Wchodzę do domu, pies rzuca się na mnie, w ogóle nie zauważając, że mam w ręku torby z zakupami, w kuchni niepozmywane, córka moja siedzi przed telewizorem i zajada pizzę. Na końcu języka mam awanturę. Bo siedzi w domu od Bóg wie jak dawna, a ja tutaj i tak dalej. I oto staje mi przed oczyma pan drugi i słyszę jego zachrypnięty głos: “Nie zapominaj, że ją kochasz!”

Odkładam torby z zakupami i witam się z tym durnym psem, który mnie kocha nad życie. Potem idę do pokoju i witam się z Tosią. Skoro ją kocham, nie będę zaczynać od pyszczenia.

– Zostawiłam ci pizzę w piekarniku – oznajmia moja córka. – Przed chwilą wróciłam.

Zjadam pizzę. Naczynia w zlewie. Nie uciekną – to przynajmniej jest pewne.

„Nie zapominaj, że ją kochasz” – prześladuje mnie w dalszym ciągu. Adam dzwoni, że trochę się spóźni, wróci koło ósmej, chciałby, żebym jednak znalazła czas, z nim pogadała, czy mogę nie umawiać się z Ulą, Reńką… Pierwszy raz coś takiego mówi. Więc dobrze, tak się kończy związek między ludźmi koło czterdziestki. Zresztą jaki to związek, nawet nie byliśmy małżeństwem. Nie jestem zła, jestem tylko smutna. Po południu dzwonię do brata, który mieszka czterysta kilometrów stąd.

– Czy coś się stało? – słyszę jego przerażony głos i uświadamiam sobie, że zwykle dzwonię do niego z okazji świąt, imienin albo urodzin, albo… Jednym słowem, nie dzwonię do niego bez powodu – bo po co. Jakbym nie pamiętała, że go kocham.

Pogadaliśmy chwilę o niczym, bardzo przyjemnie, potem umyłam naczynia, a moja córka zabrała się do porządków w łazience. Zadzwoniłam do Uli, teraz mogę jej powiedzieć, jak bardzo się myliła co do Adama, ale okazało się, że Mańka po nią przyjechała wczoraj wieczorem i zabrała na trzy dni do Krasnegostawu, do przyjaciół, na chmielaki – pyszne święto piwa.

– Ty nie pojechałeś? – pytam Krzysia.

– Mam do skończenia projekt na jutro, ale wpadnę do was wieczorem – zapowiada Krzyś i nawet nie mogę mu powiedzieć, że do nas już nigdy nie wpadnie.

Wpadnie do mnie. Do Tosi. Do nas – czyli do mnie z Tosią. A on miał na myśli Adama. A potem dzwoni telefon.

– Chcę potwierdzić rezerwację na lot numer…

– Pomyłka! – mówię o wiele za głośno i mam ochotę zlikwidować telefon, zmienić numer, nie chcę zajmować się wywożeniem szamba, potwierdzaniem rezerwacji, nie chcę rozmawiać już nigdy w życiu z nikim.

Nigdy w życiu

Adam przyjeżdża o ósmej. Witam się z nim, a potem proszę Tosię, żeby nam nie przeszkadzała. Adam trzyma w ręku czteropak piwa, chce sobie otworzyć, ale proszę również, żeby nie otwierał. Nie będzie przecież prowadził po alkoholu.

Siada naprzeciwko mnie, zamykam drzwi do przedpokoju, Borys kładzie się pod stołem. Robi się duszno. Adam na mnie patrzy poważnie, a ja wiem, że nie mogę zacząć od pretensji do niego, najpierw muszę wytłumaczyć, co zrobiłam, on niech się nie tłumaczy, wszystko postanowione, trzeba tylko załatwić formalności.

– Chciałam ci powiedzieć, że wzięłam nasze dziesięć tysięcy, na koncie jest tylko dwa i pół, oddam resztę, jak tylko zarobię, ale to może potrwać – wyrzucam z siebie jednym tchem, jest mi wszystko jedno, chcę to już mieć za sobą.

– Wiem – mówi Adam i oddycha z ulgą. – O Jezu, już się martwiłem, że mi o tym nigdy nie powiesz! Wytłumaczysz, co się stało?

