– Dom taki jak ten… – przerwała mu Meredith, patrząc na niego z rozbawieniem i przerażeniem jednocześnie.

Przywarła twarzą do poduszki, tłumiąc śmiech. Gdzieś ponad nią rozległ się jego rozzłoszczony, pełen zdziwienia głos:

– To nie jest ani odrobinę śmieszne!

– To jest śmieszne – powiedziała, ciągle śmiejąc się w poduszkę. – Ten dom jest okropny. Nie jest przytulny i ja nigdy go nie lubiłam. – Nie zareagował na to i Meredith opanowała się trochę. Oparła się znowu na łokciach. Odrzuciła włosy na bok i zerknęła rozweselona w jego nieprzeniknioną twarz. – Chcesz, żebym powiedziała ci coś jeszcze? – droczyła się z nim, mając na myśli jego słowa o jej zmarnowanej młodości.

Był zdecydowany, żeby uzmysłowić jej, ile musiałaby poświęcić dla niego. Opanował chęć zanurzenia dłoni w jej rozsypanych na plecach błyszczących włosach, ale nie udało mu się pozbyć uśmiechu brzmiącego w jego głosie.

– Co to takiego? – szepnął miękko.

Ramiona Meredith zaczęły drżeć od nowej fali powstrzymywanej wesołości.

– Mojej młodości też nigdy nie lubiłam!

Jego reakcja na to obwieszczenie była już taka, jakiej oczekiwała. Pocałował ją mocno, tak że straciła oddech i przestała myśleć. Ciągle jeszcze dochodziła do siebie po tych wrażeniach, kiedy powiedział szorstko:

– Meredith, obiecaj mi jedną rzecz. Jeśli zmienisz zdanie mi jakikolwiek temat, kiedy mnie nie będzie, obiecaj, że naszemu dziecku nic się nie stanie. Żadnej aborcji. Zorganizuję to lak, żebym to ja je wychował.

– Nie zmienię…

– Obiecaj mi, że nie usuniesz ciąży!

Wiedziała, że próby perswazji byłyby bezskuteczne. Skinęła potakująco głową i spojrzała mu głęboko w oczy. Zobaczyła w nich groźbę.

– Obiecuję – powiedziała, uśmiechając się miękko. Nagroda za tę obietnicę była kolejna godzina miłości, ale tym razem Matt był człowiekiem, jakiego znała.

Meredith stała przed domem i po raz trzeci tego poranka całowała Matta na pożegnanie. Ten dzień nie rozpoczął się dobrze. Ojciec zapytał przy śniadaniu, czy ktoś obcy wie o ich małżeństwie. To przypomniało jej, że w ubiegłym tygodniu dzwoniła do Jonathana Sommersa, kiedy nikt nie odbierał telefonu w Edmunton.

Żeby wytłumaczyć swoje zainteresowanie Mattem, powiedziała, że po podwiezieniu go do domu z Glenmoor znalazła w samochodzie jego kartę kredytową i nie wie, gdzie ją odesłać. Jonathan powiedział jej, że Matt jest ciągle jeszcze w Edmunton. Jak zauważył ojciec Meredith, ogłoszenie ich małżeństwa w zaledwie dwa dni po tym telefonie byłoby po prostu śmieszne. Sugerował, żeby Meredith pojechała do Wenezueli, stwarzając wrażenie, że wzięli ślub właśnie tam. Meredith wiedziała, że miał rację, ale mijanie się z prawdą nie było jej mocną stroną. Była zła na siebie, że w sposób niezamierzony wykreowała potrzebę stosowania jeszcze większej ilości takich półprawd.

Teraz bardzo przeżywała wyjazd Matta.

– Zadzwonię do ciebie z lotniska – obiecał. – Zaraz po dotarciu na miejsce zorientuję się w sytuacji i zadzwonię do ciebie. To nie będzie zwykłe połączenie telefoniczne. Będziemy mieli komunikację radiową z bazą, gdzie mają telefon. Połączenie będzie na pewno kiepskie, a dostęp do telefonu będę miał tylko w razie nagłej potrzeby. Przekonam ich, że zawiadomienie cię, że dojechałem bezpiecznie, należy uznać za właśnie taką nagłą potrzebę – dodał. – Nie sądzę jednak, żeby udało mi się przeforsować coś takiego ponownie.

