– No dobrze – powiedział Matt, nie wiedząc, jak się zabrać do tego teraz, kiedy się zgodziła. – Co chciałabyś wiedzieć o mnie?

Zdumiona spojrzała na niego, powstrzymując wybuch śmiechu i zastanowiła się, czy może on ma na myśli pytania natury genetycznej, jakie może mieć do niego, jako do ojca jej dziecka. Zerkając ku niemu, zapytała niepewnie:

– Myślisz, że powinnam cię zapytać o coś w rodzaju: czy były przypadki chorób psychicznych w twojej rodzinie albo czy byłeś notowany przez policję?

Matt zdusił śmiech na myśl o doborze tych pytań i śmiertelnie poważnie – powiedział.

– Nie, na obydwa pytania. A u ciebie? Uroczyście pokręciła głową.

– Brak chorób psychicznych i brak zatargów z policją. Wtedy zobaczył porozumiewawczy uśmiech igrający w jej oczach i po raz kolejny w ciągu chwili musiał powstrzymać nieprzepartą chęć przytulenia jej.

– Teraz twoja kolej na pytanie – zaoferowała, traktując całą rzecz jak rozgrywkę. – Co chcesz wiedzieć?

– Jeszcze tylko jedną rzecz – powiedział z bezpardonową szczerością. Położył rękę wysoko na pniu drzewa, o które się opierała. – Czy jesteś chociaż w połowie tak urocza, jak myślę, że jesteś?

– Prawdopodobnie nie.

Wyprostował się i uśmiechnął. Był prawie pewien, że się myliła.

– Przejdźmy się, zanim zapomnę, co tu mieliśmy robić. A żeby być zupełnie szczerym – dodał, kiedy odwróciła się i zaczęli spacerować aleją, która wiła się ku głównej drodze – właśnie sobie przypomniałem, że byłem notowany przez policję.

Meredith zatrzymała się gwałtownie. Odwrócił się do niej:

– Zatrzymali mnie dwa razy, kiedy miałem dziewiętnaście lut.

– Za co?

– Za bijatykę. Za awanturę, może byłoby lepszym określeniem. Zanim moja matka umarła, wmówiłem sobie, że nie umrze, jeśli będzie miała najlepszych lekarzy i jeśli będzie leżała w najlepszym szpitalu, tylko najlepszym. Udało się nam, mnie i ojcu, zapewnić jej to. Kiedy pieniądze z ubezpieczenia się wyczerpały, wyprzedaliśmy cały sprzęt rolniczy i wszystko, co się tylko dało, żeby płacić na bieżąco rachunki szpitalne. Mimo wszystko umarła. – Powiedział to pozbawionym emocji głosem. – Mój ojciec pogrążył się w piciu, a ja pogrążyłem się w czymś innym. Przez całe miesiące potem szukałem rewanżu, rwałem się do walki. Nie mogłem walczyć z Bogiem, któremu moja matka tak ufała, musiałem więc się zadowolić każdym śmiertelnikiem chętnym do walki. W Edmunton nietrudno o takiego – dodał z krzywym uśmiechem. Dopiero w tym momencie zorientował się, że zwierza się osiemnastoletniej dziewczynie z rzeczy, do których nie przyznał się jeszcze nikomu, nawet samemu sobie. Ta osiemnastolatka patrzyła na niego ze spokojnym zrozumieniem, niezwyczajnym dla jej wieku. – Gliny przerwały dwie z tych bójek – zakończył. – Zatrzymali nas wszystkich. To nic takiego. Wzmianka o tym jest tylko w lokalnej policji w Edmunton, nigdzie więcej.

Jego zaufanie poruszyło ją. Powiedziała miękko:

– Musiałeś kochać ją bardzo. – Była świadoma tego, że to delikatna sprawa i dodała: – Nigdy nie znałam swojej matki. Wyjechała do Włoch po rozwodzie. Miałam szczęście, nie uważasz? Nie znałam jej i nie kochałam jej przez te wszystkie lala po to, żeby dopiero po jakimś czasie ją stracić.

Matt zorientował się, do czego zmierza, i nie próbował wyszydzać jej wysiłków.

