– Trzy… cztery godziny -jeden z nich poinformował Bernadette triumfalnie.

– Jak się mówi „dziękuję" w waszym języku? – zapytała Tanoe Bernadette.

– Mauruuuru roa. -

Bernadette robiła wszystko, co mogła, by to powtórzyć. Wszyscy śmiali się zachwyceni i oklaskiwali jej próby.

– Będę musiała poćwiczyć – powiedziała i w odpowiedzi usłyszała radosne okrzyki zachęty.

Kiedy wracając do jeepa przechodziły koło targu, grupa kobiet wyszła Bernadette na spotkanie. Niosły dla niej dary: różowo-niebieskie pareu z miękkiej cieniutkiej bawełny, świeży naszyjnik z kwiatów gardenii i taki sam wieniec upo'o do przybrania włosów.

– Tamaaraa – mówiły wszystkie chórem.

– To dla pani, na dzisiejszy wieczór – wyjaśniła Tanoe.

– Ale… – Bernadette ugryzła się w język. Starsze kobiety nosiły swoje przepaski zawiązane na ramionach i w ten sposób ona też mogła dostosować się do miejscowej mody, Nie chciała ich obrazić.

– Mauruuuru roa – spróbowała znowu, a twarze kobiet rozjaśniła radość.

W sumie było to niesłychanie przyjemne, swobodnie spędzone popołudnie, myślała Bernadette w drodze do domu. Wyspiarze byli otwarci i przyjaźni, tak jak mówił Danton. Bernadette poczuła, że chętnie pozna ich lepiej. I w końcu miała bezpieczny przedmiot do rozmowy z Dantonem na dzisiejszy wieczór.

Jeżeli cokolwiek mogło być z nim bezpieczne!

Ale nic nie było!

Tanoa spędziła sporo czasu ucząc Bernadette, jak nosić przepaskę. Dziewczyna z Polinezji nie mogła zrozumieć, dlaczego Bernadette tak nastaje, aby zakryć piersi, ale w końcu dała za wygraną. Bernadette nie miała ochoty iść na Tamaaraa prowokująco ubrana.

W końcu jeden ze sposobów zaprezentowanych przez Tanoe uznała za zadowalający. Środek materiału znajdował się na jej plecach, a jego końce przechodziły pod ramionami i były zawiązane z przodu. Zwisające końce węzła krzyżowały się pod piersiami i związane były znowu na plecach. Końcowy rezultat przypominał przewiewną sukienkę bez ramiączek wyglądającą bardzo ładnie i kobieco.

Ale bez względu na to, jak bardzo Bernadette chciała sobie wytłumaczyć, że przepaska wygląda równie skromnie, jak sukienka plażowa, kiedy Danton zaszedł po nią, by zabrać ją na Tamaaraa, czuła się bardzo skąpo okryta. Rozczesała swoje ciężkie włosy, by założyć na nie wieniec z kwiatów i gdy spojrzenie ciemnych oczu Dantona ogarnęło ją od stóp do głów, proste zadowolenie z własnego wyglądu przeistoczyło się w znacznie bardziej ekscytujące uczucie.

On zamienił swoją czerwoną przepaskę na ciemnoniebieską i również miał naszyjnik z gardenii. To niepojęte, ale naszyjnik z kwiatów podkreślał jego męskość i Bernadette, chciała czy nie chciała, nie mogła zapomnieć ani jego dotyku, ani ślepego pożądania, które w niej wzbudzał.

Zatrzymała się przy wejściu do korytarza, a on stał w drzwiach, dłonią wparty we framugę, jakby nie chciał wejść dalej. Jedynie jego płonące spojrzenie pokonywało dzielący ich dystans i ogarniało ją tak intensywnie, że jej ciało przebiegła fala gorąca. Mówił cichym ochrypłym głosem:

– Wyglądasz jeszcze ładniej, niż wtedy, gdy miałaś osiemnaście lat.

W jego czarnych oczach nie było ani szyderstwa, ani kpiny i Bernadette czuła się znacznie bardziej bezbronna wobec takiego zachowania. Próbowała zasłaniać się gniewem, przypominając sobie, jak arogancko insynuował, że zawsze chciała być jego kochanką.

