Parę razy spotkała w gmachu telewizji Billa Thigpena. Teraz, gdy już się znali, wpadali na siebie ciągle, w windzie, na parkingu, na osiedlu, a nawet w sklepie nocnym. Bill nie wspomniał, że kilka tygodni wcześniej widział, jak jej mąż wychodzi z domu obładowany bagażami. Domyślał się, że musiał gdzieś wyjechać, lecz nie zadawał pytań. Adriana także nie poruszała tego tematu, gdy spotkała Billa na osiedlowym basenie. Rozmawiali wtedy długo o ulubionych książkach i ukochanych filmach, Bill opowiadał jej też o swoich synach. Nie ulegało wątpliwości, że szaleje na ich punkcie. Adrianę bardzo poruszył ton, jakim o nich mówił.

– Muszą wiele dla pana znaczyć – zauważyła.

– To prawda. To najlepsze, co mnie w życiu spotkało.

Z uśmiechem patrzył, jak Adriana nakłada olejek do opalania. Wyglądała na pogodniejszą i spokojniejszą niż ostatnio, choć wciąż była bardzo cicha. Bill zastanawiał się, czy zawsze taka jest, czy może nieznajomi budzą w niej nieśmiałość.

– Pani nie ma dzieci, prawda? – Upewnił się, ponieważ nic o dziecku nie mówiła i nigdy z żadnym jej nie widział, gdyby zaś było inaczej, z pewnością coś by napomknęła. Mieszkańcy tego osiedla z reguły byli bezdzietni, choć znajdowało się wśród nich kilka par z niemowlętami, zwykle jednak małżeństwa, którym powiększyła się rodzina, wyprowadzały się do większych domów.

– Nie… – Adriana jakby się zawahała – Ja… my… byliśmy zajęci pracą.

Bill przytaknął. Intrygowało go, jak mogłaby wyglądać przyjaźń z nią, choć od dawna z żadną kobietą nie łączył go platoniczny związek. Adriana czasami przypominała mu Leslie. Była w niej ta sama powaga i pasja, przywiązanie do tych samych wartości. Bill nieraz zadawał sobie pytanie, czy polubiłby jej męża. Może wszyscy troje mogliby zostać przyjaciółmi? Musiałby tylko zapomnieć o urodzie Adriany i jej pociągającej figurze.

Z wysiłkiem oderwał od niej oczy i skierował rozmowę na temat pracy w wiadomościach telewizyjnych. Jedynie dzięki temu mógł nie myśleć o tym, jak Adriana wygląda w stroju kąpielowym, i że oddałby wszystko, byle ją pocałować.

– Kiedy pani mąż wraca?

Jego pytanie zaskoczyło Adrianę. Nie zdawała sobie sprawy, że Bill wie o wyjeździe Stevena. Przyszło jej do głowy, że musiała o tym wspomnieć.

– Niedługo – odparła cicho. – Jest teraz w Chicago.

Świadoma, że po jego powrocie spróbują raz na zawsze ułożyć swoje życie, Adriana zarówno ze strachem, jak i z niecierpliwością go oczekiwała. Bardzo pragnęła zobaczyć Stevena, lecz jednocześnie obawiała się powiedzieć mu, że nie zmieniła zdania w sprawie ciąży. Dziecko stanowiło teraz część jej samej i tak miało pozostać do chwili jego narodzin. Steven nie będzie zadowolony, gdy to usłyszy.

Odezwał się w końcu w drugi poniedziałek czerwca. Gdy o dziewiątej rano Adriana weszła do biura, sekretarka powitała ją informacją, że dzwoni mąż. Adriana na tę chwilę czekała prawie od miesiąca. Dźwięk jego głosu sprawił, że w jej oczach pojawiły się łzy szczęścia, lecz Steven nie mówił przyjacielskim tonem. Najpierw zapytał ją o samopoczucie, potem zaś z niejakim naciskiem o zdrowie. Adriana wiedziała, o co mu chodzi, postanowiła odpowiedzieć wprost.

– Steven, jestem w ciąży i chcę ją donosić.

– Tak myślałem. Przykro mi to słyszeć. – Zachował się okrutnie, ale przynajmniej był szczery. – Rozumiem, że nie zmienisz decyzji?

