– Philip powiedział mi, że zgodnie z zaleceniami lekarza, wybierze się w rejs w czasie urlopu – zaczął, kiedy szli pokrytym dywanem korytarzem, mijając stanowiska sekretarek umiejscowione przed gabinetami wiceprezydentów. – Kiedy planuje… – urwał, słysząc wypowiedziane lekko podniesionym głosem słowa swojej sekretarki:
– Panie Mitchell, na pana prywatną linię dzwoni pan Bender. Jego sekretarka mówi, że to raczej pilne.
– Mówiłem ci, Debbie, żebyś nie odbierała telefonów na mojej prywatnej linii – rzucił ostro. Przepraszając Meredith, przeleciał jak burza koło stanowiska swojej sekretarki i wpadł do biura, zamykając za sobą drzwi.
Na zewnątrz Debbie Novotny przygryzła wargę, patrząc w ślad za odchodzącą Meredith. Zawsze, kiedy dzwoniła „sekretarka pana Bendera”, Gordon stawał się spięty i podenerwowany i zamykał drzwi, kiedy rozmawiali. Przez prawie rok Mitchell obiecywał, że rozwiedzie się z żoną i poślubi Debbie. Teraz nagle Debbie zaczęła się bać, że powodem jego ociągania się jest „sekretarka pana Bendera”, czyli nowa kochanka ukrywana pod tym hasłem. Nie dotrzymywał też innych obietnic, takich jak awans Debbie na handlowca i podwyżka pensji. Z walącym mocno sercem podniosła słuchawkę swojego aparatu. Głos Gordona był cichy i słychać w nim było zdenerwowanie:
– Mówiłem ci, żebyś przestał dzwonić do biura!
– Uspokój się, nie zajmę ci dużo czasu – powiedział Bender. – Ciągle mam cholerną stertę tych niebieskich jedwabnych bluzek, które kupiłeś, i górę tej sztucznej biżuterii. Dam ci podwójną działkę, jeśli zabierzesz to ode mnie. – To był męski głos i Debbie poczuła taką ulgę, że już miała zamiar odłożyć słuchawkę, kiedy uderzyło ją, że to, co mówił Bender, brzmiało jak przekupstwo.
– Nie mogę – warknął Gordon. – Widziałem ostatnią porcję bluzek i biżuterii od ciebie. To towar pośledniego gatunku! Do tej pory to wszystko udawało się nam tylko dlatego, że rzeczy, które dostarczałeś, były niezłej jakości. Jeśli ktoś tutaj przypatrzy się dobrze tej ostatniej dostawie, to będą chcieli wiedzieć, kto i dlaczego to kupił. Jeśli tak się stanie, moi kierownicy handlowi bez wahania wskażą na mnie i powiedzą, że to ja kazałem im kupować od ciebie.
– Jeśli się tego boisz, to zwolnij ich obydwu i nie będą już mogli wskazać na ciebie.
– Chyba będę musiał to zrobić, ale to niczego nie zmieni. Słuchaj, Bender – powiedział Gordon stanowczo – ten układ przynosił zyski nam obydwu, ale skończmy z tym. To za duże ryzyko. Poza tym, myślę, że zaproponują mi tu czasową prezydenturę. Jeśli tak się stanie, nie będę miał kompletnie nic wspólnego ze sprawami zaopatrzeniowymi.
W głosie Bendera zabrzmiała groźba:
– Słuchaj mnie uważnie, śmieciu, bo wyłożę ci to tylko jeden raz. Ty i ja robiliśmy niezłe interesy, a twoje ambicje nic mnie nie obchodzą. Zapłaciłem ci w ubiegłym roku sto tysięcy dolarów…
– Powiedziałem ci: kończymy z tym.
– Nie kończymy, o ile ja tego nie powiem, a do tego jeszcze daleko. Zrób mi numer, a dzwonię do starego Bancrofta…
– I co mu powiesz? – wykrzyknął Gordon z kpiną. – Że nie dałem ci się przekupić?
