– Przecież pani nie skrzywdzę – mówi miękkim głosem mężczyzna, i tu powinna się włączyć syrena alarmowa, bo przecież Ten od Joli też mówił, że mnie nie skrzywdzi. A komu przychodzi do głowy zaczynać znajomość od tego zdania. Czy my, kobiety, gdy spotykamy cudownego faceta, zapowiadamy mu od razu, że nie będziemy goliły się jego maszynką, że nie zobaczy nas w farbie na głowie? I nie przychodzi nam do głowy gasić papierosy na jego ramieniu? Ten oczywiście również kłamał. Zabolało jak piorun. Wbił igłę w podniebienie niewinne, aż zrobiło mi się gorąco i zaczęłam żałować, że nie mam swetra, który mogłabym zdjąć.
– Spokojnie, nic nie będzie bolało – aksamit w głosie łagodził moje cierpienie.
Może nie będzie kiedyś, w przyszłości, ale teraz bolało jak jasny piorun. Odszedł do tamtej kobiety, ja czekałam, aż nie będzie bolało. Przypomniało mi to natychmiast moje małżeństwo z Tym od Joli, i właściwie wychodziło na to, że ono głównie składało się z czekania, żeby przestało boleć. Ładna perspektywa! Ale nic to. Rzeczywiście nie minęło czasu wiele, kiedy prawą stronę twarzy mi sparaliżowało. Jako kobieta częściowo sparaliżowana zasłużyłam na jego względy, trzymał mnie w pozycji leżącej czterdzieści minut. Potem uśmiechnął się i powiedział:
– Następna wizyta w środę. Dwieście osiemdziesiąt. Dziękuję.
Po czym uśmiechnął się na widok następnej pacjentki tym samym uśmiechem, którym mnie nieledwie uwiódł. Następna pacjentka miała szczękę do wymiany i na oko czterdzieści lat więcej.
Znów coś dla siebie
Tosia pięknie wygląda, odrastają jej włosy, jakaś taka się zrobiła spokojna, szczęśliwa, dużo się uczy. Kiedy przyszłam wieczorem do Uli (Adam w radiu), pochwaliłam się swoim dzieckiem. A Ula:
– Słuchaj, powinnaś porozmawiać z Adamem o tych pieniądzach.
Po raz pierwszy od czasu, kiedy zwierzyłam się jej z interesu mojego życia, tak jawnie o tym wspomniała. Zrobiło mi się przykro. Ale Ula nie chciała mi dokuczyć. Powiedziała mi to, co wiem sama: że niedobrze jest ukrywać pewne rzeczy. I że przecież nikogo nie zabiłam, i że od tego także ma się faceta, którego się kocha, żeby rozumiał błędy. A inaczej zarżnę siebie i jego, i wszystko. Popłakałam się i, słowo honoru, zrobiło mi się lżej.
– Zrób to dla siebie – powiedziała Ula.
– Mogę w każdej chwili zrobić coś dla siebie!
– To zrób! – powiedziała Ula stanowczo.
– Mogę stanąć przed lustrem i powtarzać: to nieprawda, to nieprawda, to nieprawda!
Ula, która właśnie przełykała łyk kawy (którą oczywiście wkrótce będzie rzucać), zapluła się radośnie i zapytała, czy mam również jakąś światłą radę dla niej. Jako dobra przyjaciółka powiedziałam, że owszem. Nie pozwolę jej żyć złudzeniami.
– Mogę cię postawić przed lustrem i powtarzać: to prawda, to prawda, to prawda!
Śmiałam się również, od paru tygodni po raz pierwszy radośnie. I postanowiłam, jutro wszystko powiem Adamowi.