Po policzkach Adriany wolno popłynęły łzy.

– Nie. Bardzo bym chciała spotkać się z tobą.

– To nie najlepszy pomysł. Oboje się tylko zdenerwujemy.

– Co znaczy małe zdenerwowanie wśród przyjaciół? – roześmiała się przez łzy, usiłując zachować lekki ton, choć sprawa była poważna.

– Zabiorę swoje rzeczy, jak sobie znajdę mieszkanie.

– Dlaczego? Dlaczego to robisz? – wybuchnęła Adriana. – Przecież mógłbyś spróbować!… Czemu nie chcesz się przekonać, jak to jest z dzieckiem w domu?

Nigdy nie było między nimi żadnych nieporozumień, nigdy się nie kłócili, od pierwszych dni małżeństwa nie istniał problem wzajemnego dostosowania się. Teraz jedno tylko ich dzieliło – dziecko.

– Nie ma sensu się torturować, Adriano. Ty podjęłaś decyzję, teraz pozostaje nam tylko się pozbierać i żyć dalej.

Steven zachowywał się tak, jakby Adriana go zdradziła, jakby cała wina leżała po jej stronie, podczas gdy jego postępowanie cechowały przyzwoitość i rozsądek. Przez myśl przeszło jej pytanie, czy Steven nie planuje zwrócić się do adwokata.

– Co zrobimy z mieszkaniem? – zapytał.

Adriana się zdumiała, o co mu chodzi? Przecież będzie w nim mieszkała razem z ich dzieckiem.

– Mam zamiar w nim mieszkać. Jesteś temu przeciwny?

– Teraz nie, ale później będę. Oboje powinniśmy odzyskać pieniądze i przeznaczyć je na nowe mieszkania, chyba że chcesz odkupić moją połowę – wyjaśnił, choć wiedział doskonale, że nie stać jej na to.

– Kiedy mam się wyprowadzić? – Wyrzucał ją na ulicę. W dodatku tylko dlatego, że była w ciąży.

– Nie ma pośpiechu. Dam ci znać, jak będę chciał zrobić coś w tej sprawie. Na razie coś sobie wynajmę.

Cóż za wspaniałomyślność! Adrianie zrobiło się niedobrze, gdy tego słuchała. Nie mogła się już dłużej oszukiwać: Steven ją naprawdę opuszczał. Wszystko skończone. Chyba że potem, po urodzeniu dziecka wróci uświadomiwszy sobie, jak bardzo się mylił. Tej myśli Adriana się uczepiła: nie uwierzy w jego odejście, dopóki Steven nie zobaczy dziecka i wtedy nie powie jej, że go nie chce. Była gotowa czekać bez względu na to, jak histerycznie zachowywać się będzie Steven do tego momentu. A nawet jeśli teraz się z nią rozwiedzie, zawsze potem będą mogli powtórnie się pobrać.

– Rób, co chcesz – rzekła spokojnie.

– W weekend wpadnę po rzeczy.

W rezultacie przyjechał dopiero po tygodniu, ponieważ zachorował na grypę. Adriana ze smutkiem patrzyła, jak pakuje wszystkie swoje rzeczy w pudła. Zabrało mu to wiele godzin. Przez cały czas czuła się bardzo zażenowana. Taka była szczęśliwa, gdy go zobaczyła, lecz on zachowywał się chłodno i z dystansem.

Kiedy z kolegą z pracy, którego poprosił o pomoc, ładowali rzeczy na wynajętą ciężarówkę, wybrała się na przejażdżkę. Nie chciała być świadkiem jego wyprowadzki, nie chciała po raz kolejny go żegnać. Nie była w stanie dłużej znosić bólu. I tak Steven najwyraźniej jej unikał.

