Szkoła St. Stephen spełniła wszelkie jego wymagania. Trzydzieści cztery dziewczęta w szaroniebieskich mundurkach i dziesięciu chłopców w białych koszulach i niebieskich krawatach poderwało się karnie na widok zakonnicy wprowadzającej go do klasy. Chór dziecięcych głosów wyrecytował: „Dzień dobry siostro”. Co najważniejsze jednak St. Stephen prezentowała stare, sprawdzone metody nauczania, nie takie jak Bently, gdzie część uczniów malowała palcami, podczas gdy inni, którzy akurat wybrali naukę, zajmowali się matematyką. Plusem St. Stephen były też wpajane tu zdrowe zasady moralne.
Nie uszło uwagi jej ojca, że sąsiedztwo szkoły zubożało. Jego obsesją było jednak, żeby Meredith odebrała takie samo wykształcenie jak trzy pokolenia kobiet Bancroftów. Szofer wożący Meredith do szkoły rozwiązał sprawę niepewnego sąsiedztwa.
Philip Bancroft nie zdawał sobie sprawy z tego, że dzieci uczęszczające do St. Stephen wcale nie były takimi nieskazitelnymi istotami. Były to najzwyczajniejsze dzieci pochodzące ze średnio zamożnych, a nawet biednych rodzin; bawiły się razem, razem chodziły do szkoły i były podejrzliwie nastawione wobec każdego, kto wywodził się z innego i w dodatku o wiele lepiej prosperującego środowiska.
W dniu rozpoczęcia nauki w pierwszej klasie Meredith nie wiedziała o tym wszystkim. Ubrana w schludny szaroniebieski mundurek, zaopatrzona w nowy pojemnik na śniadania, drżała z podniecenia, jakie czuje każdy sześciolatek stojący oko w oko z klasą pełną obcych dzieci. Strachu jednak nie czuła. Dotychczas żyła właściwie w samotności, mając za towarzystwo tylko ojca i służących. Z radością wyczekiwała na przyjaźnie z dziećmi w swoim wieku.
Pierwszy dzień w szkole minął zupełnie nieźle. Niestety sprawy przybrały inny obrót, gdy uczniowie wylegli po lekcjach na szkolny dziedziniec i parking. Obok rollsa, w czarnym szoferskim uniformie czekał Fenwick. Starsze dzieci zatrzymały się, patrzyły i zidentyfikowały ją jako „bogatą”, a co za tym idzie „inną”. Już samo to wystarczyłoby, żeby trzymały się od niej z daleka. Pod koniec tygodnia odkryły jednak dalsze przywary „bogatej dziewczynki”. Meredith Bancroft mówiła jak dorośli, a nie jak dziecko. W dodatku nie znała gier, w które bawili się na przerwach. Gdy próbowała z nimi grać, wydawała się im niezdarna. Najgorsze, że w ciągu kilku dni stała się ulubienicą nauczycieli, bo była inteligentna.
W ciągu miesiąca Meredith została osądzona i zaszufladkowana jako obca przybyszka z innego świata, czyli wyrzutek. Być może, gdyby była ładna na tyle, żeby wzbudzać zachwyt, pomogłoby to z czasem – ale ładna nie była. Jako dziewięciolatka zaczęła nosić okulary, gdy miała dwanaście lat – aparat korekcyjny na zębach, a w wieku lat trzynastu była najwyższą dziewczynką w klasie.
Tydzień temu, wieki całe po tym, jak Meredith straciła jakąkolwiek nadzieję, że będzie miała kiedyś prawdziwych przyjaciół – wszystko się odmieniło. W ósmej klasie do szkoły przyszła Lisa Pontini. Była o pół centymetra wyższa niż Meredith. Poruszała się z gracją modelki, a na skomplikowane pytania z algebry odpowiadała bez najmniejszego trudu. Tego samego dnia w południe Meredith siedziała na niskim murku przed szkołą. Jak zwykle jadła tam śniadanie, czytając książkę. Na początku zaczęła przynosić książkę, dlatego że czytanie zagłuszało trochę uczucie jej izolacji i wyobcowania. Od piątej klasy stała się już zapaloną czytelniczką.
