– Jakie to ma znaczenie? Teraz jest mój.

Bernadette pokręciła głową nie będąc w stanie przyjąć tego sposobu widzenia rzeczy. Próbowała jej coś wyjaśnić.

– Ale… nie ma zamiaru ożenić się z panią?

– Dlaczego mielibyśmy niszczyć to, co już mamy. Twój ojciec bardzo mnie lubi. Jak długo chce, żebym z nim była, tak długo będę. Jeśli to będzie tylko kilka lat, będę je wspominać z radością przez resztę mojego życia.

Szczere przekonanie, z jakim zostały wypowiedziane te słowa sprawiło, że Bernadette całkowicie wyzbyła się swoich uprzedzeń. Były to sprawy, których nie rozumiała. Jej intelekt poszukiwał wyjaśnień, starała się ujrzeć je pod takim kątem, pod jakim ich nigdy dotąd nie badała.

Czy jej matka myślała tak samo jak Tammy?

Czy ona sama mogłaby żywić podobne uczucia do jakiegoś mężczyzny?

Ujrzała przez chwilę Dantona… co za udręka… budzącego w niej taką namiętność, że nic innego się nie liczyło.

Zadrżała.

Tammy położyła nieśmiało rękę na ramieniu Bernadette, a w jej pięknych zielonych oczach odbijała się mądrość, która przeczyła jej względnie młodemu wiekowi.

– Twój ojciec jest uczciwym człowiekiem, Bernadette. Nie jest bez wad. Ale każdy człowiek jego pokroju ma wady. Tacy jak on różnią się od zwykłych ludzi… takich jak ja. Popełniał błędy i teraz głęboko tego żałuje. I drogo za nie zapłacił. Drożej niż zwykli ludzie. Dla tych, którzy wspięli się tak wysoko, upadek jest bardzo bolesny. Ale jeśli kiedykolwiek do niego przyjdziesz, proszę cię, błagam, wyjdź mu naprzeciw.

Bernadette przetarła dłonią czoło starając się uporządkować splątane myśli.

Danton mówiący jej, że obsesyjnie myśli tylko o sobie… że okoliczności zwęziły jej horyzont… że widzi tylko czarne i białe.

Czyżby nie miała racji? Źle oceniała ojca?… może nie miała racji i w innych sprawach? Wydawało się jej, że wszystkie te wydarzenia nie miały zbyt wiele sensu. Nie dostrzegała w nich znanych sobie wzorców… takich, z którymi mogłaby się identyfikować.

– Bernadette? Czy wszystko w porządku?

– Tak. Jestem zmęczona. Myślę, że czas już na mnie. – Zdołała się zdobyć na przepraszający uśmiech. – Przepraszam panią, jeśli panią obraziłam. Dziękuję za rozmowę, Tammy.

Na twarzy Tammy pojawił się wyraz satysfakcji połączonej z zakłopotaniem.

– Cieszę się, że nie czujesz się obrażona.

– Ani trochę. Dobrze, że panią poznałam – powiedziała bez zastanowienia Bernadette, aby za chwilę zdać sobie sprawę z tego, że to była prawda. Uścisnęła dłoń kobiety i uśmiechnęła się. – Może się znowu spotkamy. Kto wie? Jeszcze raz dziękuję. Dobranoc. Dziękuję za wszystko.

Dostrzegła Alexa machającego do kelnera i domagającego się czegoś do picia. Ruszyła w jego kierunku, nie chciała bowiem, żeby uznano, że ma złe maniery, choć zapewne Alexa nic to nie obchodziło.

Zauważył ją i podszedł do niej wolno, wykrzywiając usta we wzgardliwym grymasie.

– Zdjęłaś maskę przed północą, to bardzo nieładnie, droga siostrzyczko. Przydałoby ci się trochę nauki w tych sprawach. Nie chcesz chyba przynieść wstydu rodzinie. Jako ekspert w tej dziedzinie zawsze chętnie udzielę ci rady.

