– Wiesz, dzwonię do ciebie, bo tylko ty możesz mi coś poradzić…
Wzięta pod włos odłożyłam ścierkę i usiadłam wygodnie w fotelu. Z włosów kapało. Odżywka lekko spływała mi za ucho.
– Tak, oczywiście – powiedziałam usprawiedliwiona, bo kiedy trzeba zbawiać świat, to bardzo proszę, sprzątanie może poczekać. I Adaśko podziela ten pogląd.
– Muszę się z nim rozstać. Co ja mam robić? – zajęczała w słuchawkę telefonu moja od lat serdeczna koleżanka.
– Co musisz zrobić?
– Rozstać się z nim.
– Jezu, dlaczego? – rozsiadłam się wygodnie, bo zapowiadało się to na dłużej.
– Bo ja już sama nie wiem, co mam robić – dyszało smutkiem w słuchawce. – On mnie w ogóle nie rozumie.
– Ale w jakiejś konkretnej sprawie on cię w ogóle nie rozumie? – zainteresowałam się przez sympatię.
– On nie rozumie mnie w ogóle, ale to w ogóle, w żadnej sprawie! – z pretensją wyjaśniła Aga.
– Możesz coś bliżej? – pytałam cierpliwie, bo wiadomo, jak kobieta pogada, to jej lżej.
Adaśko jest tego samego zdania i zawsze czeka cierpliwie, aż przestanę gadać przez telefon. No, prawie zawsze.
– Co mogę ci powiedzieć… – słuchawka zaszlochała żalem. – Po prostu już jesteśmy sobie obcy.
– Dlaczego tak ci się wydaje? – nadałam swojemu głosowi ton uprzejmy i współczujący.
– Mnie się wcale nie wydaje! Po prostu tak jest! – krzyknęła mi prosto w ucho.
– Właśnie pytam, dlaczego? – byłam niezmordowana i pełna chęci niesienia pomocy w tej trudnej sytuacji, choć z włosów dalej mi kapało.
– No właśnie… dlaczego… sama się nad tym zastanawiam… – jęknęła w telefon.
– Ale czy coś się stało? – próbowałam dociec, o co chodzi.
– Czy coś się musiało stać? – jej głos uderzył we mnie jak wyrzut. – Po prostu on mnie nie rozumie!
– Ale ja nie rozumiem, o czym mówisz – zdenerwowałam się trochę niegrzecznie, czego Adaśko by nie pochwalił.
– No właśnie. Nikt mnie nie rozumie. Nawet ty. Nikt! – wysyczało mi do ucha.
– Staram się zrozumieć – nie dawałam za wygraną, diabli wiedzą po co. – Czy on ci coś zrobił?
– Oczywiście! Czy inaczej bym dzwoniła do ciebie?
– Ale co? – krzyknęłam desperacko. – Co on ci zrobił?
Usłyszałam żałosne:
– Bo on mnie wcale nie rozumie…
Wiedziałam, że powinnam mieć cierpliwość i zrozumieć to, co mówi Aga. Ale w jakiejś części mózgu telepało się przekonanie, że cokolwiek powiem, może być skierowane przeciwko mnie. Na gwałt próbowałam sobie przypomnieć początek naszej rozmowy. Od czego zaczęła? Trzeba powtórzyć to, co mówiła – wtedy będzie wiedziała, że jestem wdzięcznym słuchaczem. O czym mówiła? O rozstaniu, już wiem, powiedziała: “muszę się z nim rozstać”.
– To może się z nim rozstań, skoro ci tak źle – powiedziałam nieśmiało, nawiązując do początku naszej rozmowy.
– No wiesz! – w głosie Agi usłyszałam wyrzut. – Jak możesz! Przecież ja go kocham.
I nawet mnie nie zapytała, co słychać, choć i ja mam problemy, też mi się czasem wydaje, że on mnie nie rozumie, skończyła niespodziewanie rozmowę, a ja z tą kapiącą odżywką, która zrobiła brzydką plamę na fotelu, powlokłam się do łazienki. Nie upieram się, żeby każdy każdego rozumiał. Ja rozumiem, że ludzie mają różne nastroje i czasami w ogóle nie wiadomo, o co im chodzi. Widać odżywka na głowie podziałała również na mój mózg, bo nagle mnie olśniło. Nie chcę zwariować. Chętnie służę pomocą w sprawie przypalonego gara lub jeśli ktoś kogoś rzuca. Lub, nie daj Boże, czymś rzuca. Bardzo proszę. W końcu za to mi płacą, mam wprawę. Ale Aga nie po to przecież dzwoniła, żebym takie głupoty wygadywała. Zmyłam odżywkę i uznałam, że kiepski ze mnie przyjaciel. Wysuszyłam włosy i wykręciłam jej numer.
