W piątek przed świętem Czwartego Lipca w sklepie nocnym spotkała Billa Thigpena. Po emisji ostatnich wiadomości uświadomiła sobie, że nie ma w domu nic do jedzenia, a czekał ją długi wolny od pracy weekend. Bill mocował się z dwoma wózkami, wypełnionymi węglem drzewnym, dwoma tuzinami steków, kilkoma paczkami hot dogów i mielonego mięsa, bułkami i innymi rzeczami, które świadczyły, że czyni przygotowania do pikniku.
– Cześć – przywitał ją, gdy wpadli na siebie koło półki, z której brał dwa duże słoiki z ketchupem. – Nie widziałem pani przez cały tydzień. – Mówił żartobliwym tonem, choć w chwili gdy ją zobaczył, uświadomił sobie, że mu jej brakowało. W jej twarzy było coś świeżego i przyciągającego uwagę, co sprawiało, że lubił na nią patrzeć, a intensywność jej uśmiechu od początku go zniewalała. – Jak tam wiadomości?
– Bez zmian. Wojny, trzęsienia ziemi, przypływy i odpływy. A jak układa się w „Życiu”?
– Podobnie jak w wiadomościach: wojny, przypływy, trzęsienia ziemi, eksplozje, rozwody, nieślubne dzieci, morderstwa… Zwyczajne pogodne historie. Może w gruncie rzeczy pracujemy w tym samym interesie?
Adriana uśmiechnęła się.
– Pan chyba jednak lepiej się bawi.
– Niekiedy tak.
Bill od wyjazdu Sylvii czuł się samotny, aczkolwiek zdawał sobie sprawę, że to niemądre. Miło spędzał czas w jej towarzystwie, wzajemnie zapewniali sobie wygodny i łatwy układ, lecz nic poza tym. Ani Sylvia w jego życie nie wnosiła żadnych nowych wartości, ani on w jej. Lepiej było jej z producentem odzieży w New Jersey, skąd przysłała kolegom z serialu pocztówkę z entuzjastycznym opisem domu, który Stanley jej kupił. Wspominając romans z nią, Bill dochodził do wniosku, że zachował się jak głupiec. Podobne zdanie miał o większości swoich minionych związków. Teraz postanowił spotykać się tylko z kobietami, które naprawdę będą coś dla niego znaczyć, problem jednak polegał na tym, że takich w jego otoczeniu nie było. W pracy poznawał wiele aktorek, chętnych do pójścia do łóżka w zamian za główną rolę czy przynajmniej szansę pokazania się w serialu, co uważały za uczciwą transakcję, lecz to handlowe nastawienie nie zachęcało do romansów. W rezultacie od ponad miesiąca Bill nie umówił się z nikim, choć właściwie mu tego nie brakowało, tęsknił natomiast do towarzystwa kobiety, z którą mógłby długo w noc rozmawiać, dyskutować pomysły nowych odcinków serialu oraz dzielić wszystkie smutki i radości. Z Sylvią i tak tego nie miał. W gruncie rzeczy nie miał tego od czasu, gdy rozstał się z Leslie.
– Przyjdzie pani na jutrzejszy piknik? – z nadzieją zapytał Adrianę.
Lubił z nią rozmawiać i ciekaw był jej męża. Orientował się, że wyglądający na gwiazdora filmowego Steven pracuje w reklamie. Bill nie widział go od dnia, gdy przed dwoma tygodniami załadował meble ma ciężarówkę. – Osiedlowy piknik z okazji Czwartego Lipca to moje największe osiągnięcie kulinarne w ciągu całego roku. Nie powinna pani tego przegapić. – Wskazał na wózek i uśmiechnął się. – Przygotowuję go od kilku lat, z początku na ogólne żądanie, teraz z przyzwyczajenia. Robię wspaniałe steki. Była pani w zeszłym roku? – Nie przypominał jej sobie, a przecież na pewno by zapamiętał. Musiałby być bardzo roztargniony, żeby zapomnieć dziewczynę o takiej urodzie.
Adriana potrząsnęła głową.
– Zwykle gdzieś wyjeżdżamy. W zeszłym roku byliśmy w La Jolla.
– I teraz pani też wyjeżdża? – zapytał z rozczarowaniem w głosie.
– Nie… Męża nie ma. Wyjechał do Chicago. – Słowa z trudem przechodziły jej przez gardło. Bill nie potrafił ukryć zaskoczenia.
– Wyjechał na Czwartego Lipca? A to pech. Co pani będzie sama robiła? – Nie był niedyskretny, po prostu traktował ją po przyjacielsku.
– Nic szczególnego – odparła wymijająco. Nie ulegało wątpliwości, że jest zdenerwowana.
– W takim razie zapraszam na piknik. Przyrządzę pani sławny stek a la Thigpen.
Adriana uśmiechnęła się, widząc proszący wyraz jego twarzy.
– Hm… umówiłam się na obiad z przyjaciółmi. – Choć się uśmiechnęła, Bill dostrzegł, że w jej oczach znowu pojawił się smutek. – Może w przyszłym roku.
Bill skinął głową. Na ścianie za Adrianą zauważył zegar. Było wpół do pierwszej w nocy, a oni gawędzili, jakby była dziesiąta rano.
– Powinienem chyba skończyć zakupy – rzekł z żalem. – Proszę przyjść, jeśli zmieni pani zdanie, i przyprowadzić przyjaciół. Mam tyle jedzenia, że wystarczy dla całej armii.
– Zobaczę.
Mimo że Adriana naprawdę lubiła Billa, nie zamierzała skorzystać z jego zaproszenia. Przypomniała sobie, że kilka tygodni wcześniej dostała zawiadomienie o pikniku, lecz je wyrzuciła. Inne sprawy ją zaprzątały. W najmniejszym stopniu nie pociągała jej perspektywa spędzenia wieczoru z tłumem osób mieszkających na osiedlu. Miała swoje życie, nie interesowało jej kultywowanie nowych znajomości czy umawianie się na randki. Była mężatką i tylko jedno teraz jej pozostało: czekać, aż Steven do niej wróci. Nie wątpiła, że to tylko kwestia czasu, a kiedy znowu znajdą się razem, będą mogli myśleć o dziecku i wspólnej przyszłości.
Tymczasem prawie wcale nie myślała o swoim stanie, łatwo bowiem było go ignorować. Jedynie zdarzające się niekiedy zawroty głowy, wzmożony apetyt i zmęczenie wskazywały, że spodziewa się dziecka. Była dopiero w trzecim miesiącu, w jej figurze nie zaszły jeszcze żadne zmiany, mogła więc zapomnieć o ciąży, myśleć tylko o swojej pracy i czekać na Stevena. Zaraz po jego odejściu powiedziała sobie, że wszystko się skończyło, że on nigdy nie wróci, a nawet gdyby wrócił, w ich związku na zawsze pozostaną rysy, później wszakże sama siebie przekonała, że to przelotna chwila szaleństwa w ich małżeństwie, pod innymi względami normalnym i zdrowym. Nie przyjmowała do wiadomości, że Steven się z nią nie kontaktuje, że nie chce odbierać jej telefonów, że zabierając z mieszkania wszystkie swoje rzeczy, dał wyraźnie do zrozumienia, iż dla niego ich związek już nie istnieje.
Przy kasie Adriana dostrzegła Billa z trzema wypełnionymi po brzegi wózkami. Niosąc do samochodu swe skromne zakupy, znowu poczuła smutek. Tygodniowe sprawunki mogła teraz zmieścić w dwóch torbach. Odkąd opuścił ją Steven, wszystko w jej życiu się skończyło. Gdy weszła do mieszkania, wydało jej się dziwacznie puste. Położyła zakupy na lodówce, zgasiła światła i poszła na górę. Jej ubrania wciąż znajdowały się w pudłach, w których zostawił je Steven. Długo leżała na łóżku, myśląc o nim i zastanawiając się, co będzie robił w czasie weekendu. Ogarnęła ją pokusa, by zadzwonić i błagać go o powrót, przyrzekając, że zrobi wszystko… Wszystko oprócz usunięcia ciąży. Dziecko przestało być problemem do dyskusji. Problemem stało się życie bez męża. Z nieustannym zdziwieniem uświadamiała sobie, jak bardzo czuje się zagubiona, opuszczona i zdradzona. Po niemal trzech latach małżeństwa nie pamiętała już, jakimi rozrywkami przedtem umilała sobie czas. Jakby wcześniej nie mieszkała sama, jakby jej życie zaczęło się wraz z poznaniem Stevena.
