Patrick Farrell wyciągnął rękę i uniósł ku górze jej podbródek.
– Niektórzy ludzie, Julie, mają miłość w sercach. U niektórych staje się ona częścią ich duszy. To właśnie tacy ludzie jak my nie umieją zapomnieć. – Cofnął rękę. Spoglądał przez okno. Jego twarz nabrała szorstkości. – Dla dobra Matta mam nadzieję, że on nie jest taki. Ma wielkie plany na przyszłość, a to znaczy, że będzie musiał poświęcić niejedno. Ta dziewczyna nie wie, co to poświęcenie. Nie będzie miała odwagi, żeby przy nim wytrwać. Ucieknie od niego, jak tylko pojawią się pierwsze trudności.
Meredith stała w drzwiach wejściowych. Zamarła zszokowana, słysząc te słowa. Patrick odwrócił się właśnie, żeby wyjść, i stanęli obydwoje twarzą w twarz. Miał tyle przyzwoitości, żeby przynajmniej wyglądać na trochę speszonego, ale stawił jej czoło:
– Przykro mi, Meredith, że to usłyszałaś. Ja jednak tak właśnie myślę.
Widać było, że zabolało ją to, ale spojrzała mu prosto w oczy i spokojnie, z godnością powiedziała:
– Mam nadzieję, że z równie wielką ochotą przyzna pan, że się pan mylił, kiedy zorientuje się pan, że to nieprawda.
Odwróciła się i zaczęła wchodzić na górę. Patrick Farrell zaskoczony patrzył w ślad za nią. Za jego plecami Julie powiedziała z zadowoleniem:
– Pewne jest, że wystraszyłeś ją śmiertelnie. Teraz już wiem, co myślałeś, mówiąc, że Meredith nie ma za grosz odwagi.
Patrick spojrzał na nią, marszcząc brwi, ale kiedy zbierał się do wyjścia do pracy, zatrzymał się i popatrzył na schody. Meredith właśnie schodziła na dół, trzymając w ręku sweter.
Zawahała się. Patrick, bez większego przekonania w głosie, powiedział:
– Meredith, jeśli dowiedziesz, że się myliłem, uczynisz mnie bardzo szczęśliwym człowiekiem.
Była to niezobowiązująca oferta pokoju i przyjęła ją skinieniem głowy.
– Nosisz pod sercem mojego wnuka – dodał. – Chciałbym widzieć, jak dorasta i kończy studia, mając przy sobie obydwoje rodziców.
– Chcę tego samego, panie Farrell.
To wywołało niemal uśmiech na jego twarzy.
ROZDZIAŁ 11
Meredith patrzyła, jak słońce wpadające przez przednią szybę samochodu pobłyskuje na złotej obrączce, którą poprzedniego dnia Matt wsunął jej na palec. Prostej ceremonii zaślubin dokonał miejscowy sędzia. Świadkami byli tylko Julie i Patrick. Jej własny ślub, w porównaniu ze wspaniałymi ceremoniami ślubnymi, na jakich bywała, był krótki i przypominał raczej transakcję handlową. Natomiast „miesiąc miodowy”, który rozpoczął się potem w łóżku Matta, w niczym skromności ślubu nie przypominał. Dom mieli do swojej dyspozycji i Matt zadbał o to, żeby nie zmrużyła oka aż do świtu. Kochał się z nią bez wytchnienia. Podejrzewała, że starał się w ten sposób wynagrodzić jej to, że nie mógł jej zabrać na prawdziwy miodowy miesiąc.
Meredith pomyślała o tym, machinalnie pocierając swoją obrączkę o materiał pożyczonej od Julie letniej sukienki. Matt w łóżku ciągle dawał z siebie wszystko. Dawał i dawał. Jednocześnie wydawało się, że nie chciał i nie potrzebował, żeby ona w zamian robiła coś, co by jemu sprawiło przyjemność. Czasami, kiedy kochał się z nią, marzyła o tym, żeby sprawić mu taką samą, szarpiącą duszę rozkosz, jaką on jej dawał. Wahała się jednak przejąć inicjatywę bez wyraźnej zachęty z jego strony. Niepokoiło ją to, że on więcej daje z siebie, niż otrzymuje w zamian. Kiedy jednak czuła go nad sobą i kiedy zanurzał się głęboko w jej poddającym mu się ciele, zapominała o tym. Zapominała o całym świecie.
