– Gerard…

Niski, ujmujący głos poruszył strunę pamięci i sprawił; że nerwy Bernadette zadrżały w napięciu.

Kelner prowadzący całe towarzystwo patrzył na Dantona, który dawał mu wskazówki z wdziękiem i swobodą.

– Proszę zaprowadzić moich gości do naszego stolika i zająć się nimi. Ja przyjdę za minutę albo dwie.

– Nie zostawiaj, proszę, swoich gości – powiedział ojciec z niechętną uprzejmością, gdy Danton zatrzymał się koło nich.

– Wybacz, że przeszkadzam, Gerardzie…

Dreszcz niepokoju przebiegł jej ciało… a może było to przeczucie? Jej piersi szybko unosiły się i opadały… miała nadzieję, że tego nie zauważył. Zacisnęła pod stołem pięści wbijając sobie paznokcie w ciało. Przede wszystkim nie wolno jej się zdradzić żadnym kompromitującym gestem. Opanowanie było niezbędne w postępowaniu z mężczyznami typu Dantona Fayette. Zapanowała nad nagłym uczuciem pustki w żołądku i zmusiła się do spokoju… przynajmniej zewnętrznego.

I dopiero wtedy uniosła głowę – powoli – zwracając oczy na wysoką, szczupłą sylwetkę mężczyzny ubranego w elegancki wieczorowy strój. Jej spojrzenie zatrzymało się krótko na ciemno opalonej szyi – i już wiedziała, że ujrzy go takim, jakim go zapamiętała – ostro rzeźbiony podbródek, zmysłowe usta skrzywione w rozumnym uśmiechu, arystokratyczny nos.

Minęło sześć lat. Ale czuła, jakby widziała go zaledwie wczoraj. Czarne kręcone włosy były tak samo niesforne jak zawsze i podkreślały wydatny łuk brwi, zaś ocienione gęstymi rzęsami oczy miały ten sam niegodziwy i szyderczy wyraz, jakby ich właściciel wszystko wiedział i był tym rozbawiony.

Ale było też coś innego.

Bernadette potrzebowała chwili, aby zorientować się, co to jest. Ślady zmęczenia życiem wyżłobione wokół jego ust i oczu nie były tak widoczne. A raczej – były w ogóle niewidoczne.

Jego twarz promieniowała żywotnością i radością życia i to czyniło go człowiekiem jeszcze bardziej pociągającym, kimś, kogo nie można nie zauważyć.

Błysnął w jej kierunku olśniewającym uśmiechem.

– Proszę mi wybaczyć. Nie mogłem się oprzeć pragnieniu przypomnienia się twojej pięknej córce.

Bernadette nie mogła stłumić zadowolenia. Pamiętał ją. Uważał, że jest pociągająca. Chciał nawet odnowić z nią znajomość.

Natomiast Gerard Hamilton był zły. Miał nieuchwytne wrażenie że jest przedmiotem manipulacji Dantona Fayette. To spotkanie nie było przypadkowe. Ale o co Dantonowi mogło chodzić? Dlaczego nie chciał zrobić interesu, z którym Gerard się do niego zwrócił? Było tylko kilku ludzi, których Gerard nie potrafił rozszyfrować, i Danton Fayette był jednym z nich. I to sprawiało, że negocjacje z nim były rzeczą trudną.

Nie podobał mu się też sposób, w jaki uśmiechał się do Bernadette!

– Czy ta gromada pięknych kobiet, którą przyprowadziłeś ze sobą dzisiaj, ci nie wystarczy? – kpił. – Ciesz się tym, co masz.

– Och, Gerardzie… – czarne oczy spojrzały na niego od niechcenia i rozległ się lekki śmiech. – Jesteś zazdrosny o swoją córkę. Wcale mnie to nie dziwi.

Gerard poczuł niebezpieczeństwo jak nagłe ukłucie. Zmusił się do uśmiechu.

– Bernadette jest bardzo niezależna.

– Dała mi to do zrozumienia – powiedział Danton żartobliwie, a następnie zwrócił się znowu w stronę Bernadette. W całej jego sylwetce widać było silne napięcie, ale głos był spokojny i obojętny. – Sześć lat temu. Hotel „Mandaryn". W Hong Kongu. Była pani wtedy bardzo młoda, kończyła pani osiemnaście lat i była zdecydowana na karierę medyczną, jak pamiętam.

Rzeczywiście, była bardzo młoda, zgodziła się po cichu, ale nawet wtedy mogła się z nim zmierzyć, pomyślała z dumą. I duma sprawiła, że jej twarz wygładziła się jak alabaster, oczy zaś wyrażały całkowitą obojętność, gdy odpowiadała na jego pytanie, w którym wyczuwała trochę jadu.

– Tak. Rzeczywiście, jestem już w pełni wykwalifikowanym lekarzem – poinformowała go chłodno, a potem z przekąsem: – A cóż się działo z panem? O ile pamiętam, pańskie poglądy na życie były przerafinowane i… uwzględniające głównie zmysły!

