W stanie przygnębienia, w jaki zapadła, Edmunton wydało jej się bezbarwnym miasteczkiem, pełnym dymiących kominów fabryk i hut. Adres Matta wskazywał na daleko położone, już właściwie rolnicze tereny, dla niej tak samo bezbarwne jak te przemysłowe. Po pół godzinie krążenia po wiejskich drogach Meredith zrezygnowała z odnalezienia adresu, który miała zapisany. Zatrzymała się w kiepsko wyglądającej stacji benzynowej, żeby zapytać o drogę.
Ze stacji wyszedł gruby mechanik w średnim wieku. Obrzucił spojrzeniem porsche Meredith, potem ją samą w taki sposób, że skóra jej ścierpła. Pokazała mu adres, który próbowała znaleźć. Zamiast wytłumaczyć jej, jak tam dojechać, odwrócił się i krzyknął:
– Hej, Matt, czy to nie twoja ulica?
Meredith zaskoczona obserwowała, jak w części serwisowej stacji mężczyzna, którego głowa tkwiła pod maską starej ciężarówki, prostuje się i odwraca w ich kierunku. To był Matt; ręce miał umazane w smarze, ubrany był w stare, wyblakłe dżinsy i wyglądał dokładnie jak mechanik z jakiegoś zapomnianego przez Boga, małego miasteczka. Była tak zaskoczona jego wyglądem i tak wystraszona ciążą, że nie potrafiła ukryć swojej reakcji. Zauważył to. Pełen zdziwienia powitalny uśmiech zamarł na jego twarzy, kiedy podchodził do jej samochodu. Klasyczne rysy stwardniały. Kiedy odezwał się, jego głos był pozbawiony emocji.
– Meredith – powiedział, kłaniając się jej lekko. – Co cię tu sprowadza?
Zamiast patrzeć na nią, skoncentrował się na wycieraniu dłoni ze smaru w ścierkę, którą wyciągnął z tylnej kieszeni spodni. Miała paraliżujące ją wrażenie, że on właśnie zorientował się, dlaczego tu się zjawiła, i to spowodowało ten nagły chłód w jego zachowaniu. W tej chwili życzyła sobie żarliwie, że lepiej by było, żeby nie żyła i nigdy tu nie przyjechała. Wydawało się jasne, że on nie będzie chciał pomóc, a wymuszać na nim niczego nie chciała.
– Nic szczególnego – skłamała, uśmiechając się bezbarwnie; dłoń kładła już na dźwigni biegów. – Po prostu miałam ochotę na przejażdżkę i okazało się, że jestem w tej okolicy. Teraz jednak lepiej już pojadę i…
Przestał wpatrywać się w ścierkę i spojrzał na nią. W momencie, kiedy poczuła na sobie parę przenikliwych, szarych oczu, głos jej zamarł. Jego wzrok wydał jej się zimny, badawczy, tak jakby znał już prawdę. Pochylił się i otworzył drzwiczki jej samochodu.
– Ja poprowadzę – rzucił.
W stanie niesamowitego napięcia, w jakim była, usłuchała go. Wysiadła z samochodu i obeszła go dookoła. Matt odwrócił się przez ramię do grubego mężczyzny, który stał obok, obserwując z fascynacją i kompletnym brakiem dobrego wychowania rozwój sytuacji.
– Wrócę za godzinę.
– Do diabła, Matt, jest już wpół do czwartej – powiedział tamten, pokazując w uśmiechu braki w uzębieniu. – Skończ już na dzisiaj. Taka panienka zasługuje na więcej niż tylko godzinę z tobą.
Meredith była kompletnie upokorzona, a na dodatek Matt wyglądał na rozwścieczonego. Uruchomił porsche i wystartował w polną drogę, wyrzucając spod kół żwir.
– Czy mógłbyś trochę zwolnić? – zapytała z drżeniem w głowie. Była zaskoczona i odetchnęła z ulgą, kiedy natychmiast zdjął nogę z gazu. Czując, że powinna nawiązać rozmowę, powiedziała jedyne, co przyszło jej w tej chwili do głowy: – Myślałam, że pracujesz w hucie.