Wracałam do domu późnym popołudniem. Nie mogłam czytać, naprzeciwko siedział chłopak z telefonem komórkowym w ręku i głośno gadał. Nie mogłam się skupić. Zastanawiałam się, jak na to wszystko, do czego się przyznam, zareaguje Adam. Ludzie wsiadali i wysiadali. W Opaczy kolejka stała chwilę dłużej. Oderwałam wzrok od okna i zobaczyłam w drzwiach bardzo starą kobietę. Gramoliła się do wagonu wolno, przed sobą trzymała chodzik, właśnie ktoś jej pomagał dźwignąć się do wagonu. Nie wiem, czy widziałam kiedykolwiek kogoś tak starego. Stare, wyblakłe oczy, które kiedyś były niebieskie, zmarszczka na zmarszczce, tu i ówdzie prześwitywały między zmarszczkami brązowe plamy. Chłopak gadał. Wredny. Na pewno uda, że jej nie zauważył. Chłopak podniósł wzrok i zobaczył idącą ku naszym miejscom starą kobietę. Wstał, nie odejmując komórki od ucha. Stara kobieta usiadła i wtedy zobaczyłam zjawisko. Zjawisko miało długie nogi, podbiegało do kolejki, było blondynką i zadyszane w ostatniej chwili wskoczyło na stopień. Pociąg ruszył, a ja nie mogłam od niej oczu oderwać. Zjawisko nie dość że było piękne, to z dumą obnosiło może dwudziestoletnią, uśmiechniętą, inteligentną twarz, ale, o matko, co tam twarz! Zjawisko miało na sobie sukienkę robioną na szydełku. Żółtą. W duże dziury. Nie miało stanika. Oburzające! Choć jakbym miała takie piersi, to bym nawet sukienki z dziurami nie nosiła. Przez te dziury prześwitywało cudownie opalone, najzgrabniejsze ciało świata. Wagon zamarł, mimo że jechał.
Stara kobieta podniosła oczy. Zobaczyłam jej twarz i zmartwiałam. Zacięty wyraz, głębokie zmarszczki koło ust, kąciki opuszczone, wzrok, gdyby mógł zabijać, to by tę dziewczynę zabił. Poczułam tę niechęć starej kobiety tak wyraźnie, że mróz mi przeszedł po kościach. Dziewczyna w żółtej sukience, nie muszę dodawać, że krótkiej, jechała tylko jeden przystanek. Przecisnęła się do wyjścia i zniknęła na następnej stacji. Stara kobieta spojrzała na mnie i rozchyliła wargi. Teraz zachowam się empatycznie, ona powie coś o chamstwie, o młodzieży, co nikogo nie uszanuje, co nie potrafi, nie umie, nie wie, rozebranej, nagiej młodzieży, wystawianiu się na pokaz i tak dalej, a ja milcząco przytaknę.
A stara kobieta rozciągnęła wargi, zmarszczki się pogłębiły, wyraz jej twarzy groził morderstwem. Nachyliła się do mnie i powiedziała wyblakłym głosem:
– Mój Boże! Widziała pani? Jaka piękna młodość…
A więc żyję w iluzji. Zobaczyłam rzeczy, które nie są. Czas z tym skończyć.
Wczoraj w nocy wrócił Adam. Leżałam w łóżku, ale postanowiłam nie odkładać rozmowy. Wszystko jedno, o której wróci – decyzję podjęłam. Dość kłamstw.
Kiedy usłyszałam zgrzyt klucza w zamku, zapaliłam lampkę. Wszedł do pokoju i uśmiechnął się:
– Nie śpisz?
– Czekam na ciebie – powiedziałam, a on się znów uśmiechnął, i wydawało mi się, że w jego oczach zobaczyłam to, czego już jakiś czas nie widziałam, i nawet nie zauważyłam braku. Adam, zamiast iść najpierw do łazienki, podszedł do mnie i mnie ucałował. I wtedy poczułam mocny, uderzająco mocny zapach. Niestety, rozpoznałam ten zapach natychmiast.
Adam wszedł pod prysznic, a ja leżałam jak sparaliżowana. Ponieważ Adam pachniał damskimi perfumami, perfumami, które kupiłam, żeby Tosia mi położyła pod choinkę za parę miesięcy, perfumami, które wąchałam po raz pierwszy w łazience, która ma saunę, jaccuzi i fotele rattanowe.
Adam pachniał Kenzo Jungle Elephant.
Teraz nie mogę nikomu o tym powiedzieć. Jeśli mężczyzna wraca do domu o drugiej w nocy i pachnie damskimi perfumami, wszystko jest jasne. Nie muszę sprawdzać, kontrolować, szukać, grzebać w jego rzeczach i pytać przyjaciółek o radę. Szczególnie, jeśli jedna z nich używa takich perfum.