Drzemała jeszcze tego poranka, kiedy postawił na jej nocnej szafce tacę ze śniadaniem i usiadł koło niej. Wiedziała, że zapamięta na całe życie jego wspaniały chłopięcy uśmiech, kiedy nachylił się nad nią i szepnął:
– Obudź się, śpiąca królewno, i pocałuj tę żabę.
Spojrzała na niego teraz i nie znalazła nic chłopięcego w jego mocno zarysowanej szczęce, pełnym zdecydowania podbródku. Bywały jednak inne momenty: kiedy spał i jego ciemne włosy były potargane. Wtedy miał twarz raczej ujmującą, a nie twardą. No i te rzęsy! Poprzedniego poranka zauważyła jego grube, podwinięte do góry rzęsy. Spał wtedy, a ona miała ochotę pochylić się i przytulić go, bo wyglądał jak mały chłopiec.
Przyłapał ją na tym, że go obserwuje, i zażartował:
– Zapomniałem się dzisiaj ogolić?
Zaśmiała się. Jego słowa były w tak wielkiej sprzeczności z tokiem jej myśli.
– Prawdę mówiąc, myślałam właśnie o tym, że masz rzęsy, których pozazdrościłaby ci niejedna dziewczyna.
– Lepiej uważaj – ostrzegł, rzucając jej spod oka żartobliwe spojrzenie. – W szóstej klasie stłukłem chłopaka, który powiedział, że mam rzęsy jak dziewczyna.
Uśmiechnęła się, ale lekki nastrój, jaki obydwoje starali się podtrzymywać, rozpływał się w miarę, jak zbliżali się coraz bardziej do jej domu i do konfrontacji z jej ojcem. Za dwa dni Matt musiał wyjechać do Wenezueli. Zostawało im coraz mniej czasu. Matt zgodził się, żeby nie mówili na razie jej ojcu o ciąży, ale w głębi duszy był przeciwny temu pomysłowi.
To nie podobało się też i Meredith, bo potęgowało tylko jej uczucie, że była małoletnią panną młodą, nienawidziła tego. W czasie czekania na wyjazd do Matta miała zamiar nauczyć się gotowania. W ostatnich dniach bardzo nęcił ją pomysł, żeby stać się prawdziwą żoną, mającą męża i własne mieszkanie. Było to bardzo pociągające pomimo trochę zniechęcającego opisu ich ewentualnego mieszkania, jaki przedstawił jej Matt.
– Jesteśmy na miejscu – powiedziała w kilka minut później, kiedy skręcili w drogę dojazdową do domu. – Podobno nie ma to jak w domu.
– Jeśli twój ojciec kocha cię tak bardzo, jak myślisz – zapewnił ją spokojnie Matt, pomagając jej wysiąść z samochodu – to postara się zachować przyzwoicie, jak tylko ochłonie z szoku.
Meredith miała nadzieję, że Matt się nie myli. Jeśli się mylił, oznaczałoby to, że kiedy Matt wyjedzie, będzie musiała mieszkać na farmie. Wolałaby tego uniknąć, wiedząc, co Patrick Farrell o niej myśli.
– No to do dzieła – powiedziała. Zbliżali się do frontowych drzwi. Wzięła głęboki wdech. Spodziewała się, że ojciec będzie na nią czekał, ponieważ rano dzwoniła do domu i zostawiła Albertowi wiadomość dla Philipa, że będzie w domu po południu.
Nie myliła się. Wypadł z salonu w chwili, kiedy otworzyła drzwi. Wyglądał, jakby nie spał przez tydzień.
– Gdzie byłaś do diabła? – zagrzmiał, gotów potrząsnąć nią. Pienił się, nieświadom obecności Matta, który stał o kilka kroków za nią. – Czy chcesz doprowadzić mnie do szaleństwa?
