– Wydaje mi się, że tu właśnie mogą być jaskinie – powiedziała Olivia i kiwając głową, stuknęła palcem w mapę.

– Ach, Suakin, zrujnowany port koralowy. Cudowne miejsce.

– Feramo mi o nim opowiadał – rzekła Olivia. – Myślę, że tam się ukrywają ludzie Al-Kaidy. Prawdopodobnie w podwodnych jaskiniach, jak te w Hondurasie.

– Sprawdzamy to – wtrącił Scott Rich. – W połowie lat dziewięćdziesiątych Bin Laden miał całkiem niezłe układy z sudańskim reżimem.

– Wiem – powiedziała cicho Olivia.

– Kiedy w dziewięćdziesiątym szóstym Sudańczycy w końcu wyrzucili Bin Ladena, teoretycznie zlikwidowali też ich obozy i komórki, ale bardziej prawdopodobny scenariusz zakłada, że zeszli do podziemia.

– Albo pod wodę – podsunęła Olivia.

– Otóż to – powiedział Widgett z ożywieniem. – Tak więc przede wszystkim masz się dowiedzieć, w jaki sposób zagrażają południowej Kalifornii. Cel numer dwa: zdobyć informacje, kogo Feramo ukrywa albo kogo odwiedza.

– Jeszcze nie jest za późno i możesz się wycofać – zwrócił się do niej Scott Rich. – Ważne, żebyś miała świadomość, w co się pakujesz. Wciąż nie wiemy, kim naprawdę jest Feramo. Wiemy natomiast, z czyjej gościnności będziesz korzystać. Port Sudan – wskazał punkt na mapie – znajduje się dokładnie naprzeciwko Mekki. Iran dzierżawi bazy w Port Sudan i Suakin. Tak więc na północy szkolą się tysiące irańskich żołnierzy, są obozy rebeliantów i hydroelektrownie, które w każdej chwili mogą wylecieć w powietrze, na południu miesza Erytreja, w górach stada szalonych nomadów i, być może, Al-Kaida pod wodą. Nie przeszła cijeszcze ochota na romantyczną przygodę?

– Cóż, ostatnim razem świetnie się bawiłam! – powiedziała Olivia wesoło, żeby go zdenerwować. – Już nie mogę się doczekać. Zwłaszcza że wyposażyliście mnie w tyle wspaniałych zabaweczek.

– Wyśmienicie. Zjedz jeszcze czekoladkę – uśmiechnął się Widgett.

– Olivio, tam naprawdę nie jest bezpiecznie – Scott Rich nie dawał za wygraną.

– Bezpiecznie? – powtórzyła z błyskiem w oczach. – A gdzie jest? Daj spokój, przecież wiesz, jak to jest. To jak z nurkowaniem ze skały w oceanie.

– Tak – powiedział miękko. – Wiem. Czasem trzeba po prostu skoczyć z krawędzi, kochanie, i polecieć w dół.

49

KAIR, EGIPT

„Chciałabym zatrzymać tę chwilę”, myślała Olivia, gdy samolot zbliżał się do Kairu. „Zapamiętać ją na zawsze. Jestem szpiegiem. Jestem agentką Joules. Rząd Jej Królewskiej Mości wysłał mnie z misją. Lecę pierwszą klasą, popijam sobie szampana i jem orzeszki”.

Podczas kontroli paszportowej z trudem powstrzymywała pełen radości, bardzo nieprofesjonalny uśmiech. Cieszyła się, że znowu wyruszyła na wędrówkę. Z dala od szkolnej atmosfery posiadłości czuła się zdolna do wszystkiego i wolna jak ptaszek, niekoniecznie sokół. Lot do Port Sudan opóźniony był o sześć godzin. „Ojej – pomyślała sobie – w życiu nie widziałam piramid”. Sygnały emitowane przez zamontowany w jej kolczyku nadajnik odbierane będą dopiero, gdy znajdzie się w Sudanie. Przeszła przez komorę celną i wskoczyła do taksówki.

