Jake zdjął nogi z biurka. Kpiące spojrzenie zamieniło się w nieodgadniony wyraz oczu.

– Nogi muszą cię bardzo boleć – zażartował, lecz w jego głosie zabrzmiała jakaś cieplejsza nutka. Phyllida przypomniała sobie, co stało się poprzednim razem, gdy skarżyła się na obolałe stopy.

– Owszem – odparła niepewnie.

– Ja również jestem ci winien przeprosiny – powiedział nieoczekiwanie Jake. – Wręczenie kubła i pozostawienie własnemu losowi nie było zapewne wymarzonym powitaniem na australijskiej ziemi.

– Niezupełnie – przyznała. – Nie jestem również szczególnie dumna z mojego zachowania tamtej nocy. Na ogól nie płaczę i daję sobie radę. Czy sądzisz, że możemy zapomnieć o wszystkim i udawać, że właśnie się poznaliśmy?

– Nie jestem pewien, czy zdołam zapomnieć o wszystkim – podkreślił z naciskiem, wpatrując się w jej usta. Nie wykonał najmniejszego gestu, ale nagle wspomnienie tamtego pocałunku wypełniło dzielącą ich przestrzeń. – A ty?

Phyllida poczuła, że cała się trzęsie i usiadła. To śmieszne, powtarzała sobie rozpaczliwie. On tylko na ciebie patrzy, nawet cię nie dotknął. Nie ma żadnego powodu, by drżały ci nogi a po skórze przebiegały ciarki. Jeden zwyczajny pocałunek nie może doprowadzać cię na skraj histerii. Musisz wziąć się w garść.

– Jestem gotowa? jeśli i ty jesteś gotów. – Zdumiało ją gardłowe brzmienie własnego głosu. Odchrząknęła. Zachowuję się tak, jakby mnie nikt przedtem nie całował!

– Zgoda, zatem zacznijmy od początku – powiedział Jake i wyciągnął rękę.

On to chyba robi naumyślnie! Czyżby nie wiedział, jak krępuje ją dotyk jego palców, nie czuł, jak drży? Phyllida zmobilizowała całą wolę, ale i tak dziwne uczucie ogarnęło ją od stóp do głów. Przez jedną straszną chwilę pomyślała, że znów chce ją pocałować, lecz Jake tylko spojrzał na ich złączone dłonie.

– W jednym miałaś rację.

– Tak? – wydusiła z trudem.

– Jesteś twardsza, niż się wydaje. Z dużym wysiłkiem przyznałaś się do błędu, lecz jeśli ci to pomoże, zaczynam myśleć, że też myliłem się w stosunku do ciebie.


Phyllida siedziała na werandzie z kieliszkiem wina w dłoni i niewidzącym wzrokiem spoglądała na odbijające się w wodzie światła przystani.

Cieszyła się, że przeprosiła Jake’a, ale atmosfera zamiast się oczyścić, robiła się coraz bardziej napięta.

Obecność Jake’a dokuczała jej boleśnie. Jego palce trzymające butelkę z winem, niespieszne gesty czy ruchy głowy, moc emanująca z jego umięśnionego ciała…

Kiedy czuła, że zaczyna ją to dusić, odwracała wzrok. Jeśli tak dalej pójdzie, nie będzie czym oddychać.

Wszystko powinno być inaczej. Miała nadzieję, iż zdoła udowodnić Jake’owi, że jest chłodna i opanowana. Tymczasem zachowywała się niezręcznie, niczym uczennica na pierwszej randce.

Jake zawiózł ją do domu Chris, żeby mogła zabrać walizkę, a potem wrócili do pięknej, przestronnej willi ulokowanej na szczycie wzgórza nad zatoką. Phyllida polubiła ją, gdy tylko weszła do chłodnych pokoi o lśniących, drewnianych podłogach i szerokich, otwartych na werandę oknach.

