Podszedł i usiadł przy niej, podając jej butelkę z wodą mineralną.

– Dzięki – powiedziała, a gdy ich dłonie przelotnie się zetknęły, przeszył ją miły dreszczyk.

– De nada.

Twarz miał prawie zupełnie pozbawioną wyrazu, za to oczy ujmujące, szare i inteligentne.

– Spróbuj się tylko nie wyrzygać – doradził i wstał, kierując się do stoiska z gazetami.

„Skoncentruj się, Olivio”, upomniała się w myślach. „Skoncentruj się. Nie jesteś podróżującą z plecakiem studentką na rocznych wakacjach. Jesteś czołową zagraniczną dziennikarką i być może międzynarodowym szpiegiem mającym do spełnienia misję o znaczeniu globalnym”.

27

POPAYAN, BAY ISLANDS

Ujrzeli zbliżającą się wyspę Popayan i wkrótce zaczęli opadać ponad krystalicznie turkusowym morzem, zmierzając ku bielutkim koralowym plażom i zieleni. Niewielki samolot wylądował z przerażającym hukiem, przez chwilę kołował po niewyłożonym betonem pasie startowym, skręcił w prawo na chybotliwy drewniany mostek, zupełnie nie jak samolot, a dajmy na to zwykły rower, by wreszcie gwałtownie zatrzymać się obok zardzewiałej furgonetki i drewnianego napisu, który głosił: WITAMY NA POPAYAN, PRAWDZIWEJ WYSPIE ROBINSONA CRUSOE DANIELA DEFOE.

Okazało się, że drzwi samolotu nie chcą się otworzyć. Pilot szarpał je od zewnątrz, a od wewnątrz jakiś obszarpany turysta ze spokojną fascynacją wpatrywał się w klamkę, co chwilę szturchaj ąc j ą ostrożnie, j akby miał do czynienia z dżdżownicą. Wreszcie blondyn nie wytrzymał, wstał, odsunął obszarpańca, chwycił klamkę i naparł ramieniem na drzwi, które w końcu stanęły otworem.

– Dzięki, stary – mruknął tępo obdartus.

Ktoś zostawił na siedzeniu angielską gazetę i Olivia skwapliwie ją chwyciła. Kiedy ładowali się na pakę furgonetki, wdychała z rozkoszą powietrze i uszczęśliwiona rozglądała się wokół.


*

Fajnie się jechało na pace furgonetki w towarzystwie wędrujących z plecakami turystów. Przez jakiś czas podskakiwali na piaszczystej drodze, aż wyjechali na główną ulicę West Endu. Wyglądała jak skrzyżowanie westernu z głębokim Południem. Domy były drewniane, z werandami, na których stały huśtawki albo zniszczone, lecz chyba wygodne kanapy. Ulicą dreptała starsza dama z trwałą na siwych włosach, ubrana w żółtą koktajlową suknię, chroniąc się przed słońcem pod parasolką, a kilka kroków za nią kroczył niesamowicie przystojny czarnoskóry mężczyzna.

Olivia odwróciła się i ujrzała, że wpatruje się w nią blondyn.

– Gdzie się zatrzymasz? – spytał.

– W pensjonacie panny Ruthie.

– To już jesteś na miejscu – powiedział i nachylił się, by grzmotnąć pięścią w szoferkę. Zauważyła prężące mu się pod koszulą mięśnie. Wyskoczył, pomógł jej wysiąść, zdjął z paki jej torbę i po drewnianych schodach zaniósł na werandę. – Proszę bardzo – rzekł i wyciągnął rękę. – Morton C.

– Dzięki. Rachel.

– Będzie ci tu dobrze – rzucił przez ramię, wskakując na pakę. – Do zobaczenia w Wiadrze Krwi.

Gdy Olivia stukała w pomalowane na żółto drzwi, spadły pierwsze duże krople deszczu. Z domu dochodził ciepły zapach pieczonego ciasta. Drzwi się otworzyły i stanęła w nich malusieńka staruszka. Miała jasną skórę, skręcone w loki rudozłote włosy, a na sobie fartuch. Olivia nagle odniosła wrażenie, że trafiła do bajki i w środku spotka gromadkę krasnali w czerwonych czapeczkach.

– Czymże mogę pani służyć? – Starsza pani mówiła z silnym irlandzkim akcentem. Może opowieści o irlandzkich piratach były prawdziwe.

– Zastanawiałam się, czy nie znalazłaby pani dla mnie pokoju na kilka dni.

– Ależ jak najbardziej – powiedziała panna Ruthie. – Proszę wejść i rozgościć się. Zaraz podam śniadanie.

Olivia była niemal pewna, że lada moment wyskoczy skądś krasnal, by zaoferować jej pomoc w niesieniu walizki.

Kuchnia była cała w drewnie i – jak w latach pięćdziesiątych – pomalowana na żółto i jasnozielono. Olivia usiadła przy kuchennym stole i słuchając dudnienia deszczu o dach, myślała sobie, że o domowej atmosferze stanowi nie budynek, lecz zamieszkujący go ludzie. Była całkowicie pewna, że panna Ruthie nawet minimalistyczny apartament Feramo w Miami błyskawicznie przemieniłaby w chatkę Królewny Śnieżki lub mały domek na prerii.

Śniadanie składające się z odsmażanej fasolki i kukurydzianego chleba zjadła na talerzu z dwoma niebieskimi paskami, który przywodził jej na myśl dzieciństwo. Panna Ruthie poinformowała ją, że ma wolne dwa pokoje, obydwa z widokiem na morze. Jeden znajdował się na pierwszym piętrze, drugi natomiast – okazało się, że to apartament! – na najwyższym. Nocleg w pierwszym kosztował równowartość pięciu dolarów, w apartamencie piętnastu. Olivia zdecydowała się na apartament. Miał ukośny sufit, zadaszony balkon i rozciągał się z niego widok na trzy strony. Przypominał mały drewniany domek na końcu mola. Łóżko było żelazne, a ściany w łazience pokrywały tapety z powtarzającym się motywem „I love you I love you I love you”. Co najważniejsze, papier toaletowy zwinięty był wręcz idealnie.

Panna Ruthie przyniosła jej filiżankę rozpuszczalnej kawy i kawałek piernika.

– Później pójdzie pani nurkować, prawda? – spytała.

– Nie, od razu – odparła Olivia. – Jak tylko się rozpakuję.

– Niech pani idzie do Rika. On się panią zaopiekuje.

– Gdzie to jest?

Panna Ruthie tylko spojrzała na nią jak na kogoś niespełna rozumu.

Olivia wyniosła kawę i piernik na balkon, po czym z gazetą rozłożyła się na wypłowiałym kwiecistym leżaku. Na pierwszej stronie ujrzała tytuł: Powiązania Al-Kaidy z wybuchem w Algeciras. Zaczęła czytać, lecz jednostajny szum deszczu uderzającego o spokojne wody zatoki wkrótce ją uśpił.

28

Dwadzieścia metrów pod powierzchnią wody człowiek ma wrażenie, że śni albo znajduje się na innej planecie. Olivia, w czerwonym kostiumie i pełnym osprzęcie nurka, znajdowała się na krawędzi urwiska, pionowej skały opadającej trzysta metrów w otchłań. Wystarczyło się z niej rzucić i wywijając salta, opadać swobodnie. Płynęła za pomarańczową rybą najeżkokształtną. Była prześliczna, jaskrawopomarańczowa, w kształcie piłki i miała wielkie okrągłe oczy z ciemnorudymi rzęsami, zupełnie jak z kreskówki Disneya. Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się ławica niesamowitych niebieskich i zielonych rybek. Olivii towarzyszył Dwayne, szczupły dwudziestodwulatek o długich jak u hippisa włosach. Złączył kilka razy zaciśnięte pięści, przypominając jej, że ma sprawdzić powietrze. Podniosła do góry zawór. Byli pod wodą już od pięćdziesięciu minut, a jej wydawało się, że upłynęło dopiero pięć. Spojrzała w górę na skąpaną w słońcu powierzchnię morza. Zaszokowało ją, że jest tak daleko w dole; czuła się zupełnie bezpiecznie. Musiała tylko pamiętać, by nie wpaść w panikę i oddychać.

