Poczuła się bardzo winna. Jej starania, żeby Lisa znalazła się w Bensonhurst, były spowodowane na równi pobudkami czysto egoistycznymi, jak i szlachetnymi. Zapomniała jednak o tym wszystkim w chwili, kiedy usłyszała jego następne słowa:

– Zadzwoń jutro do mojej sekretarki. Podaj jej wszystkie informacje, jakie masz o tej dziewczynie, i poproś ją, żeby przypomniała mi o telefonie do Bensonhurst.

Przez następne trzy tygodnie czekała w narastającym napięciu. Bała się powiedzieć Lisie, co próbowała przeprowadzić, żeby uniknąć ewentualnego rozczarowania, chociaż trudno było sobie wyobrazić, żeby Bensonhurst mogło odmówić prośbie jej ojca. Amerykańskie dziewczęta były teraz wysyłane do szkół w Szwajcarii i Francji, nie do Vermont i nie do Bensonhurst, z jego zimnymi, zbudowanymi z kamienia internatami, sztywnym programem nauczania i rygorem. Z pewnością szkolą nie była przepełniona, tak jak to dawniej bywało. W tej sytuacji dyrekcja na pewno nie będzie chciała ryzykować zrażenia sobie jej ojca.

W następnym tygodniu nadszedł list z Bensonhurst. Meredith krążyła w napięciu wokół krzesła ojca, kiedy go czytał.

– Napisali – powiedział w końcu – że przyznają jedyne stypendium szkoły pannie Pontini. Decyzję motywują jej wybitnymi osiągnięciami w nauce i rekomendacją rodziny Bancroftów, potwierdzającej jej zalety jako uczennicy. – Meredith zapracowała sobie na lodowate spojrzenie ojca, kiedy wydała z siebie w tym momencie nie przystający damie okrzyk radości. – Stypendium – kontynuował – pokryje koszty nauki i internatu z wyżywieniem. Ona sama musi zapewnić sobie dojazd do Vermont i zaopatrzyć się w pieniądze na drobne wydatki.

Przygryzła usta; nie wzięła pod uwagę kosztów lotu do Vermont czy pieniędzy na drobne wydatki. Była jednak prawie pewna, że coś wymyśli, skoro dotarła już tak daleko. Może przekona ojca, że powinna pojechać do Vermont samochodem; Lisa mogłaby wtedy jechać razem z nimi.

Następnego dnia Meredith wzięła do szkoły wszystkie broszury o Bensonhurst i list o stypendium. Wydawało jej się, że ten dzień nigdy się nie skończy, ale wreszcie znalazła się w kuchni państwa Pontini. Mama Lisy krążyła, przygotowując cieniutkie włoskie placki i proponując domowej roboty cannoli.

– Jesteś za chuda, tak samo jak Lisa – powiedziała, a Meredith posłusznie skubnęła placek, otwierając jednocześnie torbę szkolną. Wyjęła broszury.

Czuła się trochę dziwnie w roli filantropki. Zaczęła mówić z podnieceniem o Bensonhurst, o Vermont i emocjach towarzyszących podróży, po czym oznajmiła, że Lisie przyznano stypendium do Bensonhurst. Na moment zapanowała głucha cisza. Wydawało się, że i pani Pontini, i Lisa nie są w stanie zrozumieć ostatniej części zdania. W końcu Lisa wstała powoli.

– Co to! – wybuchnęła z furią. – Jestem twoim najnowszym przedsięwzięciem charytatywnym! Myślisz, że kim ty do diabła jesteś!

Wybiegła kuchennymi drzwiami, a Meredith za nią.

– Liso, ja chciałam tylko pomóc!

– Pomóc? – rzuciła Lisa, krążąc wokół Meredith. – Skąd ci przyszło do głowy, że chciałabym chodzić do szkoły z bandą bogatych snobów, takich jak ty, patrzących na mnie jak na obiekt dobroczynności? Mogę to sobie wyobrazić: szkołę pełną rozpuszczonych dziewuch, narzekających, że muszą jakoś przeżyć, mając tylko tysiąc dolarów kieszonkowego, przysyłanego przez ich tatusiów…

– Nikt nie będzie wiedział, że ty masz stypendium, o ile sama o tym nie powiesz… – zaczęła Meredith. Gniew i uraza spowodowały, że zbladła. – Nie wiedziałam, że uważasz mnie za „bogatą snobkę” i… i „rozpuszczoną dziewuchę”.