Gdyby mnie kochał… Boże… Tacy moglibyśmy być szczęśliwi. Ale on nawet się nie zdenerwował.

– Przepraszam cię. Ostapko zaproponowała mi interes, nie chciałam ci o tym mówić. Okradła mnie. Ale nie musisz się martwić, ja ci te pieniądze zwrócę.

A potem dociera do mnie, że wie. Skąd on może wiedzieć?

– Głupolku – mówi Adam i gdyby nie to, że wiem, że jeszcze czulej mówi do innej, rozpuściłabym się jak wosk – przecież ja wziąłem zlecenia w tym radiu po to, żebyś się nie zabijała.

I widzi mój wzrok, podchodzi, chce mnie objąć, odsuwam się, jest zdziwiony, nie wie, że ja również wiem.

– Skąd wiesz? – pytam, ale jest mi to właściwie obojętne.

– Jak wyjechałaś do Berlina, Szymon potrzebował pilnie na wyjazd, byłem w banku, no i…

– Nie zapytałeś mnie, dlaczego zdefraudowałam nasze pieniądze? – głos mój brzmi martwo.

Co on jeszcze wymyśli, żeby okazać się takim wspaniałym człowiekiem?

– Nie… – Adam odpowiada z wahaniem. – Jesteś dorosła, wiesz, co robisz. Widać miałaś swoje powody, żeby mi o tym nie mówić.

Aha. To tak. Ludzie dorośli żyją ze sobą, ale mogą mieć powody do nieszczerości, ukrywania przed drugą osobą ważnych rzeczy, do kłamstw, oszustw. Na tym polega ta dorosłość. Że ja mogę ukraść nasze pieniądze, a on może sypiać z moją koleżanką. Dziękuję.

– I nie byłeś ciekaw?

– Gdybyś chciała, to byś mi powiedziała, prawda?

– Dałam się nabrać Ostapko. Oszukała mnie. Nie odda tej forsy, musisz poczekać, aż zarobię, a to może potrwać – powtarzam.

– Oj, Jutka – mówi Adam, a jego głos jest dalej aksamitem podszyty. – To może na drugi raz cokolwiek mi szepnij. Z takimi cudownymi interesami bardzo trzeba uważać. Ale poradzimy sobie.

Judasz. Nie chcę go słuchać, chcę, żeby zapakował swoje rzeczy, wyszedł i nigdy nie wrócił.

– Nie musisz się martwić, bo…

Domofon zaczyna dzwonić jak oszalały. Borys staje przy drzwiach, wyje. Adam podnosi się.

– Ja też ci chciałem coś powiedzieć już od jakiegoś czasu, ale tak mnie unikałaś… – Adam odwraca się od drzwi. – Zapraszałaś kogoś?

Wtulam głowę w ramiona. Jaka szlachetność. Jaka troska o mnie. Jaka wyrozumiałość. To życie może mnie już tylko brzydzić. Wszystko jest podszyte fałszem.

Wtedy słyszę radosne głosy w przedpokoju i włos mi się jeży na głowie. Reńka i Artur. Jak śmie tu przychodzić?

Podrywam się na równe nogi i ogarnia mnie fala wściekłości. Nie będę nad sobą panować, nie muszę być cudowną, wyrozumiałą, szlachetną idiotką! Wszystko im wykrzyczę! Może Artur nic nie wie, to się dowie. Reńka wbiega do pokoju z bukietem kwiatów i mnie, osłupiałej, te kwiaty wręcza:

– Włóż do wazonu, to dla Adama, ale on nie wie, gdzie jest jakiś wazon! Tak się cieszę! Tak się cieszę!

Słupieję. Bezczelność ma swoje granice, które właśnie zostały przekroczone o jakieś trzy tysiące kilometrów.

A potem w drzwiach pojawia się Artur, jakiego nie widziałam nigdy. Błyszczące oczy, ręką poklepuje Adama po plecach, w drugiej ręce trzyma szampana. Wyciąga rękę z szampanem w moim kierunku.

– Będziemy świętować, można powiedzieć, stary, że zostałeś ojcem naszego dziecka!

