Pobiegła szybko na górę, przed lustrem w łazience uczesała włosy i związała w ogon białą satynową wstążką, potem włożyła meksykańską sukienkę z białej koronki, którą ze Stevenem kupili w Acapulco. Sukienka była ładna, bardzo kobieca i wygodna, jej luźny krój maskował lekkie zgrubienie w talii, którego nie było jeszcze widać, choć już utrudniało noszenie spodni i obcisłych dżinsów. Nogi wsunęła w srebrne sandałki, w uszy wpięła wielkie srebrne klipsy. Przed samym wyjściem jeszcze się zawahała. A jeśli na piknik przyszły same pary? Jeśli nie spotka nikogo znajomego?… Zaraz się jednak pocieszyła: przecież zna Billa. Nie szkodzi, jeżeli nie będzie sam, w końcu zawsze odnosił się do niej po przyjacielsku.

Chwilę potem Adriana znalazła się na skraju tłumu oblegającego jeden z wielkich stołów, na których ułożone było jedzenie. Do jej uszu dochodziły fragmenty anegdot i historyjek opowiadanych przez rozbawionych gości. Niektórzy siedzieli na brzegu basenu z talerzami na kolanach i popijali wino. Koło rożna, ubrany w koszulę w biało-czerwone paski i białe spodnie, stał Bill Thigpen, ze zręcznością zawodowca nakładając steki na podstawiane talerze.

Adriana niepewnie na niego spojrzała. Mimo że rozmawiał z każdym, kto do niego podchodził, wydawał się samotny, chociaż to i tak nie było ważne. Nagle uświadomiła sobie, że właściwie nie wie, czy Bill ma towarzyszkę życia. Uznała, że nie jest z nikim związany, bo zawsze sprawiał takie wrażenie, ale pewności nie miała. Podeszła wolno ku niemu.

Ujrzawszy ją, uśmiechnął się szeroko. Jednym rzutem oka zauważył białą koronkową sukienkę, lśniące czarne włosy, ogromne błękitne oczy. Wyglądała prześlicznie. Bardzo się ucieszył, że mimo wszystko postanowiła przyjść. Od pewnego czasu czuł się jak zadurzony w dziewczynie z sąsiedztwa chłopak, który tygodniami nie spotyka wybranki swego serca, aż pewnego dnia skręca za róg i nagle ją widzi, piękną i olśniewającą. Na jej widok słowa więzną mu w gardle, dziewczyna znika i świat przestaje istnieć aż do następnego spotkania. W ostatnich tygodniach Billowi się wydawało, że na najbardziej wartościową część jego życia składa się seria przypadkowych spotkań.

– Witam! – Na jego twarzy pojawił się rumieniec. Miał nadzieję, że Adriana przypisze go ciepłu bijącemu od rożna. Nie pojmował dlaczego, ale po raz pierwszy poważnie interesowała go mężatka. Nie tylko bardzo mu się podobała, z przyjemnością także z nią rozmawiał, a w ogóle zachwycało go w niej wszystko. – Przyprowadziła pani przyjaciół?

– W ostatniej chwili zadzwonili, że nie mogą przyjść – lekko odparła Adriana.

– Cieszę się… to znaczy… tak, właściwie jestem zadowolony. – Ruchem ręki wskazał na smażące się mięso. – Czego pani sobie życzy? Hot doga, hamburgera, stek? Osobiście polecam stek.

Bill starannie ukrywał to, co naprawdę działo się w jego sercu, ilekroć bowiem ją widział, rzeczywiście czuł się jak zakochany sztubak, co jednak nie uszło uwagi Adriany, aczkolwiek zależało jej wyłącznie na rozmowie.

Przed kilkoma minutami Adriana oddałaby wszystko za hamburgera, teraz wszakże doszła do wniosku, że steki wyglądają wspaniale.

– Poproszę stek, średnio wysmażony – powiedziała.

– Zaraz będzie gotowy. Na stole znajdzie pani sporo różnych smakołyków: czternaście rodzajów sałatek, suflet, sery, łososia… Z tym nie mam nic wspólnego, jestem specjalistą od rożna. Proszę coś sobie wybrać, a jak pani wróci, stek będzie już czekał.