Niechętnie zaczęła się wznosić, podążając za chudą syl-wetkaDwayne'a z falującą leniwie grzywą długich włosów. Nie spieszyła się, krótkimi gwałtownymi seriami uwalniając gromadzące się w kamizelce powietrze. Wychynęła na powierzchnię i oszołomiona spojrzała na inny świat: jaskrawe słońce, błękitne niebo, ciągnący się wzdłuż zaskakująco bliskiego brzegu szereg wesołych drewnianych domków. Tam, pod wodą, wydawało jej się, że zanurzyła się w niezmierzoną otchłań, miliony kilometrów od cywilizacji, a teraz woda była tak płytka, że niemal mogła w niej stanąć.

Razem z Dwayne'em podpłynęli do pomostu przystani dla nurków Rika, gdzie pełni euforii po udanym nurkowaniu, przytrzymując się krawędzi drabinki, zdjęli maski. Rzucili na deski paski balastowe i odpiąwszy butle, czekali, aż ktoś podejdzie, by je od nich odebrać. Na ławkach przed szopą siedziało kilka osób, bez reszty pogrążonych w rozmowie. Nikt nawet nie zauważył, że się wynurzyli.

– Palanty! Co się dzieje? – zawołał do nich Dwayne. Wciągnął się na pomost i pomógł wdrapać się Olivii.

– Hej, Dwayne! – odkrzyknął ktoś z grupy. – Widziałeś tam na dole coś podejrzanego?

– Nie, stary. Było pięknie. Tylko błękitna woda.

Idąc po nagrzanych od słońca deskach pomostu, Olivia czuła, że trochę drżą jej kolana. Sporo czasu przesiedziała pod wodą. Dwayne płukał sprzęt w beczce ze świeżą wodą. Kiedy podeszła, podał jej butelkę zimnej wody.

– Zrobiłaś się blondynką – zauważył. Dotknęła dłonią włosów zesztywniałych od soli.

– Bardziej ci do twarzy, niż kiedy byłaś ruda.

– A miało zejść dopiero po sześciu umyciach – powiedziała, zanurzając swój sprzęt w beczce.

– Hej, Rik. Co jest? Stało się coś? – spytał Dwayne, gdy wraz z Olivia zbliżył się do grupki.

Rik, potężny Kanadyjczyk z wąsem, był starszy od pozostałych. Wyglądem przypominał wykładowcę z uniwersytetu.

– Nad Jaskinią Morgana ustawili boje – powiedział Rik, robiąc Olivii miejsce obok siebie. Sięgnął do lodówki i podał jej wodę sodową. – Frederic zszedł tam z klientami i w tunelu wychodzącym na drugą stronę spotkał grupę Arturo z łodzi Roatán. Arturo powiedział, że to on postawił boje, ale kiedy Frederic schodził, nie było ich. To musi być sprawka ferajny Feramo.

Słysząc nazwisko, Olivia zesztywniała, starała się jednak nie dać niczego po sobie poznać.

Do rozmowy włączył się kolejny chłopak:

– W sobotę ktoś postawił boję, chociaż na dole nikogo nie było. Arturo ją zobaczył i zszedł, żeby sprawdzić, ale nic nie znalazł. Jedyny sposób, żeby to się skończyło, to siedzieć przez cały dzień w łodzi i pilnować.

– Aha, może będziemy musieli tak zrobić, i to nie tylko z łodzią – powiedział Dwayne ponurym, ostrzegawczym tonem.