– Napisz do mnie – powiedziała, próbując się uśmiechnąć.

– Napiszę. Poczta będzie działała prawdopodobnie fatalnie, więc się nie zdziw, jeśli będą mijały dni bez listów ode mnie, a potem dostaniesz ich kilka jednocześnie.

Stała w alei, patrząc, jak odjeżdża, po czym powoli ruszyła! z powrotem do domu. Starała się skoncentrować na myśli o tym, że jeżeli szczęście im dopisze, za kilka tygodni będą razem. Ojciec stał w hallu, patrząc na nią z politowaniem.

– Farrell to mężczyzna, który potrzebuje ciągle nowych kobiet, nowych miejsc, nowych wrażeń. Złamie ci serce, jeśli będziesz za bardzo liczyć na niego.

– Przestań – przerwała mu ostrzegawczo. Nie chciała, żeby to, co powiedział, zaniepokoiło ją. – Mylisz się, zobaczysz.

Mart dotrzymał obietnicy i zadzwonił do niej z lotniska. Następne dwa dni Meredith spędziła na czekaniu na jego telefon z Wenezueli. Zadzwonił trzeciego dnia, ale Meredith nie było w domu. Zdenerwowana siedziała w poczekalni u swojego lekarza. Bała się, że może poronić.

– W czasie pierwszych trzech miesięcy ciąży plamienie nie jest wcale tak rzadkim objawem – mówił doktor Arledge; kiedy już ubrana siedziała w jego gabinecie. – To nie musi być nic groźnego. Jednak większość poronień występuje właśnie w czasie tych pierwszych trzech miesięcy. – Powiedział to w taki sposób, jakby oczekiwał, że słysząc to odetchnie z ulgą. Doktor Axledge był przyjacielem jej ojca. Meredith znała go od lat i była przekonana, że tak samo jak jej ojciec sądził, że wyszła za mąż tylko dlatego, że była w ciąży. – Na dzień dzisiejszy – dodał – nie ma powodów, żeby podejrzewać, że grozi ci poronienie.

Zmarszczył brwi, kiedy zapytała go, czy może wyjechać do Wenezueli.

– Nie polecałbym tego, o ile nie jesteś absolutnie pewna poziomu dostępnej tam pomocy medycznej.

Meredith spędziła ponad miesiąc, łudząc się, że jeśli jest w ciąży, to poroni. Teraz czuła niesamowitą ulgę, że nie straci dziecka Matta. Ich dziecka.

Przez całą drogę do domu uśmiechała się, myśląc o tym.

– Dzwonił Farrell – powiedział jej ojciec pełnym pogardy głosem, jakiego zawsze używał mówiąc o Matcie. – Powiedział, że wieczorem znowu spróbuje zadzwonić.

Siedziała przy telefonie, kiedy zadzwonił. Matt nie przesadzał, mówiąc o złej jakości połączeń z nim.

– „Przyzwoite” zdaniem Sommersa warunki to żart w jego wykonaniu – powiedział jej. – Absolutnie nie możesz przyjechać tutaj już teraz. Mieszkamy w większości w barakach. Pocieszające jest to, że jeden z domków zwolni się za kilka miesięcy.

– Mówi się trudno – powiedziała, starając się nadać tonowi swojego głosu pogodne brzmienie. Nie chciała mówić mu, dlaczego była u lekarza.

– Wygląda na to, że nie jesteś bardzo rozczarowana.

– Jestem rozczarowana – zaprzeczyła. – Lekarz powiedział, że poronienia zdarzają się najczęściej w pierwszych trzech miesiącach. Może to lepiej, że chociażby z tego powodu zostanę przez ten czas tutaj.