– Aga? – zapytałam pojednawczo.
– Tak.
– Dzwonię, bo jakoś tak rozmawiałyśmy…
– Myślałam, że mi coś poradzisz… co mam robić…
– Słuchaj – powiedziałam i wzięłam głęboki oddech. Muszę tylko pamiętać, żeby się nie zakłamywać, nie oszukiwać, być sobą. – Chętnie cię wysłucham, ale nie wiem, co masz robić, nie jestem tobą. Trudno mi coś radzić.
No, Adaśko byłby ze mnie dumny. Zwłaszcza że pewnie by przewidział koniec rozmowy. W słuchawce po drugiej stronie zapadła cisza.
– Aga?
Naprawdę mój ton głosu sprzyja zwierzeniom. Wiem, że nie chce ode mnie żadnych rad i że postąpiłam słusznie. Trzeba było tak od razu.
– Nie myślałam, że jesteś taka nieżyczliwa, niekoleżeńska i że w ogóle nie można z tobą rozmawiać. Cześć. – i odłożyła słuchawkę.
Prawie usłyszałam westchnienie ulgi Adaśka, który był przecież w pracy.
Trójka z chemii
Dzisiaj koniec roku szkolnego. Ula wpadła do mnie po cukier, bo jej wyszedł. Ja stoję nad garami – przyjeżdża Mój Ojciec i Moja Matka, razem, choć są osobno. Adam znowu pojechał, tym razem do Krakowa, wróci w niedzielę. Więc będziemy świętować przejście Tosi z klasy trzeciej do czwartej sami. Dlaczego on tak często wyjeżdża?
– Tylko się uciesz – mówi Ula, jakbym nie wiedziała.
– Z czego tu się cieszyć – mówię smętnie. – Z francuskiego trója, z matmy trója, z chemii trója.
– Daj spokój – mówi Ula. – Coś do cieszenia się musisz znaleźć, bo inaczej w ogóle ją zniechęcisz.
I idzie do siebie.
Tosia z dumą przynosi świadectwo. Rzuciłam okiem i starałam się ucieszyć, że w ogóle ma je w ręku. Mogło być gorzej. Potem przyjeżdżają moi rodzice. Mama wypakowuje ruskie pierogi ku głośnej uciesze Tosi. Ojciec żąda natychmiast świadectwa i odczytując je głośno w ogrodzie, próbuje powiedzieć Tosi, co by z czego miał, gdyby był na jej miejscu.
– Twoja matka też miała tróje, z chemii – dodaje z pewną nostalgią, choć jesteśmy w ojczyźnie.
Nie musiał tego mówić. Tosia wpada do kuchni, gdzie stoimy z mamą nad skwierczącą patelnią.
– Ty też miałaś tróję z chemii! – rzuca oskarżycielsko w moją stronę. – Tylko wtedy nie było jedynek! Byłaś jeszcze gorsza niż ja.
Ach, gdyby wiedziała, ile ja zdrowia poświęciłam, żeby choć tę tróję z chemii mieć, to nie rzucałaby pochopnie oskarżeń.
Mama przewraca pierogi na patelni drewnianą łyżką.
– Pamiętam, ile ty włożyłaś pracy, żeby mieć tę tróję – mówi. – Gdybyś pracowała cały rok, to nie musiałabyś zaliczać w ostatnim tygodniu szkoły. Prawdę powiedziawszy, to wtedy należała ci się poprawka.
Tosia nakrywa do stołu i woła dziadka. Mój Ojciec nie usiądzie oczywiście do stołu wtedy, kiedy go proszą, tylko wtedy, kiedy usiądzie. Tak było zawsze. Chwilowo stara się przekonać Zaraza, żeby do niego podszedł. Zaraz leży na stole w ogrodzie i ani myśli się ruszyć. Wreszcie siadamy wszyscy do obiadu.
– Zawsze lubiłem twoje pierogi – mówi Mój Ojciec do Mojej Mamy.