– Dziękuję, Alex, ale nie zostanę dłużej. Chciałam się pożegnać – powiedziała szybko.

Wzruszył ramionami.

– C'est la vie! Powiem ci na ucho tylko jedno. Danton Fayette jest facetem nie godnym zaufania. Podszepnął mi wybór tego przeklętego kostiumu, a potem zjawił się w takim samym. Tyle że lepszym od mojego. To bardzo nieładnie.

– A więc oboje postąpiliśmy nieładnie – skomentowała ironicznie. – Dobranoc, Alex.

Bernadette odnalazła Alicję niedaleko wejścia do sali balowej i pożegnała się również z nią.

– Odprowadzę cię i wezwę dla ciebie samochód

– powiedziała uprzejmie Alicja. Potem zaś, kiedy odeszły od innych gości, wyszeptała z niepokojem:

– Czy coś nie w porządku? Ojciec będzie niezadowolony, jeśli…

– Nie, wszystko w porządku – zapewniła ją sucho Bernadette. – Oprócz tego, że czerń i biel nabrały tylu odcieni, że wymagają dokładnych badań.

Z prawdziwą ulgą opadła na tylne siedzenie Rolls Royce'a z Jeffreyem za kierownicą.

– Wcześnie pani wychodzi, panno Bernadette – zauważył szofer, a jego oczy spoglądały badawczo na jej odbicie w lusterku.

– Nie tak bardzo – powiedziała zmęczonym głosem. – Czuję się tak, jakby całe moje życie stanęło mi przed oczami. Zawieź mnie, do domu, Jeffrey. Nie mam ochoty rozmawiać. Mam bardzo wiele spraw do przemyślenia.

Na przykład całe swoje życie!

Resztę drogi prowadził w milczeniu, a potem odprowadził ją na piętro, na którym znajdowało się jej mieszkanie. Kiedy otworzyła drzwi, uchylił czapki i uśmiechnął się do niej ze współczuciem.

– Dobranoc, panno Bernadette. Przykro mi, że ten wieczór nie był dla pani udany.

Westchnęła i uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– Może jednak był. Okaże się to z czasem. Dobranoc. I dziękuję.

Weszła do środka i zamknęła drzwi, ale towarzyszyła jej świadomość, że tego wieczora otworzyło się przed nią wiele innych drzwi… drzwi, których nie mogła po prostu zamknąć, i że musi przeanalizować i ponownie ocenić wszystko, co dotychczas myślała.

O swoich celach…

O swoich zasadach…

0 swoim ojcu…

I o Dantonie… Dantonie, który swoim subtelnym kuglarstwem przekształcił wszystko, co się dotąd wokół niej działo, cały jej uporządkowany świat – w coś zupełnie innego.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Danton Fayette niczego nie pozostawił przypadkowi.

Rankiem, w dzień po Nowym Roku zjawił się u Bernadette jakiś człowiek z formularzami potrzebnymi do załatwienia wizy i prosił o jej paszport, aby załatwić wszystkie potrzebne formalności. Tego samego wieczora dostarczono jej bilet – miejsce pierwszej klasy na lot do Papeete dziesiątego stycznia. Tam ktoś będzie na nią czekał i prywatny samolot zabierze ją na Te Enata.

Do papierów dołączona była ręcznie napisana przez Dantona notatka: „Na wyspie nie ma lekarza. Jeśli chcesz być użyteczna, weź swoją torbę lekarską."

To była mała prowokacja, jakże dla niego typowa. Pamiętała, że powiedziała mu sześć lat temu, z całą pogardą, na jaką umie się zdobyć młodzieńczy idealizm, że prowadzi on całkowicie bezużyteczne życie. Czyżby zraniła wtedy jego dumę? Czy chce jej teraz udowodnić, że jest inaczej?

Bernadette miała uczucie, że zamykają się za nią drzwi pułapki. Chciała wierzyć, że Danton Fayette nie jest typem człowieka zdolnego do użycia siły. Manipulacji – tak, ale nigdy siły.