Jake doskonale radził sobie w kuchni. Przygotował na werandzie rybę z rusztu i sałatkę, przypominając Phyllidzie, że jest mężczyzną, który sam musi troszczyć się o siebie. Przyglądając się jego twarzy, oświetlonej kinkietem na ścianie obok rusztu, zastanawiała się, czy nadawałby się do szczęśliwego życia rodzinnego.

Kiedyś pewnie był szczęśliwy z żoną, ale teraz, gdy rozczarowany zasmakował na powrót wolności, trudno było wyobrazić go sobie w małżeńskim stadle. Phyllida mimowolnie westchnęła.

Gorączkowo poszukiwała jakiegoś tematu do rozmowy. Jemu najwyraźniej nie przeszkadzała przedłużająca się cisza, ale dla Phyllidy była to istna męka. Wspomniała już coś o rozciągającym się przed nimi widoku, pogodzie, o winie i w końcu doszła do wniosku, że pewnie uważa ją za nudną I przemądrzałą.

Dzwonek telefonu przyjęła z ulgą. Jake przeszedł do sąsiedniego pokoju i z rozmowy zorientowała się, że dzwoni Chris. Cóż, przynajmniej będzie o czym porozmawiać.

– Tak, przekażę jej – usłyszała i Jake odłożył słuchawkę. – To Chris – potwierdził jej przypuszczenia, wracając na taras. – Powiedziałem, że przeprowadziłaś się do mnie, co bardzo ją ucieszyło. Przesyła ci moc serdeczności.

– Jak Mike?

– Wciąż na oddziale intensywnej terapii, ale odzyskał już przytomność, co jest dobrym znakiem. Chris miała o wiele weselszy głos.

– Czy wiadomo, jak długo pozostanie w szpitalu?

Jake usiadł obok niej i popatrzył w zamyśleniu na przystań.

– Jeszcze nie. – Spojrzał na Phyllidę. – Wygląda na to, że będziesz musiała zostać tu dłużej, niż przypuszczałaś.

– Och!

– Niezbyt udały ci się te wakacje, prawda?

– Nie o to chodzi – powiedziała niechętnie, zaniepokojona jego bliskością.

Wystarczyło, by uniosła spoczywającą na oparciu wiklinowego fotela dłoń i przesunęła ją o kilka centymetrów w lewo, by go dotknąć. Na tę myśl poczuła mrowienie w koniuszkach palców. Złożyła obie ręce na podołku, w obawie, że mogłaby niechcący wykonać taki gest.

– Miałam na myśli ciebie. Pewnie nie spodziewałeś się, że utknę u ciebie na dłużej.

Jake odwrócił się w jej stronę.

– Muszę przyznać, że tego się nie spodziewałem…

W ciszy, która teraz nastąpiła, Phyllida odwzajemniła jego spojrzenie. Nie chciała na niego patrzeć, nie chciała, by wewnętrzne drżenie narastało w niej aż do pulsującego, gorącego rytmu, nie chciała, by zauważył, że pod uporem, dumą i niezależnością jest delikatna i bezbronna. Nie mogła oddychać, wykonać żadnego ruchu i jedynie wpatrywała się w niego bezradnie.

– Ale nie ma problemu – ciągnął cicho Jake. – Dom jest olbrzymi i możesz zostać, jak długo zechcesz.

– Dziękuję – szepnęła Phyllida, wypuszczając resztkę powietrza z płuc.

Nadludzkim wysiłkiem dźwignęła się na nogi, poważnie zaniepokojona własnym dziwnym zachowaniem i przemożną chęcią dotknięcia Jake’a. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, rozumiała jednak, że jeśli nie pójdzie sobie teraz, zrobi coś, czego będzie gorzko żałowała.

Ku jej przerażeniu, Jake wstał również.

– Dokąd idziesz?

– Myślałam, że… to znaczy… chciałam napisać parę listów – plątała się Phyllida.

– Do narzeczonego? – spytał ostro.

– Narzeczonego? – Ze zdumienia stanęła jak wryta.

– Chris wiele mi o tobie opowiadała. Dowiedziałem się mnóstwa rzeczy o jej angielskiej kuzynce, o tym, jaką ma odpowiedzialną pracę, elegancko urządzone mieszkanie i że zaręczyła się z pewnym elegancikiem.