Jestem jak martwa i nie wiem, co robić. Z Tym od Joli wszystko było jasne, po prostu nie mogłam już z nim być ani chwili dłużej. Ale na myśl, że mogę stracić Adama, ogarniała mnie absolutna martwota. Już go straciłam. Przypomniałam sobie wszystko – to nagłe zaprzyjaźnianie się Reńki, te niedomówienia, to: “Jak będzie chciał cię zdradzić, to się nie zorientujesz, zadbaj o siebie, każdy facet to pies na kobiety”. Przypomniałam sobie, jak chętnie wysłał mnie na wieś z Ulą i jak Artur wracał późno do domu. I jak Reńka wypytywała, czy może zadzwonić do niego do radia.
Czy ja całe życie będę taką idiotką? A te cholerne jego buty, utytłane w czerwonym błocku? Tylko w jednym miejscu, w tej cholernej dziurze koło Reńki, jest taka czerwona glina. A ja mu jeszcze te buty prałam! I żona Konrada, która myślała, że jestem ruda. Bo go widziała z rudą, dlatego była zaskoczona. Albo Konrad ich widział razem i powiedział żonie: “Adam ma fajną rudą dupę”. Mój Adam.
Nie mój Adam. I dlatego było mu obojętne, jak wyglądam, mogłam sobie być gruba. Miał szczupłą i rudą. Nie wiem, co robić. Nie ma bajek na świecie, jest tylko rzeczywistość. Nie ma monogamii, są zdrady. Każdy zdradzi zawsze każdego. Niedobrze mi, jak o tym pomyślę. Może powinnam się zachować tak, jak radzę w listach. Nie podejmować decyzji pod wpływem emocji. Renka jest idealną kandydatką na niezobowiązującą kochankę – nie ma dzieci, za to ma ciężko pracującego męża, którego nic nie obchodzi, co ona robi. A ja? Z Tosią? Wiecznie między młotem a kowadłem? Reńka się nieźle urządziła. I Reńka wcale nie chce wyjść za mąż, bo ma męża. I Reńka na pewno się nie rozwiedzie i nie postawi go w niezręcznej sytuacji, i nie wyłażą z niej chciejstwa na trwały i dobry związek. Trzeba to przetrzymać. Po prostu mają romans. Sam seks. Seks jest nieistotny. Dobry związek przetrwa. Ludzie popełniają błędy. I Adam popełnił błąd. Gdyby nie chciał być ze mną, to by nie był.
Jak jest? Po tej rudej dziwce? Pęknie mi serce. Nie mogę o tym myśleć.
Pamiętaj, że kochasz
Więc zrobiłam to, co robią najgłupsze kobiety świata. Sprawdziłam go, pojechałam do żony Konrada. Przyznała się, że widziała Adama, dawno temu, przed wakacjami z jakąś rudą pindą, atrakcyjną (nie przeczę), młodziutką (tu przesadziła), niósł za nią jakieś torby. Tak jak Ten od Joli za Jolą. To nie pędzel do golenia w łazience świadczy o związku, ale noszenie bagaży za kobietą.
Więc niech bierze swoje i idzie. Nie będę się musiała wyprowadzać, zaczynać wszystkiego od początku, budować domu, dbać o siebie. Poradzimy sobie z Tosią. Zawsze sobie musiałam radzić sama. Powiem mu o tym cholernym koncie, spłacę w końcu te pieniądze, najwyżej sobie poczeka. Przynajmniej ja będę uczciwa w tym całym bagnie, w które wpadłam.
Wsiadłam do kolejki. Niechętnie. Po raz pierwszy wracam do domu niechętnie. Pada deszcz, zaczęła się prawdziwa jesień. Okna, których nie można było otworzyć w lecie, teraz nie dają się zamknąć. Wieje wiatr i moknie siedzenie obok. Smutno. Szaro.
Zwykle pocieszałam się tym, że przynajmniej w mojej pięknej ojczyźnie nie ma wulkanów, huraganów i trzęsień ziemi, ale okazało się, że ja żyłam pod wulkanem, i niepotrzebne mi są trzęsienia ziemi, jeśli obok mieszka taka Reńka. Ale umówmy się, jak nie ta, to byłaby inna. I nie ona mi obiecywała szczerość i miłość.
