Jeśli starała się wyciągnąć od Olivii jakieś informacje, radziła sobie raczej kiepsko.
– Och, jest wspaniały, ale w takim miejscu człowiek nie ma specjalnej ochoty wystąpić w bikini. Czasem mam wrażenie, że jestem na planie Słonecznego patrolu. Chociaż ty pewnie nie miałabyś z tym problemu.
– Ty też nie – rzekła Suraya i wymownie spojrzała na jej piersi. – Masz wspaniałą drobną figurkę.
Olivia nerwowo poprawiła sukienkę.
– Dokąd właściwie jedziemy?
– Do mieszkania Pierre'a?
– Gdzie to jest?
– Przy Wilshire? Może zadzwonię do ciebie jutro na komórkę i umówimy się na zakupy?
– Zadzwoń lepiej do hotelu – powiedziała zdecydowanie Olivia. – Jak już mówiłam, będę pracować.
Gdy coś szło nie po myśli Surayi, wyglądała naprawdę paskudnie. Zapadła niezręczna, pełna napięcia cisza, a Olivia zastanawiała się w duchu, co teżjądzisiaj czeka. Widziała się nagą, przywiązaną plecami do Surayi; wokół nich podskakiwał radośnie Alfonso, jak małe dziecko ubrany w nieprzemakalne majtki, Feramo zaś krążył tam i z powrotem, co chwilę strzelając z bata. Boże, czemu nie została w hotelu i nie zamówiła po prostu kolacji do pokoju?
Mieszkanie Pierre'a w Wilshire Regency Towers było szczytem luksusu. Na dziewiętnastym piętrze drzwi windy otworzyły się i ich oczom ukazała się złoto-beżowa świątynia dyskretnie złego smaku. Nie brakowało niczego – były lustra, złote stoliki, jaguar z czarnego onyksu. Na piętro wjeżdżała tylko jedna winda. Olivia dyskretnie wyjęła z torebki szpilkę do kapelusza i ukryła ją w dłoni, jednocześnie rozglądając się w poszukiwaniu ewentualnych dróg ucieczki.
– Chcesz martini? – spytała Suraya i swobodnie rzuciła torebkę na kwadratową beżowo-złotą sofę, zupełnie jak gdyby była u siebie.
– Ooch, nie. Poproszę tylko o dietetyczną colę – zaćwierkała harcerka Olivia.
„Czemu tak się zachowuję?”, pomyślała, podchodząc do okna. Nad wzgórzami Santa Monica i oceanem słońce zaczynało się czerwienić.
Suraya podała jej drinka i stanęła tak blisko, że Olivii wydało się to wręcz idiotyczne.
– Piękne, prawda? – zamruczała Suraya romantycznie. – Nie chciałabyś tak mieszkać?
– Matko! Chyba bez przerwy kręciłoby mi się w głowie – zażartowała Olivia, odsuwając się nieco. – Tobie się podoba?
– Można się przyzwyczaić. To znaczy… w zasadzie tu nie mieszkam, ale…
Ha! W pięknych ciemnych oczach Surayi pojawił się błysk zdenerwowania. A więc mieszkała tutaj. Wygadała się.
– Skąd jesteś? – spytała Olivia.
– Los Angeles. Czemu pytasz? – padło ostrożne pytanie.
– Zdawało mi się, że masz angielski akcent.
– Chyba raczej środkowoatlantycki.
– Długo znacie się z Pierre’em?
– Wystarczająco długo. – Suraya jednym haustem wypiła swojego drinka i poszła po torebkę. – No, muszę spadać.
– Dokąd idziesz?
– Wychodzę. Pierre niedługo przyjdzie. Czuj się jak u siebie.
– Jasne – powiedziała Olivia. – Kapitalnie! Baw się dobrze.
