– Chryste – jęknął Scott Rich. – Muszę uważać, żeby tam nie jechać jako hydraulik.

– Stąd w niektórych krajach arabskich ta obsesja na punkcie czystości – czarczafy, burki, obrzezanie łechtaczki. Na kobietę patrzy się wyłącznie z erotycznego punktu widzenia: jeśli jest twoja, trzeba jej strzec, jeśli należy do innego, zdobyć.

– No dobrze, skoro więc w oczach Feramo Olivia tak czy owak jest nienasyconą bestią seksu, dlaczego nie może do niego zadzwonić? – spytał Scott Rich. – Ale jeszcze jedno, jak islam się zapatruje na seks pozamałżeński?

Olivia popatrzyła na niego, myśląc: „Sam mogłeś się wysilić, żeby co nieco się na ten temat dowiedzieć”.

– Cóż, to jest interesujące – rzekł Widgett. – Zwłaszcza w przypadku Feramo i jego beduińskiego romantyzmu – pragnie porwać ją na konia i gnać z nią przez pustynię w stronę zachodzącego słońca. Beduiński etos jest wcześniejszy od islamu. Ma zasadnicze znaczenie dla psychiki. Jeśli się weźmie Arabskie noce, bez trudu da się zauważyć, że ten sposób myślenia, mentalność pustynnego Beduina – nomady jest ważniejsza od moralności. Gdy seksualna zdobycz bohatera jest skutkiem jego odwagi, sprytu lub zwykłego szczęścia, traktuje się ją nie jako niemoralną, lecz bohaterską.

– No właśnie. Musi więc złamać moją wolę i pokonać mnie – powiedziała Olivia. – Nie będzie się czuł jak bohater, jeśli sama do niego zadzwonię i podam mu numer lotu.

Scott Rich podał jej słuchawkę.

– Dzwoń.

– To znaczy, że cała ta dyskusja była w zasadzie bezprzedmiotowa?

– Zadzwoń do niego. Nie wspominaj nic o przyjeździe ani o sokołach. Po prostu powiedz mu, że szczęśliwie dotarłaś do domu, i podziękuj za wyśmienite wino i darmowy pobyt w jego hotelu.

– Hmm – powiedział tylko Widgett, przyglądając się Scottowi swymi zimnymi niebieskimi oczami i spokojnie przeżuwając tost.

– On do niej nie zadzwoni – upierał się Scott Rich. – Nie zaprosi jej do Sudanu, zresztą ona wcale nie ma po co tam jechać. To idiotyczne. Muszę się tylko dowiedzieć, gdzie on jest. Dzwoń – powtórzył, trzymając słuchawkę w wyciągniętej ręce.

– Dobrze – powiedziała ze słodyczą Olivia. – Wystarczy, że wybiorę numer?

– Nie, ja to zrobię – burknął ponuro, po czym odwrócił się do swoich ekranów i klawiatur, rzuciwszy jeszcze przez ramię szybkie, niepewne spojrzenie. Po chwili już tkwił z technikiem w tylko im znanym elektronicznym świecie. Obaj coś naciskali, sprawdzali i spoglądali na siebie porozumiewawczo. Scott Rich, przy całym swoim pozornym opanowaniu i zewnętrznym chłodzie, w gruncie rzeczy niewiele różnił się od niechlujnych technomaniaków. Spróbowała wyobrazić go sobie z obwisłym bandziochem w wielkim żółtym T-shircie z jakimś kretyńskim napisem, kiedy z kumplami popija piwo z beczki.

Obrócił się na swoim krześle.

– Gotowa?

– Jasne – powiedziała radośnie, przykładając słuchawkę do ucha. – Tylko powiedz, kiedy.

Guziczki zostały powciskane. Zadzwonił telefon. Olivia poczuła, jak strach chwytają za gardło.

– Słucham? – spytała załamującym się głosem.