– Posłuchaj siebie – nawet nie potrafisz wymówić bez zająknięcia słowa „dziewucha”. Jesteś tak cholernie pruderyjna i wyniosła.

– To ty jesteś snobką Liso, nie ja – przerwała jej Meredith zawiedzionym głosem. – Patrzysz na wszystko przez pryzmat pieniędzy. Nie musisz się martwić o to, czy będziesz pasowała do Bensonhurst. To ja jestem tą, która nigdzie nie pasuje, nie ty. – Powiedziała to z godnością i w sposób, który niezmiernie zadowoliłby jej ojca. Potem odwróciła się i odeszła.

Przed domem Pontinich czekał na nią Fenwick. Meredith wślizgnęła się na tylne siedzenie samochodu. Zdała sobie sprawę, że coś z nią jest nie tak, coś, co nie pozwala ludziom czuć się dobrze w jej towarzystwie, bez względu na ich pochodzenie społeczne. Nie przyszło jej na myśl, że było w niej coś niezwykłego: subtelność i wrażliwość, które prowokowały inne dzieci do zrobienia jej przykrości lub trzymania się od niej z daleka. Przyszło to na myśl Lisie, która patrzyła w ślad za odjeżdżającym samochodem. Nienawidziła Meredith Bancroft za to, że mogła grać rolę nastoletniej dobrej wróżki, a siebie za swoje paskudne, krzywdzące Meredith uczucia.

Następnego dnia Meredith jadła na dworze lunch. Siedziała w swym zwykłym miejscu, okryta płaszczem. Jadła jabłko i czytała książkę. Kątem oka zauważyła, że Lisa idzie w jej stronę. Jeszcze bardziej skoncentrowała się na książce.

– Meredith – powiedziała Lisa – przepraszam za wczorajszy dzień.

– W porządku – odpowiedziała Meredith, nie podnosząc Kłowy. – Zapomnij o tym.

– Trudno jest zapomnieć, że byłam taka okropna w stosunku do najlepszej, najmilszej osoby, jaką kiedykolwiek spotkałam.

Meredith spojrzała na nią, potem na książkę. Jej głos był hardziej miękki, ale brzmiał zdecydowanie:

– To już nie ma znaczenia.

Lisa usiadła obok niej i ciągnęła nie zrażona:

– Zachowałam się wczoraj z wielu głupich i egoistycznych powodów jak wiedźma. Czułam się rozżalona. Zaoferowałaś mi fantastyczną szansę wyjazdu do tej wyjątkowej szkoły. Przez chwilę czułam się jak ktoś wyjątkowy, a jednocześnie wiedziałam, że nie będę mogła tam pojechać. Mama potrzebuje mojej pomocy przy dzieciach i w domu. Nawet gdybym nie była jej potrzebna, to musiałabym mieć pieniądze na podróż do Vermont i na różne rzeczy już tam na miejscu.

Meredith nie brała pod uwagę tego, że mama Lisy nie będzie mogła obejść się bez niej. Uważała, że to niesprawiedliwe, że pani Pontini, decydując się na ośmioro dzieci, oczekiwała, że Lisa przejmie część jej obowiązków.

– Nie pomyślałam o tym, że twoi rodzice nie pozwolą ci jechać – przyznała, po raz pierwszy spoglądając na Lisę. – Sądziłam, że o ile jest to możliwe, to rodzice zawsze chcą, żeby ich dzieci zdobyły dobre wykształcenie.

