej głowie przez cały wieczór. – Nie mówisz wcale jak człowiek pracujący w hucie.

– Ilu takich ludzi znasz?

– Tylko jednego – przyznała.

Jego głos stał się nagle poważniejszy.

– Często tu przychodzisz?

Spędzili pierwszą część wieczoru, uprawiając rodzaj głupiej gry, ale wyczuła, że nie miał już ochoty na gry. Ona też nie i ich nastrój wyraźnie zmienił się w tym momencie. Spacerowali wśród różanych klombów i kwietników. Meredith opowiedziała mu, że była w szkole z internatem i że niedawno ją ukończyła. Kiedy zapytał z kolei o jej plany zawodowe, zrozumiała, że on myślał, że skończyła właśnie studia. Zamiast sprostować pomyłkę, ryzykując, że przerazi go odkryciem, że ma osiemnaście lat, a nie dwadzieścia dwa, zrobiła szybko unik pytając o niego.

Powiedział jej, że za sześć tygodni wyjeżdża do Wenezueli i co tam będzie robił. Od tego momentu ich rozmowa zaczęła z zadziwiającą łatwością przeskakiwać z tematu na temat. W końcu zatrzymali się, żeby móc się lepiej koncentrować na tym, o czym mówili. Stali pod leciwym wiązem. Meredith słuchała go jak zahipnotyzowana, nie zwracając uwagi na szorstką korę pod jej odkrytymi plecami. Dowiedziała się, że Matt ma dwadzieścia sześć łat i że jest dowcipny, i mówi ze swadą. Umiał słuchać z uwagą tego, co mówiła, tak jakby jej słowa były najważniejsze na świecie. Było to niepokojące i bardzo jej to pochlebiało. Wywoływało to także fałszywy nastrój intymności i odizolowania. Właśnie śmiała się z żartu, który opowiedział, kiedy tuż koło jej twarzy przeleciał dorodny owad i brzęczał teraz gdzieś koło jej ucha. Podskoczyła, krzywiąc się, i próbowała zlokalizować intruza.

– Czy to wpadło mi we włosy? – zapytała spięta, pochylając głowę.

– Nie – uspokoił ją. – To była tylko mała czerwcowa pszczółka. – Czerwcowe pszczółki są okropne, a ta była wielkości dużego kolibra.

Kiedy śmiał się cicho, powiedziała z nutką satysfakcji w głosie:

– Będziesz się śmiał za sześć tygodni, kiedy nie będziesz mógł zrobić kroku, żeby nie nadepnąć na węża.

– Naprawdę? – powiedział półgłosem, ale uwagę, skupił na jej ustach. Jego ręce przesuwały się w górę, po obu stronach jej szyi, aż delikatnie objął jej twarz.

– Co robisz? – szepnęła niemądrze, kiedy zaczął powoli wodzić kciukiem po jej dolnej wardze.

– Próbuję się zdecydować, czy mogę sobie pozwolić, na podziwianie fajerwerków.

– Fajerwerki będą dopiero za pół godziny – wyjaśniła, wiedząc doskonale, że chce ją pocałować.

– Mam wrażenie – szepnął, powoli pochylając głowę – że rozpoczną się już zaraz.

I tak się stało. Jego usta dotknęły jej warg w elektryzującym, kuszącym pocałunku. Poczuła, jak w każdym zakątku, jej ciała eksplodują dreszcze. Na początku pocałunek był lekki, pieszczotliwy; jego usta delikatnie badały zarys jej warg. Meredith była już wcześniej całowana, ale zwykle przez stosunkowo mało doświadczonych, niecierpliwych chłopców: nikt nigdy nie pocałował jej z niespiesznym rozmysłem Matta Farrella. Jego ręce przemieszczały się. Jedna z nich przesuwała się w dół po jej plecach, przyciągając ją bliżej. Druga znalazła się na jej karku, a jego usta powoli rozchylały się. Zatracona w tym pocałunku Meredith wsunęła dłonie pod jego marynarkę, wodziła nimi po jego piersi, szerokich barkach, aż splotła je wokół jego szyi.

W chwili kiedy przywarła do niego, jego usta otworzyły się szerzej. Muskał językiem jej wargi, zostawiając na nich gorący ślad. Naglił je, żeby się rozchyliły. W momencie, kiedy to się stało, przedarł się do jej ust. Pocałunek eksplodował. Jego ręka znalazła jej pierś, pieścił ją przez materiał sukienki, polem niecierpliwie przesunął dłoń na plecy. Objął jej pośladki i przyciągnął ją mocno do siebie. Stała się świadoma jego tętniącego, podnieconego ciała i zesztywniała, zaskoczona trochę la wymuszoną intymnością. Potem, z powodów zupełnie nie dających jej się wytłumaczyć, wplotła nagłe palce w jego włosy i mocno przycisnęła usta do jego ust.

Wydawało się, że minęła cała wieczność, zanim w końcu oderwał się od niej. Serce waliło jej niczym młot pneumatyczny. Stała w objęciu jego ramion. Czoło oparła o jego pierś i próbowała uporać się z burzliwymi emocjami, które przeżywała. Gdzieś w zakamarkach jej rozkojarzonego umysłu zaczęła się kształtować myśl, że jej reakcja na coś, co było tak naprawdę tylko zwykłym pocałunkiem, może mu się wydać bardzo dziwna. Ta zawstydzająca ewentualność zmusiła ją w końcu do podniesienia głowy. Oczekiwała, że będzie patrzył na nią ze zdziwionym rozbawieniem. Spojrzała w jego twarz, ale to, co tam zobaczyła, wcale nie było drwiną. Jego szare oczy płonęły, a twarz była napięta i pociemniała z namiętności. Odruchowo objął ją mocniej, jakby nie chciał jej wypuścić. Zdała sobie sprawę z tego, że jego ciało było ciągle w wyraźny sposób podniecone. Było jej przyjemnie i była dumna, że nie tylko ona była i ciągle jest tak poruszona tym pocałunkiem. Jej wzrok powędrował do jego ust. Były zuchwale, zmysłowe w kształcie, a jednocześnie niektóre jego pocałunki były tak niesamowicie delikatne. Aż boleśnie delikatne… Marzyła o tym, żeby znowu poczuć te usta. Spojrzała na niego nieświadoma niemej prośby malującej się w jej oczach. Matt zrozumiał tę prośbę. Ramiona już zacieśnił dookoła niej, a z piersi wyrwał mu się w połowie jęk, w połowie śmiech.