Wróciła do domu po szóstej. Ciężarówki już nie było. Przekroczywszy próg, wstrzymała oddech. Zapowiadając, że zabierze „wszystko”, Steven mówił dosłownie. Zabrał rzeczy, które do niego należały, wszystko, co posiadał przed ślubem, i wszystko, za co zapłacił w całości lub w części, gdy żyli razem. Wbrew woli Adriana wybuchnęła płaczem. Nie było kanapy ani foteli, stolika, stereo, stołu i krzeseł w kuchni, zniknęły wszystkie przedmioty wiszące na ścianach. W salonie nie pozostał ani jeden sprzęt, a gdy poszła na górę, w sypialni zobaczyła tylko łóżko. Wszystkie jej ubrania, starannie złożone, leżały w pudłach, bo komody, w której do tej pory się znajdowały, już nie było, podobnie jak lamp i wygodnego skórzanego fotela. Steven wziął wszystkie bibeloty, urządzenia i drobiazgi. Adriana przestała być właścicielką telewizora, a gdy poszła do łazienki wytrzeć nos, stwierdziła, że nie ma także jej szczoteczki do zębów. Wtedy wybuchnęła śmiechem. Absurd, szaleństwo tej sytuacji były niezmierzone. Steven zabrał wszystko. Nic jej nie zostawił. Miała tylko łóżko, swoje ubrania, dywan w salonie, kilka drobiazgów, które starannie ustawił na podłodze, i będący jej własnością serwis z chińskiej porcelany, teraz mocno zdekompletowany.

Obyło się bez wielkich dyskusji, kłótni, nawet rozmowy o tym, które z nich jest właścicielem konkretnego przedmiotu lub które go chce. Steven po prostu wszystko zabrał, ponieważ za większość tych rzeczy zapłacił i uważał, że ma do tego prawo. Adriana zeszła na dół. Sięgnąwszy do lodówki po coś do picia, zobaczyła, że zabrał także wszystkie wody sodowe. Znowu wybuchnęła śmiechem, bo tylko to jej pozostało. Wciąż ze zdumieniem rozglądała się po mieszkaniu, gdy zadzwonił telefon.

– Co u ciebie? – usłyszała głos Zeldy.

– Nic specjalnego. – Adriana smutno popatrzyła na pusty pokój. – Prawdę mówiąc, zupełnie nic.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

Tym razem Zelda nie miała powodów do zmartwienia, głos Adriany bowiem od dawna nie brzmiał tak dziarsko, dźwięczała w nim nawet jakby nutka szczęścia. Adrianie co prawda daleko było do szczęścia, tyle że wyczerpała się jej zdolność do przeżywania rozpaczy. Teraz mogła się już tylko śmiać.

– Hun Attyla splądrował mi mieszkanie.

– Okradziono cię? – zapytała z przerażeniem Zelda.

– Chyba można tak to nazwać. – Adriana roześmiała się i usiadła na podłodze. Życie stało się bardzo proste. – Dzisiaj Steven zabrał resztę swoich rzeczy. Zostawił tylko dywan i łóżko, poza tym wziął wszystko, nawet moją szczoteczkę do zębów.

– Mój Boże, jak mogłaś mu na to pozwolić?

– A co miałam zrobić? Pobiec za nim z bronią w ręku? Mam kłócić się o każdą ścierkę do naczyń i szpilkę do włosów? Do diabła z tym! Jak chce, niech wszystko bierze.

Jeśli Steven kiedyś wróci, a tej możliwości Adriana nie wykluczała, wtedy tak czy owak wszystko przywiezie z powrotem, chociaż jej wcale na tym nie zależało. Była ponad kłótnie o kanapy i stoliki do kawy.

– Potrzebujesz czegoś? – zapytała Zelda.

– Pewnie – odparła wesoło Adriana. – Jeśli przypadkiem masz pod ręką zbędną ciężarówkę ze stolikami i fotelami, kompletami naczyń, jakąś komodą… o, i nie zapomnij o szczoteczce do zębów.

– Mówię poważnie.

– Ja też. To i tak nie ma znaczenia, Zeldo. On chce sprzedać mieszkanie.

Zelda słuchała z niedowierzaniem. Steven zabrał wszystko, Adrianie więc zostało tylko to, co się dla niej naprawdę liczyło: dziecko.