To na cholerę się rozwiodłeś, myślę sobie, aczkolwiek dobrze wiem, że to nie moja sprawa.
– To mogłeś się nie rozwodzić – mówi Tosia i podstawia talerz. Moja Mama milcząco nakłada pierogi.
– Pamiętam, jak twoja matka przyniosła świadectwo, tak, tak – mówi Mój Ojciec do Tosi. – Cudem jej się udało zaliczyć chemię. Gdybym wtedy był na jej miejscu…
A potem to już siedzimy i umieramy z przejedzenia. W każdym razie ja. I co słyszę?
– Córeczko, nie powinnaś była jeść tylu pierogów. Utyjesz.
Czy wszyscy się na mnie uwzięli? Czy ja mam umrzeć z głodu, gdy nad stołem unosi się wysublimowany zapach ruskich pierogów?
Tosia jest nieco spięta, bo ma przyjechać Jakub. Jakub zabiera Tosię do kina, i zażyczyłam sobie, żeby w końcu po prostu się przedstawił. Ten od Joli nie może czuwać nad moją córką, ale ja nie pozwolę jakiemuś obcemu facetowi jej skrzywdzić. A poza tym muszę wiedzieć, z kim ona się zadaje. W dodatku Tosia już nie chce jechać na obóz wędrowny, tylko ma inne plany, o których porozmawiamy, jak Adam wróci. Wiem, dlaczego. Bo myśli, że jej łatwiej z nim pójdzie, potem on mnie przekona i tak dalej. Jutro rano jedzie z córkami Uli i Krzysiem do Nowej Wrony na sobotę, wracają w niedzielę rano, tak jak Adam z Krakowa. No, zobaczymy.
Kiedy pojawia się Jakub, dobrze rozumiem swoją córkę. Jakub ma dziewiętnaście lat, jest świeżo upieczonym maturzystą, blondynem i ma piwne oczy na pół twarzy. Jest w dodatku lekko niedogolony. Niestety, taki przystojny mężczyzna fatalnie wróży. Tosia jak aniołek.
– To moja mama Judyta.
Jakub wyciąga do mnie dłoń, bardzo mocno ściska i uśmiecha się.
– Jakub. Była kiedyś taka wódka Judyta, Rebeka i Dawid.
Zatyka mnie. Ale tylko na chwilę.
– Nie wiedziałam, że jestem z trojaków. Tosia rzuca mi mordercze spojrzenie:
– Nie z trojaków, tylko z czworaków chyba. Jakub patrzy na Tosię z lekką przyganą, ale widać, że lubi on ją, ach, lubi, a mnie serce martwieje.
– Jeśli, Tosiu, moje drogie dziecko, jest prawdą, jakoby dzieci dziedziczyły choć w minimalnym procencie przymioty urody i charakteru po matkach, to twoja mama raczej wychowała się w pałacu niż w czworakach.
A więc nie tylko przystojny, ale również spostrzegawczy.
– Odwiozę Tosię przed jedenastą – mówi Jakub – cieszę się, że panią poznałem.
Tosia znika razem z nim w drzwiach, więc biegnę za nimi jak idiotka i tylko rzucam nerwowo:
– Bardzo proszę, niech pan jedzie ostrożnie!
– Mamo – mówi moja córka z taką prośbą w głosie, że się wycofuję.
O Boże, jeśli ja do chłopaka Tosi muszę mówić pan, to znaczy, że życie za mną. Wieczorem dzwoni Adam i pyta, jak Tosia. Niech lepiej zapyta, jak ja!
Tosia pobiegła skoro świt do Uli, bo mają jechać do tej Wrony z Krzysiem. Powstrzymywałam się, żeby też nie pobiec i nie poprosić Krzysia, żeby jechał ostrożnie. Ale odetchnęłam z ulgą, kiedy usłyszałam, jak Ula woła do nich zza płotu:
– Tylko jedź ostrożnie!
Wtedy postanowiłam się ucieszyć, że zostaję sama, choć jak na kobietę, która nie jest samotna, za dużo weekendów spędzam z Ulą. Ale skoro przyszło spodziewane lato, nie można narzekać. Ptaszki kwilą, roślinki roślinkują wszerz i wzdłuż, drzewka machają łapkami i w ogóle jest pięknie. Widzę, że i Ula za płotem jest tego zdania, bo chodzi sobie i patrzy, co by tu zrobić. Ja też mam dużo do zrobienia i nie wiem, od czego zacząć. Zostałyśmy z Ulą na wsi same, to trzeba coś wymyślić pożytecznego. Oczywiście, że wolałabym zostać sama z Adaśkiem, ale wtedy przyznałabym się do tego, że jestem całkowicie i bezwzględnie uzależniona od mężczyzny, a to nieprawda.