– Pracuję tam pięć dni w tygodniu. W pozostałe dwa dorabiam tu jako mechanik.
– Och – powiedziała niezręcznie.
W parę minut później wjechali w małą polankę otoczoną kilkoma drzewami. Na jej środku stał stary, wysłużony stół piknikowy. W trawie, obok rozpadającego się kamiennego grilla, leżał drewniany znak z zatartym już częściowo napisem: „Tereny piknikowe dla zmotoryzowanych, Klub Lwów z Edmunton”. Wyłączył silnik, a w zapadłej ciszy Meredith słyszała krew pulsującą gwałtownie w jej uszach. Patrzyła prosto przed siebie, próbując stawić czoło rzeczywistości. Siedzący obok niej nieprzenikniony, obcy mężczyzna był tym samym człowiekiem, z którym śmiała się i kochała przed sześcioma tygodniami. Problem, który ją tu sprowadził, przytłaczał ją. Krak zdecydowania potęgował jej zdenerwowanie. Oczy paliły ją od powstrzymywanych łez. Poruszył się, a ona aż podskoczyła. Gwałtownie odwróciła głowę w jego stronę, ale on tylko wysiadł z samochodu. Obszedł go i podszedł do jej drzwiczek. Otworzył je i Meredith wysiadła. Rozglądając się dookoła z udawanym zainteresowaniem, powiedziała:
– Ładnie tu. – Jej głos brzmiał dla jej własnych uszu głucho i nieswojo. – Powinnam już jednak wracać.
Nie mówiąc nic, oparł się o stół piknikowy. Spojrzał na nią wyczekująco, marszcząc brwi. Sądziła, że spodziewał się dodatkowych wyjaśnień tłumaczących jej wizytę. Walczyła, żeby zapanować nad sobą, ale jego przedłużające się milczenie i badawczy wzrok utrudniały jej zadanie. Myśli, które przez cały dzień rozlegały się alarmująco w jej głowie, rozpoczęły znowu swój przerażający, monotonny rytm: była w ciąży i miała zostać niezamężną matką, a jej ojciec będzie szalał z wściekłości i bólu. Była w ciąży. Była w ciąży. Była w ciąży z człowiekiem współodpowiedzialnym za jej rozpacz. Siedział tam, patrząc na nią z obojętnym zainteresowaniem naukowca, obserwującego wijącą się pod mikroskopem muchę. Nagle Meredith wybuchnęła zupełnie irracjonalną furią.
– Jesteś zły z jakiegoś konkretnego powodu czy z przekory nie chcesz się odezwać?
– Właściwie – odpowiedział bezbarwnie – czekam, żebyś to ty zaczęła.
– Och! – Wybuch jej gniewu przeszedł nagle w cierpienie i niepewność. Patrzyła badawczo w jego pewną siebie, spokojną twarz. Zmieniając decyzję sprzed kilku minut, postanowiła, że zapyta go o radę. Po prostu poradzi się go i to wszystko. Musiała przecież z kimś o tym porozmawiać! Skrzyżowała ręce na piersi, chroniąc się jakby przed reakcją Matta. Odchyliła głowę do tyłu, przełykając z trudem ślinę. Udawała, że podziwia baldachim z liści nad ich głowami. – Prawdę mówiąc, miałam konkretny powód, żeby tu przyjechać.
– Tak sądziłem.
Spojrzała na niego, próbując zgadnąć, czy domyślał się czegoś więcej, ale twarz miał nieprzeniknioną. Przeniosła wzrok z powrotem na liście. Ich obraz rozmył się, kiedy gorące łzy stanęły jej w oczach.
– Jestem tu dlatego, że… – Nie mogła zmusić się do wypowiedzenia tych okropnych, zawstydzających słów.
– Dlatego, że jesteś w ciąży – dokończył za nią beznamiętnie.
– Jak udało ci się tego domyślić? – zaśmiała się cierpko.
– Tylko dwie rzeczy mogły cię tu sprowadzić. To była właśnie jedna z nich.
Z przygnębieniem zapytała:
– A ta druga rzecz?
– Moje wspaniałe umiejętności taneczne?