– Właściwie nie byłaś tak zupełnie w błędzie – odparła Lisa. Meredith dopiero teraz zauważyła, że Lisa wygląda tak, jakby za chwilę miała eksplodować wiadomościami. – Moja mama chce tego. Pokłócili się o to z ojcem, jak wyszłaś. Ojciec powiedział, że dziewczynie nie są potrzebne wymyślne szkoły. Jedyne, czego potrzebuje, to wyjść za mąż i mieć dzieci. Mama zaczęła wymachiwać tą wielką łyżką i krzyczeć, że mnie stać na więcej. Potem wszystko potoczyło się szybko. Mama zadzwoniła do babci, a babcia zadzwoniła do ciotek i wujków. Wszyscy przyszli do nas. Po chwili już robili składkę dla mnie. To tylko pożyczka. Wymyśliłam, że jak będę ciężko pracować w Bensonhurst, to mogę zdobyć stypendium do szkoły pomaturalnej. Potem dostanę świetną pracę i zwrócę wszystkim pieniądze.

Jej oczy błyszczały, kiedy impulsywnie chwyciła dłoń Meredith.

– Jak to jest – zapytała miękko – wiedzieć, że to dzięki tobie zmieniło się czyjeś całe życie? Wiedzieć, że spełniłaś marzenie moje, mojej mamy i ciotek?

Niespodziewanie Meredith poczuła w oczach gorące łzy.

– To jest – powiedziała – całkiem przyjemne uczucie.

– Myślisz, że mogłybyśmy mieszkać w jednym pokoju? Meredith skinęła, jej twarz zaczęła się rozjaśniać.

W odległości kilku metrów od nich grupa dziewcząt jadła śniadanie. Podniosły głowy i patrzyły, jak Lisa Pontini, nowa dziewczyna w szkole, i Meredith Bancroft, najdziwaczniejsza dziewczyna w szkole, wstały nagle, zaczęły płakać, śmiać się i ściskać się nawzajem, podskakując jednocześnie.

ROZDZIAŁ 6

Czerwiec 1978

Pokój, który Meredith dzieliła z Lisa przez cztery lata, zastawiony był pudłami i częściowo spakowanymi walizkami. Na drzwiach szafy wisiały niebieskie birety i togi, które nosiły poprzedniego wieczoru podczas uroczystości ukończenia szkoły. Złote ozdobne chwaściki oznaczały, że obydwie zdały z najwyższymi notami. Lisa wyjmowała z szafy i układała w pudle swetry. Za otwartymi drzwiami do ich pokoju korytarz rozbrzmiewał nietypowo odgłosami męskich rozmów. To ojcowie, bracia i chłopcy wyjeżdżających uczennic znosili na dół walizy i pudłu. Philip Bancroft nocował w tutejszym zajeździe i miał się pojawić za godzinę. Meredith straciła poczucie czasu. Z nostalgią przeglądała gruby plik fotografii, które właśnie wyjęła z biurka. Uśmiechała się na myśl o wspomnieniach, jakie każda z nich rozbudzała.

Lata, które razem z Lisa spędziły w Vermont, były wspaniałe dla każdej z nich. Mimo obaw, że będzie uchodziła za wyrzutka w Bensonhurst, Lisa szybko została uznana za prekursorkę nowych trendów. Dziewczęta uważały ją za bardzo śmiałą i nieszablonową. To Lisa właśnie zorganizowała i poprowadziła w ich pierwszym roku, uwieńczony sukcesem wypad do męskiej szkoły w Litchfield. Zrobiły to w odwecie za próbę takiego wypadu chłopców z Litchfield na Bensonhurst. W drugim roku nauki Lisa zaprojektowała scenografię do corocznego przedstawienia teatralnego. Scenografia była tak efektowna, że jej zdjęcia ukazały się w gazetach kilku miast. W prze dostatnim roku nauki to właśnie Lisę zaprosił Bill Fletcher na wiosenną zabawę do Litchfield. Bill Fletcher był kapitanem drużyny piłkarskiej w Litchfield, a poza tym był niesamowicie przystojny i inteligentny. Na dzień przed tą zabawą wywalczył dwa punkty na boisku, a kolejny zdobył tego dnia w pobliskim motelu, gdy Lisa straciła dziewictwo. Po tym doniosłym wydarzeniu Lisa wróciła do pokoju, który dzieliła z Meredith, i natychmiast wyjawiła nowinę czterem dziewczętom, które się tam zebrały. Rzucając się na łóżko, z uśmiechem oznajmiła:

– Już nie jestem dziewicą. Od tej chwili zupełnie swobodnie możecie mnie pytać o wszelkie porady!