Kolana uginają się pode mną. Czy ja tkwię w jakimś filmie amerykańskim? Artur, mąż Reńki, przychodzi do mnie z szampanem, żeby świętować ojcostwo swojego kumpla ze swoją niewierną żoną, w towarzystwie oszukanej towarzyszki życia przyszłego ojca?

– Daj kieliszki, Jutka, strasznie się cieszę – mówi Adam i rzeczywiście oczy mu się śmieją. Reńka zarzuca Adamowi ręce na szyję. Artur stoi obok i ma minę, jakby miał ochotę zrobić to samo. Robi mi się niedobrze. Zrywam się i biegnę do łazienki, roztrącając całe towarzystwo. Nachylam się nad umywalką i opłukuję twarz zimną wodą. I wtedy czuję na ramieniu dotknięcie dłoni. Nie zamknęłam drzwi. W lustrze widzę niespokojną twarz Reńki.

– Co ci jest, Jutka? Tak strasznie zbladłaś…

– Jesteś w ciąży? – pytam cicho.

Renka siada na brzegu wanny.

– Źle się czujesz?

Nie będzie mi odpowiadała pytaniem na pytanie!

– Dobrze. Jesteś w ciąży z Adamem?

Reńka patrzy na mnie ze zdumieniem, a potem zanosi się śmiechem. Doprawdy, bardzo śmieszne, bardzo.

– Ju… Jutka – mówi, a nikt do mnie tak nie ma prawa mówić, oprócz Uli i Adama, a teraz już tylko Uli – czy ty… czy ty… zwariowałaś?

I tam, w tej łazience, dowiaduję się wszystkiego. Jak Reńka od lat się leczyła, bo bardzo chciała mieć dzieci. Ten dom po to na wsi wybudowali, żeby zmienić klimat, powietrze, pozbyć się stresów. Leczy się od dziesięciu lat. Nie mówiła, bo my z Ulą to o dzieciach bez przerwy, a jej się serce krajało na drobne kawałki. I była obca. I Artur zaczął się od niej odsuwać, jak mu powiedziała po przeczytaniu listu u mnie, listu, który przyszedł do redakcji, żeby się zbadał. Bo Artur nie chciał się zbadać. Ale skoro ja odpisałam, żeby tamta babka namówiła jakiegoś przyjaciela, to ona postanowiła namówić Adama, żeby porozmawiał z Arturem, że przecież Adam to prawie jak psycholog, czyli lekarz. I Adam się z nim spotkał. I okazało się, że to Artur powinien brać jakieś leki, i że właśnie jest świetnie, bo od trzech tygodni jest w ciąży, a dzisiaj byli na USG, i widać, widać maleństwo, i przyszli podziękować Adamowi, który jest fantastyczny i który zostanie ojcem chrzestnym, i ja mogę zostać matką chrzestną, i są tacy szczęśliwi!

W głowie mi się kołuje, ale przecież Reńka musiała bywać z Adamem w Warszawie.

– Nigdy nie byłam z nim w Warszawie, zwariowałaś? – mówi Reńka. – Przecież bym się głupio czuła wobec ciebie.

Ale ja wszystko muszę wyjaśnić do końca. A to cholerne Jungle Kenzo Słoniowe?

– Nie używam tych perfum, mogę ci je dać – mówi Renia i ciągnie mnie do pokoju.

– Adam, z jaką rudą kobietą widziała cię żona Konrada? – pytam od drzwi. Artur wzrok ma przestraszony. Nikt nie lubi uczestniczyć w awanturach domowych. Adam patrzy na mnie zdziwiony.

– Ja z rudą?

– Żona Konrada mi powiedziała!

– Aaaa – Adam się rozjaśnia. – Z Tosią. Spotkaliśmy ją na dworcu, kiedy Tosia jechała nad morze.

Czuję się jak sterowiec, z którego wychodzi hel. Za chwilę spadnę i rozbiję się na amen. No jasne, przecież Tosia wtedy była ruda, przez jakieś trzy tygodnie.

– A te perfumy? Jak przyszedłeś w nocy? Śmierdziałeś Kenzo! – Nie zwracam uwagi na ich przerażone spojrzenia, biegnę do szafki, otwieram paczuszkę z perfumami, którą mam dostać na Gwiazdkę od siebie, otwieram i podsuwam pod nos Adamowi.

– Tym!