– To mile, co powiedziałaś – rzeki poważnie. Starając się zmienić nastrój, oznajmił krzywiąc się: – Mam zadziwiająco dobry gust, jeśli chodzi o kobiety.

Meredith wybuchnęła śmiechem i poczuła radość, kiedy jego ręka prześlizgnęła się po jej plecach i znalazła się na jej talii. Przycisnął ją mocno do swojego boku. Szli dalej. Po kilku krokach pomyślała o czymś, co spowodowało, że zatrzymała się gwałtownie.

– Czy byłeś już kiedyś żonaty?

– Nie, a ty? – dodał drocząc się z nią.

– Wiesz doskonale, że nie… że byłam… – przerwała. Nie czuła się swobodnie, mówiąc o tym.

– Tak, – wiem – potwierdził. – Jedno, czego nie rozumiem, to jak udało się komuś wyglądającemu tak jak ty dotrzeć do osiemnastych urodzin i nie stracić po drodze dziewictwa z jakimś bogatym, prawiącym śliczne słówka chłoptasiem.

– Nie lubię chłoptasiów – odpowiedziała Meredith, a potem rozbawiona spojrzała na niego. – Właściwie to do tej pory nie zdawałam sobie z tego sprawy.

Matt był bardzo zadowolony, słysząc to. Było pewne, że teraz nie wychodziła za nikogo takiego. Czekał, żeby powiedziała coś więcej. Kiedy milczała, ponaglił ją, nie mogąc uwierzyć.

– I to wszystko? To twoja odpowiedź?

– Jej część. Cała prawda to to, że do szesnastego roku życia byłam tak nieatrakcyjna, że chłopcy trzymali się ode mnie z daleka. Do momentu, kiedy przestałam być nieatrakcyjna, byłam już tak wściekła na nich za ignorowanie mnie przez te lata, że nie miałam o nich, jako o całości zbyt wysokiego mniemania.

Spojrzał na jej piękną twarz, ponętne usta, błyszczące oczy i uśmiechnął się.

– Naprawdę byłaś nieatrakcyjna?

– Pozwól, że ujmę to w ten sposób – powiedziała sucho. – Jeśli będziemy mieli córkę, to będzie dla niej lepiej, jeśli jako dziecko i nastolatka będzie podobna do ciebie!

Miłą ciszę zakłócił wybuch śmiechu Matta. Objął ją. Ciągle się śmiejąc, zanurzył twarz w jej pachnących włosach, zaskoczony czułością, jaka ogarnęła go w tej chwili. Był wzruszony, że mu się zwierzyła. Najwyraźniej rzeczywiście miała kiedyś problemy ze swoim wyglądem. Czuł też uniesienie, ponieważ… ponieważ… Nie chciał myśleć o tym, skąd ono wypływało. Najważniejsze w tej chwili było to, że ona też się śmiała i że też go objęła. Z poważnym uśmiechem potarł policzkiem o jej głowę i szepnął:

– Jeśli o kobiety chodzi, mam wspaniały gust.

– Cóż, nie pomyślałbyś tak jeszcze kilka lat temu – powiedziała, śmiejąc się i odchylając się lekko w jego objęciach.

– Umiem przewidywać – zapewnił ją spokojnie. – Pomyślałbym tak nawet wtedy.

W godzinę później siedzieli na stopniach werandy, zwróceni do siebie, każde oparte o balustradę. Matt siedział o stopień wyżej. Wyciągnął przed siebie długie nogi. Meredith, u stopień niżej, przyciągnęła kolana do piersi i oplotła je ramionami. Nie starali się już poznawać się nawzajem na siłę, dlatego tylko że była w ciąży i że wkrótce się pobierali. Byli teraz po prostu parą siedzącą na ganku w letnią noc, cieszącą się swoim towarzystwem.

Meredith odchyliła głowę do tyłu i z przymkniętymi oczami wsłuchiwała się w cykanie świerszczy.

– O czym myślisz? – zapytał.