Pomimo tego, co się zdarzyło, Adriana miała doskonały humor i dopiero następnego dnia wszystko w pełni do niej dotarło. Poszła na basen i długo leżała w słońcu, rozmyślając o Stevenie i o tym, że ich życie tak szybko – zbyt szybko – się rozpadło. Dlaczego tak się stało? Widocznie coś szwankowało od samego początku. W ich związku musiało brakować czegoś bardzo istotnego, może w Stevenie, może nawet w ich wzajemnym stosunku. Przypomniała sobie rodziców i rodzeństwo, których przed laty porzucił, przyjaciela, którego bez żadnych skrupułów zdradził… Może on nie potrafił kochać? W przeciwnym razie nie mogłoby do tego dojść. A skoro tak się stało… Wystarczyło kilka tygodni, by ich małżeństwo się rozpadło!

Adrianę przygnębiały te myśli, nie mogła jednak dłużej udawać przed sobą: Steven odszedł. I choć przerastało to jej wyobraźnię, musiała ułożyć sobie życie. Miała trzydzieści jeden lat, przez prawie trzy lata była zamężna i spodziewała się dziecka. W tej sytuacji trudno było oczekiwać, że ktoś się nią zainteresuje, poza tym i tak nie miała ochoty z nikim się wiązać. Postanowiła nawet przed wszystkimi zataić, że mąż ją opuścił, wyjawienie prawdy bowiem byłoby zanadto bolesne i kłopotliwe. Toteż kiedy na basenie zjawił się Bill Thigpen i zaintrygowany spytał, czy Adriana i jej mąż się wyprowadzają, drgnęła i odparła, że wymieniają umeblowanie. Ton, jakim to powiedziała, nie przekonał nawet jej samej.

– Te meble wyglądały bardzo dobrze – rzekł ostrożnie Bill. W twarzy Stevena było coś, co przypominało mu Leslie, gdy od niego odchodziła, choć Adriana sprawiała wrażenie zadowolonej i spokojnej. Trzymając książkę do góry nogami, z bólem serca myślała o Stevenie.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Tydzień, który nastąpił po wyprowadzce Stevena, minął Adrianie jak we śnie. Wstawała z łóżka, szła do pracy, wieczorem wracała do domu, za każdym razem spodziewając się, że zastanie w nim męża. Do tej pory powinien był już ochłonąć. Wróci zmartwiony i przerażony swoim postępkiem, przeprosi ją, potem będą się śmiać, a w końcu pójdą do sypialni i tam się pogodzą. Za dziesięć lat Steven opowie ich dziecku, jak głupio postępował, gdy dowiedział się, że mama jest w ciąży.

Niestety, dom co wieczór był jednak pusty. Steven ani razu nawet nie zatelefonował. Nocami Adriana siadywała na podłodze w salonie, usiłując czytać lub udając, że przegląda jakieś papiery. Początkowo myślała o kupnie jakichś sprzętów, zdecydowała jednak, że tego nie zrobi, bo przecież gdyby Steven wrócił, co ciągle wydawało jej się całkiem prawdopodobne, na co im dwa komplety mebli?

Nie odbierała telefonów, ale dzięki automatycznej sekretarce wiedziała, kto dzwoni. Nigdy nie był to Steven, zwykle telefonowali przyjaciele, ktoś z pracy, a ostatnio często odzywała się Zelda. Z nią także Adriana nie miała ochoty rozmawiać. Jedyny wysiłek, jaki podejmowała, by jej życie dalej się toczyło, polegał na chodzeniu do pracy. Niczym robot wstawała co rano z łóżka, wychodziła z domu, wieczorem zaś przyrządzała sobie coś do jedzenia. Miała wrażenie, że chodzi w kieracie. Dni mijały, a w jej oczach nieodmiennie gościł smutek. Zelda z bólem na to patrzyła, lecz nie mogła jej w niczym pomóc. Wciąż nie potrafiła uwierzyć w postępek Stevena. Kiedy Adriana usiłowała się z nim porozumieć, jego sekretarka odpowiadała, że pan Townsend wyjechał. Adriana nie wiedziała, czy to prawda, toteż bez ustanku się martwiła, co zrobi, jeśli rzeczywiście będzie go potrzebować. Na razie takiej konieczności nie było, pozostało jej zatem jedynie czekać, aż Steven zmądrzeje.