– Dzień dobry. – Kobiecy głos. – Nazywam się Berneen Neerkin. Dzwonię z MCI Worldcom. Korzystając z okazji, chcemy panią zapoznać z naszym nowym pakietem czasu antenowego…

Telesprzedawcy! Olivia starała się zapanować nad miną. Nieomylnemu technobogowi Scottowi Richowi pomyliły się kabelki. Zauważyła wyraz jego twarzy i poczuła, jak w jej gardle narasta śmiech. Spróbowała pomyśleć o czymś poważnym, jak śmierć albo fatalna nowa fryzura, na próżno jednak. Zaczęła się trząść i nie umiała sobie przypomnieć, jak jej twarz powinna wyglądać normalnie.

Scott Rich zerwał się na nogi. Spojrzał na nią bardzo poważnie, jak nauczyciel na niesforną uczennicę. To tylko rozśmieszyło ją jeszcze bardziej. Pokręcił głową i wrócił do swojego komputera.

– Muszę napić się wody – wykrztusiła Olivia i czerwona na twarzy jak burak wybiegła na korytarz, gdzie trzęsąc się ze śmiechu, musiała oprzeć się o ścianę, by otrzeć łzy z oczu. Gdy szła do łazienki, komizm sytuacji wciąż nie przestawał jej śmieszyć. Dopiero kiedy spryskała sobie twarz wodą i posiedziała w łazience kilka minut, mogła powiedzieć, że udało jej się zapanować nad ostatnimi atakami śmiechu, zbierającymi jej się w gardle. Mimo to wciąż nie była pewna, czyjej zwycięstwo jest całkowite.

Gdy wracała korytarzem, z sali techniczno-operacyjnej dobiegły ją podniesione głosy.

– Przecież nie możemy zamknąć całej Kalifornii. Mamy C4, mamy rycynę, możliwe powiązania z firmami płetwonurków. Dokąd nas to prowadzi? Kalifornia jest trzy razy większa niż ten wasz mały, ciemny, nieoświecony kraik.

– Dobrze już, dobrze – rozległ się głos Widgetta.

– Gdzie mamy zacząć? W południowej Kalifornii są główne porty morskie, w Bay Area, Ventura, Los Angeles i San Diego. Są cztery elektrownie atomowe i pod każdym większym miastem tysiące mil szerokośrednicowych tuneli wodnych, kanalizacyjnych i melioracyjnych. Mamy akwedukty, mosty, zbiorniki, tamy i bazy wojskowe. Co, według ciebie, powinniśmy zrobić? Ewakuować cały stan? To jak szukanie igły w stogu siana. Naszą jedyną szansą jest rozwalić tę komórkę Takfiri i dowiedzieć się, co zamierzają. Najlepiej od razu.

– Posłuchaj, młodzieńcze, jeżeli rozwalisz komórkę, istnieje niebezpieczeństwo, że plan albo urządzenie – cokolwiek by to było- jest już gotowe i na miejscu. Zorientują się, że już po nich, i odpalą wcześniej. Przeczucie mi mówi, że i tak niczego z nich nie wyciśniesz, ponieważ nikt nie zna całego planu. Jedyną osobą, która może wiedzieć coś więcej, jest Feramo i dlatego pryśnie z Hondurasu, jak tylko wyczuje najmniejsze zagrożenie. Na twoim miejscu kazałbym ludziom natychmiast zakończyć wszystkie podwodne prace konserwatorskie i remontowe i wysłać ekipy, żeby sprawdzali pracowników, szkoły dla nurków, wszystko, co budzi jakiekolwiek podejrzenia.

– Zdajesz sobie sprawę ze skali takiej operacji? Musimy tylko znaleźć Feramo. Gdy go znajdziemy, zajrzymy do tego jego cholernego laptopa. Olivia nie jest nam do tego potrzebna.

– Posłuchaj, Rich, jeżeli istnieje możliwość wykrycia, do czego ten drań zmierza, bez wydawania trzydziestu milionów dolarów i obracania całego wschodniego Sudanu w perzynę, przy pomocy jednej tylko dziewczyny, uważam, że powinniśmy zaryzykować.

Nikt nie słyszał, jak Olivia wślizgnęła się do pokoju.

– Proszę pana, ona jest cywilem. To nieetyczne.

– Jest agentką i chętnie się tego podejmie. Cholernie bystra ta mała. Jak to się skończy, biorę ją do pracy w Służbach, jeżeli…

– Jeżeli jeszcze będzie żyła?