Bill zauważył, że Adriana po brzegi nałożyła na talerz sałatek, krewetek i innych dodatków, które znalazła na stole. Miała widać zaskakujący apetyt jak na swą niezwykle szczupłą figurę. Pomyślał, że pewno uprawia sporty.

Stek wyglądał bardzo smakowicie. Adriana nie miała ochoty na alkohol, podziękowała więc za wino, które Bill jej zaproponował, po czym z talerzem ledwo mieszczącym górę jedzenia przysiadła na obrzeżu basenu.

Bill miał nadzieję, że gdy skończy dyżur przy rożnie, jeszcze ją tam zastanie. W pół godziny później zdecydował, że zrobił już swoje, każdy został obsłużony, a większość dostała także repetę, z zadowoleniem więc przyjął ofertę swego najbliższego sąsiada, który powiedział, że go zastąpi, i poszedł poszukać Adriany. Znalazł ją przy basenie. Zajadając z apetytem deser, przysłuchiwała się rozmowom.

– Jaki był stek? Chyba niezły, prawda? – Zgadnął, widząc jej pusty talerz.

– Był przepyszny, a ja umierałam z głodu – odparła z nie ukrywanym zakłopotaniem Adriana.

– Wspaniale. Nie lubię gotować dla niejadków. A pani lubi gotować? – zapytał ciekaw wszystkiego, co jej dotyczy. Chciał ją bliżej poznać, dowiedzieć się, czym się zajmuje, czy jest szczęśliwa z mężem, choć przecież to nie powinno go obchodzić. Słyszał w głowie dzwony bijące na alarm i powtarzał sobie, że czas z tym skończyć, lecz inny, silniejszy głos zachęcał go, by szedł dalej.

– Czasami. Nie jestem dobrą kucharką i nie mam za wiele czasu na gotowanie. – I nikogo, komu mogłabym gotować, dodała w myśli. Przynajmniej obecnie, choć Steven i tak wiele nie jadł, poprzestając zwykle na surówce.

– To jasne, skoro pracuje pani przy dwóch ostatnich wydaniach wiadomości. Przyjeżdża pani do domu pomiędzy emisjami?

– Najczęściej tak, chyba że dzieje się coś naprawdę dramatycznego. Zasadniczo między siódmą w wpół do jedenastej jestem wolna. Pracę kończę przed północą.

– Wiem – uśmiechnął się Bill, o tej porze bowiem wpadali na siebie w nocnym sklepie.

– Pan też pracuje do późna – zauważyła Adriana bawiąc się szarlotką, zbyt skrępowana, by jeść w jego towarzystwie.

– Tak. Czasami spędzam noc na kozetce w moim gabinecie. – Niejedna kobieta z przyjemnością by Adrianie powiedziała, że dzięki temu właśnie Bill jest takim wspaniałym partnerem. – Scenariusze często nam się zmieniają, a to znaczy, że zmienia się sytuacja wszystkich postaci. Jedna poprawka pociąga za sobą inne i bywa, że trudno nad tym zapanować, choć taka praca to wielka przyjemność. Powinna pani obejrzeć czasem nasz serial.

Adriana słuchała z zainteresowaniem. Przez dłuższą chwilę rozmawiali o serialu, jego nowojorskich początkach sprzed dziesięciu lat i późniejszym przeniesieniu go do Kalifornii.

– Dla mnie najtrudniejsze w związku z tą przeprowadzką było opuszczenie synów – rzekł spokojnie Bill. – To wspaniali chłopcy i bardzo za nimi tęsknię.

Już wcześniej mówił jej o synach, lecz niewiele o nich wiedziała, podobnie zresztą jak o ich ojcu.

– Często ich pan widuje?

– Nie tak często, jak bym chciał. W roku szkolnym odwiedzają mnie w czasie ferii, a latem przyjeżdżają na miesiąc. Będą tu za dwa tygodnie.

Jego twarz rozświetliła się, gdy o nich mówił. Adriana patrzyła na niego, poruszona tą zmianą.

