„Klucz do sukcesu tkwi w sposobie, w jaki podnosisz się z porażki”, powiedziała sobie. Do nurkowania zostały jej jeszcze dwie godziny. Dość, by dotrzeć na szczyt Pumpkin Hill i sprawdzić, co się tam naprawdę dzieje. Jakąś korzyść musi z tego wszystkiego wynieść.

Idąc za wskazaniami mapy, wyszła z wioski i podążyła ścieżką pełną rozwidleń i zakrętów. W każdym miejscu, w którym mogła się ewentualnie zgubić, zostawiała marchewkę, by łatwiej jej było trafić z powrotem. Przed nią Pumpkin Hill wyrastało z zarośli zupełnie jak trawiasty pagórek w południowej Anglii, a prowadząca ku niemu zygzakiem piaszczysta ścieżka biegła całkowicie nieosłonięta. Po prawej stronie zarośla porastały wąską dolinkę na zboczu wzgórza. Zbliżywszy się do niej, Olivia przykucnęła i przez lunetkę spojrzała na szczyt. Za drzewem dostrzegła jakiś ruch i poprawiła ostrość, by widzieć dokładniej. Ujrzała postać ubraną w moro, niosącą coś, co przypominało broń automatyczną. Tajemniczy osobnik najwyraźniej sprawdzał, co się wokół dzieje. Olivia błyskawicznie wyciągnęła swój miniaturowy aparat fotograficzny i zrobiła zdjęcie. „To oburzające!”, pomyślała. „Pumpkin Hill to przecież teren publiczny i ludzie mają pełne prawo się tu kręcić, nie narażając się na to, że ktoś będzie celował do nich z karabinów”. Olivia była całkowicie przeciwna wszelkiej broni zagłady, masowej, indywidualnej czy jakiejkolwiek innej.

Miejsce swojego chwilowego postoju oznaczyła marchewką, po czym zeszła z głównej ścieżki i skierowała się ku wąskiej, porośniętej lasem dolince po prawej stronie wzgórza. Maszerowała rozwścieczona, usuwając na bok gałęzie. Cały ten czas gorączkowo się zastanawiała, co też tak naprawdę szykuje Feramo pod płaszczykiem „ekologicznego ośrodka”. Nie miała cienia wątpliwości, że ma to coś wspólnego z acetylenem, a celem jest LA. Może na przykład szkoli podwodnych spawaczy do pracy w systemach chłodzących elektrowni, gdzie uwolnią gigantyczne bąble acetylenu i tlenu, po czym podpalą wszystko wodoodporną zapałką.

Drzewa i zarośla ciągnęły się niemal pod sam szczyt. Miejscami musiała pokonywać prawie że urwiska i z każdym krokiem przybywało jej zadrapań, a nawet drobnych ranek. Mimo to w miarę zbliżania się do celu jej entuzjazm rósł, póki drogi nie zagrodził jej trzymetrowy płot, zabezpieczony u góry ostrymi kolcami. Gdyby zboczyła w lewo, wyszłaby na wzgórze na oczach strażnika, wobec czego ruszyła w prawo i natknęła się na głęboki jar. Po jego drugiej stronie dostrzegła występ z rosnącym na nim drzewem, powyżej którego wspinaczka nie mogła być specjalnie trudna. Olivia oceniła sytuację. Gdyby jar nie był głęboki na trzydzieści metrów, bez wahania skoczyłaby na drugą stronę. Na miłość boską, przecież setki razy widziała, jak w disneyowskich kreskówkach jasnowłosi książęta w obcisłych getrach pokonywali podobne przeszkody.

