– Ja też – uśmiechnął się do niej Bill, marząc o spędzeniu z nią całego życia, nie tylko jednego wieczoru. – Moi chłopcy w niemowlęctwie byli tacy zabawni i wspaniali. Jak wyjechałem do Kalifornii, Tommy nie miał jeszcze roku. Strasznie to przeżyłem… – W jego oczach pojawił się prawdziwy ból. – Chciałbym, żebyś ich poznała, kiedy tu przyjadą. Może uda nam się razem spotkać.

Zdał sobie sprawę, że jeśli chce się zaprzyjaźnić z Adrianą, to musi także bliżej poznać jej męża, lecz gotów był nawet na to, byleby nie stracić z nią kontaktu. Liczył, że Steven okaże się milszy, niż się wydawał, aczkolwiek uważał to za mało prawdopodobne.

– Z przyjemnością ich poznam. Kiedy wyjeżdżacie?

– Za mniej więcej dwa tygodnie – odparł z uśmiechem. – Jedziemy nad Tahoe, gdzie na pięć dni rozbijemy obóz, a po drodze planujemy zwiedzić Santa Barbarę, San Francisco i dolinę Napa.

– To mi wygląda na całkiem cywilizowaną podróż – stwierdziła Adriana, która oczekiwała czegoś bliższego natury i bardziej pozbawionego wygód.

– Muszę uważać, bo za dużo świeżego powietrza to szok dla mojego organizmu.

– Grasz w tenisa? – zapytała z wahaniem. Nie porównywała go z mężem, lecz po prostu była ciekawa, u Stevena bowiem zainteresowanie tenisem graniczyło z obsesją.

– No cóż, można to i tak określić – odparł Bill przepraszająco. – Nie jestem zbyt dobry.

– Ani ja – roześmiała się Adriana. Odczuwała nieprzepartą ochotę na jeszcze jeden kawałek ciasta, lecz nie miała odwagi po niego pójść, ponieważ Bill gotów by pomyśleć, że jest strasznym żarłokiem. Trudno jednak było się oprzeć tak doskonałym potrawom.

Drużyna „sprzątaczy” zbierała już naczynia. Powoli zapadał mrok. Coraz mniej uczestników pikniku kręciło się nad basenem. Adriana dawno nie bawiła się tak dobrze jak tego dnia w towarzystwie Billa. Z niechęcią myślała o powrocie do domu, choć wiedziała, że powinna się już pożegnać. Wtedy właśnie zaczął się pokaz sztucznych ogni, urządzony w pobliskim parku, przystanęła więc, by popatrzeć. Bill pomyślał, że przypomina zachwycone dziecko, i uśmiechnął się do niej. Była piękna, przyjacielska i łagodna. Z twarzą uniesioną ku niebu wyglądała jak mała dziewczynka. Jej uroda sprawiała, że Bill zapragnął ją pocałować. To pragnienie odczuwał już wcześniej, lecz z każdym ich spotkaniem przybierało na sile.

Pokaz trwał pół godziny. Uwieńczyła go zdająca się nie mieć końca eksplozja bieli, czerwieni i błękitu, potem niebo znów pociemniało i rozjaśniały je tylko punkciki rozsypanych wysoko gwiazd. Po fajerwerkach zostały rozwiewające się strużki dymu i opadający na ziemię czarny popiół. Bill, siedząc blisko Adriany, rozpoznał jej perfumy. Chanel numer 5. Bardzo lubił ten zapach.

– Masz jakieś plany na weekend? – zapytał z wahaniem, niepewny, czy w ogóle powinien o to pytać, aczkolwiek był świadom, że dopóki on potrafi nad sobą panować, dopóty nie będzie powodu, dla którego nie mogliby się spotykać. – Może wybierzemy się nad morze? – zaproponował, pamiętając, że Adriana lubi plażę.

– No cóż… nie wiem… mój mąż może wrócić – jąkała z zakłopotaniem. Z jednej strony miała wielką ochotę przystać na jego propozycję, z drugiej zaś nie wiedziała, jak na nią zareagować.