Gdyby nie znała Jake’a, gotowa byłaby przysiąc, że pod tym kpiącym tonem kryje się zazdrość.

– Tyle mówiłaś mi o swojej pracy, a nie powiedziałaś ani słówka o tym, że jesteś zaręczona. Dlaczego?

– Nie poruszaliśmy tego tematu – odparła niepewnie. Mogła wyznać, że nie zamierza poślubić Ruperta, ale coś podpowiadało jej, że lepiej udawać, że wciąż jest zaręczona.

– O problemach uczuciowych rozmawialiśmy nie dalej, jak podczas lunchu. Może nie kochasz już swego narzeczonego?

– Oczywiście, że go kocham – powiedziała wyniośle, zadowolona, że powróciła atmosfera wzajemnej niechęci. O wiele lżej było kłócić się z Jakiem niż kontemplować rysy jego twarzy. – Rupert jest kimś szczególnym w moim życiu I nie zamierzam rozmawiać na jego temat.

– Rupert? – zadrwił Jake, przedrzeźniając jej angielski akcent. – Naprawdę ma tak na imię?

– Nie podoba ci się imię Rupert? – uniosła się.

– Jest takie… angielskie.

– Być może to umniejsza jego wartość w twoich oczach, ale ja jestem przeciwnego zdania. Jeśli zapomniałeś, łaskawie przypominam ci, że ja również jestem Angielką.

– Trudno tego nie zauważyć. To widać, zanim jeszcze otworzysz usta. Unosisz zaczepnie głowę i spoglądasz na mnie z góry!

– W takim razie zapewne przyznasz, że Rupert i ja doskonale do siebie pasujemy.

– Czy ja wiem? Rzekłbym raczej, że potrzebujesz mężczyzny silniejszego psychicznie od ciebie, a o takich dziś niełatwo.

Wściekłość ogarnęła Phyllidę, choć przed chwilą umierała ze strachu.

– A skąd wiesz, jaki jest Rupert?

– No cóż, gdybyś była moją narzeczoną, nie pozwoliłbym ci samotnie włóczyć się po Australii. Wolałbym mieć cię na oku.

– A może Rupert mi ufa? – powiedziała słodziutko Phyllida. – Może podziwia moją niezależność, na co ty się nie zdobyłeś w stosunku do swojej żony.

Był to cios poniżej pasa. Jake zmrużył oczy, ale nie zrezygnował z walki.

– A więc ufa ci, co? Ciekawe, czy byłby równie spokojny, gdyby wiedział, że mieszkasz teraz ze mną?

Phyllida w głębi duszy podejrzewała, że gdyby nadal byli zaręczeni, Rupert szalałby z zazdrości, ale nie zamierzała mówić o tym Jake’owi.

– Oczywiście. Zamierzam napisać mu, gdzie mieszkam i jaki jest mój gospodarz, co w zupełności wystarczy, żeby był zupełnie spokojny i wcale się o mnie nie martwił.

Powinna była szybciej się połapać. Gdyby nie była taka przerażona, że zachowuje się jak spłoszona uczennica, nie wpadłaby w gniew. Wówczas być może nie ośmieliłaby się drwić z Jake’a, który z niewiadomych przyczyn wściekł się niemal tak mocno, jak ona.

– To będzie wyjątkowo nudny list – parsknął, zbliżając się do niej.

Phyllida próbowała schować się za stół, ale krzesło zagrodziło jej drogę i utknęła przyparta do poręczy werandy.

– Nie chcemy, żeby Rupert sądził, że kiepsko się bawisz w Australii, prawda? – Ujął jej twarz w obie dłonie i niczym koneser podziwiający dzieło sztuki, przesunął kciuki po policzkach dziewczyny. Uśmiechnął się. – Myślę, że możemy zająć się czymś bardziej podniecającym od pisania listów.

Phyllida nie zdążyła nic odpowiedzieć. Jake zamknął jej usta długim, namiętnym pocałunkiem. Złość natychmiast ustąpiła, zmieniając się w nieoczekiwany przypływ namiętności, który obojgu zawrócił w głowie.

Jake uniósł nieco głowę i popatrzył na Phyllidę, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Spoglądała na niego w oszołomieniu, równie jak on zdumiona eksplozją uczuć wywołaną zetknięciem się ich warg. Całe ciało dziewczyny płonęło pod wpływem tego niebezpiecznego doznania. Z jednej strony bała się swej żywiołowej reakcji; z drugiej tego, że Jake przestanie ją całować.

Przez długą chwilę stali w bezruchu, przyglądając się sobie nawzajem, potem uścisk Jake’a osłabł. Na myśl, że teraz odejdzie, Phyllida poczuła rozczarowanie i przytuliła się do niego, zapominając o całej złości.

Usta dziewczyny miękko poddawały się wargom Jake’a. Oboje rozkoszowali się wzajemnym smakiem, wspólnym oddechem, uściskiem.

Phyllida objęła go mocno. Miał takie silne ciało. Przez cienki materiał koszuli czuła twarde mięśnie. W kręgosłup wpijała się jej balustrada werandy, ale nie zwracała na to uwagi. Jakiś głos podpowiadał jej, by przestała, zanim zabrnie za daleko, lecz zagubiła się w ogarniającym ją uczuciu rozkoszy.

Jake bardzo powoli podniósł głowę. Oczy błyszczały mu z podniecenia, kiedy ostrożnie odsuwał od siebie Phyllidę.

– Przekaż Rupertowi serdeczne pozdrowienia ode mnie – rzekł zduszonym głosem. – Jest albo bardzo odważnym człowiekiem, albo wyjątkowym idiotą, skoro puścił cię samą!

Odwrócił się i bez słowa wszedł domu.

Rozdział 6

Przez trzy następne tygodnie nie wracali do tego pocałunku. Pierwszej nocy Phyllida wstrząśnięta swoim własnym zachowaniem nie mogła długo zasnąć. Jak mogła się na to zgodzić? Czemu sama pozwoliła sobie na tak żarliwe przyjęcie pocałunku?

Płonęła ze wstydu, rozpamiętując to wszystko. Wciąż czuła dreszcz podniecenia, gdy Jake brał ją w ramiona, ciepło jego natrętnych warg i czerpaną z tego rozkosz.

Gdyby nie to, całą swoją złość skierowałaby przeciwko Jake’owi. O ile łatwiej byłoby go oskarżyć… Jednak nie potrafiła zapomnieć, jak jej ciało zachowywało się pod jego dotknięciem, jak wpiła się w jego usta. Za to Jake nie mógł być odpowiedzialny…

Phyllida miała wiele wad, ale nie była hipokrytką. Wiedziała, że sama nie jest bez winy. To złościło ją najbardziej. Po nocnych przemyśleniach doszła do wniosku, że zamiast robić mu awanturę, lepiej zlekceważyć całe to wydarzenie. Zachowa się chłodno i uprzedzająco grzecznie, a przy odrobinie szczęścia Jake pomyśli, że jej namiętność zrodziła się wyłącznie w jego wyobraźni.

W ciągu następnych tygodni mieli mnóstwo pracy. Phyllida wypisywała długie listy zakupów, sortowała zaopatrzenie dla łodzi i spędzała wiele godzin w kuchni, przygotowując potrawy do odgrzania przez załogi. Jake rzadko jej w tym przeszkadzał, więc przyjęła, że zapomniał o pocałunku.

Nieco trudniej było zachować spokój podczas pracy na przystani. Czyściła łodzie, wysyłała foldery, odpowiadała na telefony i segregowała zapasy, ale nawet w natłoku zajęć nie potrafiła obojętnie znosić wszechobecnego Jake’a.

Bez przerwy kręcił się obok niej, równie zapracowany jak Phyllida, jednak robił wszystko z irytująco powolną wprawą. Nie mogła się oprzeć myśli, że w przeciwieństwie do niego, miota się w gorączkowym pośpiechu.