– Z którą z nas chciał rozmawiać?
Lynn odpowiedziała, że dzwonił do Meredith. Lisa odwróciła się do Meredith z żartobliwie groźnym spojrzeniem. Położyła ręce na biodrach.
– Wiedziałam! Nie mógł wczoraj oderwać oczu od ciebie, chociaż ja praktycznie stawałam na głowie, żeby zwrócił na mnie uwagę. Nie powinnam była uczyć cię makijażu i sztuki ubierania się.
– Ot cała ty – odkrzyknęła Meredith, śmiejąc się. – Przypisujesz sobie całą zasługę za moją niewielką popularność u kilku chłopców.
Nick Tierney był studentem trzeciego roku Yale. Zjawił się wczoraj, żeby jak to było w zwyczaju, uczestniczyć w uroczystości wręczania dyplomu jego siostrze, i oczarował wszystkie dziewczęta; był przystojny, miał piękną twarz i wspaniałą muskulaturę. W chwili kiedy zobaczył Meredith, to on stał się tym oczarowanym i nie ukrywał tego.
– Niewielka popularność u kilku chłopców? – powtórzyła Lisa. Wyglądała fantastycznie, nawet kiedy rude włosy spięła w bezładny węzeł na czubku głowy. – Jeśli umówiłabyś się z połową proszących cię o to, to pobiłabyś mój własny rekord randek!
Miała zamiar dodać coś jeszcze, kiedy w otwarte drzwi ich pokoju zastukała siostra Nicka Tierneya.
– Meredith – zaczęła, uśmiechając się z rezygnacją – Nick jest na dole z kilkoma kolegami, którzy przyjechali dzisiaj rano z New Haven. Mówi, że jest zdeterminowany, żeby pomóc ci się pakować, zaproponować ci siebie albo małżeństwo, co wolisz.
– Przyślij tu tego biednego, chorego z miłości i jego przyjaciół – powiedziała, śmiejąc się Lisa. Kiedy Trish Tierney wyszła, Lisa i Meredith spojrzały na siebie z rozbawieniem. Były swoimi przeciwieństwami, a jednak rozumiały się bez słów.
W ciągu ostatnich kilku lat nastąpiło w nich wiele zmian, ale to u Meredith były one najbardziej widoczne. Lisa zawsze przykuwała uwagę. Nigdy nie musiała nosić okularów i nigdy nie była pulchna. Dwa lata temu Meredith kupiła za swoje kieszonkowe szkła kontaktowe, co wyeksponowało jej oczy. W miarę upływu czasu uwydatniły się delikatne, jakby rzeźbione rysy, jasnoblond włosy stały się grubsze, jej figura zaokrągliła się i wyszczupliła we wszystkich właściwych miejscach.
Lisa ze swoimi płomiennymi, kręconymi włosami i wyzywającą pozą była jako osiemnastolatka olśniewająca w bardzo konkretny sposób. Meredith, dla kontrastu, była cicha, zrównoważona i anielsko piękna. Pełna życia Lisa przyciągała mężczyzn; pogodna rezerwa Meredith była dla nich wyzwaniem. Gdziekolwiek dziewczęta poszły razem, męskie głowy zawsze odwracały się w ich kierunku. Lisa lubiła skupiać na sobie uwagę; uwielbiała emocje umawiania się i podniecenie, jakie niosły nowe romanse. Meredith odbierała zadziwiająco spokojnie swoją popularność u płci przeciwnej w ostatnich czasach. Lubiła, kiedy chłopcy zabierali ją na narty, tańce i przyjęcia, ale bycie tą, której towarzystwo jest poszukiwane, spowszedniało jej, umawianie się z chłopcami, do których nie czuła nic poza przyjaźnią, stało się miłe, ale nie tak niesamowicie ekscytujące, jak się tego spodziewała. Tak samo było z całowaniem się. Lisa kładła to na karb tego, że Meredith zbyt wyidealizowała Parkera i teraz każdego chłopaka porównywała do niego. To na pewno było przyczyną braku entuzjazmu ze strony Meredith. Główny problem leżał jednak w tym, że Meredith była wychowana wśród samych tylko dorosłych, którzy w dodatku byli zdominowani przez dynamicznego biznesmena. Chłopcy ze szkoły w Litchfield, z którymi się umawiała, byli mili, ale czuła się zawsze dużo doroślejsza niż oni.
