– Cześć – rzuciła chłodno Suraya, dłonią odgarniając ze skroni włosy, które czarną lśniącą kaskadą opadły jej na ramiona.

Olivia zesztywniała. Nienawidziła kobiet uciekających się do podobnych gestów. Była w nich przebiegła próżność – zdawały się mówić: „patrzcie i podziwiajcie, jaka jestem piękna i jakie piękne mam włosy”, niby to udając, że odgarniają włosy z twarzy. Czy nie prościej było związać je po prostu zwykłą gumką?

– Piszesz, zdaje się, o modzie do „Elan”? – spytała Suraya tonem podszytym współczuciem.

– Czy rzeczywiście? – zainteresował się Monteroso. – Pozwól, że dam ci wizytówkę i adres strony internetowej. Zajmuję się specjalną techniką mikrodermabrazyjną, która powoduje natychmiastowy lifting. Zrobiłem to Devorée na trzy minuty przed rozdaniem nagród MTV.

– Prawda, że wyglądała wspaniale? – rozpromieniła się Suraya.

– Wybaczcie mi, proszę – mruknął Pierre. – Muszę wracać do gry. Nie ma nic gorszego od wygrywającego gospodarza, z wyjątkiem gospodarza, który wygrywa, po czym znika.

– Tak, zdecydowanie powinniśmy wracać. – Suraya mówiła z dziwnym akcentem, ni to z Zachodniego Wybrzeża Stanów, ni to z Bombaju. – Nie chcemy, żeby nasi goście byli niezadowoleni.


*

Widząc, jak Michael Monteroso z nieskrywanym zawodem spogląda za oddalającym się Ferramo, Olivia nawet nie musiała sobie przypominać, że o niej nikt nie myślał. Monteroso miał minę kogoś, kto w późnym wieku dochrapał się sukcesu, i robił wszystko, by tego nie zaprzepaścić. Skinął jej obojętnie głową i obrócił się, by sprawdzić, czy nie znajdzie się ktoś, z kim rozmowa okazałaby się bardziej interesująca. Najwyraźniej szczęście mu sprzyjało, bo na jego twarz wypłynął szeroki, porażający bielą zębów uśmiech.

– Hej, Travis! Co słychać, stary?

– W porzo. Miło cię widzieć.

Facet, z którym Monteroso przybił wysoko w powietrzu piątkę, był jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich zdarzyło się Olivii widzieć. Miał lodowato-niebieskie, wilcze oczy, w których jednak czaiła się jakaś desperacja.

– Jak leci? – dopytywał się Monteroso. – Co porabiasz?

– No wiesz, w sumie się kręci. Coś tam piszę, zajmuję się promocją właściwego stylu życia, takie tam różne…

„Aha, takie to więc problemy mamy na filmowej linii ognia”, pomyślała Olivia, walcząc z cisnącym się jej na usta uśmiechem.

– Olivia! Poznałaś już, jak widzę, Travisa Brancato! Czy wiesz, że pisze scenariusz do nowego filmu Pierre'a?

Przygnębiona Olivia grzecznie wysłuchała tyrady Melissy, po czym salwowała się ucieczką, natykając się przy okazji na rozchichotanych chłoptasiów z Break, którzy – niezwykle podekscytowani – zdradzili jej, że będą grali surfingowców w filmie Ferramo, po czym przedstawili jej Winstona, ślicznego czarnoskórego instruktora nurkowania. Jak się dowiedziała, Winston pracował w różnych hotelach na Keys i właśnie przyjechał do miasta, by zabrać na zajęcia klientów z OceansApart. Zaproponował, że następnego dnia po południu oprowadzi ją po statku, może nawet razem ponurkują.

– Jakoś mi się widzi, że nie będę szczególnie zajęty. Jak dotąd znalazłem tylko jednego chętnego, a i tak musiałem go odstawić, bo okazało się, że ma rozrusznik.

Niestety, ponownie do akcji wkroczyła Melissa, tym razem by zapoznać ją z najnowszymi informacjami dla prasy, a przy okazji zalać kolejnym potokiem informacji na temat nowego filmu Ferramo, między innymi, że Winston ma być konsultantem przy kręceniu scen podwodnych. Ostatecznie Olivia doszła do wniosku, że została tu zaproszona nie dlatego, iż Ferramo ją zauważył, lecz wyłącznie po to, by napisać artykuł promujący jego film.