Olivia kaszlnęła dyskretnie. Cztery pary oczu obróciły się, by na niąspojrzeć. Niemal w tej samej chwili zadzwonił telefon.

– Jezu! Jezu! – Technik Dodd jak opętany zaczął miotać się w panice, usiłując znaleźć odpowiednie przyciski. – To on. To Feramo.

45

Scott Rich kucnął przed nią, podsłuchując rozmowę przez słuchawki. Spokojnie, dodając jèj otuchy, wpatrywał się w nią jak wtedy w tunelu, po czym skinął, że może zaczynać.

– Halo?

– Olivia?

– Tak, to ja – powiedziała.

Przy konsoli Scott Rich i technik działali gorączkowo, starając się namierzyć rozmowę. Olivia zamknęła oczy i odwróciła się razem z krzesłem, by znaleźć się do nich plecami. Musi rozmawiać z Feramo tak jak zawsze, inaczej nic z tego nie wyjdzie.

– Gdzie jesteś? – spytała, by zaoszczędzić im kłopotu. – Wciąż jeszcze na wyspie?

– Nie, nie. Jestem w drodze do Sudanu.

Olivia zamrugała zaskoczona. Czemu mówił jej to przez telefon? Czyżby był aż takim idiotą? Powróciły dawne wątpliwości. Może on jednak wcale nie jest żadnym terrorystą.

– Nie możemy długo rozmawiać, bo mój samolot wkrótce odlatuje.

– Do Chartumu?

– Nie, do Kairu.

– Fantastycznie. Będziesz podziwiał piramidy?

– Nie będę miał czasu. Odwiedzę tylko kilku wspólników i zaraz lecę do Port Sudan. Olivio, przyjedziesz tu do mnie, tak jak się umówiliśmy?

Niemal wyczuła, jak za jej plecami narasta pełna napięcia uwaga. „Taaaaak!”, miała ochotę wrzasnąć z wzniesioną triumfalnie pięścią. „Taaaaaaak!”

– Cóż, sama nie wiem – powiedziała. – Bardzo bym chciała. Rozmawiałam z Sally Hawkins i ona także jest jak najbardziej za tym, ale muszą mi dać trochę wyższą prowizję, żebym mogła…

– Olivio, przecież to nie ma znaczenia. Będziesz moim gościem. Wszystko zorganizuję.

– Nie, nie, na to nie mogę się zgodzić, przecież już ci tłumaczyłam. Och, i bardzo ci dziękuję, że tak gościnnie przyjąłeś mnie w Hondurasie.

– Mimo że musiałem cię porwać, aby móc to zrobić?

– No…

– Olivio, zaraz mam samolot. Muszę kończyć, ale zadzwonię do ciebie z Kairu. Czy jutro mniej więcej o tej samej porze złapię cię pod tym samym numerem?

– Tak.

– Poczekaj chwilę. Podam ci numer do moich agentów w Niemczech, którzy zajmują się moimi podwodnymi operacjami. Zorganizują ci przelot do Sudanu i załatwią wizy. Masz czym pisać?

W jej stronę wystrzeliły cztery różne przybory do pisania. Olivia wybrała zabytkowego złotego parkera profesora Widgetta.

– Muszę już kończyć. Do widzenia, saqr.

Scott Rich na migi pokazał jej, żeby jeszcze nie kończyła rozmowy.

– Poczekaj. Kiedy będziesz w Sudanie? Nie chciałabym przyjechać i cię nie zastać.

– Będę w Port Sudan pojutrze. We wtorek jest lot z Londynu przez Kair. Polecisz nim?

– Zastanowię się – roześmiała się Olivia. – Jesteś taki dramatyczny.

– Do widzenia, saqr.

Rozłączył się.

Obróciła się do reszty, starając się ukryć uśmieszek, który cisnął się jej na twarz.

Scott i technik wciąż jeszcze przyciskali różne guziczki. Widgett posłał jej przelotny, pełen aprobaty i nieco lubieżny uśmiech.

– Rich?! – wrzasnął. – Przepraszaj.

– Przepraszam – powiedział Scott Rich, nie podnosząc wzroku.

Kiedy skończył to, czym się zajmował, obrócił się razem z krzesłem i spojrzał na nią poważnie.

– Przepraszam, Olivio.