Minęła trzecia, gdy wreszcie zasnęła, obudziła się po jedenastej. Wstała, wzięła prysznic i przygotowała sobie jajecznicę, potem przejrzała rachunki i zrobiła pranie. Rozglądając się po salonie, wybuchnęła śmiechem. Jedno było pewne: łatwo utrzymać porządek w pustym domu. Nie musiała niczego wygładzać ani wycierać, nie musiała martwić się o plamy na kanapie ani podlewać kwiatków, ponieważ Steven także je zabrał. Teraz wystarczyło, że pościeliła łóżko i odkurzyła podłogi. O wpół do trzeciej poszła na basen, gdzie zobaczyła Billa przygotowującego piknik. Konferował z dwoma mężczyznami, których Adriana widziała już wcześniej, a dwie kobiety ozdabiały wazonami z kwiatami ogromny stół. Najwyraźniej wieczorne przyjęcie miało być nie lada wydarzeniem. Zrobiło jej się żal, że nie weźmie w nim udziału. Czekał ją samotny wieczór, nie mogła nawet odwiedzić Zeldy, która pojechała z przyjacielem do Meksyku. Jedynym sposobem wypełnienia czasu pozostało tylko kino.
Pomachała do Billa, potem długo pływała na plecach, rozkoszując się słońcem. W końcu wyszła z wody i na jednym z leżaków ułożyła się na brzuchu. Bill podszedł do niej i usiadł obok. Wyglądał na szczęśliwego, choć wyczerpanego.
– Proszę w przyszłym roku przypomnieć mi, żebym tego nie robił – powiedział, jakby od lat łączyła ich przyjaźń. W rzeczywistości zbliżało ich to ciągłe wpadanie na siebie. Mieszkali i pracowali w tych samych budynkach, nawet zakupy robili w tym samym sklepie nocnym. – Powtarzam to co roku – zniżył konspiracyjnie głos. – Ci ludzie doprowadzają mnie do szaleństwa.
Adriana uśmiechnęła się. Był mimo woli zabawny. Chociaż bardzo się zmęczył, widać było, że rad jest z tego, co zrobił.
– Założę się, że świetnie pan się bawi – powiedziała.
– No pewnie. Sherman prawdopodobnie też świetnie się bawił maszerując na Atlantę, choć to, jak sądzę, było łatwiejszym przedsięwzięciem. – Pochylił się ku niej, by nikt inny nie mógł go usłyszeć. – Ci ludzie wyobrażają sobie chyba, że w tym roku powinienem był kupić homara. Powiedzieli, że przez ostatnie trzy lata przygotowywałem steki, hamburgery i hot dogi, więc dobrze by było urozmaicić wreszcie menu. Panie chcą zrobić składkę. Chryste, czy była pani kiedykolwiek na składkowym pikniku? Czy ktokolwiek w ogóle słyszał o składkowym hot dogu na Czwartego Lipca? – W jego głosie brzmiało szczere oburzenie. Adrianie ten pomysł wydał się zabawny. – Chodziła pani w szkole na pikniki z okazji Czwartego Lipca?
Skinęła głową.
– Tak. Najpierw jeździliśmy na Cape Cod, a potem, jak byłam starsza, do Martha’s Vineyard. Uwielbiałam to miejsce. W Kalifornii takich nie ma. Pamiętam tę cudowną atmosferę letnisk i wspaniałych plaży, pamiętam, jak przez cały rok czekałam, żeby znowu spotkać dzieci, z którymi co lato się bawiłam.
– Tak. – Bill uśmiechnął się do swoich wspomnień. – My spędzaliśmy to święto na Coney Island. Jeździliśmy kolejką i oglądaliśmy sztuczne ognie. Mój ojciec wieczorem przygotowywał wspaniały piknik na plaży. Jak byłem starszy, rodzice kupili dom na Long Island. Mama przygotowywała wtedy prawdziwy piknik w ogródku, ale zawsze uważałem, że czasy Coney Island były lepsze. – Bill, jedynak, który szalał za swoimi rodzicami, zachował wspaniałe wspomnienia z dzieciństwa.
– Czy pana rodzice dalej urządzają te pikniki?