– Myślę o tym, że niedługo już nadejdzie jesień – powiedziała, spoglądając na niego. – Jesień to moja absolutnie ulubiona pora roku… Wiosna jest przereklamowana. Jest wilgotno, a drzewa są ciągle jeszcze gołe po zimie. Zima ciągnie się i ciągnie. Lato jest przyjemne, ale wszystko zawsze wygląda tak samo. Jesień to co innego. Czy sądzisz, że jest jakikolwiek zupach dorównujący zapachowi palonych liści? – zapytała przejęta. Matt pomyślał, że ona sama pachnie o niebo lepiej niż palone liście, ale nie przerywał jej. – Jesień jest podniecająca, ciągle coś się zmienia. To jak zmrok.

– Zmrok?

– Zmrok to moja ulubiona pora dnia, z tych samych powodów. Kiedy byłam mała, miałam zwyczaj w lecie o zmroku chodzić aleją aż do ogrodzenia. Obserwowałam światła przejeżdżających samochodów. Wszyscy mieli miejsca, do których spieszyli, rzeczy, które mieli zrobić. Wieczór był takim początkiem wszystkiego… – urwała zawstydzona. – To musiało zabrzmieć niesamowicie głupio.

– To zabrzmiało jak coś pełnego samotności.

– Tak naprawdę, nie byłam samotna. Byłam po prostu marzycielką. Wiem, że tamtej nocy w Glenmoor mój ojciec zrobił na tobie okropne wrażenie. Nie jest bestią, którą ci się wydał. On mnie kocha, a wszystko, co próbuje robić, robi po to, żeby mnie ochronić i zapewnić mi to, co najlepsze.

Nagle wspaniały nastrój Meredith prysnął. Rzeczywistość przytłoczyła ją z przyprawiającą o mdłości siłą:

– I w zamian za to zjawię się za kilka dni w domu w ciąży i…

– Uzgodniliśmy, że nie będziemy martwić się o to wszystko dzisiejszego wieczoru – przerwał jej.

Meredith skinęła potakująco głową i próbowała się uśmiechnąć. Nie umiała jednak nadawać pożądanego toku swoim myślom, tak jak najwyraźniej on potrafił. Naraz wyobraziła sobie swoje dziecko stojące na końcu jakiejś alei w Chicago, samotne, wpatrujące się w przejeżdżające samochody. Bez rodziny, braci, sióstr, bez ojca. Mające tylko ją. Nie była pewna, czy to by mu wystarczyło.

– Jeśli jesień jest czymś, co lubisz najbardziej, to czego nie lubisz najbardziej? – zapytał Matt, próbując odwrócić jej uwagę od przykrych myśli.

Zastanowiła się przez chwilę.

– Widoku placów, na których sprzedają choinki w dzień po Bożym Narodzeniu. Jest coś smutnego w tych ślicznych drzewkach, których nikt nie kupił. One są jak niechciane sieroty… – przerwała, zdając sobie sprawę, jak to zabrzmiało. Szybko odwróciła wzrok.

– Jest po północy – powiedział Matt wstając. Wiedział, że nic nie wyciągnie jej z tego nastroju. – Chodźmy już do łóżka.

Zabrzmiało to tak, jakby uważał za naturalne, że powinni albo będą chcieli spędzić tę noc razem. Nagle poczuła panikę na myśl o tym. Była w ciąży, a on miał zamiar ją poślubić, dlatego że powinien to zrobić; cała ta sytuacja już teraz była deprymująca. Czuła się jak ktoś bezwartościowy, była upokorzona.

Nie rozmawiając, zgasili światło w pokoju na dole i weszli na górę. Drzwi do pokoju Matta były tuż przy podeście, podczas gdy pokój Julie był na lewo, w końcu korytarza, za łazienką. Kiedy znaleźli się przy drzwiach Matta, Meredith przejęła inicjatywę.

– Dobranoc, Matt – powiedziała z drżeniem w głosie.

Wyminęła go, uśmiechając się sztucznie. Zostawiła go stojącego w drzwiach pokoju. Nie próbował jej zatrzymać. Emocje Meredith skakały szaleńczo od uczucia ulgi aż po uczucie zawodu. Wchodząc do pokoju Julie, pomyślała, że najwyraźniej kobiety w ciąży nie są pociągające nawet dla mężczyzn, którzy jeszcze kilka tygodni wcześniej kochali się z nimi z pasją i pożądaniem. Weszła do pokoju.

