– Dlaczego ty, drogie dziecko, bierzesz zawsze stronę Adama, a nie moją? – pytam jadowicie Tosię, bo czuję się całkowicie zdradzona.

– Jestem wyłącznie obiektywna – mówi moje dziecko i wyciera usta w ścierkę do naczyń. – Adam zrobił zakupy, był u geodety i przywiózł mnie ze szkoły. A ciebie cały dzień nie było w domu i masz pretensję, jak zwykle. I nie mów do mnie “moje dziecko”, bo mam imię i jestem dorosła.

Tosia podnosi się od stołu i ostentacyjnie wychodzi z kuchni. Adam patrzy na mnie trochę zdziwiony.

– Ładnie wyglądasz – mówi.

– Nie zmieniaj tematu. – Jestem zła. – Namówiliście się na mnie i teraz ja wychodzę na złą matkę…

– Daj spokój i nie mów do niej “moje dziecko”. Z punktu widzenia psychologii to nie najlepsze. Ona ma płeć, żeńską, i jest prawie dorosła, czego ty nie chcesz zauważyć. A ja rzeczywiście niedawno wróciłem. Na jutro mam sporo roboty. Jak ci minął dzień?

A więc to tak! Nie będę mu mówić o swoich planach, skoro nie jest ich ciekaw. Nikt mnie nie rozumie. Oto przychodzę do domu radosna i zmęczona, liczę na to, że ktoś się mną zajmie, a tu same pretensje. W porządku. Nie muszę się dzielić z nikim swoimi planami. Zrobię im wszystkim dużą niespodziankę. Sama będę podejmować życiowe decyzje.

– W porządku – uśmiecham się jadowicie i otwieram puszkę sardynek, choć wcale nie jestem głodna.

– A kto to jest Szymon N., zanotowany pod N w twoim notesie?

Mężczyźni są niemożliwi! To przecież jego własny syn! Pod N – bo od Niebieskiego. Logiczne. Nawet nie mogę mu tego wszystkiego wytłumaczyć, bo dzwoni Moja Mama.

– Co u ciebie? – pyta.

– Normalnie – odpowiadam i czuję, jak jeży mi się włos na plecach, oczywiście gdyby tam występował. Dlaczego Moja Mama nie może choć raz zapytać mnie o cokolwiek innego?

– Nie odzywasz się.

– Mamusiu, dopiero wróciłam, ale za chwilę bym zadzwoniła – słyszę napięcie we własnym głosie.

– Stało się coś? – niepokoi się Moja Mama, która ma jakiś nieznany mi radar, działający bez względu na odległość.

– Nie, nic – wkładam w swój głos całą pogodę ducha. – Wszystko w porządku.

– Przecież słyszę. – Radar Mojej Matki jest bezwzględny. – Moje dziecko, jeśli ci przeszkadzam, mogę zadzwonić później…

– Nie mów do mnie “moje dziecko” – denerwuję się i widzę, jak Adam odwraca się od zlewu i śmieje się w kułak. Człowiek już w ogóle nie ma warunków, żeby spokojnie porozmawiać z rodzicami przez telefon.

– Zadzwonię później – mówię do słuchawki.

Moja Mama poucza mnie jeszcze, że może bym od czasu do czasu zadzwoniła do swojego ojca, bo jeśli również jego tak zaniedbuję, to… i nie tak mnie wychowywała.

Odkładam słuchawkę i wpadam natychmiast w poczucie winy. Rzeczywiście już parę dni nie zadzwoniłam ani do jednego, ani do drugiego. Ten plan Ostapko mnie tak zajął. Ale dlaczego Moja Matka troszczy się o Mojego Ojca, skoro się rozwiedli? Nie powinni byli tego robić. Byłaby to spora oszczędność, jeśli chodzi o telefony.

Przypominam sobie o zostawionym rano notesie.

– Gdzie mój notes?

Adam patrzy na mnie w taki sam sposób, jakby patrzyła na mnie Moja Mama.

– Przed tobą.