Dziewczęta odebrały to jako jeszcze jeden przykład nieustraszonej niezależności Lisy i jej doświadczenia życiowego, były wesołe i dowcipkowały. Meredith jednak była zmartwiona i nawet trochę przerażona. Tego wieczoru, kiedy ich koleżanki wyszły, Meredith i Lisa pokłóciły się naprawdę po raz pierwszy od przyjazdu do Bensonhurst.

– Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś – wybuchnęła Meredith. – A jeśli zajdziesz w ciążę? A jeśli dziewczyny zaczną opowiadać o tym na prawo i lewo? A jeśli twoi rodzice się o tym dowiedzą?

Lisa zareagowała równie gwałtownie:

– Nie jesteś moją niańką i nie jesteś za mnie odpowiedzialna, więc przestań się zachowywać jak moja matka! Jeśli ty chcesz wyczekiwać na Parkera Reynoldsa lub jakiegoś innego, mitycznego, nieskazitelnego rycerza, który cię porwie w ramiona, a potem do łóżka, to czekaj! Nie myśl tylko, że wszyscy będą robić to samo. Nie przejęłam się tymi bzdurami o moralności i niewinności, którymi raczyły nas siostry w St. Stephen – ciągnęła Lisa, wrzucając swój blezer do szafy. – Jeśli byłaś na tyle głupia, żeby w to uwierzyć, to bądź wieczną dziewicą, ale nie oczekuj, że ja też nią będę! I nie jestem na tyle lekkomyślna, żeby zajść w ciążę; Bill użył prezerwatywy. Poza tym inne dziewczęta nie pisną nawet słówka o tym, co zrobiłam, ponieważ one też już to zrobiły! Dzisiaj wieczorem jedyną zszokowaną dziewicą w naszym pokoju byłaś ty!

– Dosyć tego – przerwała jej z kamienną twarzą Meredith, podchodząc do biurka. Pomimo spokoju w głosie aż skręcała się wewnętrznie z poczucia winy i zażenowania. Czuła się odpowiedzialna za Lisę, bo to właśnie ona sprawiła, że Lisa znalazła się w Bensonhurst. Meredith zdawała sobie sprawę, jak bardzo archaiczne były jej zasady moralne. Wiedziała, że nie ma prawa narzucać Lisie rygorów tylko dlatego, że kiedyś zostały one narzucone jej samej. – Nie miałam zamiaru cię osądzać, Liso. Bałam się tylko o ciebie, to wszystko.

Po chwili pełnej napięcia ciszy Lisa odwróciła się do niej i powiedziała:

– Przepraszam, Mer.

– Zapomnij o tym. To ty miałaś rację.

– Nie miałam – Lisa spojrzała na Meredith prosząco i z desperacją. – Ja po prostu nie jestem taka jak ty, i nie mogę taka być. Nie powiem, żebym nie próbowała od czasu do czasu.

Ta deklaracja wywołała u Meredith ponury uśmiech.

– Dlaczego chciałabyś być podobna do mnie?

– Ponieważ – odparła z krzywym uśmieszkiem, naśladując Humphreya Bogarta – masz klasę, dziecinko. Masz klasę przez duże „K”.

Ta pierwsza konfrontacja zakończyła się zawarciem pokoju przypieczętowanym tego samego wieczoru mlecznym koktajlem w cukierni Pulsona.

Meredith myślała o tym wieczorze, przeglądając zdjęcia. Te wspomnienia zostały jednak gwałtownie przerwane, kiedy Lynn Mc Laughlin zajrzała do ich pokoju, mówiąc:

– Dzisiaj rano na telefon w korytarzu dzwonił Nick Tierney. Powiedziałam, że wasz telefon tutaj jest już wyłączony. Ma wpaść do was za jakiś czas.