– Jak spędzacie wtedy czas? – zaciekawiła się Adriana, bo przecież przy jego zawodzie zajmowanie się dwojgiem dzieci na pewno nie jest łatwe.

– Pracuję jak szalony do ich przyjazdu, a potem biorę miesiąc urlopu. Od czasu do czasu wpadam do telewizji, żeby mieć na wszystko oko, choć z wielką niechęcią muszę przyznać, że na ogół serial daje sobie doskonale radę beze mnie. – Przy ostatnich słowach uśmiechnął się niemal z zakłopotaniem. – Wyjeżdżamy na dwutygodniową wędrówkę z namiotami, a potem kręcimy się po mieście. Ja mógłbym się obyć bez tej kempingowej wyprawy, bo moim ideałem turystyki jest pobyt w hotelu Bel-Air, ale dla chłopców to największa atrakcja. Bardzo lubią niewygodę, noclegi w lesie i to, że nie muszą się myć. Na szczęście w taki sposób spędzamy tylko tydzień, na drugi zwykle zatrzymujemy się w jakimś hotelu koło rezerwatu Yosemite albo nad jeziorem Tahoe. Dłużej bym nie wytrzymał w namiocie i śpiworze, ale wiem, że dobrze mi to robi. Dzięki temu nie wpadam w nadmierną pychę – roześmiał się Bill.

Adriana w trakcie jego opowieści skończyła jeść szarlotkę. Oboje nie czuli się zbyt pewnie, gdyż było to ich pierwsze spotkanie na gruncie towarzyskim.

– Ile mają lat?

– Siedem i dziesięć. Wspaniali chłopcy. Na pewno spotka ich pani na basenie. Dla nich Kalifornia sprowadza się do basenów. Różni się bardzo od Great Neck koło Nowego Jorku, gdzie mieszkają z matką.

– Czy są podobni do pana? – zapytała Adriana z uśmiechem, wyobrażając sobie Billa z dwoma bliźniaczo go przypominającymi misiami.

– Nie jestem pewien. Mówią, że młodszy jest do mnie podobny, ale mnie się wydaje, że obaj podobni są do matki. – Po chwili nostalgicznym tonem dodał: – Adam urodził nam się niedługo po ślubie. To był ciężki okres. Moja żona była wtedy tancerką na Broadwayu i oczywiście dużo wcześniej przestała pracować, a ja musiałem bardzo się starać, żeby zarobić na życie. Momentami wydawało mi się, że pomrzemy z głodu, choć oczywiście aż tak źle nie było. Mimo wszystko bardzośmy się cieszyli z Adama. To jedna z nielicznych spraw, w których wciąż się z Leslie zgadzamy. Adam i serial urodzili się niemal w tym samym czasie. Zawsze miałem wrażenie, że był to palec Boży.

Na jego twarzy malował się wyraz wdzięczności, jakby spotkało go wielkie szczęście, na które niczym sobie nie zasłużył. Adrianę uderzyło, jak bardzo jej nowy znajomy różni się od Stevena. Bill kochał synów, a o swoim sukcesie mówił ze skromnością. Ci dwaj mężczyźni naprawdę niewiele mieli ze sobą wspólnego.

– A pani? – zapytał Bill. – Chce pani dalej pracować w wiadomościach?

– Nie wiem. – Adriana zastanawiała się już nad tym i doszła do wniosku, że podczas urlopu macierzyńskiego zdecyduje, co dalej ze sobą począć.

– Chciałbym wystartować z nowym serialem, ale jakoś nigdy nie mam czasu, aby o tym pomyśleć, a co dopiero zrobić. „Życie” jest ciągle zajęciem na pełny etat.

– Skąd pan bierze pomysły na nowe odcinki? – zapytała, sącząc lemoniadę, którą ktoś jej nalał.

– Jeden Bóg wie – uśmiechnął się Bill. – Z życia, z wyobraźni… Wykorzystuję wszystko, co przychodzi mi do głowy i pasuje do całości. Prawdę mówiąc, serial opowiada o rzeczywistych wydarzeniach, tylko zostały wrzucone do jednego garnka i wymieszane. Ludzie robią najgorsze rzeczy i pakują się w najbardziej nieprawdopodobne sytuacje.