Tymczasem w bezpiecznym domu w Cotswold, Scott Rich szykował się do wyjazdu do bazy RAF-u w Brize Norton. Stamtąd samolotem RAF-u odleci na lotniskowiec USS Condor znajdujący się na Morzu Czerwonym, pomiędzy Port Sudan i Mekką. Już się spakował i do wyjazdu została mu jeszcze godzina. Siedział sam w pokoju operacyjnym, przy jednej małej lampce pracując na komputerze.

Wyprostował się na krześle, trąc obolałe od patrzenia w monitor oczy, i przeciągnął się. Po chwili znowu spojrzał na ekran i zamarł, widząc, co się na nim dzieje. Jedno za drugim pojawiały się zdjęcia i informacje. Scott Rich nerwowo sięgnął do kieszeni po telefon i zadzwonił do Widgetta.

– Słucham, o co chodzi, człowieku? Jem kolację.

Głos Scotta Richa drżał.

– Widgett. Feramo to Zaccharias Attaf.

Widgett zaniemówił.

– Panie Boże Wszechmogący. Jesteś pewny?

– Tak. Musimy ściągnąć Olivię z Afryki. Natychmiast.

– Będę u ciebie za czterdzieści sekund.

Taksówka Oli vii jechała dwupasmową jezdnią, w przerażający sposób zmieniając co chwilę pas. Na wstecznym lusterku kołysała się bożonarodzeniowa ozdóbka, deskę rozdzielczą ozdabiała cudaczna nylonowa girlanda. Kierowca odwrócił się do Olivii i posłał jej szeroki uśmiech, błyskając złotym zębem.

– Ty ciec diwan?

– Słucham?

– Diwan. Ja ci dać baldzo dobla cena. Mój brat ma diwan sklep. Blisko. Ty nie iść na rinek. Na rinek baldzo zia ludzie. Mój brat diwan baaaldzo, baaldzo dobla.

– Nie. Nie chcę dywanu. Chcę zobaczyć piramidy, już mówiłam. Uważaj! – wrzasnęła, kiedy samochody zaczęły zajeżdżać sobie drogę, trąbiąc wściekle.

Kierowca spojrzał na drogę i przeklinając, zaczął wygrażać nieprzystojnie przez okno.

– Piramidy. Giza – powiedziała Olivia. – Jedźmy do piramid, a potem z powrotem na lotnisko.

– Piramidy baaldzo daaleko. Niedobze. Ciemno. Nie widzieć. Lepiej kupić diwan.

– A sfinks?

– Sfinks OK.

– Więc pojedziemy do sfinksa, tak? I z powrotem na lotnisko?

– Sfinks OK. Baldzo stary.

– Tak – powiedziała po arabsku. – Stary. Dobrze.

Taksówkarz z szaleńczą prędkością zjechał z dwupasmówki i znaleźli się w dzielnicy ciemnych, zakurzonych uliczek i domów z gliny. Olivia opuściła szybę, rozkoszując się zapachami Afryki: gnijących śmieci, spalonego mięsa, przypraw, odchodów. W końcu, po jeździe przez labirynt nieoświetlonych uliczek, taksówka się zatrzymała. Taksówkarz zgasił silnik.

– Gdzie jest sfinks? – spytała Olivia, czując, jak narasta w niej strach. Na wszelki wypadek otworzyła ukryte w pierścionku ostrze.

Kierowca wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Niedaleko – powiedział, owiewając ją smrodliwym oddechem.

Nagle dotarło do niej, że postępuje jak skończona kretynka. Czy ona zwariowała, żeby w trakcie takiej misji wybierać się na zwiedzanie? Wyjęła telefon. Wyświetliło jej się, że nie ma zasięgu.

– Sfinks baldzo piękny – odezwał się taksówkarz. – Ty idź ze mną. Ja pokazać.

Przyjrzała mu się uważnie i doszła do wniosku, że chyba nie ma zamiaru jej oszukać, wobec czego wysiadła z taksówki. Taksówkarz wyjął jakiś długi przedmiot przypominający pałkę. Olivia ruszyła za nim ciemną ulicą, mimo wszystko czując się niezbyt pewnie. Pod stopami miała piasek. Uwielbiała suchy powiew pustynnego powietrza. Gdy skręcili za róg, taksówkarz przyłożył do pałki zapaloną zapałkę, zmieniając ją w płonącą pochodnię. Podniósł ją nad głowę i skinął w ciemność.