– Nie, opowiem mu, jakim to ja jestem uczciwym biznesmenem i jak to ty nastajesz na mnie, żebym ci odpalał dolę, zanim pozwolisz swoim ludziom kupić mój wspaniały towar. To nie jest przekupstwo, to jest wymuszenie. – Przerwał na chwilę, żeby znaczenie tych słów dotarło do Mitchella, po czym dodał: – I zawsze jest jeszcze wewnętrzna służba podatkowa, którą też trzeba brać pod uwagę, prawda? Założę się, że jeśli dostaną anonimowy telefon i zaczną cię sprawdzać, to doszukają się twoich nie zadeklarowanych stu tysięcy. Niepłacenie podatków, kochasiu, jest oszustwem. Wymuszenie i oszustwo.
W narastającej panice Gordon usłyszał w słuchawce dziwny, przytłumiony odgłos zamykania szuflady z aktami.
– Zaczekaj chwilę! – powiedział szybko. – Muszę wyjąć coś z teczki. – Ignorując teczkę, która leżała na biurku, tam gdzie ją położył, odłożył słuchawkę, podszedł do drzwi, cicho nacisnął klamkę i otworzył je bezgłośnie. Jego sekretarka siedziała przy biurku ze słuchawką przyciśniętą do ucha. Dłonią zakrywała mikrofon, a na jej aparacie zapalone było tylko jedno światełko sygnalizujące rozmowę. Pobladły ze strachu i wściekłości zamknął drzwi i wrócił do swojego biurka. – Będziemy musieli dokończyć rozmowę wieczorem – rzucił. – Zadzwoń do mnie do domu.
– Ostrzegam cię…
– W porządku, w porządku! Zadzwoń do domu, coś wymyślimy.
Bender, trochę uspokojony, powiedział:
– Mówisz bardziej do rzeczy. Potrafię to zrozumieć. Podniosę ci działkę, skoro będziesz musiał odrzucić propozycję Bancrofta.
Gordon odłożył słuchawkę i gwałtownie nacisnął przycisk intercomu.
– Debbie, czy możesz tu przyjść? – powiedział, po czym zwolnił przycisk i dodał: – Głupia, wścibska suka!
W chwilę później Debbie otworzyła drzwi. Była wystraszona. Straciła wszelkie iluzje wobec niego. Bała się, że jej twarz zdradzi to, czego się dowiedziała.
– Zaniknij drzwi na klucz – powiedział Gordon, starając się nadać swojemu głosowi intymne brzmienie. Wyszedł zza biurka i podszedł do kanapy. – Podejdź tutaj.
Debbie podeszła do niego niepewna, zbita z tropu zmysłową nutką w jego głosie i kontrastującym z nią chłodem w oczach. Krzyknęła zaskoczona, kiedy objął ją gwałtownie.
– Wiem, że podsłuchiwałaś moją rozmowę – powiedział, opanowując chęć zaciśnięcia dłoni wokół jej gardła. – Robię to dla nas, Debbie. Będę spłukany po rozwodzie. Potrzebuję pieniędzy dla nas. Chcę móc ci dać to wszystko, na co zasługujesz. Rozumiesz to, kochanie, prawda?
Debbie spojrzała mu w twarz i zobaczyła błagalną prośbę w jego oczach. Zrozumiała wszystko, uwierzyła mu. Już rozpinał jej sukienkę, ściągał ją z niej. Kiedy jego ręce wślizgnęły się w jej stanik, figi, przywarła do niego, ofiarowując mu swoje ciało, miłość i milczenie.
Meredith właśnie podnosiła słuchawkę telefonu, kiedy w drzwiach gabinetu pojawiła się jej sekretarka.
– Byłam przy fotokopiarce – wyjaśniła Phyllis wchodząc. Phyllis Tilsher miała dwadzieścia siedem lat, była inteligentna, miała intuicję i była bardzo sensowną osobą we wszystkich dziedzinach poza jedną: czuła nieprzeparty pociąg do nieodpowiedzialnych mężczyzn, na których w dodatku nie można było polegać. Była to słabość, którą wielokrotnie, ze śmiechem omawiały w czasie wspólnie przepracowanych lat. – Kiedy cię nie było, dzwonił Jerry Keaton z personalnego – ciągnęła i ze zwykłą sobie pełną pogody biegłością zaczęła zdawać relację ze wszystkich telefonów, jakie były do Meredith. – Powiedział, że być może jeden z naszych urzędników zaskarży nas o dyskryminację.
– Rozmawiał z działem prawnym?
– Tak, ale chciał też porozmawiać z tobą.