On żartował. Ta zaskakująca odpowiedź spowodowała, że Meredith nie wytrzymała. Łzy popłynęły gwałtownie; zakryła twarz dłońmi, drżała cała, szarpana łkaniem. Poczuła, że Matt kładzie ręce na jej ramionach. Pozwoliła, żeby przyciągnął ją między swoje uda, i znalazła się w jego objęciach.
– Jak możesz ż – żartować w takiej chwili? – łkała w jego pierś, ale była jednocześnie zadowolona z cichego komfortu, jaki oferował jej ten uścisk. Wcisnął w jej dłoń chusteczkę. Meredith wzruszyła ramionami, starając się opanować. – Nie krępuj się, powiedz to – powiedziała, wycierając oczy. – Byłam głupia, że pozwoliłam, żeby to się stało.
– Jeśli o to chodzi, nie będę się specjalnie sprzeciwiał.
– Dziękuję – powiedziała z sarkazmem – teraz na pewno poczułam się lepiej. – W tej chwili dotarło do niej, że zareagował na to wszystko z zadziwiającym, godnym podziwu spokojem, a jej zachowanie tylko pogarszało sytuację.
– Czy jesteś absolutnie pewna, że jesteś w ciąży? Skinęła głową.
– Byłam dzisiaj rano w klinice. Powiedzieli, że to szósty tydzień. Jestem też pewna, że to twoje dziecko, jeśli się nad tym zastanawiasz, ale jesteś zbyt dobrze wychowany, żeby zapytać wprost.
– Aż tak dobrze wychowany nie jestem – powiedział gorzko. Spojrzała na niego z urazą, mokrymi od łez turkusowymi oczami. To, co powiedział, uznała za wyzwanie, ale on zaprzeczył ruchem głowy, uciszając jej wybuch.
– To nie kurtuazja powstrzymała mnie od zadania takiego pytania, ale znajomość podstaw biologii. Nie mam wątpliwości, że to moje dziecko.
Oczekiwała, że będzie rzucał oskarżenia, że będzie zszokowany, rozgoryczony; jego spokojna reakcja, pozbawione emocji, logiczne podejście do sprawy działało na nią niesamowicie uspokajająco i było całkowicie zaskakujące. Otarła łzy. Wpatrywała się w guzik jego niebieskiej koszuli i usłyszała pytanie, które torturowało ją przez ostatnie godziny:
– Co chcesz zrobić?
– Najchętniej zabiłabym się – powiedziała z konsternacją.
– A kolejna ewentualność?
Uniosła gwałtownie głowę, bo wydało jej się, że w jego głowie słyszy powstrzymywany śmiech. Zakłopotana, zmarszczyła brwi. Spojrzała na niego. Uderzyła ją emanująca z jego twarzy Nita. Była zaskoczona zrozumieniem, jakie zobaczyła w jego spojrzeniu. Odchyliła się nieco do tyłu. Musiała pomyśleć.; Rozczarowana, poczuła, że Matt natychmiast uwolnił ją z objęć. Jego spokojna akceptacja faktów udzieliła się jej jednak.: Myślała o wiele bardziej racjonalnie niż do tej pory.
– Wszystkie ewentualności są przerażające. Lekarz w klinice uważa, że aborcja to logiczne wyjście… – Zawiesiła głos w oczekiwaniu, że zacznie nalegać, żeby właśnie to zrobiła. Byłaby o krok od uznania, że ta myśl jest mu obojętna albo że się, wręcz z nią zgadza, gdyby nie wychwyciła mocnego skurczu jego szczęk. Mimo to jednak nie była całkowicie pewna jego reakcji. Odwróciła głowę, jej głos się załamał. – Ale… ale nie sądzę, żebym mogła zdecydować się na coś takiego. Nawet gdybym to zrobiła, nie wiem, czy mogłabym potem żyć ze świadomością tego. – Wzięła głęboki oddech, próbując opanować drżenie głosu. – Mogłabym urodzić dziecko i oddać je do adopcji, ale to nie byłoby rozwiązaniem problemu. Nie dla mnie. W dalszym ciągu musiałabym powiedzieć ojcu, ze jestem niezamężną matką, a to złamałoby mu serce. Nigdy by mi tego nie przebaczył. Wiem, że tak by było! I… i zaczęłam sobie wyobrażać, jak kiedyś moje dziecko czułoby się, zastanawiając się, dlaczego je oddałam. Wiem, że przez resztę życia zastanawiałabym się na widok każdego dziecka, czy to nie jest to moje, czy ono myśli o mnie, może mnie szuka. – Otarła kolejną łzę. – Nie mogłabym żyć z takimi wątpliwościami i z poczuciem winy. – Zerknęła w jego nieprzeniknioną twarz. – Czy mógłbyś powiedzieć, co o tym myślisz?