– Sądziłem, że zostanie w Nowym Jorku… lub Chicago… do następnego tygodnia. Na pewno nie miałby nic przeciwko naszej małej wyprawie. Bardzo porządny ze mnie facet. I chyba lepiej gdzieś pojechać, niż siedzieć w domu przez cały weekend, jeśli oczywiście nie pracujesz. Przyjaciele z Nowego Jorku mają dom w Malibu. Dali mi klucz, żebym od czasu do czasu sprawdził, co tam słychać.

– Dobrze – zgodziła się Adriana, sama nie wiedząc, dlaczego to robi. W tym mężczyźnie było coś pociągającego i budzącego zaufanie. Wstała, zbierając się do powrotu.

– Czy jedenasta ci odpowiada?

Skinęła głową, choć ogarnęła ją obawa.

– Odprowadzę cię do domu – rzekł Bill.

Nowy znajomy był zdaniem Adriany bardzo przystojny. Gdy znaleźli się na miejscu, ostrożnie uchyliła drzwi. Nie zapaliła światła, nie chcąc, żeby zobaczył, jak w środku jest pusto.

– Wielkie dzięki, Bill. Wspaniale się bawiłam. Jestem wdzięczna, że mnie zaprosiłeś. – To było lepsze, niż gdyby siedziała w domu, litując się nad sobą i zastanawiając się, co też porabia Steven.

– Ja też doskonale się bawiłem – odparł. Czuł się wypoczęty i zrelaksowany. – Jutro przyjdę po ciebie o jedenastej.

– W porządku, ale możemy spotkać się przy basenie.

– Nie ma potrzeby, podjadę tutaj – oznajmił zdecydowanie.

Adriana znów sprawiała wrażenie zdenerwowanej. Miała zamiar szybko wślizgnąć się do środka, żeby Bill nie zdążył niczego dostrzec, tymczasem rozmowa się przedłużała.

– Jeszcze raz dziękuję – powiedziała, obrzuciła go pożegnalnym spojrzeniem, po czym zniknęła niczym duch.

W jednej chwili stała przed nim, w następnej była już w środku, za dokładnie zamkniętymi drzwiami. Bill zadawał sobie pytanie, jak tego dokonała. Nie pamiętał, by kiedykolwiek ktoś tak błyskawicznie się z nim pożegnał. Uśmiechając się na wspomnienie tej chwili, wolnym krokiem wracał do siebie.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Bill przyjechał po Adrianę dokładnie o jedenastej. Czekała na niego przed drzwiami, ubrana w dżinsy, obszerną koszulę, słomkowy kapelusz i tenisówki. Ze sobą miała plażową torbę załadowaną po brzegi ręcznikami, kremami, książkami i grami. Na jej widok Bill się roześmiał.

– Wyglądasz na czternaście lat.

Koszula należała do Stevena, lecz Adriana zawsze bardzo ją lubiła, poza tym dzięki niej mogła ukryć, że spodnie są trochę za ciasne. Bill w jej stroju nie dostrzegł nic podejrzanego.

– To komplement czy wymówka? – zapytała wesoło, ruszając za nim przez osiedle. Nie czuła w jego towarzystwie najmniejszego skrępowania.

– Komplement, zdecydowanie. – Bill przystanął, jakby coś sobie nagle przypomniał. – Masz może w domu wodę sodową? Moje zapasy się wyczerpały. Była niedziela, nie mogli więc liczyć na sklepy.

– Jasne, mam.

– W takim razie lepiej weźmy parę butelek.

Zawrócili, a kiedy znaleźli się przed drzwiami jej mieszkania, Adriana zatrzymała się i spojrzała za siebie.

– Zaraz wrócę, a ty może popilnuj naszych rzeczy, dobrze?- Zachowywała się tak, jakby sądziła, że ktoś ucieknie z jej torbą.

– Pójdę ci pomóc.

– Nie trzeba. Mam w domu okropny bałagan. Nie zdążyłam posprzątać po… po wyjeździe Stevena do Nowego Jorku.

Gdzie on w końcu jest: w Nowym Jorku czy Chicago?, zadał sobie pytanie Bill, nic jednak nie powiedział. Nie ulegało wątpliwości, że Adriana nie chce, żeby z nią wchodził.