– Muszę wrócić do biura architekta, żeby zakończyć przeglądanie planów sklepu w Houston – rzuciła Meredith. – Powiedz Jerry'emu, że zobaczę się z nim w poniedziałek rano.
– Dobrze. Dzwonił też pan Savage. – Przerwała, bo we framugę drzwi zapukał Sam Green..
– Przepraszam – powiedział do nich obydwu – czy miałabyś dla mnie kilka minut, Meredith?
Skinęła głową.
– Co się dzieje?
– Miałem właśnie telefon od Ivana Thorpa – powiedział, marszcząc brwi. Podszedł do jej biurka. – Możemy mieć problem z zakupem ziemi w Houston.
Meredith spędziła ponad miesiąc w Houston, szukając odpowiedniej lokalizacji, gdzie „Bancroft” mógłby wybudować nie tylko sklep, ale i całe centrum handlowe. Znalazła w końcu idealne miejsce w pobliżu znanej Gallerii. Właścicielem terenu była firma Thorp Development i od miesięcy negocjowali z nimi warunki sprzedaży.
– Jakiego rodzaju problem?
– Kiedy powiedziałem mu, że jesteśmy gotowi do sporządzenia umowy, stwierdził, że być może mają już kupca na wszystkie swoje tereny, łącznie z tym nas interesującym.
Thorp Development była firmą holdingową, która posiadała w Houston kilka biurowców, kilka centrów handlowych, a także tereny przeznaczone pod zabudowę. Wszyscy wiedzieli o tym, że bracia Thorp chcą sprzedać całą firmę; pisano o tym nawet w „Wall Street Journal”.
– Wierzysz, że naprawdę mają kupca? A może on tylko próbuje zmusić nas do zaproponowania wyższej ceny wyjściowej w negocjacjach?
– To bardzo prawdopodobne, ale chcę, żebyś zdawała sobie sprawę z tego, że możemy mieć nieoczekiwanie konkurencję.
– W takim razie musimy z tym coś zrobić, Sam. Chcę wybudować naszą nową filię właśnie na tym kawałku ziemi. Nigdzie indziej nie chciałam wybudować sklepu w jakimś konkretnym miejscu tak bardzo jak tutaj. Ta lokalizacja jest idealna. Houston zaczyna wychodzić z kryzysu, ale ceny w budownictwie są jeszcze dość niskie. Kiedy będziemy gotowi do otwarcia sklepu, będą w pełni rozkwitu gospodarczego.
Meredith zerknęła na zegarek i wstała. Była trzecia, i był to piątek. Oznaczało to, że już zaczynały się korki na drogach.
– Muszę już uciekać – uśmiechnęła się przepraszająco. – Zorientuj się, czy twój znajomy z Houston może dowiedzieć się, czy Thorp rzeczywiście ma innego kupca.
– Już do niego dzwoniłem. Sprawdza to.
ROZDZIAŁ 16
Limuzyna Matta przedzierała się poprzez zwykły dla piątkowego popołudnia tłok, torując sobie drogę ku sześćdziesięciopiętrowemu budynkowi Haskell Electronics. Tam właśnie mieściła się ogólnokrajowa dyrekcja firmy. Siedzący na tylnym siedzeniu Matt uniósł głowę znad sprawozdania właśnie w chwili, kiedy Joe O'Hara manewrował gwałtownie limuzyną wokół taksówki, przejechał na czerwonym świetle i waląc kilkakrotnie w klakson, rozproszył grupę nieustraszonych chicagowskich pieszych. Mniej niż trzy metry przed zjazdem do podziemnego parkingu „Haskella” Joe gwałtownie nacisnął hamulec i limuzyna znalazła się we wjeździe do garażu.
– Przepraszam, Matt – powiedział z krzywym uśmieszkiem, widząc jego grymas we wstecznym lusterku.
– Czy mógłbyś mi wytłumaczyć – zapytał rozdrażniony Matt – dlaczego robisz wszystko, żeby piesi stali się ozdobną miazgą na masce tego samochodu?