Meredith już jako dziecko wiedziała, że chce skończyć studia i zająć kiedyś należne jej miejsce w Bancroft i S – ka. Uczniowie z Litchfield, a nawet ich starsi studiujący bracia, których poznała, nie mieli innych zainteresowań niż seks, sport i alkohol. Dla Meredith myśl o stracie dziewictwa z jednym z chłopców, dla których głównym celem było dodanie jej nazwiska do wiszącej w Litchfield listy dziewic z Bensonhurst zdeflorowanych przez „ich ludzi”, było nie tylko absurdalne, ule także poniżające i wulgarne.
Jeśli miałaby przeżyć z kimś intymne chwile, chciałaby, żeby to był ktoś, kogo podziwia i komu ufa. Chciałaby, żeby to był prawdziwy romans, taki z czułością i zrozumieniem. Wszystkim jej marzeniom towarzyszyła zawsze wizja czegoś więcej niż tylko fizycznego kontaktu. Wyobrażała sobie długie spacery brzegiem morza, trzymanie się za ręce i rozmowy; długie noce spędzone przed kominkiem, wpatrywanie się w płomienie skaczące wśród polan. Po wielu latach nieudanych prób prawdziwego porozumienia i zbliżenia się do ojca Meredith pragnęła, żeby jej przyszły kochanek był kimś, z kim mogłaby porozmawiać i kto dzieliłby z nią swoje myśli. Tym Ideałem, w jej myślach, zawsze był Parker.
W czasie lat nauki w Bensonhurst udawało się Meredith spotykać Parkera całkiem często, głównie podczas spędzanych w domu wakacji. Jej zabiegi w tym kierunku ułatwiał fakt, że obydwie rodziny Bancroftów i Reynoldsów należały do klubu Glenmoor. Członkowie tego klubu tradycyjnie uczestniczyli całymi rodzinami w organizowanych tam tańcach i imprezach sportowych. Dopóki Meredith nie skończyła osiemnastu lat, co stało się w końcu kilka miesięcy temu, nie mogła uczestniczyć w przeznaczonej dla dorosłych działalności klubu. Udawało jej się jednak wykorzystywać inne możliwości, jakie dawał jej Glenmoor. Każdego lata prosiła Parkera, żeby był jej partnerem w rozgrywkach tenisowych dla juniorów i seniorów. Zawsze łaskawie przyjmował tę propozycję; ich mecze były zwykle przerażającymi porażkami, głównie dzięki olbrzymiej mu zdenerwowaniu Meredith z powodu samego faktu grania z nim.
Używała też i innych wybiegów. Przekonywała na przykład ojca, żeby każdego lata organizował przyjęcia. Lista gości uczestniczących w tych przyjęciach zawsze zawierała nazwisko Parkera i jego rodziny. Ponieważ Parkerowie byli właścicielami banku, w którym zostały zdeponowane fundusze firmy Bancrof t i S – ka, a Parker był już pracownikiem banku, czuł się zobligowany, żeby brać udział w tych przyjęciach, jak również być partnerem Meredith podczas kolacji.
W czasie świąt Bożego Narodzenia udało się Meredith dwa razy stanąć pod wiszącą w hallu jemiołą, kiedy Parker z rodziną składali im świąteczną wizytę. Zawsze też towarzyszyła ojcu, kiedy nadchodził czas ich rewizyty u Reynoldsów.
W efekcie triku z jemiołą to Parker był tym, który po raz pierwszy ją pocałował. Działo się to w czasie pierwszego roku jej pobytu w szkole. Aż do następnych świąt żyła wspomnieniem o tym. Rozpamiętywała poczucie jego bliskości, jego zapach i to, jak uśmiechnął się do niej, zanim ją pocałował.