Miała właśnie przerzucić kartkę, gdy w polu jej widzenia pojawiła się para sfatygowanych, sznurowanych butów. Była to Lisa Pontini wpartująca się w nią z zaciekawieniem. Lisa z wyrazistą kolorystyką i masą kasztanowych włosów była całkowitym przeciwieństwem Meredith; co więcej, była wyzywająco pewna siebie, co pisma dla nastolatków określają ostentacją. Zamiast nosić szkolną bluzę zarzuconą porządnie na ramiona, tak jak to robiła Meredith, Lisa wiązała rękawy swojej bluzy w luźny węzeł na piersiach.
– Boże, co za zbieranina – oznajmiła Lisa, siadając obok Meredith i rozglądając się po terenie szkoły. – W życiu nie widziałam tylu niskich chłopaków. Muszą tu dodawać do wody czegoś powstrzymującego wzrost! Jaka jest twoja średnia?
Oceny w St. Stephen były wyrażane w procentach z dokładnością do części dziesiętnych.
– Dziewięćdziesiąt siedem i osiem dziesiątych – odpowiedziała Meredith trochę zaskoczona gwałtownością uwag Lisy i jej nieoczekiwaną życzliwością.
– Ja mam dziewięćdziesiąt osiem i jedną dziesiątą – skontrowała Lisa.
Meredith zauważyła, że Lisa ma przekłute uszy. Kolczyki i kredka do ust były zakazane na terenie szkoły. Podczas gdy Meredith odnotowywała to wszystko, Lisa przypatrywała się jej także. Z zagadkowym uśmiechem zapytała bez ogródek:
– Jesteś samotniczką z wyboru czy kimś w rodzaju wyrzutka?
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam – skłamała Meredith.
– Jak długo musisz jeszcze nosić ten aparat?
– Jeszcze rok – odpowiedziała i zdecydowała, że jednak nie lubi Lisy Pontini. Zamknęła książkę i wstała zadowolona, że za chwilę miał już zabrzmieć dzwonek.
Tego popołudnia, jak w każdy ostatni piątek miesiąca, uczniowie zbierali się w kościele, żeby wyspowiadać się szkolnemu księdzu, Jak zawsze, z uczuciem zawstydzonej grzesznicy, Meredith uklękła w konfesjonale i wyznała ojcu Vickersowi swoje przewinienia. Nie zabrakło tam takich grzechów jak nielubienie siostry Mary Lawrance i poświęcanie zbyt wiele uwagi swemu wyglądowi. Skończywszy, przytrzymała drzwi dla następnej osoby, a sama uklękła w ławce i odmówiła zadaną jej pokutę.
Ponieważ uczniowie po spowiedzi nie mieli więcej lekcji, Meredith wyszła na zewnątrz, żeby poczekać na Fenwicka. W kilka minut później z kościoła wyszła Lisa, wkładając kurtkę. Meredith, ciągle wzdragając się na myśl o uwagach Lisy o jej samotności i aparacie ortodontycznym, patrzyła niechętnie, jak Lisa rozejrzała się wkoło i zwróciła się ku niej.
– Nie uwierzysz – oznajmiła Lisa. – Vickers kazał mi odmówić cały różaniec za niewinne pieszczoty. Boję się pomyśleć, jaką pokutę zadaje za francuskie pocałunki – dodała z zuchwałym uśmieszkiem, siadając na stopniu obok Meredith.
Meredith nie wiedziała, że narodowość określa sposób, w jaki ludzie się całują. Jednak z uwag Lisy wywnioskowała, że jakkolwiek Francuzi to robią, księża z St. Stephen nie akceptują tego. Starając się sprawić wrażenie osoby światowej, powiedziała:
– Ojciec Vickers kazałby ci wyszorować cały kościół za całowanie się w ten sposób.
Lisa zachichotała, patrząc na Meredith z zaciekawieniem.