– Czy jest jakiś szczególny powód, dla którego zaczęłaś bać się poronienia? – zapytał w przerwie pomiędzy kolejnymi piwkami i zgrzytami na łączach.

Zapewniła go, że czuje się dobrze. Była zawiedziona, kiedy powiedział jej przed wyjazdem, że po pierwszym telefonie do niej może już nie móc się dodzwonić. Teraz jednak, kiedy trudno jej było wychwycić jego głos pomiędzy wszystkimi tymi szumami i innymi odgłosami, nie żałowała tego tak bardzo. W tej sytuacji, zdecydowała, pisanie listów będzie niemal równie dobre.

W dwa tygodnie po wyjeździe Matta Lisa wróciła z Europy. Zaczynał się już rok akademicki. Jej reakcja na opowieść u poznaniu Matta i o ich ślubie, kiedy już się zorientowała, że Meredith nie żałowała niczego, co się stało, była niemalże komiczna.

– Niemożliwe! – powtarzała w kółko, patrząc na siedzącą na jej łóżku Meredith. – Coś tu nie gra! – droczyła się. – To ja byłam tą niepoprawną, szukającą przygód, a ty byłaś nieskazitelną i najbardziej ostrożną wychowanką Bensonhurst. Jeśli już ktokolwiek miałby się zakochać w chłopaku od pierwszego wejrzenia, zajść w ciążę i wyjść za mąż, to powinnam to być ja!

Meredith zaśmiała się w odpowiedzi. Wesołość Lisy udzieliła się i jej.

– Myślę, że już najwyższy czas, żebym to ja zrobiła coś jako pierwsza.

Lisa spoważniała trochę.

– Powiedz, Mer, czy on jest wspaniały? Myślę o tym, że jeśli on nie jest naprawdę, ale tak naprawdę wspaniały, to nie jest dość dobry dla ciebie.

To było nowe i skomplikowane zadanie: mówić o Matcie i swoich uczuciach do niego. Meredith wiedziała, jak dziwnie to zabrzmi, jeśli powie, że go kocha, mimo że spędzili ze sobą zaledwie sześć dni. Zamiast tego skinęła głową i powiedziała z emfazą:

– On jest niesamowicie wspaniały.

Kiedy jednak już raz zaczęła, okazało się, że jest jej trudno, przestać mówić o nim. Moszcząc się wygodnie, podciągnęła nogi pod siebie i spróbowała wytłumaczyć Lisie swoje uczucia.

– Czy zdarzyło ci się poznać kogoś i w ciągu kilku minut nabrać przekonania, że to jest najbardziej wyjątkowa osoba, jaką kiedykolwiek poznałaś w swoim życiu?

– Z grubsza rzecz biorąc, czuję coś takiego zwykle, jak zaczynam się z kimś spotykać… żartuję tylko! – zaśmiała się, kiedy Meredith rzuciła w nią poduszką.

– Matt jest wyjątkowy i jestem o tym przekonana. Uważam, że jest inteligentny, ale tak naprawdę inteligentny. Ma w sobie niezwykłą siłę, czasami jest trochę dyktatorski, ale gdzieś w głębi jest w nim coś jeszcze innego: dobroć, łagodność i…

– Czy może mamy zupełnie przypadkiem zdjęcie tego wzoru cnót? – przerwała jej Lisa zafascynowana równie mocno jaśniejącą twarzą Meredith, jak i tym, co jej przyjaciółka mówiła.

Meredith natychmiast zaprezentowała fotografię.

– Znalazłam je w rodzinnym albumie, który pokazała mi jego siostra. Powiedziała, że mogę je zatrzymać. Było zrobione przed rokiem i chociaż to tylko amatorskie, niezbyt dobre zdjęcie, przypomina mi coś więcej niż tylko jego twarz. Widać tu jego osobowość. – Podała zdjęcie Lisie. Matt miał zmrużone w słońcu oczy; ręce w kieszeniach dżinsów i uśmiechał się do Julie, która to zdjęcie robiła.