Myśli mi się najlepiej na hamaku. To znaczy, myślałoby mi się, gdybym nie zasnęła. Obudziłam się o dziesiątej i zdenerwowałam się, że tak marnuję czas. A potem zrobiło mi się słabo na myśl, że przyjedzie Adam i mamy we dwoje ustalać plany na wakacje. W przeszłości robiło mi się też słabo, ale z Tym od Joli w ogóle trudno się było dogadać. A tu miałam się cieszyć, i co? Ostapko w dalszym ciągu milczy. Jej telefon milczy również. Nie mam na to wpływu. Więc nasmarowałam ciało filtrami UV, Reńka mówi, że nie wolno bez filtra nawet na moment wyjść na słońce, i postanowiłam nie zajmować się tym, co mam zrobić, tylko zastanowić się, od czego zacząć. Zastanawiać się mogę przecież na słoneczku. I wtedy przyszła Ula.
– Cześć – mówi – mogę na chwilkę?
O, widzę, niedobrze jest. Przecież Ula wpada do mnie i nie pyta. Ja do niej wpadam i nie pytam. Czasami stoimy przy płocie, bo żadna z nas nie ma czasu, żeby wpaść, i gadamy z półtorej godziny przez siatkę. Ale żeby pytać? Ani chybi ma jakiś problem.
– Możesz – mówię i wyciągam drugi leżak.
Robię herbatę, na upał najlepsza herbata, i siadamy w ogródku.
– Ładnie na świecie – zagajam przyjaźnie, bo Ula milczy.
– No właśnie, ja w tej sprawie.
– Że ładnie na świecie? – pytam i nie rozumiem.
– No właśnie. Ładnie, ładnie, a zobacz, jak my wyglądamy.
Patrzę na Ulę, śliczna jak zwykle, siebie szczęśliwie nie muszę oglądać, ale to znaczy, że i ona do mnie pije. Patrzę spod oka na siebie – nic nowego.
– Ale o co chodzi dokładniej?
– Chodzi o to, że my mamy niezmierzone możliwości zadbania o świat i siebie i nic z tym nie robimy. Reńka robi – mówi Ula. – Może byśmy coś zrobiły?
– Możemy zrobić – zgadzam się, bo jestem w wypracowanym pogodnym nastroju.
– Bo zobacz – tu Ula wyciągnęła jakieś luksusowe opakowanko – zobacz, co dostałam.
Patrzę i widzę, że to absolutnie cudowna maseczka do twarzy, która po prostu – tak wynika z ulotki – zrobi z nas szesnastki.
– O rany – zachwycam się.
– No właśnie – szepce Ula. – Co ja mam z tym zrobić?
No jak to co? Jest wyraźnie napisane, co robić, i sama bym się cieszyła, jakbym takie cudo dostała. Szczególnie, że lato przed nami, i w ogóle.
– Najwyższy czas, żeby coś dla siebie zrobić – mówię zupełnie poważnie.
– Ale rodzina wyjechała, a ja mam tyle roboty! – Ula patrzy w niebo i też nie jest szczęśliwa.
I wtedy nam wpadł do głowy ten cudowny pomysł. Wszystko idzie lepiej, jeśli się działa razem (nawet seks!). Ustaliłyśmy w mig, że dosyć tego marnowania życia, jest przecież pięknie na świecie, możemy wspólnie zrobić porządki w ogrodzie, Ula da mi trochę roślinek, a ja jej marcinki, jeszcze to i owo można rozsadzić, i na pewno znajdziemy czas na maseczkę, którą Ula się chętnie ze mną podzieli. Że nie ma co tak smęcić i włóczyć się bez sensu wte i wewte – najpierw zrobimy szybciutko porządek u Uli, potem u mnie, potem rozsadzimy roślinki, potem ugotujemy sobie coś zdrowego, potem weźmiemy prysznic, spotkamy się, nałożymy maseczkę i zrobimy sobie damski wieczór.
"Serce na temblaku" отзывы
Отзывы читателей о книге "Serce na temblaku". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Serce na temblaku" друзьям в соцсетях.