Jego twarz zbladła w gniewie na to wzgardliwe pozbawienie znaczenia wszystkiego, co ich łączyło. Bernadette, zachęcona skutecznością ciosu, zadawała śmiertelne razy, po których nie mogło już być żadnej nadziei na trwanie ich związku.
– Jesteś bardzo sprytny, Dantonie! Ale nie dość! I nie podoba mi się to, co reprezentujesz. – Usta jej zadrżały i zamknęła na chwilę oczy, gdy wypowiadała najstraszniejsze kłamstwo w swoim życiu: – Nigdy bym cię nie mogła kochać, Dantonie. W żaden sposób. I gdybym została trzydzieści dni, nie mógłbyś zatrzymać wyspy. Musiałbyś ją sprzedać mojemu ojcu.
– Nie wierzysz w to, co mówisz, Bernadette – powiedział posępnie.
Przez moment się wahała, ale ból, jaki jej zadał, wzmógł się poprzez ból, który zadał jej ojcu, więc zadała cios ostateczny:
– Taka jest moja decyzja Dantonie. Możesz uważać, że masz szczęście, ponieważ wyjeżdżam teraz. Ciesz się z tego, co ci zostawiam. Ciesz się z tego, co masz. Za całą zabawę, jaką miałeś, nie musiałeś doprawdy zbyt dużo zapłacić.
– Zabawa! – wypluł to słowo jak przekleństwo.
– Tak! I teraz nie masz mi już nic nowego do zaofiarowania! – powiedziała z całą gwałtownością, na jaką musiała się zdobyć, by go odepchnąć.
Duma nie pozwoliła mu okazywać swoich uczuć.
– Jesteś niemądra, Bernadette. Spójrz prawdzie w oczy i zmień zamiar, zanim…
– Byłam niemądra, że zgodziłam się mieć z tobą coś wspólnego. Nie mam zamiaru dalej być głupia! – wypaliła z gniewem. – I nie chcę cię więcej widzieć. Nigdy!
Fala gniewu i bólu oblała mu twarz, ale duma kazała mu zacisnąć szczęki.
– Jeśli tego właśnie chcesz, niech tak będzie!
Rozdzielił ich bilety lotnicze i oddał jej jeden.
Czarne oczy rzucały ku niej jadowite błyski.
– Jeszcze jedna rzecz, zanim odjedziesz. Specjalna pamiątka ode mnie… coś, czego nigdy nie zapomnisz!
Nie potrzebuję nic więcej, myślała. Nie będzie mogła zapomnieć Dantona Fayette i tak. Ale jej decyzja była słuszna. Danton mógłby tylko zadać nowy ból jej sercu. Ból i rozpacz.
Głos jego nabrał dzikiego zabarwienia… jakby zalewała go nienawiść. Chłostał ją nagłymi uderzeniami:
– Miałem zamiar ci to powiedzieć, zanim Momo przybiegł… powinnaś to wiedzieć… musisz to wiedzieć!
Jacques Henri – mężczyzna, którego mogłabyś pokochać – mężczyzna, który mógłby być dla ciebie odpowiedni – to dziwnym trafem losu jestem ja, Bernadette! Jacques Henri to pseudonim. Moje imię, moje pełne imię brzmi Jacques… Henri… Danton… Fayette.
Dostrzegła gorzki wyraz triumfu w jego oczach i serce jej się ścisnęło.
– Ty… – poczuła, że zaschło jej w ustach. Dusza jej zamarła, choć starała się dzielnie sprostać poczuciu całkowitego spustoszenia. – Ty napisałeś te opowiadania?
Usta Dantona wykrzywiły się wzgardliwie.
– Ty byłaś moją inspiracją, Bernadette! Od tego dnia, dawno temu w Hong Kongu! To nie za dobrze świadczy, jak umiesz oceniać innych. Zmieniłem się. Ale ty nie! Miałaś swojego odpowiedniego mężczyznę! Tylko niestety, nie potrafiłaś tego docenić. Wracaj więc do swojego ojca. Mam nadzieję, że jego choroba nie jest aż tak poważna, jak mówią. Ufam, że wyjdzie tego.