– Wytłumaczę to, tylko uspokój się chociaż na chwilę – powiedziała Meredith, unosząc dłoń w stronę Matta.
Jej ojciec zerknął w lewo i zobaczył, z kim przyszła.
– Sukinsynu!
– Jest nie tak, jak myślisz – wykrzyknęła. – My się pobraliśmy.
– Co zrobiliście?
Na to pytanie, spokojnie i niewzruszenie odpowiedział Matt:
– Pobraliśmy się.
Philipowi Bancroftowi wystarczyły zaledwie dwie sekundy, żeby dotrzeć do jedynego możliwego powodu, dla którego Meredith poślubiłaby kogoś, kogo zupełnie nie znała. Ona była w ciąży.
– Chryste Panie!
Morderczy wyraz jego twarzy i bolesna wściekłość brzmiąca w jego głosie zabolały Meredith bardziej niż cokolwiek innego, co mógłby zrobić albo powiedzieć. W chwili kiedy była przekonana, że gorzej już być nie może, zorientowała się, że to zaledwie początek. Szok i żal zmieniły się teraz u jej ojca w furię. Okręcił się na pięcie i rozkazał, żeby weszli do jego gabinetu. Kiedy znaleźli się w środku, zatrzasnął za nimi drzwi z hukiem, od którego zadrżały mury. Zaczął krążyć po gabinecie jak osaczony zwierz. Meredith ignorował zupełnie, a ilekroć spojrzał na Matta, jego oczy rzucały mordercze błyski i emanowały nienawiścią. Obrzucał Matta obelgami i oskarżał go o wszystko, począwszy od gwałtu, skończywszy na napaści. Wydawało się, że trwa to całe wieki. Jego furia narastała, ponieważ Matt przyjmował tę zjadliwą tyradę całkowicie niewzruszenie i w absolutnej ciszy, sugerującej obojętność.
Meredith siedziała obok Matta na kanapie, na której się kochali. Drżała ze zdenerwowania i wstydu. Była tak podenerwowana, że dopiero po kilku minutach zorientowała się, że jej ojciec był tak wściekły nie z powodu jej ciąży, ale z powodu jej małżeństwa z „ambitnym degeneratem z nizin społecznych”. Kiedy w końcu zabrakło mu słów, rzucił się na krzesło stojące za jego biurkiem. Siedział w złowieszczej ciszy, wpatrując się w Matta. Postukiwał o blat biurka nożykiem do otwierania listów.
Gardło bolało Meredith od połykanych łez. Zrozumiała, że Matt się mylił. To nie było coś, do czego jej ojciec przystosuje się albo z czym się pogodzi. Wyrzuci ją ze swojego życia, tak jak to zrobił z jej matką. Pomimo wszystkich nieporozumień, jakie miała z ojcem, była tą perspektywą zdruzgotana. Matt był dla niej właściwie ciągle jeszcze obcym człowiekiem, a poczynając od tego dnia, jej ojciec też stanie się dla niej obcym. Nie miała szansy, żeby tłumaczyć albo bronić Matta, bo ilekroć próbowała przerwać ojcu, on albo ją ignorował, albo rozwścieczało go to jeszcze bardziej.
Wstała i starając się zachować tyle godności, ile tylko mogła, powiedziała:
– Miałam zamiar zostać tu do czasu, aż wyjadę do Ameryki Południowej. Najwyraźniej to nie będzie możliwe. Pójdę na górę i spakuję kilka drobiazgów.
Odwróciła się do Matta, chcąc zaproponować, żeby zaczekał na nią w samochodzie, ale ojciec przerwał jej pełnym napięcia głosem.
– To twój dom, Meredith. Twoje miejsce jest tutaj. Teraz jednak Farrell i ja musimy porozmawiać na osobności.
To wcale jej się nie podobało, ale Matt krótko skinął głową w jej stronę.