– Tej nocy, w Hotelu „Mandaryn" jak mogłeś przypuszczać, że cię pragnę? Powiedziałam ci przecież bardzo wyraźnie, co o tobie myślę, Dantonie – wybuchnęła gwałtownym oburzeniem.

– Mogłaś mówić, co czuje twoja dusza, ale twoje oczy chciały mnie usidlić, i kiedy tańczyliśmy…

Wiedział to, mówiły o tym jego oczy, nie zapomniał niczego, choć tak bardzo chciała, żeby zapomniał.

– Mężczyzna zawsze wie, kiedy robi wrażenie na kobiecie. Tamtego wieczoru tak było z nami. Z pod niecenia miałaś rumieńce na policzkach, oddychałaś szybko i płytko i wydawałaś się oszołomiona. Serce waliło ci jak młotem. Ale jeśli chodzi o miłość – byłaś bardzo młoda, niewinna i niedoświadczona.

Z rozpaczą myślała, jak bardzo to się rzucało w oczy. Chociaż czuła do niego silny pociąg, jej wola nie miała z tym nic wspólnego. Gwałtowna chęć zaprzeczenia mu rozwiązała jej język.

– Jak ty zmieniasz fakty, Dantonie! – prychnęła. – Jeśli to prawda… jeśli byłam taka niewinna… dlaczego nie próbowałeś mnie wykorzystać? Jak to potrafisz wyjaśnić?

Jego wargi wykrzywiła łagodna ironia:

– Bo byś mnie za to znienawidziła. Potrzebowałaś czasu, żeby zrobić to, co miałaś w życiu do zrobienia. Nie było innego wyjścia. Musiałem ci dać ten czas.

Bernadette patrzyła na niego rozdarta pomiędzy wiarą i niewiarą.

– Dlaczego? Dlaczego musiałeś tak zrobić? – domagała się odpowiedzi, pragnąc zrozumieć powody, dla których kiedyś potrafił okiełznać swoje pożądanie a teraz nawet nie próbował.

Znowu maska obojętnej kpiny pojawiła się na jego twarzy.

– Z dziewczyną można się kochać. Ale tylko kobieta potrafi być kochanką – wycedził, a jego spojrzenie stało się bezczelne. – Teraz jesteś kobietą.

– To bez sensu – upierała się.

Wzruszył ramionami.

– Sześć lat temu powiedziałaś mi, co chcesz osiągnąć w życiu. Chciałaś zostać lekarzem i pomagać innym w potrzebie. Wiedziałem, że pracujesz społecznie w schronisku dla kobiet i pomagasz autystycznym dzieciom. Że sprzedajesz samochody, które ojciec daje ci w prezencie… i pieniądze przekazujesz na cele charytatywne. Pomagałaś nieszczęśliwym, którzy nie mogli płacić. Osiągnęłaś prawie wszystko, o czym mówiłaś…

Przerwał. Bernadette krępowało, że znał tyle szczegółów z jej życia, ale w milczeniu czekała na pointę, do której pewnie zmierzał.

– Teraz jesteś gotowa, by kochać – oświadczył z arogancką pewnością siebie.

– To jedyna sprawa, o jakiej myślisz, prawda? – rzuciła się do niego z pełną pogardy wściekłością.

– Tak samo jak wtedy, kiedy spotkaliśmy się w Hong Kongu. Jedyna rzecz, o której potrafiła myśleć, to była miłość, miłość, miłość! Jak by nie istniało nic innego, co warto robić w życiu i o co warto zabiegać. Nie zmieniłeś się ani odrobinę, Dantonie.

– Tak, pod tym względem – powiedział – nie zmieniłem się.

– Mówisz, że mnie wtedy pragnąłeś, ale twoje pragnienie było tak niestałe, że już następnego ranka byłeś z inną kobietą. I nie próbuj zaprzeczać, bo przecież wiesz, że cię z nią widziałam w holu hotelowym! – oskarżyła go z goryczą. – Ja nigdy nie będę gotowa na miłość w stylu dziś-tu-jutro-tam!