– Nie – odparł Bill. Żal i szok po ich stracie dawno już minęły, pozostały tylko ciepłe wspomnienia. Bill spojrzał na Adrianę. Podobał mu się wyraz jej oczu, czarne włosy spływające na ramiona. – Umarli niedługo potem, jak kupili ten dom na Long Island. To było dawno temu… – Przed szesnastoma laty. Miał dwadzieścia dwa lata, gdy umarł ojciec, a w rok po nim odeszła matka. – Wydaje mi się, że co roku przygotowuję ten piknik ze względu na nich. Może w ten sposób mówię, że pamiętam?… – Uśmiechnął się ciepło do Adriany. – Odnoszę wrażenie, że większość mieszkańców naszego osiedla nie ma tu rodzin. Mamy dziewczyny, dzieci, psy i przyjaciół, ale nasze ciotki, wujowie, rodzice, dziadkowie i kuzyni są gdzie indziej. Poważnie mówiąc, czy zna pani kogoś, kto wychował się w Los Angeles? Chodzi mi o normalną osobę, nie kogoś, kto wygląda jak Jean Harlow, a w rzeczywistości jest facetem do szaleństwa zakochanym w swojej siostrze. – Adriana roześmiała się. Bill był tak prawdziwy, głęboki, solidny, a jednocześnie niekiedy tak zabawny i beztroski. – Skąd pani pochodzi?
Już chciała powiedzieć, że z Los Angeles, lecz się powstrzymała.
– Z New London w Connecticut.
– A ja z Nowego Jorku. Teraz rzadko tam wracam. Bywa pani w Connecticut?
– Nie, jeśli nie muszę. – Uśmiechnęła się. – To stało się mało zabawne, odkąd rodzina przestała jeździć do Martha’s Vineyard, a ja poszłam na studia. Ale moja siostra tam mieszka. – Razem z dziećmi i nieprawdopodobnie nudnym mężem. Nie potrafiła się z nimi dogadać, a po ślubie ze Stevenem przestała nawet próbować. Teraz należało im powiedzieć o dziecku, postanowiła jednak czekać na powrót męża. Tłumaczenie, że jest w ciąży, a Steven odszedł, nie mówiąc już o powodach jego odejścia, wydawało jej się zbyt skomplikowane. To wszystko sprawiało, że z całej siły starała się nie myśleć o swoim stanie.
– Szkoda, że nie może pani przyjść wieczorem – rzekł ze smutkiem Bill.
Adriana pokiwała tylko głową, zakłopotana swoim kłamstwem, lecz łatwiej było po prostu zostać w domu. Wstała i zeszła do basenu, Bill wrócił zaś do swych przygotowań. W jakiś czas potem poszedł do domu, żeby zapeklować steki. Piknik zapowiadał się wystawnie.
Wróciwszy do domu o piątej, Adriana położyła się na łóżku i usiłowała czytać, lecz nie potrafiła skoncentrować się na lekturze. Ostatnio często jej się to zdarzało, za wiele spraw miała bowiem na głowie. O szóstej zaczął się piknik. Za oknem rozbrzmiewały rozmowy, muzyka, śmiechy. Wyszła na balkon, gdzie dochodził ją zapach jedzenia, choć nie widziała uczestników zabawy. Nie ulegało wątpliwości, że świetnie się bawią. Brzęczały kieliszki, ktoś nastawiał stare płyty Beatlesów i muzykę z lat sześćdziesiątych. Adrianie zrobiło się przykro, że nie poszła, ale czułaby się niezręcznie, wyjaśniając powody nieobecności Stevena, choć już wcześniej powiedziała Billowi, że wyjechał służbowo do Chicago. Nie mogła pójść sama. Przedtem nigdy tego nie robiła, teraz zaś jeszcze nie przywykła do swego stanu „kobiety wolnej”. Smakowite aromaty sprawiły jednak, że ogarnął ją straszliwy głód. Poszła w końcu do kuchni, lecz nic w lodówce nie przypominało tego, czego zapach czuła w nozdrzach, a nie chciało jej się gotować, mimo że umierała wprost z głodu. Było już wpół do ósmej, a od śniadania nie miała nic w ustach. Zastanawiała się, czy nie wmieszać się w tłum gości, złapać coś do jedzenia i zniknąć. Przecież potem mogłaby czekiem zapłacić Billowi Thigpenowi za kolację, załatwić wszystko tak, jakby poszła do baru szybkiej obsługi lub chińskiej garmażerii. Może wziąć hamburgera i przynieść go do domu, nie musi zostawać na przyjęciu.
"Rytm Serca" отзывы
Отзывы читателей о книге "Rytm Serca". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Rytm Serca" друзьям в соцсетях.