Nie dał jej ani chwili, by mogła ochłonąć i cofnąć choć część tych okropnych rzeczy, które powiedziała, i przyznać, że były tylko używanym w samoobronie kłamstwem. Ukłonił się jej z surowym wyrazem twarzy i odszedł korytarzem.
Stewardessa, która ruszyła w ich kierunku, zawahała się przez chwilę, kiedy Danton przemknął koło niej. Nie odpowiedział na jej pełne niepokoju pytania, nie spojrzał nawet w jej stronę. Stewardessa wzruszyła ramionami i przyspieszyła kroku.
– Proszę… wejść do samolotu – powiedziała dotykając ramienia Bernadette, jakby chcąc w ten sposób podkreślić konieczność zrobienia ruchu.
Bernadette zareagowała półświadomie. Jedyne, co do niej docierało, to poczucie ogarniającej ją pustki. Odepchnęła mężczyznę, którego kochała… jedynego mężczyznę, jakiego mogła kochać… mężczyznę, który kochał ją! Zabiła z bezwzględnym, lekkomyślnym okrucieństwem… to, czego najbardziej pragnęła.
Nie może teraz biec za nim, powiedzieć mu, jaki straszny błąd popełniła. W tak ostatecznej sytuacji nie ma innego wyjścia, jak tylko lecieć do ojca… ojca, który umiera… który może umrzeć, zanim do niego dotrze.
Pierwszych kilka godzin lotu upłynęło jej w najczarniejszej rozpaczy. Bernadette próbowała wmówić sobie, że Danton skłamał – nie był tym człowiekiem, który napisał opowiadania; był zbyt okrutny i bezwzględny; tyle razy ją zwodził; miała rację, że go odrzuciła… ale ani jej serce, ani jej umysł nie były co do tego przekonane.
Nie mogła zapomnieć tej pierwszej nocy na plaży, kiedy Danton udowodnił, jak głęboko rozumie jej potrzeby – i posiada wrażliwość, jaką przypisywała pisarzowi Jacquesowi Henri. Przez wszystkie następne dni był dla niej dobry, zabiegał, żeby było jej przyjemnie i żeby była szczęśliwa, budując poczucie wspólnoty, które było tym słodsze, że samotność naznaczyła jej całe dotychczasowe życie.
Przytłaczała ją straszliwa oczywistość tej prawdy. To ona zmusiła Dantona, żeby chwytał się ostatecznych sposobów, by nawiązać z nią kontakt. Gdyby nie zaprzeczała temu, że oboje czują do siebie pociąg… gdyby była bardziej uczciwa, zamiast zasłaniać się dumą i walczyć o niezależność…
Tak samo postępowała ze swoim ojcem!
Czy to był jej następny straszliwy błąd?
Czy w ostatnich latach ojciec nie zaczął postępować podobnie jak ona, by swoich ojcowskich uczuć, które zbudziły się tak późno, nie narażać na jej wzgardę… nie chcąc, by próby zbliżenia odsunęły ich od siebie jeszcze bardziej?
Panika opanowała serce Bernadette. Zmarnowała możliwości, jakie się przed nią otwierały. Zatrzasnęła drzwi przed Dantonem. Nawet gdyby wróciła do niego na kolanach, może ją odtrącić, tak jak ona odtrąciła jego. Sama wystawiła się na potępienie.
Ale jej ojciec… teraz nie tylko wyjdzie mu naprzeciw, bez żadnego osłaniania się, cofania, ale sama pokona całą drogę… jeśli tylko będzie na to czas. Jakie znaczenie ma duma, jeśli przyszłość jest niepewna. Miała nadzieję, że on będzie z nią tak samo szczery, jak ona zamierza być z nim… jeśli dana jej będzie sposobność.
Jeffrey odebrał ją z lotniska. Stary szofer powitał ją z głęboką ulgą.
– Panno Bernadette, samochód czeka – spojrzał na nią z roztargnieniem. – A bagaż?
– Przyleci następnym samolotem, Jeffrey. Jak się ma ojciec? – zapytała z niepokojem.