– A więc byłaś zazdrosna! – powiedział z satysfakcją, która doprowadzała ją do wściekłości. – Byłem w Hong Kongu załatwić pewien interes, Bernadette, i z tą kobietą spotkałem się wyłącznie w tej sprawie. To nie miało nic wspólnego z seksem. Ty po prostu chciałaś myśleć o mnie jak najgorzej. To było łatwiejsze, niż przyznać, czego naprawdę chciałaś.

– Czy nie widzisz, że stoimy na przeciwnych biegunach? – krzyknęła rozpaczliwie, by przerwać ten bezlitosny monolog. – Nigdy nie będziemy mieli ze sobą nic wspólnego, Dantonie!

– Możliwe – powiedział wolno. – Słyszałem, że rozpoczęłaś już na wyspie działalność dobroczynną. Zastanawiam się, co się stanie, kiedy nadejdzie moment wielkiej próby. Kiedy będziesz musiała podjąć decyzję w sprawie wyspy – jego wargi wykrzywiły się w prowokacyjnym grymasie. – Czy będziesz wtedy wierna swoim zasadom, Bernadette? Czy podejmiesz decyzję mając na względzie dobro wyspiarzy? Czy zatem zdecydujesz… przeciwko człowiekowi, którym, jak sądzisz, jestem… i na korzyść ojca, którego chcesz odzyskać?

Bernadette pokręciła głową w oszołomieniu.

– A więc wymyśliłeś tę… tę próbę… czy o to właśnie chodzi?… bo zraniłam sześć lat temu twoją dumę?

Zaśmiał się łagodnie, co poczuła jak ukłucie, i ruszył ku niej przez pokój. Ale jego oczy zadawały kłam temu śmiechowi i niedbałej postawie. Płonęły ogniem całkowitego i niezłomnego zdecydowania.

– Nie dlatego, że zraniłaś moją dumę, Bernadette.

Nie zostawiłaś na niej nawet siniaka. Ale zafascynowałaś mnie.

Bernadette wzięła głęboki oddech, rozpaczliwie starając się ukryć wrażenie, jakie na niej robił. To było gorsze niż los zahipnotyzowanego królika. Każdy nerw jej ciała drżał w oczekiwaniu, popychając ją naprzód, do wyjścia mu naprzeciw. Musi trzymać się od niego z daleka.

– A ty, Dantonie, kim jesteś? – rzuciła w jego stronę. – Z czego ty jesteś ulepiony? Odpowiedz!

Uśmiechnął się.

– To będzie twoja podróż w nieznane, Bernadette. Mam nadzieję, że tym razem nie zobaczysz we mnie takiego złoczyńcy, jak kiedyś.

Patrzyła na tego człowieka, który ją fascynował, wabił ją, przyciągał jak magnes – nadal przyciąga! Był niedbale pewien siebie, piekielnie mądry, nieznośnie pociągający i całkiem nie wykluczone, że zupełnie szalony.

Wyciągnął rękę i chwycił jej dłoń, zaciskając władczo i bezlitośnie mocne brązowe palce. Ale nie próbował chwycić jej w ramiona… ani pocałować.

– Chodź. Chodźmy na ucztę. Pojedziemy wzdłuż plaży.

Ulga, jaką poczuła, gdy udało jej się uniknąć pocałunku, ustąpiła miejsca… żalowi? Bernadette próbowała stłumić to uczucie, zaprzeczyć mu, ale choć przerażało ją, że nie panuje nad swoim ciałem, fascynowała ją siła, z jaką reagowała na Dantona.

Szła obok niego, czując się zagubiona bardziej niż kiedykolwiek. I o to mu właśnie chodziło, pomyślała.

Najpierw pozbawić ją pewności siebie, a potem pokonać!

Szli plażą w milczeniu, pogrążeni we własnych myślach. Bernadette była zła na siebie, że szła tak posłusznie za nim. Powinna była pojechać jeepem… a on powinien pójść sam! A tymczasem szła… ciągnięta przez siłę, której nie potrafiła się oprzeć.

