– Sama chciałabym to wiedzieć. Porwał mnie Alfonso.
– To wiem. Ale co robisz na Popayan? Dla kogo pracujesz?
– Już ci mówiłam. Jestem dziennikarką, wolnym strzelcem.
– Daruj sobie. Dziennikarka pisząca o modzie, która…
– Ja n i e piszę o modzie.
– O perfumach, nieważne. Na dodatek jesteś też lingwistką?
– W naszym kraju – powiedziała, podnosząc się z oburzeniem – mamy świadomość, jak ważna jest znajomość języków obcych. Zdajemy sobie sprawę, że na świecie żyją również inne narody. I lubimy się z nimi porozumiewać, a nie tylko się na nich wydzierać.
– A cóż to za języki? Jazgotanie? Bełkot? Pierdoły? Język miłości?
Wbrew sobie zaczęła się śmiać.
– Dajże spokój, przestań wymachiwać tą spluwą. Nie wydaje mi się, żeby twój szef szczególnie się ucieszył, kiedy się dowie, że wpychałeś mi do gardła pistolet.
– To akurat najmniejsze z twoich zmartwień.
– Nie mówię o sobie. Co robiłeś w tamtym tunelu?
– Jakim tunelu?
– Och, nie udawaj głupiego. Dlaczego zabiłeś Dwayne'a? Co ci zrobił taki Bogu ducha winien hippis… jak mogłeś?
Spojrzał na nią groźnie.
– Czemu się włóczysz za Feramo?
– A ty? Czemu włóczysz się za mną? Nie najlepiej ci idzie zacieranie śladów. Ta sztuczna broda i wąsy, jakie nosiłeś w Standard! W życiu nie widziałam niczego bardziej obrzydliwego. A skoro chciałeś mi podrzucić do pokoju w Tegucigalpa opakowanie koki, nie powinieneś był pięć minut wcześniej robić do mnie słodkich oczu, po czym zniknąć i po chwili wrócić.
– Zamkniesz się w końcu? Pytałem cię, czemu się włóczysz za Feramo?
– Czyżbyś był zazdrosny?
Parsknął krótkim, pogardliwym śmiechem.
– Zazdrosny? O ciebie?
– Och, najmocniej przepraszam, zapominam się. Po prostu przyszło mi do głowy, że mnie całowałeś, bo ci się podobałam. Zapomniałam, jaki z ciebie dwulicowy, cyniczny, działający na sto frontów drań.
– Musisz wyjechać. Jestem tu, żeby cię ostrzec. To dla ciebie zdecydowanie zbyt głębokie wody.
Popatrzyła na niego.
– Mam nadzieję, że mi wybaczysz, jeśli powiem, że przyganiał kocioł garnkowi.
Potrząsnął głową.
– Tak jak myślałem, w opowiadaniu pierdoł jesteś nadzwyczaj biegła. Posłuchaj. Miła z ciebie angielska dziewczyna. Nie mieszaj się w sprawy, o których nie masz pojęcia. Zabieraj się stąd, i to szybko.
– Niby jak?
– Oliviaaaaa!
Obróciła się, by spojrzeć za siebie. Z płycizny, gdzie woda sięgała mu najwyżej do pasa, wydzierał się do niej Feramo.
– Zaczekaj na mnie! – krzyknął. – Już do ciebie płynę.
Spojrzała na Mortona C, ale zostały po nim tylko bąbelki na powierzchni wody.
Feramo podpłynął do niej z precyzją rekina, tnąc powierzchnię wody potężnymi uderzeniami ramion, i bez trudu wskoczył na tratwę. Był opalony i zbudowany jak młody bóg – gładka oliwkowa skóra i doskonałe rysy wyglądały bosko na tle błękitnej wody. „O mój Boże, prawdziwy urodzaj na facetów”, pomyślała. Żałowała, że Morton umknął; mogłaby mieć ich obu na tratwie – jeden ciemny, drugi jasny, obaj niezwykle przystojni – i wybrać sobie ładniejszego.
– Olivio, wyglądasz cudownie – rzekł z przekonaniem Feramo. – Po prostu cudownie.