Odwracam się i pakuję notes do torby.

– Ponieważ obydwoje będziemy zajęci przez resztę wieczoru, to do widzenia – mówię spokojnie, wkładając talerzyk po sardynkach do zlewu, i wychodzę z kuchni.

Siadam przed komputerem. Dopóki moje możliwości zarobkowe nie wzrosną – a Ostapko obiecała, że nastąpi to z dnia na dzień, jeśli tylko… ale nie zapeszam, muszę odpisywać na listy.

Droga Redakcjo,

Zakochałam się w Alkurir. Jest on obywatelem tureckim, poznałam go na dyskotece i wkrótce się pokazało, że nie możemy żyć bez siebie. Nie mogę z nim zamieszkać, bo moi rodzice sprzeciwiają się temu związkowi, ale mimo to postanowiliśmy związać nasze ścieżki życia na zawsze. On, jako obywatel turecki, jest dla mnie bardzo miły i dbający. Ale widzi naszą przyszłość tylko w Turcji, do której zamierzamy pojechać, abym poznała jego rodzinę. Alkurir pracuje w ambasadzie. I to jest bardzo dobrze. Ale jedna koleżanka mi powiedziała, żebym najpierw poszła i go sprawdziła. To co mam robić?

Oj, ty dziewczyno… Teraz to o ciebie dba, ale pojedziesz do tej Turcji, a on zamknie cię w burdelu, a w najlepszym przypadku w ogóle nie zapyta, jak ci minął dzień, kiedy wrócisz zmęczona po pracy. Otworzysz sobie puszkę sardynek i będziesz udawała, że jesteś szczęśliwa. Lepiej pomieszkaj z nim jakieś dziesięć, dwadzieścia lat i sprawdź, czy będzie dobrym mężem. I nie w Turcji, tylko tutaj.

Droga Aneto,

Podaję Ci adres i telefon Ambasady Republiki Tureckiej: ulica Malczewskiego 32, Warszawa… Myślę, że najlepiej będzie, jeśli sama się skontaktujesz z wydziałem konsularnym. Nie znam szczegółów Twego życia ani nie mam informacji o Twoim narzeczonym, które mogą okazać się niezbędne, żeby…

Pal licho te sardynki. Ostatecznie to nie jest jeszcze najgorsze w związku. Ale jeśli rzeczywiście ona tam pojedzie i coś się stanie? Odbiorą jej paszport, uwiozą gdzieś daleko? A jeśli on nie pracuje w tej ambasadzie i ją oszukuje od początku? A jeśli ten jej narzeczony rzeczywiście ją kocha? Dlaczego ja mam wiedzieć, jak ktoś ma żyć? Co jej napisać?

Podnoszę się od komputera i idę do Adama. Podkładam mu list pod nos.

– Co o tym myślisz?

Ostatecznie to on jest socjologiem i wszystko wie. Adam czyta uważnie list.

– Jeśli ją przestraszysz, to cię nie posłucha i może wdepnąć w jakieś… Niech sprawdzi, czy on rzeczywiście tam pracuje… Przecież ona pisze ten list spod Wrocławia, a ambasada jest w Warszawie… Niech uważa…

– Czy ty sądzisz – robię się zasadnicza – że związek powinien opierać się na kontroli?

– Kontrola to co innego, a upewnienie się, że wszystko w porządku, to co innego. To nie jest chłopak z sąsiedniego miasta. Taka decyzja może mieć konsekwencje nie do przewidzenia. Niech będzie rozsądna.

Widzę, że nawet nie możemy się pokłócić. Może jestem mu obojętna. Zawsze tak jest, że ludzie po jakimś czasie nudzą się sobą. Choć co do przypadku Anetki z listu, ogólnie rzecz biorąc, ma rację. Wracam do komputera.