Za jej plecami Matt odezwał się bezbarwnym, spokojnym głosem:

– Meredith?

Odwróciła się i zobaczyła, że on ciągle jeszcze stoi w drzwiach swojego pokoju. Opierał się o futrynę, ręce skrzyżował luźno na piersiach.

– Słucham?

– Wiesz, czego ja najbardziej nie lubię? Nieprzejednany ton zapowiadał, że jego pytanie nie należy do tych nic nie znaczących. Potrząsnęła ostrożnie głową, zastanawiając się, do czego zmierza. Nie pozostawiał jej długo w niepewności.

– Spędzać samotnie nocy, kiedy cholernie dobrze wiem, że w pokoju obok jest ktoś, kto powinien spać razem ze mną. – Matt chciał, żeby zabrzmiało to bardziej jak zaproszenie niż szorstkie stwierdzenie faktu. Był zaskoczony brakiem taktu, juki wykazywał w stosunku do niej. Na jej twarzy odmalowało się zawstydzenie, niezręczność i niepewność. Uśmiechnęła się niepewnie, zastanowiła się i już zdecydowanie powiedziała:

– Dobranoc.

Matt patrzył, jak zamykała za sobą drzwi. Stał tak przez długą chwilę, wiedząc, że gdyby poszedł za nią i spróbował delikatnej perswazji, prawdopodobnie przekonałby ją, żeby spędziła tę noc z nim. Jednocześnie coś go przed tym powstrzymywało. Odwrócił się i wszedł do pokoju, ale drzwi zostawił otwarte. Był przekonany, że ona chce być razem z nim, i jeśli istotnie tak jest, przyjdzie do niego, kiedy będzie gotowa do snu.

Po długich poszukiwaniach znalazł w szufladzie spodnie od piżamy, włożył je i stał przy oknie, patrząc na zalany światłem księżyca trawnik. Usłyszał, jak Meredith wyszła z łazienki, i zastygł słuchając jej kroków. Oddaliły się w koniec korytarza i drzwi do pokoju Julie zamknęły się. Podjęła decyzję. Zrozumiał to z mieszaniną zaskoczenia, poirytowania i rozczarowania. Nie było to jednak tylko powiązane z jego nieodwzajemnionym pożądaniem. To sięgało gdzieś głębiej i miało bardziej ogólne podłoże. Chciał, żeby zasygnalizowała w jakiś sposób, że jest gotowa do nawiązania z nim prawdziwego kontaktu. Bardzo na to liczył, ale nie chciał robić niczego, co miałoby ją ponaglać. To powinna być jej decyzja, jej wybór wypływający całkowicie z jej własnej woli. Dokonała takiego wyboru, kiedy odeszła od niego tym korytarzem. Jeśli miałaby jakieś wątpliwości co do tego, czego on od niej oczekuje, to to, co powiedział jej w drzwiach swojego pokoju, rozproszyłoby te niejasności.

Sapnął z poirytowaniem, odwracając się od okna. Prawda mogła być taka, że zbyt wiele oczekiwał od osiemnastoletniej dziewczyny. Rzecz w tym, że cholernie trudno było mu pamiętać o tym, jak młoda naprawdę jest Meredith. Odsunął nakrycie na bok i położył się na łóżku, krzyżując ręce za głową. Patrzył w sufit i myślał o niej. Tego wieczoru opowiedziała mu o swojej przyjaźni z Lisą Pontini. Z tego, co mówiła, zorientował się, że Meredith czuje się zupełnie swobodnie nie tylko w klubie czy luksusowej posiadłości, ale i w codziennych kontaktach z rodziną Pontinich. Pomyślał, że Meredith jest pozbawiona absolutnie wszelkiej pozy, nie stosuje podstępów. Jednocześnie była pełna łagodności i zakodowanej w każdym ruchu elegancji, która była dla niego tak samo kusząca, jak jej śliczna twarz i czarujący uśmiech.