Olivii zaparło dech w piersiach. Patrzyła na parę wielkich, pokrytych pyłem kamiennych łap. To był sfinks – bez barierek, kas biletowych, tuż przed nią, na środku zakurzonego placyku, otoczonego ruinami niskich zabudowań. Gdy jej oczy przywykły do ciemności, zaczęła rozróżniać cały znajomy kształt, znacznie mniejszy, niż sądziła.

Kierowca, unosząc płonącą pochodnię, zachęcił ją, by wspięła się na łapy. Potrząsnęła głową, bo nawet jeśli nie uznała tego za nielegalne, czuła, że nie powinna tego robić. Chętnie natomiast ruszyła za kierowcą i obeszła kolosa, świadoma jego tysiącletniej historii.

– OK – powiedziała rozpromieniona. – Bardzo dziękuję. A teraz wracajmy już na lotnisko.

Może nie zachowała się najmądrzej pod słońcem, ale nie żałowała.

– Ty teraz cięć diwan?

– Nie. Nie chcę dywanu. Na lotnisko.

Wyszli zza rogu, zmierzając do miejsca, gdzie stał zaparkowany samochód, gdy nagle kierowca zaklął głośno. Za taksówką zatrzymał się inny samochód, z włączonymi wszystkimi światłami. Z ciemności wyłoniły się postaci i szły w ich stronę. Olivia cofnęła się w cień, przypominając sobie, czego nauczyli ją podczas szkolenia – w przypadku porwania najważniejsze są pierwsze chwile, jesteś na swoim terytorium, obcym dla porywaczy i wtedy masz ostatnie szanse ucieczki. Mężczyznom wyraźnie chodziło o kierowcę. Mówili podniesionymi głosami. Taksówkarz uśmiechał się do nich przymilnie, mówiąc coś bardzo szybko i podchodząc do taksówki. Olivia starała się wtopić w mrok. Na miłość boską, była pięćdziesiąt metrów od sfinksa. Ktoś tu musi być. Jedna z postaci dostrzegła ją i chwyciła za ramię. W tej samej chwili taksówkarz wskoczył do swojego auta i uruchomił silnik.

– Hej, zaczekaj! – krzyknęła Olivia i puściła się biegiem w jego stronę. „Krzycz, rób jak najwięcej zamieszania, korzystaj z tego, że wciąż jeszcze jesteś w miejscu publicznym”. – Na pomoc! – zaczęła się wydzierać. – Na pooomoooc!

– Nie – powiedział taksówkarz. – Ty jechać z nim. Baldzo dobry człowiek.

– Nieeeeee! – wrzasnęła, widząc, jak zatrzaskuje drzwiczki, wrzuca bieg i rusza.

Silny uchwyt nie pozwolił jej biec za samochodem. Mogła tylko patrzeć, jak jego tylne światła znikają w labiryncie uliczek.

Olivia spojrzała na swoich prześladowców. Było ich trzech, wszyscy młodzi, w zachodnich ubraniach.

– Proszę – odezwał się jeden z nich, otwierając przed nią drzwiczki. – Farouk musiał jechać po innych klientów. My zawieźć cię na lotnisko.

Ponieważ mężczyzna wciąż ściskał ją za ramię, dźgnęła go uzbrojonym pierścionkiem. Facet krzyknął z bólu i puścił ją, więc rzuciła się do ucieczki, wrzeszcząc tak, by każdy, kto ją usłyszał – tego ją uczono – nie miał wątpliwości, że jest w niebezpieczeństwie.

Była wilgotna, wietrzna noc w Cotswold. Na asfaltowym pasie startowym w bazie RAF-u, w Brize Norton, Scott Rich wydzierał się do telefonu, usiłując przekrzyczeć huk silników odrzutowca.

– Do ciężkiej cholery, gdzie ona jest?! Powtarzam, gdzie ona jest?!