Odłączyła się od tłumu i wróciła na taras, walcząc z uczuciem rozczarowania i złością na samą siebie, że jak ostatnia idiotka pozwoliła sobą manipulować. Spojrzała na morze, lecz widziała jedynie ciemność. Nie potrafiła odróżnić, gdzie kończą się wydmy, a zaczyna plaża, lecz wciąż słyszała huk rozbijających się o brzeg fal. Zauważyła metalowe schodki biegnące z tarasu na umieszczony wyżej balkon. Zapasowe schody na wypadek pożaru? Rozejrzała się wkoło i bez namysłu ruszyła na górę, wychodząc na niewielki prywatny podest osłonięty drewnianym ekranem. Ferramo mógłby rzeczywiście być Osamą Bin Ladenem, mógłby też być tym, za kogo pragnął uchodzić – rzutkim, dystyngowanym biznesmenem. On jednak okazał się zwykłym playboyem, otaczającym się haremem marzących o karierze aktorskiej osobników płci obojga i mamiącym ich szalonymi mrzonkami o filmie, którego nikt nigdy nie ujrzy.

Przez chwilę czuła się bardzo samotna, pogrążona w smutku. Zaraz jednak przypomniała sobie, że nie jest ani sama, ani smutna. Jest Olivia Joules, która w pełni świadomie zrezygnowała ze smażenia jajecznicy jakiemuś ponuremu satrapie i wędrowania z wózkiem po centrum handlowym Worksop. Sama siebie wykreowała, przemierzając świat w poszukiwaniu sensu życia i przygód. Najwyższy czas wynosić się z tego żałosnego przyjęcia i iść dalej.

Na metalowych schodkach rozległy się czyjeś kroki. Ktoś nadchodził. Olivia nie ruszała się, czując, jak serce wali jej w piersiach. Przecież nie zrobiła niczego złego. Niby dlaczego nie miałaby wyjść sobie na dach?

– Proszę, proszę, panna Joules. Chowa się pani tutaj jak mały spłoszony ptaszek.

Ferramo miał ze sobą butelkę szampana i dwa kieliszki.

– Teraz chyba nie odmówi już pani wypicia ze mną lampki Cristal.

Poddała się. Pociągnęła łyk wyśmienitego, lodowatego szampana i pomyślała: „Zasada życiowa numer czternaście: czasami trzeba dać się ponieść prądowi”.

– Proszę mi powiedzieć – rzekł, wznosząc ku niej swój kieliszek – czy może już sobie pani pozwolić na odpoczynek? Skończyła pani pracę? Artykuł gotowy?

– O tak – odparła. – Ale pracuję już nad kolejnym. Piszę o OceansApart. Tym wielkim statku mieszkalnym, który cumuje w porcie.

– Doprawdy? Niezwykle interesujące. – Jego mina mówiła coś wręcz przeciwnego.

– Ale tak naprawdę marzę, by pisać o rzeczach ważnych – dodała szybko, usiłując zatuszować niekorzystne wrażenie. – O wydarzeniach istotnych… ojej… co nie znaczy, że promocję kremu do twarzy uważam za mało istotną…

– Rozumiem. Trudno nazwać ją wydarzeniem o znaczeniu globalnym. A jak zamierza pani napisać artykuł o OceansApart? Porozmawiać z ludźmi? Zwiedzić statek?

– Tak. Poznałam bardzo miłe małżeństwo, z północnej Anglii, jak ja. Jutro mam się z nimi spotkać i…

– O której?

– Rano, o…

– To chyba nie najlepszy pomysł – powiedział zduszonym głosem i wyjmując jej z ręki kieliszek, przyciągnął ją do siebie.

– Dlaczego? – Był tak blisko, że czuła na policzku powiew jego oddechu.

– Ponieważ – powiedział – mam nadzieję, że jutro rano zje pani śniadanie… ze mną…

Wyciągnął dłoń i uniósł jej twarz ku sobie, wpijając się w nią wzrokiem. Pocałował ją, początkowo z wahaniem, po chwili już z namiętnością, która przeniknęła ją całą, wprawiając jej ciało w drżenie. Ani się obejrzała, jak równie namiętnie odwzajemniała pocałunek.