Najwyraźniej i jej służyło błękitne tło wody.
– Wezwę łódź, niech nam przywiozą ręczniki – powiedział i z kieszonki wyciągnął wodoodporny biper. Nie minęła, gdy podpłynęła do nich motorówka. Wysmukły młody Hiszpan w kąpielówkach zgasił silnik, podał im puszyste ręczniki i pomógł Olivii wejść na pokład.
– To wszystko, Jesus, dziękuję – rzekł Feramo, ujmując ster.
Jesus bez chwili wahania przeszedł na tył łodzi i wyprostowany zrobił krok do przodu, jak gdyby miał zamiar przejść się po powierzchni wody.
Feramo obejrzał się, by sprawdzić, czy Olivia siedzi bezpiecznie, i łagodnie poprowadził łódź szerokim łukiem przez zatokę, kierując się za cypel.
– Wybacz, że zostawiłem cię samą na cały dzień – powiedział.
– Och, nie przejmuj się. Ja także wstałam raczej późno. Miałeś kaca?
Mówiąc to, starała się wyczuć, w jakim jest nastroju, rozglądając się za czymkolwiek, co pomogłoby jej się od niego uwolnić.
– Nie, to nie był kac – warknął. – Czułem się jak zatruty. Żołądek mi się wywracał, a głowa tak mnie bolała, jakby ktoś ściskał mi czaszkę metalową obręczą.
– Oj, Pierre. Lekarze nazywają to kacem.
– Nie bądź śmieszna. To niemożliwe.
– Dlaczego?
– Gdyby to był kac – powiedział z godnością – nikt, kto choć raz w życiu tego doświadczył, nie tknąłby więcej alkoholu.
Odwróciła się, by ukryć uśmiech. Czuła się jak żona, której mąż uparcie twierdzi, że wie, dokąd zmierza, chociaż idzie w zupełnie przeciwnym kierunku. Poczuła się nieco pewniej. Był po prostu zwykłym facetem. Miała teraz dwie opcje. Albo skoncentruje się i spróbuje wydobyć od niego jak najwięcej informacji, albo zrobi wszystko, by się stąd wydostać. Proste zasady psychologii mówiły, że im więcej będzie wiedziała, tym trudniej będzie jej się uwolnić.
– Muszę wyjechać – oznajmiła.
– To niemożliwe – odparł, nie odrywając wzroku od horyzontu.
– Przestań, przestań – powiedziała z nutą histerii w głosie. – Muszę wyjechać.
Nagle dotarło do niej, jak powinna postąpić. Rozpłacze się. W normalnych okolicznościach nawet do głowy by jej nie przyszło, że mogłaby upaść tak nisko, ale: a) sytuacja w niczym nie przypominała normalnej, b) nie miała ochoty umierać i c) czuła, że jedyne, z czym Feramo nie będzie umiał sobie poradzić, to zalewająca się łzami kobieta.
Wróciła myślą do swojej nieudanej historii o ataku szarańczy na Sudan, kiedy to w zastępstwie postanowiła napisać poruszający artykuł o zdychających z głodu zwierzętach. Jakiś urzędas z sudańskiego Ministerstwa Informacji bez ogródek odmówił jej wstępu na teren zoo, aż nagle rozpłakała się z frustracji, co widząc, decydent poddał się na całej linii, otworzył przed nią na oścież bramy ogrodu i oprowadził po całym terenie, jakby robił urodzinowy prezent trzyletniej dziewczynce. Wtedy jednak stało się to przypadkiem. Zawsze trzymała się zasady, by nie osiągać celu poprzez łzy, a gdyby kiedykolwiek się zdarzyło, że zbierać jej się będzie na płacz, skryć się z nim w toalecie, zanim ktoś zauważy. Niestety, w zoo w Chartumie nie było damskiej toalety.
Teraz jednak postanowiła z zimną krwią posłużyć się tą jakże potężną bronią, jaką są niewieście łzy. Gra toczyła się o życie lub śmierć, o globalnym bezpieczeństwie nie wspominając. Lecz czy cel powinien uświęcać środki? Jeżeli raz złamie się zasadę, nigdy nie wiadomo, jak daleko można się posunąć. W jednej chwili będzie płakać, by manipulować mężczyzną, w następnej weźmie się do mordowania hippisów.