– Nie mam zielonego pojęcia. Lot został opóźniony o sześć godzin. Suraya kazała Fletcherowi pilnować jej w Kairze: wiadomość na lotnisku i tak dalej, i tak dalej.

– Suraya?

– No. Coś nie tak?

Scott Rich zawahał się. Podszedł do niego współpracownik, próbując nakłonić go, by wsiadł wreszcie do samolotu. Scott odprawił go machnięciem ręki i schował się w hangarze.

– Chcę, żebyś dał mi słowo, że ściągniesz Olivię z powrotem.

Widgett zaśmiał się dziwnie.

– Od szpiega oczekujesz, żeby dał ci słowo?

– Zaccharias Attaf to psychopata. W identycznych okolicznościach zabił już osiem kobiet. Dostaje obsesji – tak samo jak na punkcie Olivii – i kiedy okazuje się, że odbiegająod jego szalonych fantazji, zabija je. Widziałeś zdjęcia.

– Tak. Zdaje się, że szczególnie lubi je po kawałeczku wysysać. Jesteś pewny, że to on? Jak na to wpadłeś?

– Dzięki temu, co Olivia mówiła o matce Feramo i o tym, jak ssał jej palec. Jak wiesz, na razie nie mamy żadnych zdjęć Attafa, ale wszystko razem idealnie składa się w całość. Zdejmij ją ze sprawy. Sprowadź do domu. To amatorka. Gdzie teraz się podziewa? Poszła na zakupy? Maluje sobie paznokcie? Nie możemy świadomie pchać jej w łapy psychopaty.

– Psychopaty, który przy okazji jest głównym strategiem Al-Kaidy.

Scott Rich przymknął oczy.

– Widzę, że już spisałeś ją na straty.

– Mój drogi przyjacielu. Panna Joules doskonale potrafi o siebie zadbać. Wszyscy w swoim czasie nadstawialiśmy karku w słusznej sprawie. Taką mamy pracę – powiedział Widgett.

„Spokojnie, nie panikuj, oddychaj, spokojnie, nie panikuj, oddychaj. Czy to ważne? Tak. O kurwa, tak i jeszcze raz tak”. Olivia usilnie starała się nie stracić głowy i zachować trzeźwość umysłu. Samochód porywaczy z klekotem pokonywał w ciemnościach plątaninę uliczek. Nie było wątpliwości, że miała do czynienia z ludźmi Feramo. Nie spisała się jak należy, pozwalając, by wciągnęli jądo samochodu. Skoro jednak już do tego doszło, musiała przejść do następnego etapu postępowania, zgodnie z tym, jak ją szkolono: „nawiąż ludzkie stosunki z jednym z prześladowców”. Kiedy to usłyszała, pomyślała wtedy: też coś, a niby w jaki sposób? Teraz jednak wygrzebała z torebki paczkę marlboro, stanowiącą część jej wyposażenia, i podsunęła w stronę młodego mężczyzny, który wepchnął jądo samochodu.

– Papierosa?

– Nie. Nie palić. Bardzo złe – powiedział grzecznie.

– Święta racja – przytaknęła, skwapliwie kiwając głową. Idiotka. Skończona z niej idiotka. To na pewno gorliwi muzułmanie. I co dalej? „Golniesz whisky, Muhammad? A może obejrzysz pornosika?”

Ulice, którymi teraz jechali, wyglądały już inaczej: było na nich więcej światła, chodzili ludzie, zobaczyła osiołka, jakiś rower. Nagle z pogrążonych w półmroku ulic wjechali na jaskrawo oświetlony suk. Kręciły się tłumy ludzi, beczały barany, wisiały festony kolorowych światełek, z kafejek dochodziła muzyka. Przed wjazdem w ciemną boczną uliczkę samochód gwałtownie zahamował. Kierowca obrócił się. Zacisnęła pięść, trzymając w gotowości uzbrojony pierścionek, a w drugiej ręce kurczowo ściskając szpilkę do kapelusza.

– Dywan – powiedział kolejny kierowca. – Ty kupić dywan? Ja ci dać bardzo dobra cena, specjalnie dla ciebie.