– Nie, nie – zaprotestowała, odsuwając się nagle. Co ona wyprawia? Obściskuje się z playboyem tuż pod nosem świty jego własnych obściskiwaczy.

Spojrzał na nią i opanował się.

– Co się stało? – spytał przyciszonym głosem, gdy oddech wrócił mu do normy.

– Dopiero co się poznaliśmy. Zupełnie cię nie znam.

– Rozumiem – rzekł, kiwając z namysłem głową. – Masz rację. W takim razie spotkamy się jutro o dziewiątej. Przyjadę do Delano. I zaczniemy się poznawać. Będziesz czekać?

Przytaknęła skinieniem głowy.

– Dotrzymujesz słowa? Możesz przełożyć swoje spotkanie?

– Tak. – Niczego nie musiała przekładać. Umówiona była dopiero na jedenastą.

– W takim razie świetnie. – Podniósł się i wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać, w szerokim uśmiechu prezentując swoje wspaniałe, białe zęby. – A teraz pora, byśmy przyłączyli się do reszty.

Wychodząc, Olivia zauważyła listę gości zawieruszoną wśród brudnych serwetek i kieliszków na białym stoliku przy wejściu. Gdy po nią sięgała, drzwi za stolikiem otworzyły się i stanęła w nich Demi, poprawiając bluzeczkę. Za nią wychynął ciemny chłopak, którego zadaniem było witanie przybywających gości.

– Cześć – zachichotała Demi głupkowato i skierowała się ku reszcie towarzystwa.

– Zdaje się, że przy wejściu dałam ci swój żakiet? – zwróciła się Olivia do młodzieńca, uśmiechając się konspiracyjnie. – Jasnoniebieski? Zamszowy?

– Oczywiście. Zaraz go poszukam. Podoba mi się pani akcent.

– Dziękuję. – Posłała mu czarujący uśmiech. „Twój też mi się podoba”, pomyślała. „Na dodatek jest równie mało francuski jak twojego szefa”.

– O rany! – Ruszyła korytarzem za młodzieńcem. – Bardzo przepraszam. Co za idiotka ze mnie, przecież wcale nie przyszłam w żakiecie.

– Nic nie szkodzi, psze pani…

– Mózg mam jak sito. Wybacz. I bardzo ci dziękuję – powiedziała i wsunęła mu do ręki pięć dolarów.

Gdy wsiadała do windy, lista gości spoczywała bezpiecznie ukryta w jej torebce.

8

– Całowałaś się z nim?

– Wiem, wiem. O Boże. – Olivia rozciągnąwszy maksymalnie jak się dało sznur telefonu, stała przy oknie i spoglądała na światełka płynących po oceanie statków, zastanawiając się, czy i Ferramo patrzy na nie także. Pocałunek przy świetle księżyca – choć bardzo ją to krępowało – wywarł na niej większe wrażenie niż wcześniejsza informacja o wyśledzeniu Bin Ladena w Jemenie i teraz jej podejrzenia tylko ją śmieszyły.

– Muszę się śpieszyć. Jestem w redakcji – powiedziała Kate na drugim końcu linii. – Jeszcze raz, wszystko po kolei. Wczoraj wieczorem dzwonisz, żeby mi powiedzieć, że to Osama Bin Laden. Po czym nie mija nawet doba, a ty znowu dzwonisz i mówisz mi, że się z nim obściskiwałaś na dachu. Nie znam większej od ciebie kretynki.

– No cóż, masz rację – zmuszona była przyznać Olivia.

– Barry'emu nic nie mówiłaś?

– Byłam blisko – zachichotała Olivia. – Ale na szczęście nie. Jutro się z nim spotykam.

– Z kim? Z Barrym?

– Nie, z Pierre'em.

– Pierre'em Bin Ladenem?

Znowu zaczęła się śmiać.

– Och, przymknij się. Wiem, wiem, idiotka ze mnie. Ale słuchaj.

Nie zamierzam iść z nim do łóżka. Zjemy tylko razem śniadanie.