– Niedobrze, panno Bernadette. Jest częściowo sparaliżowany. Lekarz mówi, że to cud, że jeszcze żyje. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby…
Przygryzł wargi, a serce Bernadette ścisnęło się na widok wilgotnych oczu starego człowieka. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo szofer był ojcu oddany, a przecież powinna to była zauważyć. Te długie lata wiernej służby… i nigdy ani jednego krytycznego słowa! Miała zamknięte oczy na tyle rzeczy znajdujących się w zasięgu jej wzroku.
– Jedźmy prosto do szpitala – zdecydowała. Zrozumiała, że musiały być powody, dla których jej ojciec zaniedbywał ją tyle czasu… powody, które może Jeffrey znał. Albo się ich domyślał. Jakiekolwiek były, to, co przeszło, było bez znaczenia. Musi żyć teraźniejszością, nie przeszłością.
Podróż do miasta trwała w Rollsie krótko. Po niespełna piętnastu minutach podjeżdżali pod wejście do prywatnej części szpitala Św. Wincentego.
– Czy są tu Alex i Alicja?
– Nie, panno Bernadette. Tylko panna Tammy – odpowiedział smutno. – Mam nadzieję, że ojciec będzie w stanie z panią rozmawiać.
Bernadette miała ściśnięte gardło i było jej trudno mówić.
– Ja też, Jeffrey. Dziękuję za wszystko – wykrztusiła.
Ojciec był sam… tak jak ona przez te wszystkie lata! Ta myśl towarzyszyła jej, gdy wchodziła do szpitala. Ani Alex, ani Alicja nie potrafili się z nim naprawdę porozumieć na jego poziomie. A ona tak skąpo wydzielała mu swoje towarzystwo! Tammy Gardner prawdopodobnie rozumiała go lepiej niż ktokolwiek inny. I Tammy powiedziała jej… „on cierpi z twojego powodu".
Ale już więcej nie będzie, Bernadette złożyła cichą obietnicę.
Pokazano jej drogę na oddział intensywnej terapii. Z każdym krokiem wzmacniały się jej postanowienia. Pokona dzielącą ich przepaść, bez względu na to, czego to będzie wymagało. Zrobi wszystko, żeby czuł się lepiej. Utraciła Dantona. Nie może stracić teraz ojca.
Jego twarz wydawała się wycieńczona i szara w bieli szpitalnego łóżka. Strach chwycił ją za gardło. Żeby tylko nie było za późno, modliła się.
Tammy Gardner wstała z krzesła stojącego w pobliżu łóżka i podeszła do niej.
– Stan twojego ojca jest krytyczny, ale ustabilizowany – wyszeptała. – Teraz śpi spokojnie. To jest dla niego najlepsze.
Bernadette odetchnęła głęboko.
– Jakie są prognozy?
Tammy zadrżała, odetchnęła głęboko, a ból w jej oczach pozwolił Bernadette uświadomić sobie, jak rozpaczliwa była sytuacja.
– Doktor Norton uważa, że jeśli uda nam się utrzymać go przy życiu przez dwa dni, będziemy mieli pięćdziesiąt procent szansy. Jeśli przeżyje tydzień, będzie żył.
– A paraliż?
– Będzie tymczasowy. W ciągu sześciu do dwunastu miesięcy… – głos uwiązł jej w gardle, a oczy wezbrały łzami. – Przepraszam… tak ciężko jest widzieć go w tym stanie. Wiedzieć, że… – Potrząsnęła głową starając się pohamować zdenerwowanie.
Bernadette wzięła ją za ramię i wyprowadziła z pokoju.
– Idź i napij się kawy, Tammy – powiedziała łagodnie i ze współczuciem. – Przejdź się. Musisz odpocząć od tego napięcia. Ja posiedzę przy ojcu. Nie będzie sam. I przyrzekam ci, że kiedy się obudzi, będę dla niego taką córką, jaką byś chciała, żebym była.
Tammy szukała szczerości w oczach Bernadette i z satysfakcją pokiwała głową na znak zgody.