Grupka zaczęła się rozchodzić. Dwayne zaproponował, że odprowadzi ją do panny Ruthie.

– O czym oni rozmawiali? – spytała niewinnie.

– O facetach z hotelu na Pumpkin Hill. Mają tam ten luksusowy ekologiczny ośrodek dla nurków. Niektórzy gadają, że należy do naftowego szejka. Robią wszystko, żeby wysiudać inne ekipy nurków i przejąć wszystkie jaskinie i tunele dla swoich klientów. Jedno wielkie gówno.

– To jest podwodny hotel?

– No, niby tak, ale to jakaś bzdura. Trzyma tam tych wszystkich zawodowych nurków i spawaczy. I ma to pieprzone wielkie molo. Po co komuś takie molo na Popayan?

Olivia myślała gorączkowo.

– Spawacze? Mogą spawać pod wodą? A czego używa się w lampach lutowniczych?

– Acetylenu.

– To jest materiał wybuchowy?

– Owszem, jak zmieszasz z tlenem.

– Pod wodą także?

– Jasne. No, jesteśmy na miejscu. Przyjdziesz wieczorem do Wiadra Krwi?

– E, czy ja wiem? Dobra – odparła mało konkretnie. – Na razie.

Pobiegła do swojego pokoju i chwyciła gazetę, by poszukać w niej artykułu o zamachu bombowym w Algeciras, który zauważyła wcześniej. Do wybuchu doszło w kompleksie turystycznym i przypisywano go Al-Kaidzie.

„Wstępne dochodzenie sugeruje, że do konstrukcji bomby użyto acetylenu. Acetylen jest powszechnie dostępny i rutynowo wykorzystywany przez nurków do prac spawalniczych”.

Wiadro Krwi okazało się niesamowitym miejscem. Była to drewniana szopa z kamienną posadzką, barem z surowego drewna i bezzębnym barmanem. Przy barze siedziało trzech miejscowych, natomiast stoliki i ławy okupowali turyści.

Wśród podróżujących z plecakami turystów Olivia zawsze czuła się dobrze. Demonstrowanie seksualności, podobnie jak i finansowej wypłacalności traktowali co najmniej niechętnie. W równym stopniu nie tolerowali skąpych bluzeczek i minispódniczek jak garniturów od Marksa & Spencera czy woderów. Standardowym strojem były wyblakłe, zniszczone ubrania, może i dopasowane w czasie, gdy opuszczali Helsinki czy Sztokholm, ale po sześciu miesiącach nurkowania, żywienia się ryżem z groszkiem i dezynterii stawały się co najmniej o dwa numery za duże.

Kiedy weszła, Dwayne pomachał jej na powitanie i gestem zaprosił, by usiadła koło niego. Trzej miejscowi rechotali głośno. Spojrzała w ich stronę i zauważyła, że jeden opowiada jakąś anegdotę i stoi pochylony z wypiętym mocno tyłkiem.

Ekipa, którą poznała u Rika, przesunęła się nieco, robiąc jej miejsce na drewnianej ławce. Ktoś posługując się żargonem, opowiadał jakąś historię o nurkach i z tego, co się zorientowała, mowa w niej była o ludziach Feramo.

– I złapał któregoś w Diabelskie Szczęki, nie postawił boi i gościowi brakło powietrza.

Widząc wchodzącego do baru Mortona C, Olivia straciła panowanie nad sobą.

– Jezu. I co zrobił?

– Podłączył się do jakiegoś innego faceta…

Patrzyła, jak zbliża się do grupy w tyle baru i wita z pozostałymi w sposób, w jaki zwykle robią to członkowie gangów z południowego LA.

Morton C zauważył, że mu się przygląda, i podniósł swoją butelkę z piwem. Zrobił minę, która od biedy mogła uchodzić za uśmiech, ale wcale nie musiała.

– …aż w końcu udało mu się ściągnąć butlę i otworzyć zawór.