Adriana smutno pokiwała głową. Doskonale wiedziała, o co mu chodzi. Bill bacznie ją obserwował, a kiedy podniosła wzrok, ich oczy się spotkały. Sprawiała wrażenie, jakby chciała coś powiedzieć, lecz po namyśle z tego zrezygnowała.

Tłum zaczął się już przerzedzać. Ciągle ktoś do nich podchodził, by podziękować Billowi, który znał chyba wszystkich i każdego traktował po przyjacielsku. Adriana ze zdziwieniem stwierdziła, że w jego towarzystwie czuje się dobrze i swobodnie. O wszystkim chyba mogła mu powiedzieć – tylko nie o Stevenie. Jego odejście stanowiło dla niej osobistą porażkę.

– Ma pani ochotę na drinka? – zapytał Bill, który cały wieczór spędził przy jednym kieliszku wina. Gdy Adriana odmówiła, odstawił go i nalał sobie kawy. – Rzadko piję – wyjaśnił – bo nie mógłbym pracować nocami.

– Ja też – odparła z uśmiechem Adriana.

W pobliżu parami siedziała roześmiana młodzież, trzymając się za ręce i rozmawiając. Adriana poczuła się bardzo samotna. Przez pięć ostatnich lat budowała swój związek ze Stevenem, a teraz nie było nikogo, kto by ją kochał i tulił.

– Kiedy wraca pani mąż? – zapytał lekko Bill, niemal odczuwając przykrość z tego powodu. Bardzo żałował, że Adriana jest mężatką, i uważał Stevena za wielkiego szczęściarza.

– W przyszłym tygodniu – odparła.

– A gdzie jest teraz?

– W Nowym Jorku – wyjaśniła bez namysłu.

Bill spojrzał na nią pytająco, zaskoczony jej słowami.

– Wydaje mi się, że przedtem mówiła pani o Chicago.

Nie naciskał jednak, widząc na jej twarzy wyraz paniki. Coś bardzo gryzło Adrianę, choć nie dowiedział się, co to jest, ponieważ szybko zmieniła temat.

– Piknik był wspaniały – rzekła, wstając i rozglądając się nerwowo. – Świetnie się bawiłam.

Już odchodziła, opuszczała go. Czymś ją wystraszył, a przecież nade wszystko pragnął, żeby została. Nie zastanawiając się, ujął ją za rękę, gotów zrobić wszystko, byleby tylko zmieniła zdanie.

– Proszę, nie idź jeszcze, Adriano… Wieczór jest taki piękny, a rozmowa z tobą to dla mnie wielka przyjemność. – Bill wyglądał bardzo młodo i bezbronnie. Adrianę wzruszył ton jego głosu.

– Myślałam… Może masz inne plany. Nie chciałabym cię zanudzać…

Wciąż czuła się nieswojo, chociaż Bill nie poznał jeszcze przyczyny jej nastroju. Gdy z powrotem usiadła, nie wypuścił jej dłoni ze swoich, sam nie rozumiejąc swego postępowania. Nie chciał łamać sobie przez nią serca, a przecież wiedział, że nie jest wolna.

– Nie nudzisz mnie. Bardzo cię polubiłem i miło mi z tobą pogadać. Opowiedz mi o sobie. Co cię interesuje? Jaki jest twój ulubiony sport? Jaką muzykę lubisz?

Adriana roześmiała się. Od lat nikt nie zadawał jej takich pytań. Przyjemnie było rozmawiać z Billem, ale pod warunkiem, że nie wypytywał ją o Stevena.

– Każdą… klasyczną, jazz, rocka, country. Uwielbiam Stinga, Beatlesów, U2, Mozarta. W szkolnych latach sporo jeździłam na nartach, ale już dawno przestałam. Lubię plażę… i gorącą czekoladę… i psy. – Nagle się roześmiała. – I rude włosy. Zawsze chciałam mieć rude włosy. – Na jej twarzy pojawił się figlarny wyraz. – No i dzieci. Uwielbiam dzieci.