Z chwilą kiedy za Meredith zamknęły się drzwi, Matt oczekiwał kolejnej tyrady. Wydawało się jednak, że Bancroft zaczął panować nad sobą. Siedział za biurkiem, twardym wzrokiem obserwując Matta przez kilka długich chwil. Widać było, że jego umysł pracuje. Kalkuluje. Matt podejrzewał, że obmyśla najlepszą metodę przekonania go do tego, co zamierzał powiedzieć. Wściekłością nie osiągnął nic i Matt wiedział, że spróbuje wobec tego innej taktyki. Nie oczekiwał jednak, że Philip Bancroft uderzy w jego najsłabszy, jeśli chodzi o Meredith punkt. W jego poczucie winy. Nie spodziewał się też, że będzie on tak morderczo elokwentny.
– Gratuluję, Farrell – powiedział z sarkazmem, uśmiechając się zjadliwie. – Sprawiłeś, że osiemnastoletnia dziewczyna jest z tobą w ciąży. Dziewczyna stojąca u progu życia, które dałoby jej świetną edukację, podróże i wszystko, co najlepsze. – Ogarnął Matta pogardliwym spojrzeniem i ciągnął dalej: – Wiesz, dlaczego istnieją takie kluby, jak Glenmoor? – Matt milczał, a Philip odpowiadał za niego: – Są po to, żeby chronić nasze rodziny, nasze córki przed takim jak ty, używającym pięknych słówek plugastwem.
Wydawało się, że Bancroft wyczuł, że zranił go tym do krwi i z instynktem wampira szedł dalej tym tropem.
– Meredith ma osiemnaście lat, a ty ukradłeś jej młodość tym, że zaszła z tobą w ciążę i że pobraliście się. Teraz chcesz pociągnąć ją za sobą w dół, chcesz zabrać ją do Ameryki Południowej, żeby harowała jako żona robotnika. Byłem w Ameryce Południowej i znam Bradleya Sommersa. Wiem dokładnie, jakiego rodzaju operację wiertniczą planuje w Wenezueli. Wiem, gdzie to jest i jak to naprawdę wygląda. Będziecie musieli wyrąbywać w dżungli ścieżkę, żeby przedostać się z tego, co tam uchodzi za cywilizację, do miejsca odwiertu. Kiedy spadnie kolejny deszcz, po wyrąbanym szlaku nie zostanie nawet śladu. Wszystko jest dostarczane i wywożone helikopterem, nie ma telefonu, nie ma klimatyzacji, nie ma niczego! I do tego wilgotnego piekła chcesz zabrać moją córkę?
Matt wiedział, podejmując tę pracę, że firmy wiertnicze płacą sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów jako rekompensatę za pewne braki i niewygody, ale był przekonany, że uda mu się zapewnić Meredith dobre warunki. Pomimo nienawiści, jaką czuł do Philipa Bancrofta, przyznawał, że miał on prawo do uzyskania zapewnienia co do przyszłości Meredith. Odezwał, się po raz pierwszy od przyjazdu.
– W odległości osiemdziesięciu kilometrów jest duże osiedle – zaczął pozbawionym emocji, rezolutnym głosem.
– Brednie! Osiemdziesiąt kilometrów to osiem godzin jazdy dżipem, zakładając, że dżungla nie wchłonęła już ścieżki, którą wyrąbałeś w niej ostatnio! Czy to jest osiedle, w którym masz zamiar trzymać moją córkę przez półtora roku? Kiedy masz zamiar być z nią? Rozumiem, że będziesz pracował po dwanaście godzin dziennie.
– Są też domki na terenie odwiertu – zaznaczył Matt, chociaż podejrzewał i powiedział to Meredith, że one mogą nie być odpowiednie dla niej, zgodnie z tym, co mówił Sommers. Wiedział też, że Bancroft miał rację, jeśli chodzi o teren i różnego rodzaju utrudnienia. Ryzykownie stawiał na to, że Meredith uzna, że Wenezuela jest piękna, a krótki czas, jaki tam spędzą, będzie dla niej rodzajem przygody.
"Raj" отзывы
Отзывы читателей о книге "Raj". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Raj" друзьям в соцсетях.