Znała go teraz lepiej, wiedziała, co potrafi. Czy na pewno będzie mogła się obronić przed jego sprytnymi manewrami? Spędzenie z Dantonem miesiąca, to po prostu coś, przez co musi przejść. Jak przez semestr w szkole z internatem… albo przez serię egzaminów. Myślenie o tym w ten sposób pozwalało jej utrzymać równowagę, ale czasami, mimo tego całego rozumowania, żołądek aż bolał ją z napięcia.

Kiedy skończyła się jej tymczasowa praca, przez parę dni oddała się szaleństwu zakupów. Na cały miesiąc na tropikalnej wyspie potrzebowała pełnego zestawu nie-krępujących ubrań, jakich normalnie nie nosiła.

Zadzwonił ojciec i ofiarował się z pomocą w organizowaniu wyjazdu, ale Bernadette powiedziała, że potrzebuje jedynie, by ktoś ją odwiózł na lotnisko Maskot rano w dniu odlotu. Prawda była jednak taka, że użyła tego jako pretekstu, by się z nim zobaczyć, ponieważ nie chciała prosić o to wprost. Chciała sprawdzić, czy ma się już dobrze… i porozmawiać z nim w cztery oczy.

Zwyczaje, których człowiek trzyma się przez całe życie, nie zmieniają się łatwo. Bernadette nie mogła zdobyć się, by poprosić o spotkanie, tylko dlatego, że chciała z nim porozmawiać. Nawet gdy przyjechał po nią i towarzyszył jej na lotnisko, nie potrafiła zmienić utrwalonej przez lata formy rozmowy… szermierka słowna, która w niczym nie wyrażała ich uczuć.

Ale wyglądał dobrze. Walczył skutecznie. Nikt by nie zgadł, że ma problemy z sercem. Jego twarz miała zdrowy kolor, oczy mu błyszczały, poruszał się sprężyście, jak człowiek w dobrej kondycji. Miała nadzieję, że nic mu się nie przytrafi, kiedy jej nie będzie.

Jeffrey wniósł jej torby na lotnisko i życzył udanych wakacji.

Ojciec pomógł przy oddaniu bagaży i sprawdzeniu biletów.

Usiedli w salonie dla pasażerów pierwszej klasy, czekając na zapowiedź lotu na Tahiti. Nie powiedzieli sobie nic ważnego. Bernadette rozpaczliwie pragnęła zapytać, dlaczego zrobił jej taką krzywdę, chciała dowiedzieć się czegoś o matce, ale duma nie pozwalała jej na szczerość.


Zamiast tego pytała o Dantona Fayette, ponieważ musiała dać jakieś ujście wewnętrznemu napięciu.

– Powiedz mi wszystko, co o nim wiesz – zachęcała, z nadzieją, że wiedza o jego przeszłości może być pożyteczna w nadchodzącej walce. A będzie to walka… co do tego Bernadette nie miała żadnych złudzeń. Będzie musiała walczyć z własną słabością tak samo, jak bronić się przed siłą Dantona.

Gerard Hamilton pokiwał głową z aprobatą. Zawsze badał pochodzenie i historie ludzi, z którymi miał do czynienia. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i relacjonował to, co wiedział.

– Rodzina Fayette to rodzina handlowców i bankierów, mająca związki z paryskimi Rothschildami.

Danton studiował prawo, ale nigdy nie praktykował.

Stał się poważnym finansistą w całkiem młodym wieku. Zdolni ludzie w tym fachu zazwyczaj osiągają sukces za młodu. Teraz ma około trzydziestu pięciu lat.

Dzieli ich więc prawdopodobnie dekada, pomyślała Bernadette. Nie może mu dorównać latami doświadczenia, ale nadrobi to siłą woli. Musi. Albo skończy jak matka… poddając się mężczyźnie typu jej ojca. A na to nie może pozwolić.