Oczywiście mogła w każdej chwili wyrwać mu swoją dłoń, ale nie była pewna, czy chce tego. Ale jednocześnie nie chciała pozwolić, żeby Danton myślał, że pogodziła się z jego zamiarami. Z drugiej jednak strony, będzie bezpieczna przez następną godzinę lub dwie, kiedy będą na Tamaaraa, otoczeni wyspiarzami. A co zamierzał potem…

Ujrzała przed sobą całą skalę możliwości, o których nawet nie chciała myśleć. Potrzebowała jednak więcej informacji i, skoro Danton sam nic nie mówił, zaczęła pytać.

– Tanoa mówiła, że po uczcie dziś wieczorem będą śpiewy i tańce. A czy potem jest jeszcze coś w programie?

– Tak. – Danton posłał jej lśniące spojrzenie. – Zobaczysz tamure… czyli najbardziej zmysłowy taniec na świecie.

– Na pewno jesteś w tej kwestii ekspertem – odparła kwaśno.

Jego oczy z kolei kpiły z jej sarkazmu.

– Sama będziesz mogła ocenić.

Bernadette przeniknął dreszcz. Czy to był lęk, czy podniecenie? Jak to możliwe, że nienawidziła tego człowieka i jednocześnie go pragnęła? I co ma z tym wszystkim zrobić? Nie mogła odkładać rozwiązania tej kwestii na później. Musiała znaleźć odpowiedź na czas, kiedy będą wracać tej nocy plażą. Nie było bowiem wątpliwości, że Danton będzie od niej oczekiwał odpowiedzi!

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Nim zdążyli dojść do mola, otoczyła ich radosna grupa Polinezyjczyków. Poprowadzili ich w kierunku miejsca, które było niewątpliwie miejscem honorowym: pod drzewem, na końcu porośniętej trawą polanki tuż ponad plażą położono dużą matę utkaną z liści palmowych. Bernadette zauważyła, że wszyscy, mężczyźni też, nosili kwietne naszyjniki.

Jedzenie z Achimaa było podawane bardzo ceremonialnie. Wspaniałe zapachy unosiły się w powietrzu. Uczta dostarczyła Bernadette niezapomnianych wrażeń: wieprzowina była soczysta, marynowana ryba rozpływała się w ustach; próbowali pachnącego dymem chlebowca, tahitańskiego szpinaku, czerwonych bananów i innych jarzyn, które, jak wyjaśnił Danton, były typowym pożywieniem Polinezyjczyków. Na zakończenie, gdy podano tęczowy zestaw tropikalnych owoców, Bernadette westchnęła z rozkoszą.

Danton uśmiechał się tym swoim łagodnym, leniwym uśmiechem, który zaciskał obręcz wokół jej serca.

– Najlepsze jest ciągle przed nami.

Bernadette odwróciła od niego wzrok i spojrzała na tubylców, którzy zapalali pochodnie wokół plaży. Słońce zaczęło zachodzić i szybko zapadał zmierzch. A Bernadette ciągle nie podjęła żadnej decyzji w związku z Dantonem.

Tłum zaczął wznosić głośne okrzyki, gdy wyłoniła się grupa mężczyzn z najróżniejszymi instrumentami muzycznymi: drewnianymi i obciągniętymi skórą bębnami i kilkoma ukelele. Ustawili się oni po jednej stronie i zaczęli grać po kolei, jakby się przedstawiali.

Na polanę weszła grupa kobiet. Usiadły w rzędach, w równej odległości od siebie.

– To jest apirima, taniec rąk – napomknął Danton.

Ukelele stanowiło główny akompaniament. Pełne gracji gesty i sposób, w jaki kobiety kołysały ciałem w takt muzyki zachwycił Bernadette. Wszystkie śpiewały, a ich głosy były delikatne, słodkie i dźwięczne. Pieśń skończyła się i bębny zaczęły wybijać szalony rytm. Kobiety umknęły z polany, na którą wyskoczyła teraz grupa mężczyzn.