„A tam, pieprzyć to”, pomyślała i wybuchła płaczem.
Pierre Feramo spojrzał na nią przerażony. Szlochała i zawodziła. Zatrzymał silnik. Zaczęła płakać jeszcze głośniej. Skulił się i rozejrzał nerwowo na boki, jakby oczekując ratunku przed nadciągającym atakiem sterowanych laserem scudów.
– Olivio, Olivio, przestań, proszę. Błagam cię, nie płacz.
– Więc pozwól mi wrócić do domu – wykrztusiła poprzez łzy. – POZWÓL MI WRÓCIĆ DO DOMU.
Prawdę powiedziawszy, całkiem jej się to spodobało. Ciekawe, czy zaproponuje jej rolę w Granicach Arizony u boku Kimberley i Demi.
– Olivio… – zaczął i umilkł, spoglądając na nią bezradnie. Najwyraźniej nie posiadł umiejętności przynoszenia komuś ukojenia.
– Już nie mogę. To nie do zniesienia. Nie potrafię żyć w pułapce. – Później, w przypływie twórczej weny, dodała: – Muszę być wolna jak sokół. – Popatrzyła na niego spod rzęs, by sprawdzić, jakie zrobiła na nim wrażenie. – Błagam, Pierre, pozwól mi odejść. Zwróć mi wolność.
Wyraźnie był zdenerwowany. Nozdrza mu falowały, kąciki ust opadły. Bardziej niż kiedykolwiek przypominał jej Osamę Bin Ladena.
– Dokąd chcesz odejść? – spytał. – Nie odpowiada ci moja gościnność? Nie jest ci u nas wygodnie?
Wyczuła w jego głosie groźbę – był wyraźnie urażony i nerwy miał napięte jak postronki.
– Muszę przyjść do ciebie z własnej woli – rzekła, spuszczając nieco z tonu i przysuwając się bliżej do niego. – To musi być moja decyzja, mój wybór. – Znowu się rozpłakała, tym razem naprawdę. – Nie czuję się tu bezpieczna, Pierre. Jestem zmęczona, wydarzyło się tyle niesamowitych rzeczy: statek wyleciał w powietrze, ktoś odgryzł Dwayne'owi głowę – po prostu się boję. Muszę wracać do domu.
– Nie możesz teraz nigdzie podróżować. Świat stał się niebezpieczny. Musisz zostać tutaj, saqr, gdzie nic ci nie grozi, póki cię nie wyszkolę, żebyś zawsze wracała.
– Jeżeli chcesz, żebym wróciła, musisz pozwolić mi odejść. Muszę być wolna, wzbić się w przestworza jak orzeł – powiedziała, martwiąc się jednocześnie, czy odrobinę nie przesadziła.
– Dobrze, saqr, niech ci będzie. Wypuszczę cię i raz jeszcze poddam próbie. Ale musisz odejść jak najszybciej. Jeszcze dzisiaj.
Feramo osobiście odwiózł ją białą motorówką na Roatán. Gdy wciąż jeszcze znajdowali się na morzu, wyłączył silnik, by się pożegnać.
– Bardzo było mi miło gościć cię, Olivio – powiedział, czule dotykając jej policzka. – Za kilka dni sam wyjeżdżam do Sudanu. Zadzwonię do ciebie, kiedy będziesz w Londynie, i umówimy się, gdzie do mnie dołączysz, by poznać w pełni życie Beduinów.
Olivia bez słowa kiwnęła głową. Numer telefonu, który mu podała, był nieprawdziwy.
– I wtedy, saąr, zrozumiesz mnie lepiej. I nigdy już nie będziesz chciała odejść. – Spojrzał na nią płonącym wzrokiem szaleńca. Pomyślała, że spróbuje ją pocałować, zrobił jednak coś znacznie dziwniejszego. Ujął jej palec wskazujący, wsunął go sobie do ust i zaczął s s a ć z obsesyjną żarłocznością, jak umierający z głodu prosiaczek, który dorwał się do smoczka.