Olivia zaczekała, aż drzwi windy zamknąsię za Suraya, a jęki i piski, które wydawał dźwig, jadąc w dół, umilkną. Suraya odeszła. Nastała cisza, zakłócana jedynie szumem klimatyzacji. Mieszkanie albo zostało wynajęte z pełnym umeblowaniem, albo architekt, który je projektował, nie był przy zdrowych zmysłach. Nigdzie ani śladu osobistych rzeczy – książek, naczyń pełnych zużytych długopisów – tylko pozłacane lustra, ornamenty, przeróżne onyksowe stwory rodem z dżungli i dziwaczne malowidła kobiet atakowanych przez węże lub długie, cienkie smoki. Wsłuchiwała się w ciszę, w jednej ręce ściskając szpilkę do kapelusza, w drugiej torebeczkę od Louisa Vuittona. Naprzeciwko windy był przedpokój. Starając się stąpać możliwie bezgłośnie, ruszyła w jego stronę. Dostrzegła szereg pozamykanych drzwi. Z walącym sercem, tłumacząc sobie, że zaskoczona przez kogoś zawsze może powiedzieć, iż po prostu szuka toalety, sięgnęła do pierwszej pozłacanej klamki i nacisnęła ją.
Znalazła się w dużej sypialni, w której całą jedną ścianę zajmowało okno. Na środku stało ogromne łoże z kolumienkami w kształcie grubych poskręcanych lin, z kulistymi lampami po obu stronach. Znowu ani śladu osobistych rzeczy. Szarpnęła szufladę, krzywiąc się na skrzypiący dźwięk, jaki wydała – była pusta. Nie potrafiła zamknąć jej z powrotem; szuflada się zacięła. Przeklinając się w duchu, zostawiła ją niedomkniętą i na palcach ruszyła na dalsze poszukiwania. Łazienka była ogromna, pełna luster, wyłożona koszmarnym różowym marmurem. Wchodziło się z niej do głównej garderoby z cedrowymi półkami, gdzie zwykle trzyma się wszystkie ubrania. Lecz tutaj ich nie było. Olivia oparła się o ścianę, która pod jej ciężarem się poruszyła. Stalowa, gruba na pięć centymetrów płyta uchyliła się bezszelestnie i ukazał się kolejny pokój. Sejf? Pokój-schron? Zapaliły się światła. Pomieszczenie było większe od sypialni i pomalowane na biało; bez okien i kompletnie puste, z wyjątkiem kilku niewielkich orientalnych mat ułożonych wzdłuż ściany. Płyta zaczęła się samoczynnie zasuwać, co widząc Olivia, kierowana impulsem, wyskoczyła na zewnątrz, zanim przejście zamknęło się na dobre.
Przystanęła i z walącym sercem rozejrzała się. Czyżby to rzeczywiście był pokój-schron? A te maty… czy były modlitewne? Obróciła się, by zlustrować znajdującą się za nią ścianę. Zdobiły ją trzy białe plakaty z arabskimi napisami. Wyjęła aparat, położyła torebkę na podłodze i zaczęła robić im zdjęcia, gdy nagle zamarła. Zza ruchomej ściany dobiegły ją hałasy – przytłumione kroki! Ktoś był w sypialni. Kroki umilkły. Potem usłyszała, jak ktoś stara się zasunąć szufladę, którą ona zostawiła otwartą.
Kroki rozległy się znowu, w dalszym ciągu przytłumione, lecz coraz bliższe. Poczuła się jak uwięziona pod wodą, bez dostępu do powietrza. Zmusiła się, by oddychać, zachować spokój i myśleć. Może jednak jest tu gdzieś drugie wyjście? Spróbowała przypomnieć sobie rozkład korytarza – długa przerwa między jednymi drzwiami a drugimi. Kolejna sypialnia?