– Czy twój chłopak też nosi aparat na zębach? Meredith pomyślała o Parkerze i potrząsnęła przecząco głową.
– To dobrze. – Lisa uśmiechnęła się. – Zastanawiałam się zawsze, jak dwoje ludzi z aparatami ortodontycznymi może się całować, nie zaczepiając się nimi. Mój chłopak nazywa się Mario Compano. Jest wysoki, ciemny i przystojny. Kto jest twoim chłopakiem, jaki on jest?
Meredith zerknęła na ulicę z nadzieją, że Fenwick zapomniał, iż dzisiaj lekcje kończą się wcześniej. Czuła się trochę nieswojo, rozmawiając o tego typu sprawach, ale Lisa Pontini fascynowała ją. Wyczuwała, że z jakiegoś powodu Lisa chciała się z nią zaprzyjaźnić.
– On ma osiemnaście łat i wygląda jak… – odpowiedziała szczerze – jak Robert Redford. Ma na imię Parker.
– A jak się nazywa?
– Reynolds.
– Parker Reynolds – powtórzyła Lisa, marszcząc nos – brzmi snobistycznie. Jest w tym dobry?
– W czym?
– W całowaniu oczywiście.
– A tak, jest absolutnie fantastyczny. Lisa spojrzała na nią z żartobliwą miną.
– On cię nigdy nie pocałował. Czerwienisz się, kiedy kłamiesz.
Meredith wstała gwałtownie.
– Słuchaj – zaczęła ze złością – nie prosiłam, żebyś tu przyszła i…
– Nie przejmuj się tym. Całowanie wcale nie jest takie wspaniałe. Kiedy Mario pocałował mnie po raz pierwszy, był to najbardziej zawstydzający moment w całym moim życiu.
Złość Meredith ulotniła się, gdy tylko Lisa zaczęła się zwierzać. Usiadła z powrotem.
– Jego pocałunek zawstydził cię?
– Nie, ale kiedy mnie całował, oparłam się plecami o drzwi i niechcący nacisnęłam dzwonek. Mój ojciec je otworzył, a ja wpadłam w jego ramiona razem z Mariem, który ciągłe mnie obejmował niczym ostatnią deskę ratunku. Wieki całe trwało, zanim wszyscy troje pozbieraliśmy się z podłogi.
Meredith przestała się śmiać na widok rollsa wyjeżdżającego zza rogu.
– Jest już mój… mój transport do domu – powiedziała, starając się uspokoić.
Lisa spojrzała spod oka i zamurowało ją.
– Boże, czy to rolls?
Meredith przytaknęła ze skrępowaniem i wzięła swoje książki.
– Mieszkam daleko, a mój ojciec nie chciał, żebym jeździła autobusem.
– Twój tata jest szoferem, co? – domyśliła się Lisa, idąc z Meredith w stronę samochodu. – Musi być nieźle jeździć takim samochodem i udawać, że jest się bogatą. – Nie czekając na odpowiedź Meredith, dodała: – Mój tata jest monterem rur. Jego związek strajkuje. Przeprowadziliśmy się, bo tutaj jest niższy czynsz. Wiesz, jak to jest.
Meredith z własnego doświadczenia nie miała pojęcia, „jak to jest”, ale z gniewnych komentarzy ojca wiedziała, jaki efekt wywierają związki i strajki na przedsiębiorców takich jak Bancroftowie. Mimo to skinęła współczująco głową w odpowiedzi na smętne spojrzenie Lisy.
– To musi być trudne – powiedziała, po czym impulsywnie dodała: – Chcesz, żebyśmy podwieźli cię do domu?
– Czy chcę? Pewnie! Nie, poczekaj, możemy to zrobić w przyszłym tygodniu? Mam siedmioro rodzeństwa i jak tylko pojawię się w domu, mama będzie miała dla mnie sto spraw do załatwienia. Lepiej pokręcę się tutaj jeszcze przez jakiś czas i wrócę do domu o normalnej porze.