– On… on powinien był umrzeć, Bernadette. Doktor Norton nie rozumie, w jaki sposób Gerard przeżył atak. Jego EKG było… było straszne. Myślę, że utrzymał się przy życiu siłą woli… dla ciebie.
– Nie pozwolę mu odejść, Tammy – zapewniała ją Bernadette. – Chcę, żeby ojciec żył i zrobię wszystko, żeby tak było. Teraz idź. Jest ze mną bezpieczny. Tak bezpieczny, jak to możliwe.
– Tak. Dziękuję, Bernadette.
– To ja dziękuję. Za to, że go kochałaś, kiedy ja nie potrafiłam.
– Zawsze go będę kochała – wyszeptała Tammy i odwróciła się, bo jej oczy znowu napełniły się łzami…
Bernadette patrzyła, jak odchodzi, rozumiejąc dokładnie, co Tammy czuła. Ona też będzie zawsze kochała Dantona. Zaprzeczać temu było głupotą, która obracała się przeciwko niej samej. Czuła rozpacz, a jej serce skręcało się z bólu.
Zawróciła i weszła do pokoju ojca, cicho siadając na opuszczonym przez Tammy krześle. Ciężko było patrzeć na niego, gdy znajdował się w takim stanie… taki słaby i bezsilny. I mimo całego swojego medycznego wykształcenia Bernadette czuła się bezradna.
Słuchała oddechu ojca, sprawdzała jego puls i obserwowała wykresy na monitorach pokazujących akcję serca, patrzyła na kroplówki zasilające jego ciało. Po raz pierwszy w życiu uświadomiła sobie, że pomimo ogromu nagromadzonej wiedzy, często nie wiedziało się najważniejszego… na przykład: jak utrzymać ojca przy życiu.
Gładziła jego rękę, jakby chciała przelać swoje własne siły witalne w jego ciało. Nie wiedziała, ile czasu upłynęło od momentu, gdy podniósł powieki. Nie dostrzegła nawet pierwszego przebłysku świadomości, ale usłyszała imię, które wyszeptał:
– Odile…
Imię jej matki. Serce skurczyło jej się w bólu.
Wypowiedział je z taką miłością… i to spojrzenie w ledwie otwartych oczach… ta przejmująca namiętność…
– Tatusiu… – nie wiedziała, co jej się stało, że tak go nazwała, ale zrobiła to w nagłym przypływie uczucia. – To ja, Bernadette.
– Odile… – wyszeptał, ale tym razem było to westchnienie rozpaczy, zamknął oczy, a twarz wykrzywiło mu cierpienie.
– Tatusiu, proszę… nie wolno ci się denerwować… to ja, Bernadette.
Cisza, jaka po tym nastąpiła, była straszna. Jego ciało zadrżało. Bernadette udało się zdławić panikę i rzucić profesjonalne spojrzenie na monitory. Ale nic nie mogła zrobić. W końcu z jego ust wydobył się dźwięk… tak słaby, że ledwie słyszalny. Bernadette szybko nachyliła się nad jego wargami, by móc usłyszeć każde słowo.
– Nic nie mogłem na to poradzić, Bernadette – wykrztusił i Bernadette słyszała jego rozpacz.
– Wiem… Wiem, że nie mogłeś. Wszystko jest w porządku – zapewniała go, nie wiedząc, co miał na myśli, ale czując ulgę, że ją poznał, i pragnąc go uspokoić.
Mówił urywanymi słowami, wydobywającymi się z głębokim nieustającym żalem.
– Twoja matka była… moją miłością… moją jedyną miłością… miłością całkowitą… była moim życiem. Mieliśmy się pobrać… byliśmy tacy szczęśliwi. Żałuję, że cię nienawidziłem, Bernadette. To był błąd… taki straszny błąd…
W szoku wstrzymała oddech… taki był ból, jaki zadało jej to wyjaśnienie. Ale ona nienawidziła go także, też popełniła ten sam błąd.
"Siła i namiętność" отзывы
Отзывы читателей о книге "Siła i namiętność". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Siła i namiętność" друзьям в соцсетях.