Zanim zdążyła wszystko przemyśleć do końca, skoczyła i znalazła się po drugiej stronie, lądując w jakiejś niesamowicie oślizgłej mazi, która na dodatek odrażająco cuchnęła. Uratowała się przed upadkiem w głąb jaru, chwytając się pnia drzewa, również pokrytego śmierdzącym paskudztwem. Gdy odwróciła głowę, by przyjrzeć się dokładniej, w czym wylądowała, od razu wiedziała, że z mazią coś jest nie tak. Nie mogła wprost znieść wstrętnego odoru. Doświadczenie zdobyte w niezliczonych wychodkach Trzeciego Świata kazało jej wypuścić całe powietrze i nie oddychać, póki nie znajdzie się poza zasięgiem smrodu. Wdrapywała się najszybciej jak mogła, a kiedy płuca już jej nieomal rozsadzało, zdecydowała się wciągnąć na próbę odrobinę powietrza. Smrodu nie wyczuła, więc odrzuciła głowę do tyłu i odetchnęła pełną piersią, rozkoszując się krystalicznie czystą atmosferą Popayan. Natychmiast też zaczęła zdzierać z siebie ubranie.

W staniku i majtkach leżała na brzuchu, upaprane mazią dżinsy, buty i podkoszulek schowawszy na tyle daleko, by nie dochodził wydzielany przez nie odór. Znajdowała się poza zasięgiem wzroku strażników i mogła spokojnie obejrzeć sobie przez lunetkę ośrodek Pierre'a Feramo. Turkusowe wody koralowej laguny okalała idealnie biała plaża, na której pośród palm ustawione były drewniane leżaki z kremowymi poduszkami. Pośrodku widniał obudowany drewnem basen. W widocznej za nim krytej strzechą budowli mieściła się zapewne recepcja i restauracja. Nad laguną biegło drewniane molo, na końcu którego znajdował się bar, również ze słomianym zadaszeniem. Po obu jego stronach ciągnęły się dwa drewniane pomosty, każdy prowadzący do trzech krytych strzechą chat. Chaty miały drewniane werandy i drewniane schody, po których schodziło się wprost do wody. Na skraju plaży, pomiędzy palmami kryło się jeszcze sześć podobnych budowli.

„Mmm” – pomyślała sobie – może jednak powinnam tu mimo wszystko zajrzeć na kilka dni. Ciekawe, czy dostałabym jedną z tych chat nad wodą? A może przyjemniej by było na skraju plaży? Tylko co z moskitami?”

Wylegujący się na leżakach i siedzący przy barze goście wyglądali jak modele „Vogue”. Kilkoro pływało kajakami. Jakiś facet nurkował z fajką. Na skraju rafy dwie dziewczyny w sprzęcie do nurkowania próbowały swoich sił pod okiem instruktora. Na prawo znajdował się parking, gdzie stały ciężarówki, koparki, kompresor i zbiorniki. W głąb lądu biegła żwirowa droga. Jeszcze dalej potężne betonowe molo wrzynało się w morze aż do miejsca, gdzie woda z turkusowej robiła się granatowa. Olivia odłożyła lunetkę, żeby zrobić kilka zdjęć. Kiedy znowu przyłożyła ją do oczu, z jakiegoś powodu przestała cokolwiek przez nią widzieć.

– Patrzysz od złej strony.

Zaczęła krzyczeć, ale ktoś jedną ręką zatykał jej usta, a drugą wykręcał do tyłu ramię.

30

Udało jej się przekręcić i spojrzeć w szare oczy napastnika – jak się okazało, znajome i niegdyś przyprawiające ją o przyspieszone bicie serca.

– Boże, to ty – wymamrotała przez jego palce.

– Co ty wyczyniasz? – spytał Morton C z lekkim rozbawieniem, pozostającym jednak w pewnej sprzeczności z ręką wciąż zaciskającą jej usta.

– Puscaj – zażądała, starając się zachować maksimum godności, na jaką sytuacja jej zezwala.

Morton zwolnił uścisk, położył jednak ostrzegawczo palec na jej gardle.

– Bądź cicho. Co tu robisz?

– Zwiedzam.

– W bieliźnie?

– I opalam się.

– Jak się tu dostałaś?

– Przeskoczyłam.

– Przeskoczyłaś?

– Tak, i o mało nie spadłam. Cały występ jest w jakiejś mazi, tak samo zresztą jak moje ubrania.

– Gdzie są?

Pokazała mu. Ześliznął się po zboczu. Słyszała jakieś przyciszone odgłosy i szelesty. Zaczęła się odwracać.