– Dziękuję – powiedziała. Po czym czując, jak opada w niej napięcie, w nagłym przypływie życzliwości, dodała: – Lubię ludzi, którzy potrafią przeprosić wprost, nie owijają w bawełnę i nie plotą głodnych kawałków w stylu: „Wybacz, jeśli przeze mnie poczułaś się…”, a jednocześnie za plecami krzyżują palce, żeby przeprosiny, które tak naprawdę mnie obarczają winą za błędną ocenę sytuacji, nie były ważne.

– Doskonale – powiedział Widgett. – A teraz pytanie, które od zawsze prześladuje każdego szpiega, Olivio – czy on mówił prawdę? Prawdę?

– Wiem – odparła Olivia. – Po co dzwonił z telefonu komórkowego i mówił, że jedzie do Sudanu, jeżeli jest terrorystą? Prawdziwym terrorystą?

– Zawsze twierdziłam, że nim nie jest – odezwała się Suraya. – To playboy, który bawi się w szmugiel, ale nie terrorysta.

– Znalazłeś coś jeszcze na tych zdjęciach? – Widgett spytał Scotta.

– Nie. Nic. Żadnych powiązań z Al-Kaidą.

– Jest coś, czego wam nie powiedziałam – rzekła Olivia.

Spojrzały na nią chłodne szare oczy.

– Mianowicie?

– No właśnie. Chyba powinniście sprawdzić jego matkę. Wydaje mi się, że może być Europejką, może w jakiś sposób powiązaną z Hollywood. No wiecie, ojciec Sudańczyk albo Egipcjanin, matka Europejka, która być może nawet zmarła, kiedy był jeszcze dzieckiem.

– Skąd te przypuszczenia, Olivio?

– Cóż, wspominał o swojej matce, i jeszcze… hm, czasem dziwnie się do mnie odnosił, jakbym mu kogoś przypominała. A kiedy się żegnaliśmy na Roatán, to… – Wykrzywiła twarz. – Chwycił mój palec, wsadził go sobie do ust i zaczął go ssać jak szaleniec, jakby mój palec był sutkiem, a on zagłodzonym prosiaczkiem.

– Jezu Chryste – jęknął Scott Rich.

– Coś jeszcze? – spytał Widgett.

– W zasadzie tak. Jest jeszcze coś. Feramo jest alkoholikiem.

– Co takiego?

– Jest alkoholikiem. On sam nie ma o tym pojęcia, ale to fakt.

– Przecież to muzułmanin – przypomniał im Scott Rich.

– To Takfiri – powiedziała Olivia.

Nadeszła pora kolacji. Gdy pozostali zbierali się do wyjścia, Olivia siedziała skulona przy stole i myślała o rozmowie z Feramo. Widgett, z lekko wykrzywionymi ustami, usiadł naprzeciwko. Zawsze wyglądał tak, jakby ten świat napawał go obrzydzeniem, co Olivii niezmiernie się podobało.

– Twoja uczciwość to łyżka dziegciu w beczce miodu – wychrypiał. Oczy miał zimne jak u ryby. Nagle błysnęło w nich ożywienie. – I dlatego jesteś dobrym szpiegiem. – Nachylił się przez stół, marszcząc nos. – Ludzie ci ufają, a to oznacza, że możesz ich wywieść w pole.

– Podle się czuję – powiedziała.

– I dobrze, do cholery! – odparł. – Zawsze tak się czuj. Największym zagrożeniem ludzkości są ludzie dobrzy, których korumpuje wiara we własną dobroć. Jak już zwalczysz wszystkie swoje grzechy, zostaje duma, a ona cię zgubi. Człowiek dochodzi do wniosku, że jest dobry, ponieważ podejmuje dobre decyzje. Następnie zaczyna wierzyć, że każda decyzja, którą podejmuje, musi być dobra, bo jest przecież dobrym człowiekiem. I tak dochodzimy do Bin Ladena i ataku na Twin Towers, i do Tony'ego Blaira, i jego najazdu na Bagdad. Większość wojen na świecie wywołują ludzie, którzy wierzą, że mająBoga po swojej stronie. Zawsze trzymaj z ludźmi, którzy wiedzą, że mają wady i bywają śmieszni.