– O mój Boże! – powiedziała Lisa, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia. – I jak tu nie mówić o zwierzęcym magnetyzmie! Męskiej charyzmie i sex appealu…

Meredith zabrała jej zdjęcie, śmiejąc się.

– Spokojnie, nie podniecaj się, to mój mąż. Lisa wpatrywała się w nią.

– Zawsze lubiłaś śliczniutkich blondynów w amerykańskim stylu.

– Prawdę mówiąc, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Marta, nie uważałam go za specjalnie przystojnego. Jednak od tamtej pory mój gust się wyraźnie poprawił.

Przybierając poważniejszy ton, Lisa zapytała:

– Myślisz, Mer, że go kochasz?

– Kocham być z nim.

– Czy to nie to samo?

Meredith uśmiechnęła się z rezygnacją.

– To samo, ale myślę, że to brzmi mniej głupio niż mówieniu „kocham go” o kimś, kogo zna się zaledwie kilka dni.

Lisa, usatysfakcjonowana, poderwała się.

– Chodźmy gdzieś i uczcijmy to obiadem! Ty stawiasz.

– Zgoda – zaśmiała się Meredith, podchodząc do szafy, żeby się przebrać.

Poczta wenezuelska działała o wiele gorzej, niż Matt przypuszczał. W ciągu następnych dwóch miesięcy Meredith pisała do Matta trzy lub cztery razy w tygodniu, a w zamian dostała tylko pięć listów. Jej ojciec regularnie podkreślał ten fakt, lecz z większym zatroskaniem niż satysfakcją. Meredith niezmiennie przypominała mu, że te listy, które dostała, były bardzo długie, na dziesięć lub dwanaście stron. Co więcej, Matt ciężko pracował fizycznie po dwanaście godzin dziennie i nie można było oczekiwać, że będzie pisał tak często, jak ona. Nie omieszkała powiedzieć ojcu tego wszystkiego. Nie wspomniała jednak o tym, że dwa ostatnie listy były o wiele mniej ciepłe i intymne niż poprzednie. Na początku Matt pisał o tym, że tęskni za nią, o ich wspólnych planach, a ostatnio pisał więcej o pracy przy odwiercie i przyrodzie wenezuelskiej. Te opisy poruszały jej wyobraźnię. Wmawiała sobie, że pisze o tym nie dlatego, że przestaje się nią interesować, ale po to, żeby podtrzymać jej ciekawość kraju, do którego niedługo pojedzie.

Starała się robić różne rzeczy, żeby dni szybciej mijały. Czytała książki o ciąży, o pielęgnacji niemowląt. Kupowała dziecięce ubranka, planowała i marzyła.

Dziecko, które najpierw wydawało się czymś zupełnie nierealnym, objawiało teraz swoje istnienie pojawiającymi się od czasu do czasu nudnościami i ogarniającym ją niespodziewanie zmęczeniem. Te dolegliwości powinny były pojawić się dużo wcześniej, a teraz towarzyszyły im gwałtowne bóle głowy z powodu których musiała leżeć w łóżku w zaciemnionym pokoju. Mimo wszystko przyjmowała je z pogodą ducha i absolutnym przekonaniem, że były to wyjątkowe doznania. W miarę jak upływały dni, nabrała zwyczaju przemawiania do dziecka tak jakby dzięki położeniu dłoni na jej ciągle jeszcze płaskim brzuchu mogło ono ją usłyszeć. – Mam nadzieję, że dobrze się tam bawisz – żartowała sobie, leżąc któregoś dnia w łóżku, kiedy ból głowy właśnie mijał – ponieważ jestem, młoda damo rozłożona przez ciebie na łopatki! – Dla zachowania równowagi, wymieniała czasem „młodą damę” na „młodzieńca”, jako że nie faworyzowała żadnej płci. Pod koniec października talia Meredith pogrubiała. Była w czwartym miesiącu ciąży i zaczynała dopatrywać się prawdy w regularnych komentarzach ojca, że Matt chce się wykręcić z tego małżeństwa.