– Powiedziałem, żebyś się nie ruszała. – Wychynął znad krawędzi. – To twoje? – spytał, pokazując trzymaną w ręce marchewkę.

Zmierzyła go wściekłym spojrzeniem.

– Przestań się dąsać. Złaź tu, na półkę, tylko powoli. Usiądź na tej skale.

Zrobiła, jak jej kazał, i zorientowała się, że cała dygocze. Morton C skrzyżował ramiona i ściągnął koszulę przez głowę.

– Włóż to – powiedział.

– Nie mam zamiaru wąchać twoich smrodów.

– Wkładaj. – Odsunął się nieco i stał, przyglądając się, jak nakłada jego koszulę. – Nie jesteś żadną dziennikarką, prawda? Co tu robisz?

– Już ci mówiłam. Chciałam zobaczyć Pumpkin Hill i wybrałam się tu na spacer, żeby sobie obejrzeć ten piękny ośrodek.

– Kompletnie ci odbiło?

– Niby dlaczego nie miałam sobie obejrzeć tego pięknego hotelu? A gdybym tak chciała spędzić tu parę dni?

– Trzeba było zapytać w pięknym biurze podróży w pięknej wiosce i gdyby mieli jakiś piękny pokój, na pewno by cię zawieźli na miejsce piękną łodzią.

– Może tak właśnie zrobię.

– I bardzo dobrze.

– A tak przy okazji, co ty tu robisz?

– Zawsze jesteś taka wredna?

– Pracujesz dla Feramo, tak?

– Teraz musisz jak najszybciej wrócić do wsi i to tak, żeby nikt cię nie zauważył, a jeśli jesteś dość mądra, nikomu nawet słówkiem nie piśniesz, że tu byłaś.

– To naprawdę wyjątkowo obrzydliwe kręcić się jak gdyby nigdy nic między nurkami, udawać, że się jest jednym z nich, a potem donosić na nich temu wstrętnemu, przerażającemu akolicie jak jakaś ostatnia skarżypyta.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Coś z tego paskudztwa zostało ci na skórze?

– Tylko na rękach, ale wytarłam je.

Ujął jej dłonie, przytrzymał jakieś pół metra od swojej twarzy i obwąchał.

– W porządku – powiedział. – Teraz zmykaj. Zobaczymy się, jak wrócisz z nurkowania.

„Możesz sobie tylko pomarzyć, ty dwulicowy draniu”, pomyślała rozwścieczona, siedząc w krzakach, skąd przez lunetkę przyglądała się, jak na szczycie wzgórza Morton C w najlepszej komitywie pali ze strażnikiem papierosy. „Pójdę ponurkować, ale po raz ostatni, a potem jadę prosto do ambasady, powiem im wszystko, co widziałam, i wracam do domu”.

Kiedy o jedenastej Olivia przyszła na molo, wokół rozklekotanego telewizora w budzie Rika zgromadziła się mała grupka i oglądała wiadomości.

„Jest mała, jest zielona i powszechnie dostępna, ale zdolna wytruć cały świat: fasolka rycynowa!

Eksperci są przekonani, że ta powszechnie uprawiana odmiana fasoli może być źródłem wtorkowego ataku trucicieli na pasażerski statek Coyoba, który już zdążył pochłonąć dwieście sześćdziesiąt trzy ofiary wśród turystów. Atak, prawdopodobnie będący dziełem siatki Al-Kaidy, nastąpił za pomocą trującej rycyny, umieszczonej w solniczkach w jadalni statku”.

Na ekranie pojawił się naukowiec w białym fartuchu.

„Rycyna była substancją wykorzystaną w tak zwanym «parasolowym ataku«na Waterloo Bridge w Londynie w 1978 roku. Bułgarski dysydencki pisarz, Georgi Markov, został zamordowany przez grudkę wypełnioną rycyną, którą wystrzelono z parasola. Problem z rycyną – substancją niezwykle toksyczną dla ludzi – polega na tym, że materiał, z którego się ją otrzymuje, fasolka rycynowa, jest powszechnie uprawiany na całym świecie, truciznę zaś produkować można w wielu postaciach – proszku, jak w przypadku ostatniego ataku, albo w postaci krystalicznej, ciekłej, a nawet żelu.