To działo się tydzień temu. Wątła nić przyjaźni, która zawiązała się tego dnia, umocniła się, zasilana kolejnymi zwierzeniami i porozumiewawczymi uśmiechami. Teraz, patrząc na zdjęcie Parkera i myśląc o sobotnich tańcach, Meredith zdecydowała, że zasięgnie rady Lisy w tej sprawie. Lisa znała się na fryzurach i różnych innych rzeczach. Może doradzi coś, dzięki czemu Meredith wyda się Parkerowi bardziej atrakcyjna.
Wprowadziła w życie swój plan w czasie przerwy śniadaniowej następnego dnia.
– Jak myślisz – zagadnęła Lisę – czy istnieje coś poza operacją plastyczną, co mogłabym zrobić, żeby zmienić swój wygląd do jutrzejszego wieczora? Cokolwiek, co sprawiłoby, że wydałabym się Parkerowi starsza i ładniejsza?
Zanim Lisa odpowiedziała, poddała ją wnikliwej inspekcji.
– Te okulary i aparat ortodontyczny nie są wzbudzającymi żądzę ozdobami – zażartowała. – Zdejmij okulary i wstań.
Meredith posłuchała i z niepewnym uśmiechem czekała na werdykt, podczas gdy Lisa krążyła wokół niej, oglądając ją od stóp do głów.
– Rzeczywiście, zrobiłaś wszystko, co tylko można, żeby wyglądać nijako – orzekła. – Masz wspaniałe oczy i włosy. Jeśli zrobisz sobie lekki makijaż, zdejmiesz okulary i uczeszesz się inaczej, to może stary dobry Parker spojrzy na ciebie łaskawszym okiem.
– Myślisz, że naprawdę mogę mieć szanse? – zapytała, a całe uczucie do Parkera malowało się w jej oczach.
– Powiedziałam „może” – skorygowała Lisa z bezwzględną szczerością. – On jest starszym mężczyzną, więc wiek działa na twoją niekorzyść. Jak odpowiedziałaś na ostatnie pytanie w dzisiejszym teście z matmy?
W czasie ich tygodniowej znajomości Meredith zdążyła się przyzwyczaić do karkołomnych zmian tematów. Lisa była zbyt bystra, żeby koncentrować się tylko na czymś jednym. Meredith podała jej swoją odpowiedź, a Lisa odparła:
– Odpowiedziałam tak samo. Przy dwóch takich orłach jak my – zażartowała – można być pewnym, że to dobra odpowiedź. Czy wiesz, że wszyscy w tej beznadziejnej szkole uważają, że rolls jest własnością twojego taty?
– Nigdy nie mówiłam, że to nie jego samochód – wyjaśniła Meredith zgodnie z prawdą.
Lisa nadgryzła jabłko i przytaknęła:
– Dlaczego miałabyś to mówić. Też pozwoliłabym im tak myśleć, jeśli są na tyle głupi, by wierzyć, że dziecko z bogatej rodziny chodziłoby tutaj do szkoły.
Tego popołudnia po szkole Lisa znowu zgodziła się, żeby „tata” Meredith odwiózł ją do domu, co Fenwick niechętnie robił przez cały tydzień. Kiedy rolls zatrzymał się przed niskim, brązowym domem z cegły, gdzie mieszkała rodzina Pontinich, Meredith objęła wzrokiem podwórko z plątaniną dzieci i zabawek. Matka Lisy stała w drzwiach wejściowych jak zawsze przepasana fartuszkiem.
– Lisa! – zawołała z silnym włoskim akcentem. – Dzwoni Mario, chce mówić z tobą. Witaj, Meredith – dodała, machając ręką. – Musisz zostać kiedyś na kolacji i przenocować u nas, żeby tata nie musiał przyjeżdżać po ciebie po nocy.
– Dziękuję, pani Pontini – odkrzyknęła Meredith, machając na pożegnanie. – Z przyjemnością.
Wszystko było tak, jak sobie wymarzyła: miała przyjaciółkę, której mogła się zwierzyć i zostawać u niej na noc. Meredith była niemal w euforii.
"Raj" отзывы
Отзывы читателей о книге "Raj". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Raj" друзьям в соцсетях.