Nasze cele i dążenia były całkowicie przeciwstawne. Czy osiągnął pan to, co zamierzał? W kącikach jego ust czaił się uśmiech, a wargi poruszały się w sposób zdradzający namysł. Z całą pewnością był najbardziej zniewalającym mężczyzną, jakiego znała.

– Nie. Ale zbliżam się do niego z każdym rokiem, z każdym dniem. Nie mam zamiaru się poddać – powiedział i wydawało się przez chwilę, że w jego oczach pojawił się błysk powagi.

– To widać po towarzystwie, w jakim się pan dziś wieczór znajduje.

Zaśmiał się.

– Urocze, prawda? I takie gorliwe! To jest cena sukcesu! – w jego oczach lśniły kpina czy też szyderstwo. – Ale, nie będzie chyba przesadnym pochlebstwem powiedzieć, że pani wydaje się… nie mniej czarująca. Dla właściwego mężczyzny.

– Dla właściwego mężczyzny, tak! – wtrącił Gerard zdecydowany przerwać tę grę na boku. Instynktem wyczuwał napięcie pomiędzy Dantonem i Bernadette, a nie ufał temu człowiekowi… szczególnie, gdy w grę wchodziła jego córka.

– Ale na pewno nie dla takiego, który lubi kolekcjonować wielbicielki dla zabawy – wycedził wskazując głową stolik, przy którym posadzono gości Dantona. Gerard zauważył, że Bernadette wyprostowała się dumnie i miał nadzieję, że ma już tego dość. Być może nienawidziła go, ale byłoby bezpieczniej dla niej, żeby również nienawidziła Dantona Fayette.

– To bardzo nietaktowna uwaga, Gerardzie. I nieprawdziwa – zakpił Danton, a w jego oczach pojawił się ostrzegawczy błysk.

Gerard przyjął z cichym zadowoleniem lekki śmiech Bernadette – świadczył o jej rozbawieniu.

– A któż, pana zdaniem, byłby tym właściwym dla mnie mężczyzną? – zapytała. On na pewno nie – jej ojciec miał co do tego rację – ale nie mogła się powstrzymać od prowokowania Dantona… od chęci zatrzymania jego uwagi jeszcze przez chwilę.


Machnął ręką, lekceważąc pytanie.

– Czy bardzo się pani zmieniła od czasu, gdy panią poznałem?

– W ogóle się nie zmieniłam.

– Wołałbym to ocenić sam.

– Byłoby to prawdopodobnie bardzo dla mnie nudne. – Rzuciła mu spokojny, pełen pewności siebie uśmiech. – Ja mam poważny stosunek do życia. Pan się nim bawi. Pamięta pan? Niech więc pan teraz korzysta z okazji. Następnej nie będzie.

– Czemu nie? Będę na balu maskowym u pani ojca w Sylwestra. – Jego brwi uniosły się, nadając twarzy wyraz szyderstwa. – Ale może pani jest ciągle tą strachliwą małą dziewczynką, która boi się wejść do domu ojca… bo może zostać zraniona?

– Danton, dość już tego! – wycedził Gerard, wściekły z powodu bezceremonialności tego człowieka. – Nie pozwolę, abyś ty lub ktokolwiek inny obrażał moją córkę. Byłbym zobowiązany, gdybyś…

– Nie bądź śmieszny, ojcze! – przerwała mu gwałtownie Bernadette. Nie potrzebuje, żeby stawał w jej obronie. Szczególnie, jeśli chodzi o Dantona Fayette.

– Pan po prostu usiłuje mnie przycisnąć do muru… zresztą, muszę dodać, w bardzo amatorski sposób. – Spojrzała na Dantona unosząc kpiąco brwi. – Wydaje się, że stracił pan całą swoją subtelność. To zdecydowanie nudne. Zaśmiał się miękkim, gardłowym głosem,

– Zapewniam panią, Bernadette, że nie będzie się pani nudziła. Postawię sobie za punkt honoru, żeby musiała pani cały czas mieć się na baczności. Jestem też bardzo ciekaw, jaki wybierze pani kostium.

Niewiele brakowało, a powiedziałaby, że nie przyjdzie, ale powstrzymała się i przyglądała się Dantonowi z namysłem. Nie podobało jej się, że ludzie mogli odczytywać jej decyzje o trzymaniu się z dala od domu ojca jako słabość charakteru… czy nawet tchórzostwo! Ale z drugiej strony Danton może nią przy pomocy tej trudnej do przełknięcia sugestii manipulować… zmusić do przyjęcia wyzwania, tak samo, jak zmusił ją do tańca w Hong Kongu. Tym razem będzie działać z własnej woli, a nie jedynie reagować na jego posunięcia!