Ojciec ciągnął dalej, nie zatrzymując się:

– Kiedy go spotkałaś po raz pierwszy, Danton zakładał filie banków kredytowych, które miały działać w rejonie Pacyfiku: Tahiti, Noumea, Vanuatu, Brunei. Przez następne lata zwolnił nieco tempo swych operacji. Ma zarządzających w Szwajcarii, Holandii… – gestem dał do zrozumienia, że na tym nie koniec. – Danton Fayette w każdej grze jest o krok do przodu, Bernadette. Nie lekceważ go.

– Nie mam zamiaru – odpowiedziała udając więcej pewności siebie, niż jej naprawdę miała. Gdyby tylko nie wydawał jej się taki pociągający… – Czy był kiedykolwiek żonaty?

– Nie. Działa szybko i swobodnie. Wątpię, żeby interesował się dłużej jakąś kobietą. – Jego spojrzenie spoczęło na Bernadette. Zastanawiał się…

– A co z wyspą? – zapytała. – Musiałeś ją odwiedzić.

Potwierdził skinieniem głowy.

– Danton zaprosił mnie tam trzy lata temu. Tak jak to teraz widzę, wtedy właśnie zaczął rozwijać całą operację, aby mnie w nią wciągnąć. Te Enata jest bardzo piękna. Idylliczna. Poza plantacją i jej zabudowaniami jest ciągle raczej prymitywna. Po jednej stronie jest tam tylko sklep, a po drugiej mała wioska. I chaty wyspiarzy. Wszystko sprowadza się tam łodziami.

– Plantacja? – podpowiedziała.

– Przestała przynosić już dochody. Danton nie próbuje nawet zarządzać tym jak normalnym przedsiębiorstwem. Plantacja zarabia tylko na własne utrzymanie i wypłaca pensje pracownikom.

– A w jaki sposób został właścicielem wyspy? – dopytywała się, bardziej dla podtrzymania rozmowy niż z prawdziwej ciekawości. Wszystko to nie miało znaczenia. Ważne było tylko to, co się zdarzy między nią a Dantonem. Była głupia, że przyjęła jego wyzwanie. Było to prawdziwe szaleństwo narazić się na takie niebezpieczeństwo, a jednak… chciałaby… nie, teraz musi już jechać. To jest sprawa honoru.

– Wyspę dostał w spadku po swoim dziadku – ze strony matki – wyjaśniał ojciec. – Ten z kolei kupił ją przed Pierwszą Wojną Światową. Założył plantacje – kopra, cukier, ananasy… w swoim czasie robili masę pieniędzy.

Zmarszczył brwi.

– Ale to nie ma nic do rzeczy. Byłem zaskoczony, kiedy usłyszałem, że wyspa jest na sprzedaż… za odpowiednią cenę. Gdybym ją ja miał, nigdy bym jej nie sprzedawał. W żadnych okolicznościach.

– On nie chce jej sprzedać – powiedziała Bernadette z całkowitą pewnością. – Danton zawsze robi coś przeciwnego do tego, czego się spodziewasz. Liczy na to, że mu się poddam.

Ich oczy się spotkały w całkowitym i zgodnym porozumieniu. Coś na podobieństwo uśmiechu przemknęło przez twarz Gerarda.

– Może się myliłem. A nuż możesz być dla niego partnerem. W taki czy inny sposób…

Bernadette zmusiła się do uśmiechu.

– Cieszę się, że we mnie wierzysz. A jaki ośrodek turystyczny masz zamiar wybudować, ojcze?

Chwile zajęło mu skupienie się na nowym temacie.

– Będzie oczywiście jakiś kompleks centralny, recepcja, restauracje, ośrodki rozrywkowe, pomieszczenia dla obsługi. Ale goście będą mieszkać w osobnych domkach. Kiedy się ma do dyspozycji całą wyspę, nie trzeba oszczędzać miejsca, a chciałbym zachować naturalny urok tego miejsca. Oczywiście trzeba będzie gdzieś zrobić korty tenisowe i pola golfowe. To niezbędne dla takich ludzi, jakich chciałbym tam przyciągnąć. Powinni być zachwyceni.