Kiedy był u nich na kolacji, uwielbiała słuchać, jak opowiadał o banku. Zupełnie wspaniałe były spacery, na które wybierali się po takich kolacjach, w czasie gdy ich rodzice sączyli brandy. Właśnie podczas jednego z tych spacerów ostatniego lata dokonała upokarzającego odkrycia, że Parker zawsze wiedział o tym, że ona się w nim podkochuje. Parker zapytał ją, jak udał się jej wyjazd na narty do Vermont. Uraczyła go zabawną historyjką o wyprawie z kapitanem narciarskiej drużyny z Litchfield, który musiał w czasie tej randki gonić po zboczu jej nartę, co zrobił zresztą stylowo i z właściwym sobie wdziękiem. Kiedy Parker przestał się już śmiać, powiedział uroczyście i z uśmiechem:
– Za każdym razem, kiedy cię widzę, jesteś jeszcze piękniejsza. Chyba zawsze zdawałem sobie sprawę z tego, że kiedyś ktoś zajmie w końcu moje miejsce w twoim sercu, ale nie sądziłem, że będzie to jakiś osiłek, który uratuje twoją nartę. Właściwie – zażartował – przyzwyczaiłem się już do tego, że jestem twoim romantycznym bohaterem.
Duma i zdrowy rozsądek powstrzymały ją przed wyrzuceniem z siebie, że źle ją zrozumiał, że nikt nie zajął jego miejsca była zbyt dorosła, żeby udawać, że nigdy takiego miejsca w jej sercu nie miał. Najwyraźniej Parker nie był zdruzgotany jej wyimaginowaną zdradą. Rozpaczliwie próbowała uratować chociaż ich przyjaźń, traktując swoje zadurzenie się w nim jako zabawny, chociaż już miniony epizod jej szczenięcych lat.
– Wiedziałeś, co się ze mną działo? – zapytała, wykrzesując z siebie uśmiech.
– Wiedziałem – uśmiechnął się w odpowiedzi – i zastanawiałem się, czy twój ojciec to zauważy i czy nie zacznie mnie ścigać z pistoletem w dłoni. Jest bardzo opiekuńczy w stosunku do ciebie.
– Też to zauważyłam – zażartowała Meredith, chociaż ten problem wcale nie był śmieszny na co dzień.
Parker zaśmiał się z żartu, a potem, poważniejąc, powiedział:
– Mam nadzieję, że nasze spacery, obiady i rozgrywki tenisowe nie skończą się, mimo że twoje serce należy teraz do narciarza. Zawsze lubiłem nasze spotkania, mówię serio.
Potem rozmawiali o dalszych planach Meredith, o jej studiach i zamiarze pójścia w ślady przodków, aż do fotela prezydenckiego w Bancroft i S – ka włącznie. Wydawało się, że rozumiał, co dla niej znaczy zarządzanie firmą, i szczerze wierzył, że potrafi tego dokonać, jeśli będzie bardzo chciała.
Teraz, stojąc w pokoju internatu, myślała o tym, że po całym roku zobaczy znowu Parkera. Próbowała przygotować się na to, że może pozostanie dla niej tylko przyjacielem. Myśl o tym łamała jej serce. Była jednak pewna jego przyjaźni, a to wiele dla niej znaczyło.
Za plecami Meredith Lisa rzuciła na łóżko obok otwartej walizki ostatnią porcję wyjętych z szafy ubrań.
– Myślisz o Parkerze – zaatakowała ją żartobliwie. – Zawsze wtedy masz rozmarzony wyraz twarzy – urwała, kiedy w drzwiach pojawił się Nick Tierney, a za nim dwaj koledzy.
– Powiedziałem im – oznajmił, ruchem głowy wskazując do tyłu – że za chwilę zobaczą w jednym pokoju więcej piękna, niż go widzieli w całym stanie Connecticut. Skoro wszedłem tu pierwszy, mogę wybierać: miejsce pierwsze zajmuje Meredith.
Robiąc oko do Lisy, przesunął się. – Panowie – powiedział, robiąc ręką półkolisty gest – pozwólcie, że przedstawię wam „miejsce drugie”.
Jego koledzy weszli ze znudzonymi, zarozumiałymi minami. Spojrzeli na Lisę i stanęli jak wryci.
Muskularny blondyn na czele pozbierał się pierwszy.
– Ty musisz być Meredith – powiedział do Lisy. Sądząc z wyrazu jego twarzy, podejrzewał Nicka o zagarnięcie najlepszego. – Jestem Craig Haxford, a to jest Chase Vouthier – skinął w stronę ciemnowłosego dwudziestolatka, który lustrował Lisę jak człowiek, który nareszcie odkrył doskonałość.
Lisa spojrzała na nich z rozbawieniem.
– Nie jestem Meredith.
Jednocześnie odwrócili głowy, patrząc w przeciwległy kąt pokoju, gdzie stała Meredith.
– Boże… – wyszeptał z namaszczeniem Craig Haxford.
– Boże… – wtórował mu Chase Vouthier. Przenosili wzrok z jednej dziewczyny na drugą i z powrotem.
Meredith przygryzła wargę, żeby nie parsknąć śmiechem na widok ich ogłupiałych min. Lisa uniosła brwi i powiedziała oschle:
– Jak tylko zakończycie te modlitwy, proponujemy wam colę w zamian za pomoc w przygotowaniu tych pudeł do wyprowadzki.
Z uśmiechem zabrali się do dzieła, a za ich plecami, o pół godziny wcześniej, niż to było w planie, pojawił się Philip Bancroft. Zatrzymał się na widok trzech młodych mężczyzn, jego twarz pociemniała z oburzenia.
– Co się tu u diabła dzieje?
Cała piątka zamarła. Meredith spróbowała załagodzić sytuację, przedstawiając ma chłopców. Ignorując jej wysiłki, ostrym ruchem głowy wskazał drzwi.
– Wyjść! – rzucił krótko. Gdy opuścili pokój, zwrócił się do dziewcząt: – Myślałem, że przepisy tej szkoły zabraniają wchodzenia do tego budynku innym mężczyznom niż ojcowie.
Nie „myślał” tak, ale był tego pewien. Przed dwoma laty złożył Meredith nie zapowiedzianą wizytę. Pojawił się o czwartej w niedzielne popołudnie. Zobaczył chłopców siedzących na parterze internatu, w pobliżu głównego wejścia. Do tego weekendu było dozwolone przyjmowanie męskich wizyt w hallu głównym w te dwa wolne popołudnia. Od tego dnia mężczyźni mieli całkowity zakaz wstępu do budynku. To Philip spowodował zmianę przepisów, wpadając do administratorki i oskarżając ją o wszystko, począwszy od karygodnego zaniedbania, a na przyczynianiu się do rozwoju przestępczości nieletnich skończywszy. Zagroził następnie, że poinformuje o tych faktach wszystkich rodziców i że cofnie niemałą sumę przekazywaną corocznie przez rodzinę Bancroftów na rzecz Bensonhurst.
Meredith próbowała teraz zwalczyć w sobie wściekłość i upokorzenie jego zachowaniem w stosunku do trzech chłopców, którzy nie zrobili nic, co mogłoby spowodować tak gwałtowny wybuch jego gniewu.
– Po pierwsze – powiedziała – rok szkolny skończył się wczoraj, więc te przepisy już nie obowiązują. Po drugie, oni tylko chcieli pomóc nam ułożyć te pudła do wywiezienia.
– Miałem wrażenie – przerwał jej – że to ja miałem przyjść tutaj dzisiaj rano, żeby zrobić to wszystko. To z tego powodu musiałem wstać o… – przerwał swoją tyradę na dźwięk głosu administratorki.
"Raj" отзывы
Отзывы читателей о книге "Raj". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Raj" друзьям в соцсетях.