Jeśli mogę Ci cokolwiek radzić – nie rezygnuj z obywatelstwa polskiego, nie oddawaj nikomu paszportu, w obcym kraju mogą się zdarzyć różne rzeczy, na które możesz nie mieć wpływu. Może powinnaś się upewnić, że Twój narzeczony ma dobre intencje i Cię nie oszukuje. W ambasadzie możesz również zapytać o prawa i obyczaje panujące w Turcji i dopiero z tą wiedzą świadomie decydować o radykalnych zmianach w życiu. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwą żoną, ale nigdy nie należy za sobą palić mostów…

I tak mnie nie posłucha. Dziewczyny zawsze robią to, co chcą. I jak człowiek jest zakochany, to wkracza w inny stan świadomości. Stan ten charakterystyczny jest również dla osób będących pod wpływem narkotyków czy alkoholu. Miłość jest ślepa.

Po Turku następuje parę listów: o sąsiedzie, który wymalował płot drewniany trującą farbą do podkładów kolejowych (tu chyba musi ingerować redakcja nie tylko listem), o nóżce kota, która się wygięła do środka, o chłopaku, który nie może iść do wojska, bo nie lubi wojska, prośba o wskazówki, jak zaprzeczyć ojcostwu i co zrobić, żeby wyplątać się z umowy na garnki Zepter.

Kiedy wstaję od komputera, jest jedenasta. Zaglądam do pokoju Tosi. Śpi jak zabita. Podnoszę książkę, którą rzuciła na dywan obok łóżka. Kobiety niekochane, kobiety porzucane.

Jezus Maria! Dlaczego ona to czyta? Ze względu na mnie? Czy wie coś, o czym ja nie wiem? Czy ze względu na siebie? Jeszcze gorzej. Cichutko biorę książkę i schodzę na dół. Adam śpi. Otwieram książkę i zaczynam czytać.

Wisieć na mężczyźnie

Od rana siedzę przy komputerze. Myślałam, że Adam mi pomoże podjąć decyzję w sprawie interesu, który proponuje Ostapko, ale skoro znów muszę sama decydować, to bardzo proszę. Chociaż nie mam pojęcia, czy w to wchodzić. Nie wiem, co robić. Kiedy ona mi tłumaczyła, że ten jej znajomy w Berlinie to pewniak, wszystko wydawało mi się logiczne, spójne, proste. Oczyma duszy widziałam już kupę pieniędzy na własnym, wiecznie chudym koncie. A dzisiaj…

W porę jednak sobie przypominam, że nie mogę wisieć na mężczyźnie w tej ani w żadnej innej sprawie – szczególnie po przeczytaniu fragmentu książki Kobiety porzucane. Jasno wynika z tego, co tam jest napisane, że kobieta, która swoje życie zawiesza na mężczyźnie, fatalnie na tym wychodzi. Pomyślę o tym później.

Otwieram kolejny list.

Droga Redakcjo, może kiedy otworzycie ten list, ja już nie będę żyła…

O matko moja! Nie jestem przygotowana na takie listy! Nie mogę być odpowiedzialna za czyjeś życie! Ta dziewczynka jest prawie w wieku Tosi, a ja jestem zupełnie bezradna…

Mam osiemnaście lat i moje życie się skończyło wraz z odejściem mojego chłopaka. Byliśmy razem już dwa i pół roku. Planowaliśmy ślub, kiedy on tylko wyjdzie z wojska, ale wyszedł, a o ślubie nie mówi. Przedwczoraj moja koleżanka, bardzo mi życzliwa osoba, powiedziała, że widziała go z inną koleżanką, z którą kiedyś się znałyśmy. Moje życie straciło sens. Nie mogę bez niego żyć. Dlatego postanowiłam skończyć ze sobą, bo życie bez miłości jest nic niewarte. Dlaczego on mi to zrobił? Przecież mieliśmy być tacy szczęśliwi… Droga Redakcjo, musi być jakiś sposób, żeby on zrozumiał, że on mnie kocha. Będę czekać na odpowiedź z niecierpliwością, ale tylko wy mi zostaliście. Jesteście moją ostatnią deską ratunku…

Widać jasno, że przestałam się nadawać do tej pracy. Choć nie wszystko stracone, jeśli będzie czekać na odpowiedź, może niekoniecznie w stanie nieżywym. Ale ja naprawdę nie wiem, jak pocieszyć jakąś obcą dziewczynkę. Jak jej wytłumaczyć, że życie się nie kończy, że ono się zaczyna…

– Co się z tobą dzieje, mamo? – Tosia stanęła nade mną niespodziewanie, ale gdyby nawet stanęła spodziewanie, i tak bym miała wątpliwości, czy to ona.