– Poczekam – rzekł, czując się trochę głupio. Przed sobą miał zamknięte drzwi, nie mógł więc zajrzeć do wnętrza. Można by pomyśleć, że Adriana ukrywa coś w mieszkaniu. Po kilku sekundach usłyszał straszliwy hałas i bez namysłu wpadł do środka. Na podłodze w kuchni zobaczył kałużę wody i rozbite butelki.

– Zraniłaś się? – zapytał szybko, przyglądając się jej z niepokojem.

Zaprzeczyła ruchem głowy. Bill złapał ręcznik i pomógł jej sprzątać.

– To moja wina – odezwała się. – Musiałam chyba nimi potrząsnąć, a potem wypadły mi z ręki.

Uporali się z bałaganem w dwie minuty. Bill dość długo nie widział wokół siebie nic niezwykłego, dopiero gdy Adriana wyjęła następne butelki, dotarło do niego, że w kuchni prócz lodówki i taboretu koło telefonu nie ma żadnych sprzętów. Przygnębiające wrażenie opuszczenia pogłębiał salon, który minęli idąc do wyjścia. Tu także nie stał żaden mebel, a ślady na ogołoconych ścianach wskazywały, gdzie przedtem wisiały obrazy. Bill przypomniał sobie, że jakiś czas temu widział Stevena ładującego rzeczy na ciężarówkę. Adriana powiedziała wtedy, że zamierzają wymienić całe umeblowanie i sprzedają stare sprzęty. Tymczasem jednak puste mieszkanie wyglądało okropnie. Bill ani słowem nie skomentował tego widoku, natomiast Adriana pośpieszyła z wyjaśnieniami:

– Zamówiliśmy sporo nowych rzeczy, ale sam wiesz, jak to jest. Dostawa trwa dziesięć do dwunastu tygodni. Najwcześniej w sierpniu to miejsce zacznie przypominać normalne mieszkanie. – W rzeczywistości niczego nie zamówiła, bo wciąż liczyła, że Steven wróci do domu z tym, co zabrał.

– Jasne, wiem, jak to jest.

W jej słowach wyczuł nieszczerość, choć nie był pewien, o co chodzi. Może byli za biedni, żeby kupić meble, a może im je odebrano, bo nie płacili rat? W Hollywood to się zdarza wielu ludziom. Bill widywał już puste mieszkania u swoich przyjaciół. A jasne było, że Adriana z jakiegoś powodu jest zakłopotana.

– Mieszkanie tak czysto i przyjemnie wygląda – zażartował. – I łatwo utrzymać porządek. – Na jej twarzy znowu pojawiło się zażenowanie, dodał więc łagodnie: – To i tak nieważne. Będzie wyglądało wspaniale, jak dostaniesz wreszcie nowe meble.

Zaraz po wyjściu zapomnieli o całym zdarzeniu. W doskonałych nastrojach spędzili przyjemny dzień na plaży. Rozmawiali o teatrze, książkach, Nowym Jorku, Bostonie i Europie, wymienili uwagi o dzieciach, polityce i różnych zadaniach, jakie mają do spełnienia mydlane opery i wiadomości telewizyjne. Potem przyszła kolej na utwory, które lubił pisać Bill, i opowiadania tworzone przez Adrianę na studiach. Rozmawiali o wszystkim. Wciąż nie brakowało im tematów, gdy po piątej wsiedli do samochodu, by wrócić do domu, ponieważ na plaży zaczęło robić się chłodno.

– Muszę powiedzieć, że szalenie podoba mi się twój samochód – rzekł Bill, który z podziwem patrzył na jej MG, ilekroć widział je na parkingu.

Adriana z zadowoleniem przyjęła jego słowa.

– Mnie też. Od lat wszyscy próbują mnie zmusić, żebym się go pozbyła, ale nie mogę. Za bardzo go kocham. Stał się częścią mnie.

– To tak jak mój chevrolet. – Bill cały się rozpromienił.

Ta kobieta rozumiała, czym jest miłość do samochodu. Ta kobieta rozumiała wiele istotnych spraw, jak zaangażowanie i strata, miłość i szacunek, w dodatku podzielała jego zamiłowanie do starych filmów. Jedyną jej wadą, poza pochłanianiem ilości jedzenia wystarczającej dla dwóch rodzin, był mąż. Postanowił to jednak ignorować i więcej się tym nie gryźć, tylko po prostu cieszyć się z jej przyjaźni. Rzadko się zdarzało, by mężczyznę i kobietę łączyła przyjaźń pozbawiona aspektów seksualnych. Gdyby z Adrianą byli do tego zdolni, uważałby się za szczęściarza.