– O'Reilly mówi, że oni to właśnie hodują na wzgórzu – powiedział Rik. – Uważa, że to mu wytruło kozy.

„Kuuurwa”, pomyślała Olivia, wąchając sobie skórę.

– Idę popływać! – krzyknęła wesoło. – Jest strasznie gorąco!

Pobiegła na koniec mola, ściągnęła szorty i skoczyła do wody. Kiedy nurkując głęboko, szorowała sobie skórę na całym ciele, jej wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach: „Rycyna, krem do twarzy, może Feramo zamierzał dodać do Devorée Crème de Phylgie trującego żelu? Potem kupowaliby go wszyscy znani klienci Michaela Monteroso i Feramo powolutku wytrułby połowę Hollywood, zanim ktokolwiek zacząłby coś podejrzewać”.

Gdy Olivia wracała do brzegu, na końcu mola czekał Rik ze sprzętem do nurkowania.

– Co powiesz na tunel? – spytał, błyskając w uśmiechu białymi zębami.

– Eee… – Olivia umierała ze strachu na samą myśl o nurkowaniu w tunelach i wrakach. Dopóki wszystko było widać, dopóki człowiek oddychał i nie wpadał pod wodą w panikę, wszystko było dobrze. Ale jeśli tam w dole gdzieś się utknie, wtedy sprawy zaczynają się komplikować.

– Wolałabym raczej ponurkować jeszcze raz przy ścianie.

– Trudno, ja schodzę w tunele, a Dwayne'a nie ma. Więc jeśli chcesz dziś ponurkować, zostają ci tunele.

Olivia n i e znosiła, kiedy coś jej się w ten sposób narzucało.

– Dobra – zgodziła się wesoło. – Po prostu jeszcze trochę sobie popływam.

– OK, OK. Nie pójdziemy do żadnych jaskiń ani tuneli. Ale mógłbym ci pokazać jedną fajną szczelinę.

Starała się odpędzić niemiłą wizję, jaką przywołała ta propozycja.

31

Ledwo się zanurzyli, Rik z normalnego faceta przeistoczył się w technoświra złośliwca. Należał do tego samego gatunku, co facet ze sklepu z wyposażeniem dla szpiegów, który przyszedł sprawdzić jej pokój w Standard Hotel. Należeli też do niego eksperci-złośliwcy od komputerów, którzy z kąśliwym uśmieszkiem grzebali człowiekowi w komputerze, jako przynależni do cudownego świata, o którym zwykły śmiertelnik może tylko marzyć. Posługując się sobie tylko zrozumiałym żargonem, przy okazji jak trzyletnim dzieciom podsuwali człowiekowi do skosztowania nędzne próbki prawdziwych rarytasów, by później z koleżkami swojego pokroju naśmiewać się z naszego dziecinnego podziwu. Mimo iż znajdowali się prawie trzydzieści metrów pod wodą, w maskach na twarzach i z automatami w ustach, Rikowi jakoś udawało się przybrać złośliwą i pełną pogardliwej wyższości pozę znawcy i wielkiego eksperta.

Olivia podążała za nim szczeliną i kiedy w końcu zorientowała się, że szczelina jest w rzeczywistości tunelem, na dodatek zwężającym się na zakręcie, wpadła w taką panikę, że wypluła automat. Na kilka sekund zapomniała o złotej zasadzie i kompletnie się pogubiła. A jeżeli Rik także jest jednym z ludzi Feramo i chce ją zabić albo, co gorsza, zaprowadzić do Alfonso, który podda ją damskiemu obrzezaniu? A jeśli wpadnie w pułapkę zastawioną przez ośmiornicę? Albo gigantyczna kałamamica oplecie ją swoimi uzbrojonymi w przyssawki mackami i… „Uspokój się, uspokój, oddychaj, oddychaj”. Przywołała się do porządku, wypuszczając powolutku powietrze i przypominając sobie, co należy zrobić: pochylić się w prawo, przesunąć dłonią w dół po udzie, gdzie na pewno będzie zwisał automat – i zwisał rzeczywiście.