– Jak tylko powiesz coś, z czym się nie zgadzam, powiem ci o tym – rzekł to pełnym autorytetu tonem, jakiego nigdy jeszcze nie użył w stosunku do niej.
Była skonsternowana brzmieniem jego głosu, ale pocieszała się znaczeniem tego, co powiedział. Pocierając nerwowo dłońmi o spodnie, ciągnęła dalej:
– Ojciec rozwiódł się z moją matką, dlatego że ona sypiała ze wszystkimi wkoło. Jeśli wrócę do domu i powiem mu, że jestem w ciąży, wyrzuci mnie. Teraz nie mam pieniędzy, ale kiedy skończę trzydzieści lat, dostanę spadek. Mogę spróbować do tego czasu wychowywać moje dziecko sama…
Przemówił wreszcie. Powiedział dwa zwięzłe, wyjaśniające sytuację słowa:
– Nasze dziecko.
Skinęła głową. Czuła ulgę wywołującą niemal łzy.
– Ostatnia ewentualność nie… nie będzie ci się podobać. Mnie ona się też nie podoba. Jest wstrętna… – Zawiesiła głos upokorzona. Potem zebrała odwagę i zaczęła mówić, szybko wyrzucając z siebie słowa: – Matt, czy zgodziłbyś się pomóc mi przekonać mojego ojca, że zakochaliśmy się w sobie i zdecydowaliśmy się… pobrać od razu? Za kilka tygodni moglibyśmy powiedzieć mu, że jestem w ciąży? Oczywiście rozwiedlibyśmy się, jak tylko dziecko by się urodziło. Zgodziłbyś się na coś takiego?
– Bardzo niechętnie – rzucił po przedłużającej się przerwie. Meredith odwróciła głowę. Była upokorzona do granic wytrzymałości i przez to zastanawianie się i daleką od uprzejmości akceptację.
– Dziękuję, że jesteś taki rycerski – powiedziała z sarkazmem. – Z przyjemnością dam ci oświadczenie na piśmie, że nie będę od ciebie niczego chciała dla dziecka i że obiecuję dać ci rozwód. Mam w torebce długopis – dodała, ruszając w stronę samochodu, zdenerwowana i zdecydowana napisać taką umowę tu i teraz.
Kiedy przechodziła obok niego, chwycił ją za ramię, zatrzymując gwałtownie i obracając do siebie.
– Spodziewałaś się, że jak zareaguję? – wycedził. – Czy nie sądzisz, że to trochę mało romantyczne z twojej strony mówić, że myśl o wyjściu za mnie wydaje ci się „wstrętna” i mówić o rozwodzie na tym samym oddechu, na którym mówisz o małżeństwie?
– „Mało romantyczne”? – powtórzyła, patrząc na jego surową twarz. Chciała się zaśmiać histerycznie ze sposobu, w jaki wyolbrzymiał fakty. Jednocześnie przerażał ją jego gniew. Po chwili jednak dotarła do niej reszta tego, co powiedział, i jej radość prysła. Poczuła się jak bezmyślne dziecko. – Przepraszam – powiedziała, patrząc prosto w zagadkowe, szare oczy. – Naprawdę mi przykro. To nie myśl o wyjściu za ciebie wydaje mi się „wstrętna”. Miałam na myśli to, że pobieranie sio dlatego, że ja już jestem w ciąży, jest wstrętnym powodem, żeby robić coś, co dwoje ludzi robi zwykle z miłości.
"Raj" отзывы
Отзывы читателей о книге "Raj". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Raj" друзьям в соцсетях.