30
Gdy lecący z Roatán do Miami samolot wzniósł się w powietrze, Olivia wciąż jeszcze nie mogła do końca uwierzyć, że wszystko to przytrafiło jej się naprawdę, podobnie jak w to, że udało jej się ujść cało. Miała wrażenie, że atakował ją dziki zwierz albo włamywacz, który nagle, bez żadnego wyraźnego powodu zostawił ją w spokoju. Nie czuła się z tym najlepiej. Próbowała przekonać samą siebie, że to wyłącznie jej zasługa, a raczej fenomenalnego psychologicznego podejścia do Feramo, dzięki któremu odzyskała wolność. W głębi serca wiedziała, że tak nie jest. Miała po prostu szczęście, a szczęście w każdej chwili może się odwrócić.
Pewna była natomiast jednego – to było ostrzeżenie i nauczka. Zanadto zbliżyła się do płomienia i szczęśliwie udało jej się w porę umknąć, z powierzchownymi zaledwie oparzeniami. Nadeszła pora, by wracać do domu i zaszyć się w nim bezpiecznie.
Im bardziej oddalała się od Hondurasu, tym bardziej jej pewność siebie wzrastała. „Sokół, niech cię świnia powącha”, myślała sobie, wsiadając do samolotu z Miami do Londynu. „Uciekłam z paszczy śmierci i to tylko dzięki własnej wybitnej znajomości psychologii”. Gdy samolot zaczął podchodzić do lądowania nad Sussex, ogarnęła ją ckliwa ulga. Patrzyła w dół na falujące zielone wzgórza, wilgotnąziemię, kasztanowce, krowy, pokryte liszajami starości kościoły i grzbietem dłoni otarła z policzka łzę, mówiąc sobie, że wreszcie jest bezpieczna.
Kiedy jednak przeszła kontrolę paszportową i ujrzała uzbrojonych żołnierzy, uświadomiła sobie, że człowiek nigdy nie jest bezpieczny. Wokół odbiorników telewizyjnych tłoczyli się ludzie – kilka godzin wcześniej został ogłoszony kolejny alarm terrorystyczny. Londyńskie metro było zamknięte.
Weszła do komory celnej, skąd wychodziło się już do hali przylotów, i przez otwarte drzwi zobaczyła podekscytowane twarze czekających ludzi. Poczuła przypływ irracjonalnej nadziei, że może i na nią ktoś tam czeka, na jej widok uśmiechnie się szeroko, podbiegnie, by wziąć od niej bagaż i zawieźć ją do domu. Może przynajmniej będzie ktoś z tabliczką z napisem: „Olivia Jewels”, a pod spodem nazwą przedsiębiorstwa taksówkowego. „Weźże się w garść”, skarciła się w duchu. „Przecież wcale nie chcesz wracać do domu, żeby gotować komuś obiad w Worksop”.
Lecz okazało się, że wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu ktoś jednak na nią czekał. Została wywleczona z komory celnej, przeszukana do gołej skóry, skuta w kajdanki i zaprowadzona na przesłuchanie do terminalu czwartego.
Dwie godziny później wciąż jeszcze tam się znajdowała. Na stoliku przed niąleżało rozłożone całe jej szpiegowskie wyposażenie: lunetka, szpiegowski pierścionek, miniaturowy aparat fotograficzny, wykrywacz pluskiew, rozpylacz pieprzu. Laptop został zabrany do dokładnego zbadania. Miała wrażenie, że opowiedziała im wszystko chyba ze trzysta razy: „Jestem działającą na własną rękę dziennikarką. Pracuję dla czasopisma»Elan«i od czasu do czasu dla»Sunday Timesa«. Pojechałam do Hondurasu, by zbierać materiały do artykułu na temat nurkowania, za małe pieniądze”.
"Rozbuchana Wyobraźnia Olivii Joules" отзывы
Отзывы читателей о книге "Rozbuchana Wyobraźnia Olivii Joules". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Rozbuchana Wyobraźnia Olivii Joules" друзьям в соцсетях.