– Jasne, jasne, tylko śniadanie – parsknęła Kate. – Kurde, muszę lecieć. Zadzwoń do mnie później, OK?

Przepełniona uczuciem szczęścia Olivia położyła się na łóżku i zaczęła rozglądać się po pokoju. Zaprojektowany był naprawdę po mistrzowsku. „Mogłabym mieć takie mieszkanie!”, pomyślała podekscytowana. „Zamiast uchwytu na papier toaletowy mogłabym mieć łańcuch, a zamiast umywalki okrągłą miskę z nierdzewnej stali. Mogłabym mieć żyrandol i wielką szachownicę w ogrodzie, kiedy się go w końcu dorobię. I całe mieszkanie pomaluję na biało, i pozbędę się wszystkiego, co nie jest białe”.

Zachwycona nową wizją mieszkania przebrała się w piżamę, nastawiła budzik na siódmą, zasunęła już naprawione rolety i zalogowała się do swojej skrzynki internetowej. Była wiadomość od Barry'ego: „Dot.: Cool Miami”.

Niecierpliwie kliknęła „Otwórz”.

„Dobre”.

Tylko tyle: „Dobre”. Promieniowała podszytą uczuciem złośliwości dumą.

W nagłym przypływie odwagi kliknęła: „Odpowiedź” i napisała:

Dot.: Dobre.

1. Dzięki, męczyduszo.

2. „Elan” zatrzymuje mnie na kolejny dzień.

3. Chcesz artykuł o niedoszłych gwiazdkach? Dziennie przyjeżdża ich pięćset do LA w nadziei, że im się uda.

Koniec. Olivia.

Wystukała dla „Elan” siedemset pięćdziesiąt słów o promocji kremu do twarzy, po czym pod wpływem impulsu wysłała do nich e-mail z pytaniem, czy nie byliby zainteresowani artykułem o niedoszłych gwiazdkach, podobnie jak artykułem na temat pochopnych sądów o kimś dopiero co poznanym, które mogą okazać się kompletne chybione.

Następnego ranka Olivia wstała i ubrała się niezwykle wcześnie. O pół do ósmej wędrowała już South Shore, z mocnym postanowieniem pozbycia się wszystkich głupkowatych myśli o terrorystycznym alter ego Ferramo i zadbania, by jej policzki pod wpływem porannego spaceru nabrały pięknego, zdrowego kolorytu. Wiatr wiał mocniej niż dotąd; z palm pospadały liście i gałęzie, zaśmiecając ulicę. Jakiś kelner gonił obrus, który uciekał przed nim gnany powiewami wiatru.

Popatrzyła na plażę, gdzie pierwsi miejscowi włóczędzy zaczynali budzić się do życia. Jeden z nich z lubieżnym zachwytem przyglądał się nieświadomym niczego dziewczętom ćwiczącym jogę – było ich siedem i leżąc na plecach, powoli rozchylały i zwierały nogi. Olivia wybrała tę samą drogę, którą przebyła poprzedniego dnia, tłumacząc sobie, że z powrotem wróci taksówką i będzie mieć jeszcze dość czasu, by do śniadania zrobić się na bóstwo.

Zatrzymała się dopiero, gdy dotarła do trawniczka, na którym wczoraj poznała Elsie i Edwarda. Usiadła na betonowym murku i po raz kolejny porażona jego ogromem przyglądała się OceansApart. Dobiegł ją dźwięk gongu, po którym rozległ się jakiś komunikat. Mewa zanurkowała w wodę po wypatrzoną z góry rybę. W powietrzu unosił się zapach typowy dla portu – ropy wymieszanej z rybim odorem i wonią wodorostów. Ciepły wiaterek marszczył powierzchnię wody, a małe spienione fale uderzały o kamienisty brzeg. Na balkonach siedzieli ludzie. Olivia podniosła do oczu lunetkę i zaczęła szukać kabiny Elsie i Edwarda. Znalazła jąna trzecim pokładzie od góry, mniej więcej na środku. Elsie z luźno spiętymi włosami i w białym, podwiewanym przez wiatr szlafroku siedziała na białym wiklinowym krześle. Był tam, również w szlafroku, i Edward, stojący w drzwiach. „Gołąbeczki – pomyślała Olivia – tak słodko razem wyglądają”.