– Może po drodze wpadniemy na kolację? W Santa Monica Canyon jest doskonała restauracja – zaproponował. Traktował ją jak starego kumpla, kogoś, kogo od lat zna i kocha. – Albo wiesz co? Zostało mi parę steków. Jedźmy do mnie, to usmażę je na kolację.

– Możemy usmażyć u mnie – powiedziała Adriana, choć zamierzała wbrew sobie oświadczyć, że chyba wróci do domu, mimo że przecież nic jej do tego nie zmuszało. Czekałby ją samotny niedzielny wieczór, a za dobrze bawiła się w towarzystwie Billa, by szybko z niego rezygnować. Nic nie stało na przeszkodzie wspólnej kolacji.

– Szczerze mówiąc, jedzenie steków z podłogi nie jest szczytem moich marzeń – zażartował Bill. – Chyba że masz jakieś meble, których jeszcze nie widziałem.

Tylko łóżko, pomyślała, głośno zaś rzekła, czując się znów jak nastolatka:

– Co za snob. W porządku, chodźmy do ciebie.

Od ślubu ze Stevenem nie mówiła tak do mężczyzny i oto po trzech latach przerwy miała z człowiekiem nie będącym jej mężem zjeść kolację w jego mieszkaniu. Musiała jednak sama przed sobą przyznać, że ta perspektywa bardzo jej odpowiada. Bill Thigpen był wspaniały. Inteligentny, interesujący, miły i taki opiekuńczy. Troszczył się, czy nie jest głodna albo spragniona, pytał, czy ma ochotę na lody, czy potrzebuje kapelusz, dbał, żeby było jej dostatecznie ciepło, wygodnie i przyjemnie, równocześnie przez cały czas bawiąc ją historyjkami o swoim serialu, znajomych i synach.

Kiedy weszła do mieszkania, zobaczyła następne wcielenie Billa. Ściany zdobiły oryginalne współczesne obrazy, tu i ówdzie stały interesujące rzeźby, które przywiózł ze swych rozlicznych podróży. Obite skórą kanapy były wygodne i nienowe, ogromne fotele miękkie i zapraszające. W jadalni królował piękny stół, pochodzący z jakiegoś klasztoru we Włoszech, na podłodze zaś leżał dywan kupiony w Pakistanie. Wszędzie wisiały zdjęcia jego dzieci. Mieszkanie przypominało bardziej dom niż lokal w bloku i panowała w nim atmosfera ciepła i serdeczności sprawiająca, że miało się ochotę wszystko dokładnie obejrzeć: biblioteczki pełne książek, ceglany kominek, doskonale zaprojektowaną obszerną kuchnię w stylu rustykalnym. W przytulnym gabinecie, w którym Bill pracował, stała wiekowa maszyna do pisania, niemal tak stara jak jego ukochany royal, a także regały z książkami i odziedziczony po ojcu wielki skórzany fotel, dobrze już zużyty. Obity beżową wełną pokój gościnny, sprawiający wrażenie, jakby nikt nigdy w nim nie mieszkał, wypełniało współczesne łóżko z baldachimem, podłogę zaś zakrywała owcza skóra. W wielkim kolorowym pokoju dziecinnym uwagę zwracało piętrowe jaskrawoczerwone łóżko w kształcie lokomotywy. Sypialnia Billa położona była na końcu holu. Dominowały w niej kolory ziemi i miękkie materie, a ogromne okna wychodziły na ogród, o którego istnieniu na osiedlu Adriana nie miała pojęcia. Mieszkanie było doskonałe. Przypominało swego gospodarza: pociągające, pełne ciepła i miłości. Niektóre sprzęty nosiły ślady częstego dotyku wielu przyjaznych rąk. W takim miejscu człowiek chciałby zostać na długo, żeby dokładnie je poznać. Stanowiło ostry kontrast z kosztowną sterylnością, którą Adriana dzieliła ze Stevenem do chwili, gdy od niej odszedł, nic jej nie zostawiając prócz łóżka i dywanu.