Jego głos utonął w ogłuszającym pisku opon, kiedy długi nos samochodu pochylił się ostro do przodu i zaczął zjeżdżać, zataczając ciasne kółka po spiralnym wjeździe prowadzącym na poziom parkingu zarezerwowany dla dyrekcji. Samochód mijał ściany zjazdu ledwie o centymetry. Bez względu na to, jak drogim i eleganckim jechał samochodem, O'Hara prowadził zawsze jak nieustraszony nastolatek siedzący we wbijającym go w dumę starym chevrolecie, z blondynką na kolanach i zapasem piwa tuż obok. Gdyby nie to, że wciąż miał refleks nastolatka, to na pewno już dawno straciłby prawo jazdy i życie też.
Był lojalny i odważny i to te cechy spowodowały, że dziesięć lat temu w Ameryce Południowej zaryzykował życie dla Matta. W ciężarówce, którą prowadził Matt, wysiadły hamulce. Samochód spadł z nasypu i zaczął się palić. Joe O'Hara uratował go, a Matt w zamian obdarował go skrzynką ulubionej whisky i dozgonną wdzięcznością.
Na ramieniu pod marynarką Joego wisiała automatyczna czterdziestka piątka, którą kupił wiele lat temu, kiedy to po raz pierwszy wiózł Matta przez pikietę kierowców ciężarówek z firmy, którą Matt właśnie kupił. W głębi duszy Matt uważał, że broń nie była konieczna. Joe miał niecałe metr osiemdziesiąt wzrostu, ale miał też ponad sto kilogramów solidnych muskułów i wyrażającą wolę walki, wręcz brzydką twarz z miną wyraźnie ostrzegającą przed zagrożeniem. Przypominał bardziej ochroniarza niż kierowcę. Wyglądał jak zapaśnik sumo. Prowadził jak szaleniec.
– Jesteśmy na miejscu – zawołał Joe, dokonując sztuki łagodnego wyhamowania samochodu tuż przy prywatnej windzie w podziemiu budynku. – Nie ma to jak w domu.
– Tylko przez rok albo krócej – powiedział Matt, zamykając aktówkę. Zwykle kiedy kupował firmę, spędzał w niej miesiąc albo dwa, towarzysząc swoim ludziom podczas oceny kierownictwa firmy i opracowywania strategii jej dalszego rozwoju. W przeszłości jednak kupował tylko dobrze zarządzane firmy, których problemem był brak kapitału operacyjnego. Wprowadzał w nich niewielkie zmiany, żeby dostosować ich funkcjonowanie do Intercorpu. Z „Haskellem” sprawa wyglądała inaczej. Stare metody i styl zarządzania powinny zostać zastąpione nowymi; aktywa powinny zostać ponownie oszacowane, system płacowy poddany zmianom, lojalność pracowników zweryfikowana. Należało też wybudować obiekty produkcyjne w podmiejskim Southville, gdzie Matt już kupił tereny. „Haskell” wymagał bardzo poważnych przekształceń. Matt miał zamiar dzielić swój czas pomiędzy firmę okrętową, którą właśnie kupił, a reorganizację „Haskella”. Miał przed sobą bardzo trudne dni, wypełnione pracą, ale taki tryb życia prowadził już od lat. Na początku robił to z desperackiej chęci osiągnięcia sukcesu, udowodnienia, że stać go na to. Nawet teraz, kiedy sukcesy w interesach przewyższały jego najśmielsze marzenia, utrzymywał ciągle intensywny tryb życia, ponieważ weszło mu to w nawyk. Powodem takiej sytuacji było też to, że nic innego nie przynosiło mu już takiej satysfakcji. Pracował ciężko, a kiedy poświęcał czas rozgrywkom, był twardym graczem. Nic z tych rzeczy nie było jednak dla niego szczególnie znaczące czy dające zadowolenie. Modernizowanie „Haskella”, sprawienie, żeby stał się tym, czym powinien być, było wyzwaniem. Może tutaj właśnie tkwi błąd, pomyślał Matt, otwierając swoją prywatną windę prowadzącą na piętro zajmowane przez dyrekcję. Kupował atrakcyjne, dobrze prowadzone firmy, potrzebujące tylko zastrzyku finansowego. Tak stworzył olbrzymi konglomerat. Może powinien był kupić kilka firm, które potrzebowały czegoś więcej. Jego grupa przejmująca działała w „Haskellu” już od dwóch tygodni. Czekali na górze na spotkanie z nim, a on niecierpliwił się, żeby rozpocząć pracę.
"Raj" отзывы
Отзывы читателей о книге "Raj". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Raj" друзьям в соцсетях.