Podskoczyłam na krześle z wrażenia. Borys szczekał jak oszalały. Wcale mu się nie dziwię, bo gdybym umiała szczekać, chybabym mu towarzyszyła.

– Co ci się stało? – wykrztusiłam.

Wiem, że matka powinna być wyrozumiała i spokojna. Nie może swoich lęków przerzucać na dzieci. Jeśli będę spokojna, Tosia mi wszystko opowie. Tosia, moja córka, która wyszła do szkoły w szarych spodniach, lekko rozszerzających się ku dołowi, zielonym golfie, butach martensach zielonych, sznurowanych, do kolan. Tosia, która rano na głowie miała ciemne włosy, lekko opadające na ramiona. Teraz natomiast stoi przede mną krótko obcięta blondynka w spódnicy z rozporkiem do połowy uda, owszem, w zielonych martensach, sznurowanych, do kolan (przecież jest dopiero dziewiętnaście stopni Celsjusza i lato zapasem), białej bluzce i z mocno podmalowanymi na fioletowo oczami. Głos ma Tosi.

– A co się miało stać? – Tosia rzuca worek, który nosi do szkoły, koło fotela i ciężko siada.

– Trochę inaczej wyglądasz niż rano.

Tylko spokojnie, tylko spokojnie, nie denerwować się, nie napadać, dzieci mają prawo wyglądać inaczej, niż byśmy chcieli.

– Ach, o to ci chodzi – Tosia niedbale rzuca okiem na swoje odzienie. – Karolina mi pożyczyła. Bo ona teraz będzie chodzić w moich szarych spodniach. Wiesz, żebyśmy się nie znudziły…

Jeszcze jeden głęboki oddech i tylko pilnować tonu głosu.

– A włosy?

– No przecież ci mówię. – Tosia jest wyraźnie rozczarowana moim brakiem zrozumienia. – Żeby się nie znudzić.

– Komu? – Mój głos brzmi niedbale i postanawiam, że nie będę się dziwić, że ogarnę wszystko i będę akceptującą matką.

– No, każdemu… – W głosie Tosi pojawia się zniecierpliwienie. – Jak wyglądam?

Fatalnie! Fatalnie to za mało! Język polski nie zna określenia na taki wygląd! Z pięknej, skromnej siedemnastolatki o kasztanowych włosach, z dziecięcia zaledwie niewinnego moja Tosia przeobraziła się w jakiegoś cholernego wampa, jakąś Lolitę, jakieś nieznane mi stworzenie, które wygląda na dwadzieścia lat i które nie może być moją córką, bo przecież czterdziestka jeszcze przede mną i ona powinna chodzić uczesana w warkoczyki i…

– Ale ekstra! – Spod drzwi głos Adama zabrzmiał jak wystrzał armatni.

– Matce się nie podoba… – Tosia zakłada nogę na nogę, a Adam patrzy na nią z podziwem.

– Nie, dlaczego – postanawiam szybko, że nie mogę być przeciwko nim, bo to się dla mnie źle skończy. – Uważam, że świetnie!

Adam podchodzi i całuje mnie w policzek. Mijając Tosię, wyciąga dłoń, w którą Tosia wali z całej siły, a potem Tosia nadstawia rękę, w którą on uderza, za dużo filmów amerykańskich w tym domu, mam nadzieję, że uderzył jej rękę z mniejszym impetem niż ona jego.

– Jest coś do jedzenia? – pytają jednocześnie, jakbym nie miała nic innego do roboty, tylko gotować i gotować.