Usłyszała kroki na marmurowej posadzce łazienki i ponownie spojrzała na płytę, tym razem dostrzegając prawie niezauważalną zmianę w kolorze. Popatrzyła na przeciwległą ścianę. Jest! Zbliżyła się do niej na palcach i naparła na nią ramieniem. Ściana zaczęła się otwierać. Olivia wślizgnęła się przez powstałą szczelinę, modląc się, by się za nią zamknęła. Jej życzeniu stało się zadość, co widząc, omal się nie rozszlochała. Znalazła się w kolejnej garderobie, tym razem pełnej męskich ubrań. W powietrzu unosił się też lekki zapach wody kolońskiej używanej przez Feramo. To były jego ubrania: lśniące, eleganckie buty; ciemne garnitury; sztywno wykrochmalone, nienagannie wyprasowane koszule w pastelowych odcieniach; porządnie złożone dżinsy; koszulki polo. Gdy szybkim krokiem pokonywała garderobę, przez głowę przemykały jej różne, luźno ze sobą powiązane myśli: „Boże, ten to ma ciuchów. Takie porządne, że aż sterylne”. Sama nie obraziłaby się, mając podobną garderobę. Jak się wytłumaczy, gdy on nagle wyłoni się na korytarzu? Weszła do łazienki. Super. Może udawać, że właśnie tam weszła, żeby skorzystać z toalety. W lustrach ujrzała swoje odbicie z każdej możliwej strony. Dobiegł ją ledwo słyszalny szelest otwierającej się płyty. Wsunęła miniaturowy aparat pod pachę i spuściła wodę w toalecie. Być może dobre maniery nie pozwolą temu komuś – kimkolwiek jest – wtargnąć do łazienki.
– Olivia? – dobiegł ją głos Feramo.
– Jedną chwileczkę! Jeszcze nie jestem gotowa! – krzyknęła wesoło w odpowiedzi. – Już.
Uśmiechnęła się, starając się, by wypadło to możliwie jak najbardziej naturalnie. Feramojednak spoglądał na nią chłodno.
– Cóż, jak widzę, odkryłaś mój sekret.
19
Feramo minął ją, zamknął drzwi do łazienki i obrócił się, stając twarzą do niej.
– Zawsze myszkujesz po cudzym domu bez pozwolenia gospodarza?
„Nie walcz ze strachem, ulegnij mu”, pomyślała. „Wykorzystaj przypływ adrenaliny, odeprzyj atak”.
– Przepraszam, zaprosiłeś mnie na kolację, nie wiadomo czemu wysłałeś po mnie mierzącą metr osiemdziesiąt boginię seksu, która porzuciła mnie samotną w cudzym mieszkaniu. Nie wolno mi było w tej sytuacji poszukać łazienki? – zarzuciła mu oskarżycielskim tonem.
Wsunął rękę pod marynarkę.
– Przypuszczam, że to należy do ciebie? – rzekł, wyciągając torebkę od Louisa Vuittona. Psiakrew. Zostawiła ją na podłodze, gdy w sekretnym pokoju robiła zdjęcia.
– Powiedziałeś mi, że jesteś Francuzem – ruszyła do ataku. – Strasznie się rozwodziłeś nad szczerością. A potem, do ciężkiej cholery, po prostu mnie okłamałeś! Żaden z ciebie Francuz, prawda?
Patrzył na nią pozbawionym wyrazu wzrokiem. Na jego twarzy malowała się lekko wyniosła złośliwość, jak u arystokraty.
– Masz rację – rzekł w końcu. – Nie powiedziałem ci prawdy.
Odwrócił się i odblokował zamek w drzwiach. Myślała, że zemdleje z ulgi.
– Chodźmy. Spóźnimy się na kolację – powiedział nieco już milszym tonem. – Potem o wszystkim porozmawiamy.
Otworzył drzwi, gestem zapraszając, by weszła do jego sypialni. Stało w niej wielkie łóżko. Poczuła, jak przeskakuje między nimi iskra gwałtownego pożądania. Olivia szybkim, zdecydowanym krokiem przemierzyła sypialnię – na krześle zauważyła jego koszulę, obok łóżka książki – i wyszła na korytarz. Pierre zamknął drzwi i stanął pomiędzy nią a windą, wskazując jej drogę w kierunku przeciwnym. Zdenerwowana zaczęła iść przed nim, mową ciała starając się dać mu do zrozumienia, że wręcz gotuje się z wściekłości. Szkoda, że nigdy nie brała lekcji aktorstwa. Uczyła się nurkowania, samoobrony, języków, udzielania pierwszej pomocy – przez całe swoje dorosłe życie zdobywając wykształcenie na własnym uniwersytecie życia. Nigdy jednak nawet przez moment nie pomyślała, jak przydatna może się okazać umiejętność gry aktorskiej.
Na drugim końcu korytarza znajdowały się kolejne drzwi. Pierre wyprzedził ją, byje otworzyć, co dało jej szansę na schowanie aparatu do torebki. Następnie pchnął drzwi i ukazały się schody.
– Na górę – rozkazał.
Chce ją zepchnąć z dachu? Obróciła się, by na niego spojrzeć, jednocześnie zastanawiając się gorączkowo, czy nie jest to najlepszy moment, by rzucić się do ucieczki. Ich spojrzenia spotkały się i spostrzegła, że on się z niej śmieje.
– Nie zjem cię. Idź na górę.
Była kompletnie skołowana. Wszystko co chwilę wyglądało inaczej. Teraz na przykład, gdy Pierre zaczął się uśmiechać, znowu poczuła się jak na randce. U szczytu schodów pchnął ciężkie drzwi przeciwpożarowe i do wnętrza wpadł powiew ciepłego powietrza. Gdy wyszli, owiał ich wiatr i ogłuszył potężny ryk. Znajdowali się na szczycie budynku, skąd rozciągała się zapierająca dech w piersiach panorama całego Los Angeles.
Hałas pochodził od stojącego na dachu helikoptera z włączonymi silnikami i obracającym się rotorem. Drzwi prowadzące do kabiny były otwarte.
– Kareta czeka – zawołał Feramo, przekrzykując huk silników.
Olivia jednocześnie bała się i aż drżała z podniecenia. Feramo stał z rozwianymi włosami i wyglądał, jakby pozował do zdjęcia przy włączonej maszynie do wytwarzania wiatru.
Pochyliwszy się nisko, Olivia ruszyła biegiem przez betonową płytę dachu. Niezgrabnie wdrapała się do wnętrza helikoptera, żałując skrycie, że włożyła sukienkę i niewygodne buty. Pilot odwrócił się i gestem wskazał na pasy i słuchawki. Pierre zajął miejsce obok niej i zatrzasnął drzwi. W tym samym momencie helikopter uniósł się w powietrze, oddalając się od malejących z każdą chwilą budynków w dole. Zmierzali w stronę oceanu.
Hałas uniemożliwiał jakąkolwiek rozmowę. Pierre nie patrzył na nią, spróbowała więc skupić się na widokach. Skoro ma to być ostatnia godzina jej życia, spędzi ją, napawając oczy czymś pięknym. Nad Zatoką Santa Monica zachodziło właśnie słońce, jak wielka pomarańczowa kula na bladym błękicie nieba, rzucająca czerwone refleksy na szklistą powierzchnię oceanu. Lecieli wzdłuż wybrzeża, w stronę Malibu, mijając ciemny zarys wzgórz. Widziała długą kreskę mola z maleńkimi restauracyjkami na końcu; obok, z tej wysokości przypominający foki, surfingowcy korzystali z ostatnich tego dnia fal.
Feramo nachylił się do przodu i wydał jakieś polecenie pilotowi. Helikopter skręcił ku otwartemu morzu. Olivii przypomniała się matka, strofująca ją jako czternastolatkę za nieodparty pociąg do przygód, niebezpiecznych chłopców i życia na krawędzi: „Wpakujesz się w końcu w kłopoty; nie masz pojęcia o świecie; wydaje ci się, że życie to tylko świetna zabawa. Niebezpieczeństwo dostrzeżesz, kiedy będzie już za późno”. Niestety, ostrzeżenia te padały jedynie w kontekście katolickich chłopców lub chłopców na motorach.
Słońce opadało za horyzont, dzieląc się na dwie półkule, przez co wyglądało jak ósemka. Jeszcze kilka sekund i znikło, a niebo zapłonęło czerwonopomarańczowym ogniem. Tu i ówdzie lecące samoloty kreśliły na nim śnieżnobiałe linie.
"Rozbuchana Wyobraźnia Olivii Joules" отзывы
Отзывы читателей о книге "Rozbuchana Wyobraźnia Olivii Joules". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Rozbuchana Wyobraźnia Olivii Joules" друзьям в соцсетях.