– Piękny zapach. U nas w radiu pachnie tym Mariolka.

– Piękny zapach! Śmierdziałeś tym jak…

Adam podnosi ręce do uszu i patrzy na mnie, podnosząc brwi. Wystarczy. Wtedy przypominam sobie, jak wyglądają słuchawki do nagrań. Grube, kosmate puchatki. Jeśli kobieta jest mocno poperfumowana, nie ma szans, żeby nie przeszły perfumami. Żaden zdradzający facet nie będzie pachniał cudzym zapachem. Umyje się choćby w kałuży, jeśli nie chce, żeby inna kobieta się nie dowiedziała o zdradzie. A on przyszedł i sobie pachniał.

Opadam na fotel, Adam robi minę do Artura: sorry, stary, ale te kobiety. Nie mam pretensji. A potem słyszymy pukanie w szybę i Adam otwiera drzwi na taras. Krzyś wchodzi i uśmiecha się szeroko.

– Co świętujemy?

– Nasze dziecko – mówi Artur i obejmuje Reńkę.

Ależ oni tworzą śliczną parę! Potem dzwonimy do Isi i Agaty, Tosia schodzi z góry, Adam nalewa wszystkim po odrobinie szampana. Bo to jest okazja, w której nawet siedemnastoletnie dzieci mogą, a nawet powinny uczestniczyć. I nagle gwarno i wesoło robi się w naszym dużym pokoju, który wcale nie jest duży. Adam kiwa głową z niedowierzaniem, ilekroć spotykamy się wzrokiem.

– Zaskakujesz mnie zupełnie! – mówi cicho, kiedy podchodzi do mnie z szampanem. – Nie wiem, czy kiedykolwiek za tobą nadążę. Ty naprawdę myślałaś, że Reńka i ja? Dziecino słodka, jakbym chciał…

Ale ja wcale nie chcę słuchać, co by zrobił, gdyby chciał.

Isia podnosi swój kieliszek i patrzy na ojca.

– Jestem nieletnia, poisz nas alkoholem, wszystko powiemy mamie.

– No! – cieszy się Agata i wypija swój przydział.

– Za nowe życie – wznosi toast Krzyś, wychyla kieliszek, a potem zwraca się groźnym tonem do swoich córek. – Otóż od dzisiaj są nowe rządy. Męskie, nie babskie. To ja noszę spodnie w tym domu, zrozumiano! I już nigdy nie będzie inaczej!

Tu Agata odstawiła swój kieliszek na stół i przerwała ojcu.

– Tato, ale…

– Nie wtrącaj się, jak mężczyźni rozmawiają! – krzyknął Krzyś i zrobił bardzo groźną minę.

– Ale czy mama o tym wie? – Agata spojrzała na ojca i uśmiechnęła się.

– Ktoś jej będzie musiał o tym powiedzieć. Ale nie ja. Ja się boję – parsknął śmiechem Krzyś.

Patrzyłam na twarze przyjaciół w moim własnym domu, na dziewczynki, Isię, Tosię i Agatę, wszystkie od dwóch dni mają ten sam kolor włosów, chyba jakiś fioletowawy, na świetlistą Renię i szczęśliwego Artura, Krzysia, który wziął gitarę do ręki, Borysa, który siedział, pilnie wpatrując się w Adama, na Zaraza i Potemka, które siedziały na parapecie i chciały natychmiast wyjść do ogrodu, i pomyślałam sobie, że jestem najszczęśliwszą z kobiet. Pod warunkiem oczywiście, że o tym pamiętam i nie wpadam w kanał.

Ale wieczorem, kiedy po raz pierwszy od tygodni mogłam się bezpiecznie przytulić do Adaśka, usłyszałam:

– Jutka, ale ja ci też chcę coś powiedzieć. Musimy się rozstać.

Przed oczami przewędrowała mi Anna Karenina, udająca się na dworzec, córka gondoliera z sześcioma palcami, machająca z Canale Grande, Agata rzucająca się pod tramwaj, Julia wbijająca sobie sztylet w ciało, bo oczywiście Romeo sam wychlał całą truciznę i nic jej nie zostawił, naga Małgorzata na świni, a potem spokojnie, nie odsuwając się od niego, zapytałam: