Jake zignorował przeprosiny.

– Miałaś tylko trzymać ster i nie schodzić z kursu, ale nie potrafiłaś się skupić nawet przez dwie minuty!

– Nie wiedziałam, o co ci chodzi – odparła ze łzami w oczach. – Po raz pierwszy weszłam na łódź przed dwoma dniami, więc nie spodziewaj się, że będę zaraz kapitanem Cookiem!

– Jeśli nie rozumiałaś, czemu mnie nie spytałaś?

– Ponieważ zachowujesz się wtedy bardzo nieprzyjemnie. Jak mam się czegoś nauczyć, skoro ciągle na mnie krzyczysz?

Phyllida nie pamiętała, jak udało im się wrócić na przystań. Wiedziała tylko, że nigdy już nie chciałaby przeżyć tego po raz drugi.

Bała się o Jake’a, który uporczywie odmawiał przyjęcia jakiejkolwiek pomocy. Był cały obolały, lecz oskarżał Phyllidę o wszystko, od charakteru począwszy, na aprowizacji jachtów kończąc. Najwyraźniej sprawiało mu to ulgę. Zanim dobili do pomostu, była blada z wściekłości, wstydu i upokorzenia.

Jake nie chciał, żeby towarzyszyła mu w drodze do szpitala, więc zajęła się czyszczeniem łodzi. Pomyślała przy tym ze smutkiem, że tylko do tego się nadaje. Po skończonej pracy zastała w domu Jake’a.

– Co powiedział lekarz?

– Trzy złamane żebra, głębokie otarcia i lekki wstrząs mózgu. Czuję się jak spracowany worek treningowy. Kazał mi odpocząć, więc idę do łóżka.

– Czy mogę coś dla ciebie zrobić? – spytała nieśmiało.

Odwrócił się w progu sypialni.

– Owszem – rzekł z brutalną szczerością. – Choć na chwilę zejdź mi z oczu.

Phyllida osunęła się na krzesło i zakryła twarz dłońmi. Gorące łzy spłynęły jej po policzkach. Jeszcze rano całował ją i szeptał czułe słówka, a teraz znów stał się obcym człowiekiem. Czuła, jakby w sercu przewalały się ostre muszelki drapiąc i raniąc, gdy obmywała je wzbierająca fala rozpaczy. Jakże naiwnie wierzyła, że wspólnie spędzona noc rozwiąże wszystkie problemy! Liczyła się tylko miłość fizyczna, a teraz wszystko układało się jak najgorzej.

Przesiedziała tak cały wieczór, rozpamiętując wczorajszą noc i myśląc o tych następnych samotnych, które przyjdzie jej spędzić bez Jake’a. Będzie musiała zadowolić się jedynie wspomnieniem jego ust, rąk, ciała… Kiedy zadzwonił telefon, w pierwszej chwili nie chciała podnosić słuchawki, lecz przemogła się w końcu.

– Phyllida? – usłyszała głos Chris. – Co się tam, u diabła, dzieje?

– Nic – odparła z wysiłkiem. – Jestem po prostu zmęczona. Miałam ciężki dzień. Jak się czuje Mike? – spytała szybko, zanim Chris zaczęła wypytywać ją o szczegóły.

– Słaby, ale wreszcie wstał z łóżka. Dlatego właśnie dzwonię. Wracamy za tydzień.

Pogadały przez chwilę. Chris była taka rozradowana, że Phyllida również usiłowała zdobyć się na pogodniejszy ton. Nie zwiodła jednak kuzynki.

– Coś cię jednak trapi – zauważyła podejrzliwie.

Phyllida zawahała się. Nie chciała opowiadać Chris o Jake’u. Zmartwiłaby się, wiedząc, jak nieszczęśliwa jest jej kuzynka, a poza tym, sprawy związane z Jakiem były zbyt świeże i bolesne. Musiała jednak powiedzieć coś, co zabrzmiałoby w miarę wiarygodnie.

– Tęsknię do Ruperta – skłamała na poczekaniu.

– Rupert? Wydawało mi się, że to ty zerwałaś zaręczyny.

– Owszem, ale… – plątała się przez chwilę. – Miałam dość czasu, żeby wszystko przemyśleć. Nie sądziłam, że będzie mi go brakowało. – Mało przekonująco, ale mniejsza z tym. Teraz już nic nie miało znaczenia.

Chris zdziwiła się, jednak wyraziła swoje współczucie i Phyllida poczuła się głupio, że ją oszukuje.

– Nie chciałabym cię obarczać moimi problemami – rzekła, pragnąc zakończyć rozmowę.

– Nic nie szkodzi. To dla mnie miła odmiana pomartwić się o kogoś innego niż Mike – odparła radośnie Chris.


Jake był naburmuszony i zgryźliwy przez kilka następnych dni. Powarkiwał na wszelkie sugestie ponownego skonsultowania się z lekarzem. Załamana dziewczyna odgrodziła się od niego barierą niechęci i w miarę możliwości schodziła mu z drogi.

Nie mogła, rzecz jasna, unikać go zupełnie. Spotykali się w biurze, dokąd przychodziła po czystą bieliznę pościelową, ocierali się też o siebie na wąskim pomoście. Myślała wtedy, że popłacze się z żalu i chęci, by się do niego przytulić.

Jake prawie sienie odzywał i jakby celowo jątrząc jej rany, mnóstwo czasu spędzał z kręcącą się po przystani Val, bezlitośnie dopatrując się wszelkich uchybień w pracy Phyllidy. Dziewczyna zaciskała zęby i harowała jak koń. Nie płakała.

Nocami leżała w łóżku i wpatrując się w sufit, wspominała wpadające przez otwarty luk „Ali B” światło księżyca. Nie stać jej było nawet na łzy. Usiłowała optymistycznie spoglądać w przyszłość i układać nowe plany, ale runął jej cały świat i nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez Jake’a i kołyszących się w przystani jachtów.

Mike przychodził coraz szybciej do zdrowia i niebawem miał wrócić razem z Chris. Phyllida nie wiedziała, czy cieszyć się z tego, że skończy się ta koszmarna sytuacja, czy martwić zbliżającym się rozstaniem z Jakiem.

Na trzy dni przed powrotem kuzynki znów czyściła „Valli”. Znała już wszystkie łodzie jak starych przyjaciół i czuła, że będzie jej ich brakowało tak samo jak niebieskiego nieba, jaskrawego słońca i szumu fal.

Zwinęła brudną bieliznę w wielki węzeł i zaniosła do biura. Jake siedział nad rachunkami. Nie spojrzał na nią, lecz nagłe napięcie mięśni powiedziało jej, że zdaje sobie sprawę z jej obecności.

Chciałaby podejść do niego, objąć i powiedzieć, że go kocha. Pragnęła, by w zamian uśmiechnął się do niej, pocałował…

Na co komu marzenia? Niczego nie naprawią. Zamiast objąć Jake’a, przycisnęła mocniej brudną bieliznę. Zaniosła ją do składziku, wrzuciła do kosza i zaczęła przygotowywać czystą zmianę.

W sąsiednim pokoju skrzypnęło krzesło Jake’a, który wstał, by powitać jakiegoś przybysza.

– W czym mogę pomóc? – spytał zmęczonym, niezbyt zachęcającym głosem.

Wywiązała się rozmowa, w trakcie której padło imię Phyllidy. Zdumiona podeszła do drzwi, a stos czystej bielizny wypadł jej z rąk na podłogę.

– Rupert!

Rozdział 9

Rupert uśmiechał się. W porównaniu z Jakiem wyglądał na opanowanego, pełnego godności i nieco nierealnego, bladego dżentelmena.

– Phyllido, kochanie.

Jake popatrzył najpierw na patrycjuszowską głowę Ruperta, potem na dziewczynę. Rysy mu stężały.

– To chyba bardzo poufały zwrot – rzekł lodowatym tonem.

– Owszem, wyjątkowo osobisty – odparł Rupert i odwrócił się w stronę Phyllidy. – Kochanie, czy jest tu gdzieś miejsce, gdzie będziemy mogli porozmawiać na osobności?

Zerknęła bezradnie na Jake’a. Jego oczy miotały błyskawice. Szurnął głośno krzesłem, wstając z miejsca.

– Możecie zostać tutaj, byle nie za długo. Phyllida ma mnóstwo roboty, a ja nie płacę jej za plotkowanie przez cały dzień – rzucił z wściekłością.

Rupert spojrzał na niego ze źle skrywaną niechęcią.

– To coś poważniejszego niż plotki – powiedział. – Nie widziałem Phyllidy przez dwa miesiące i mamy mnóstwo spraw do omówienia.

– W takim razie proponowałbym, żeby omawiała je w czasie wolnym od pracy. Macie pięć minut, ale z resztą spraw będzie pan musiał wstrzymać się, dopóki nie skończy roboty. – Popatrzył kamiennym wzrokiem na Phyllidę. – Gdyby ktoś mnie potrzebował, będę na „Calypso”.

To ja cię potrzebuję, chciała krzyknąć. Patrzyła w ślad za nim, jak idzie wzdłuż pomostu. Zniknęła gdzieś nienaturalna sztywność ruchów i wydawało się jej, że Jake bez słowa jakby odpływał z jej życia.

– Wyjątkowo ponury facet – stwierdził Rupert, zamykając drzwi. – Jak doszło do tego, że pracujesz dla takiego typka?

– To długa historia.

Pochyliła się i zaczęła zbierać upuszczoną na podłogę bieliznę. Przycisnęła ją do piersi, nim znów spojrzała na Ruperta. Jego obraz zatarł się w pamięci dziewczyny przez ostatnie kilka tygodni, jednak na pierwszy rzut oka wcale się nie zmienił.

Te same ciemnozłote włosy, które niegdyś kochała, takie same niebieskie oczy i nieco arogancki wyraz twarzy. Był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego spotkała. Przyznała w duchu, że choć tak jest nadal, w przeciwieństwie do Jake’a, jego widok nie wywołuje u niej przyspieszonego bicia serca ani innych sensacji.

– Co za niespodzianka – powiedziała z wysiłkiem. Czuła się zbita z tropu zjawieniem się Ruperta. – Jak, u licha, mnie znalazłeś?

Rupert wyglądał na nieco rozczarowanego, bo chyba spodziewał się, że Phyllida rzuci mu się na szyję.

– Po prostu przyleciałem z Londynu – wyjaśnił. – Sądziłem, że zastanę cię u kuzynki, ale sąsiedzi poinformowali mnie, że najprawdopodobniej jesteś na przystani. Tak więc – uśmiechnął się i rozłożył ręce – jestem.

– Zawsze wyrażałeś się pogardliwie o Australii – zaśmiała się, kładąc pościel na krześle.

Pewnego razu, gdy byli jeszcze zaręczeni, zaproponowała mu, by tu przyjechali i żeby Rupert poznał Mike’a i Chris. Wyśmiał ten pomysł, twierdząc, że to barbarzyński kraj i ma dużo ciekawszych rzeczy do zrobienia, niż spędzać wakacje fotografując kangury, oganiając się przy tym od milionów much.

– Nie przyjechałeś tu chyba w interesach?

– W sprawie prywatnej – powiedział Rupert. Podszedł bliżej i wziął ją za rękę. – Przyjechałem, żeby cię odnaleźć, Phyllido. Chcę zabrać cię do domu. Byłem zły po tej okropnej kłótni, ale po twoim odejściu zrozumiałem, jak bardzo mi cię brakuje. Przemyślałem wszystko i wiem, że powinienem bardziej współczuć ci po stracie pracy. Teraz rozumiem, ile to dla ciebie znaczyło i jeśli po ślubie chcesz nadal pracować, nie mam nic przeciwko temu.

Phyllida spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– To znaczy, że nadal chcesz się ze mną ożenić? – Nie mogła wprost uwierzyć, że jest to dla niego oczywiste.

– No jasne, że tak. – Rupert objął ją, oczekując gorącego powitania. Zrobił zbolałą minę, kiedy się wyrwała. – W czym problem, kochanie?

W tym, że nie był Jakiem. Phyllida obronnym gestem skrzyżowała ręce.

Kiedy cisnęła pierścionek Rupertowi w twarz, zapragnęła, by pożałował, że nie współczuł jej. Owszem, pożałował. Jej życzenie się spełniło. Powiedział, że ją kocha i docenił jej ambicje zawodowe. Dokładnie tak, jak tego wówczas pragnęła. To powinno stać się wspaniałym zakończeniem dzielącego ich nieporozumienia. Baśń stała się rzeczywistością, ale Phyllida przestraszyła się, widząc, że to nie o tego księcia jej chodzi.

Jak ma to wytłumaczyć Rupertowi? Zawahała się. Pragnęła wyznać mu prawdę, nie raniąc przy tym jego uczuć. Przyleciał aż z Anglii, żeby się z nią zobaczyć. Nieuprzejmością byłoby zakomunikować mu na wstępie, że niepotrzebnie się fatygował. Musi mu o tym powiedzieć w bardziej odpowiedniej chwili, zasługiwał przynajmniej na to.

Rozejrzała się po biurze.

– To nie jest właściwe miejsce do rozmowy – wykręciła się. – Jesteś zmęczony. Może lepiej porozmawiajmy o wszystkim, kiedy się porządnie wyśpisz.

– Oczywiście – uśmiechnął się Rupert, przekonany że Phyllida łatwo się z nim zgodzi. – W końcu zjawiłem się bez uprzedzenia. Pewnie dlatego tak dziwacznie się zachowujesz.

Miała już na końcu języka, że w jej zachowaniu nie ma niczego dziwacznego, ale pohamowała się. Nie chciała wszczynać kłótni.

Jake’a zastała na „Calypso” z furią polerującego słupki relingu. Zobaczył, że nadchodzi i wytarł dłonie w szmatę.

– A więc to jest Rupert – parsknął. – Bardzo arystokratyczny! Mam nadzieję, że się nie obraził, bo zapomniałem przed nim dygnąć?

Phyllida zacisnęła dłonie w pięści.

– Nie wspominał o tobie.

– A swoją drogą, co on tu robi?

– Wydaje mi się, że to nie twój zakichany interes! – uniosła się.

– Może jednak zgadnę – powiedział ironicznie Jake, zabierając się znów do polerowania. – Przyjechał tu, by wyswobodzić cię z niewoli i przywrócić na łono rodziny, gdzie będziesz mogła skorzystać ze swoich zdolności organizacyjnych, opiekując się starszyzną rodową. Koniec z gotowaniem i sprzątaniem! Niestety, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że szybko ci się to znudzi, Phyllido. Rupert nie jest odpowiednim mężczyzną dla takiej kobiety, jak ty.

– Wystarczyło mu odwagi, żeby przyznać się do błędu, na co ciebie nie stać! – wypaliła bez zastanowienia. Chwyciła głęboki oddech i policzyła do dziesięciu. – Rupert jest zmęczony – dodała spokojniejszym tonem. – Zabiorę go do domu Chris, żeby mógł się wyspać. Wynajął samochód, więc skorzystam z okazji i wezmę od ciebie swoje rzeczy.

– Bardzo sprytnie! – zadrwił Jake. – Jesteś pewna, że poradzi sobie bez lokaja?

Phyllida zignorowała tę zaczepkę.

– Wrócę po południu taksówką.

– Nie trudź się. Nie zamierzam wyrywać cię z ramion kochanka, który przebył taki szmat drogi, żeby cię utulić.

– Myślałam, że nawał pracy nie pozwala mi oderwać się na dłużej niż pięć minut.

Jake nałożył trochę pasty na szmatę i zabrał się za następny słupek.