Jadę więc sobie kolejką i myśli mam niewesołe. Na dodatek siada koło mnie dwóch mężczyzn, bardzo, ale to bardzo wczorajszych. A może nawet przedwczorajszych. Przetrawiony alkohol zmieszany ze świeżym piwem to mieszanka druzgocąca dla mojego nosa. Nie dość, że tłum ludzi, nie dość, że obok mnie w przejściu leży rottweiler (co prawda w kagańcu), nie dość, że deszcz za oknem, słońca ani widu, ani słychu, do następnego lata daleko – to jeszcze żyć mi się nie chce.
I tak mi się żyć nie chce i nie chce, czwartą już stację, dobrych dwanaście minut, kiedy rottweiler wychodzi razem ze swoim panem. Pierwsza optymistyczna rzecz tego dnia. Na następnej stacji wysiadło trochę ludzi, zrobiło się luźniej, ale panowie wczorajsi siedzą obok i nie mogę udawać, że ich nie widzę, nie słyszę, nie czuję. Choć nie jestem z miasta. Siedzę cierpliwie, patrzę w okno. Ale do moich uszu dochodzą strzępki rozmów panów wczorajszych.
I pan do pana mówi:
– A co jej powiesz?
– Nie wiem – głos drugiego pana brzmi smutno. – A ty?
– Ja też nie wiem – mówi pan pytający uprzednio.
– Może prawdę?
– Nie zrozumie.
– To wymyśl coś…
– Co ja tam mogę wymyślić… – poskarżył się pierwszy pan.
Udaję, że na nich nie patrzę, bo co mnie w końcu obchodzi dwóch panów wczorajszych, skoro w ogóle wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Ale przecież uszu nie zamknę i, chcąc nie chcąc, uczestniczę biernie w tej rozmowie.
– Jak zmyślę coś, to mi już nigdy nie uwierzy – kończy pierwszy pan.
– No – potakuje drugi. – Lepiej nie kłamać. Jak się zacznie kłamać, to potem końca nie widać.
– No – potwierdza pan pierwszy. – Nie lubię kłamać.
Panowie milkną, a ja jestem ciekawa, co im wpadnie do głowy. Zawsze można się czegoś w środkach komunikacji podmiejskiej nauczyć.
– A kochasz ją?
– Najbardziej na świecie – mówi pan drugi, a głos jego jest smutny jak to, co widzę za oknem.
– Człowieku! – pan pierwszy z radości aż podniósł głos. – To, człowieku, czym się martwisz? Najważniejsze to kochać! Jak wiesz, że ją kochasz, to wszystko będzie dobrze! – i nachyla się do pana pierwszego, nie słyszę, co mu tłumaczy, ale aż macha rękami.
Za oknem szaro, do mojego domu jeszcze trzy stacje – pierwszy pan się podnosi – nie wygląda jak degenerat, gorzej o nim świadczy zapach niż ubranie, i żegna się z panem drugim. Wysiada z wagonu, kolejka rusza, a pan drugi wychyla się z tego okna, co go nie można zamknąć, i krzyczy do niego:
– Tylko nie zapominaj, że ją kochasz! O tym pamiętaj!
Potem domyka jakimś cudem to okno i na następnej stacji wysiada.
A potem wysiadam ja.
Nic się na świecie nie zmieniło. Było tak samo szaro i deszczowo. Zimno. I do lata wciąż prawie cały rok. I Adam nie pamiętał, że mnie kochał. Może mnie nie kochał? Może jest niezdolny do miłości? Ale ja na pewno umiem kochać. I będę o tym pamiętać. Przez to, że jakiś facet okazał się zwykłym złamasem, nie dam się wpuścić w kanał, z którego życie będzie wyglądało jak kupa gnoju. Nie. Tym razem nie. Nie będzie tak jak po Tym od Joli. Nie zniszczy mnie żaden mężczyzna!
"Serce na temblaku" отзывы
Отзывы читателей о книге "Serce na temblaku". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Serce na temblaku" друзьям в соцсетях.