– A jaki kostium pan założy? Proszę mi pozwolić zgadnąć – wycedziła, dając mu oczami do zrozumienia, że jest aż nazbyt łatwy do rozszyfrowania.

Znowu poruszył ustami w ten sam prowokacyjny i zmysłowy sposób.

– To będzie moja pierwsza niespodzianka. Pierwsza z wielu.

Umysł Bernadette pracował teraz pełną parą. Czasami trzeba odstąpić od jakiejś zasady, aby pozostać w zgodzie z inną, ważniejszą; i jeśli ludzie myślą, że to z lęku trzyma się z daleka… być może powinna pójść na ten bal. Jeśli pójdzie, będzie miała możliwość utarcia nosa Dantonowi Fayette.

– Może nie będę zakładać maski – powiedziała, starając się nie zdradzić swoich myśli. Niech się zastanawia, myślała ze skrytą satysfakcją. Nie miała zamiaru niczego mu ułatwiać.

– A może nosiła ją pani zbyt długo i teraz obawia się tego, co jest pod nią? – sprzeczał się dalej.

Bernadette śmiała się, by pokazać Dantonowi, że nie może sprowokować jej do robienia tego, na czym mu zależy. Ale nie mogła powstrzymać rozbawienia, w jaki wprawiał ją ten pojedynek. Był draniem i dręczył ją nieznośnie, ale… prowokować ją potrafił jak nikt inny. Czemuż by nie przyjąć wyzwania i nie udowodnić mu, że jest tak samo godny pogardy jak wszyscy inni, którzy próbowali ją wykorzystać do swoich własnych celów?


On przynajmniej nie ugania się za majątkiem. O ile uda się jej zachować trzeźwość – a z całą pewnością się uda – pomysł upokorzenia Dantona Fayette był bardziej upajający niż wino.

– Prawda jest taka… Nie żyję w obawie przed niczym – mówiła znudzonym głosem. – Tylko po prostu nie mogę pana ścierpieć.

Ta obelga go rozbawiła.

– Już mi to pani raz powiedziała. Nie uwierzyłem pani wtedy. Zbyt dobrze nam się razem tańczyło.

To wspomnienie przeszyło ją ogniem. Trzymał ją tak blisko. Sprawił, że była boleśnie świadoma jego ciała i swojego własnego również. Ale była wtedy o tyle młodsza… niedoświadczona.

– Mnie nie interesują frywolne rozrywki do tego stopnia co pana – powiedziała pogardliwie.

– Czyżby? – w jego oczach błysnęła przekora. – Proponuję zatem pojedynek charakterów. Zdemaskuję panią… ujawnię pani prawdziwy charakter… zanim pani zdoła odkryć mój.

– To żaden pojedynek. Poznam pana wszędzie. Nie ma takiej maski, za którą mógłby pan się schować.

Jego uśmiech zdradzał denerwującą pewność siebie.

– Zobaczymy, kto ma rację… a kto nie ma. Będę oczekiwał naszego następnego spotkania. Powinno być… bardzo ciekawe pod względem poznawczym.

Odwrócił się w stronę Gerarda, który wsłuchiwał się w każdy fragment tej rozmowy z uczuciem rosnącego niepokoju, choć nie dawał tego po sobie poznać. Podejrzewał, że Danton Fayette rozgrywał właśnie nową kartę w tym swoistym pokerze, w który grali przez ostatnie dwa tygodnie, i nie był pewny, o co mu teraz chodziło. Wyczuł, że sprawa nabrała nowego wymiaru. Może nie kupował wcale wyspy. Może raczej niechcący sprzedawał swoją córkę. Jedyne, czego był pewny, to tego, że mu się to wszystko nie podobało.

W czarnych oczach jego przeciwnika lśniła satysfakcja.

– Nie będę więcej przeszkadzał, Gerardzie… Bernadette. Życzę przyjemnej kolacji.

– Dziękujemy. I nawzajem – odpowiedział Gerard ze zwykłą uprzejmością, a jego umysł z furią rozważał wszystkie możliwości.

Danton błysnął uśmiechem i oddalił się.

Bernadette patrzyła, jak szedł do stolika, przy którym posadzono jego „wielbicielki". Pojedynek z Dantonem Fayette – taki, który wygra – to było bardzo, bardzo kuszące! Pokaże mu! I każdemu, kto sądził, że nie stawi czoła sytuacji, w której rodzina jej ojca może ją zranić!

Co prawda pójście na bal było również ustępstwem w stosunku do ojca i to jej się nie podobało. Ani trochę. Powiedziała sobie jeszcze raz, że nie zależy jej na tym, co myśli o niej ojciec, ale była świadoma jego badawczego wzroku. Rumieńce zakłopotania pojawiły się na jej policzkach.

I Gerard Hamilton wiedział natychmiast, jak bardzo niebezpieczny był jego przeciwnik.

– Zamierzasz przyjść na bal, Bernadette? – zapytał, starając się ukryć niedowierzanie i urazę z powodu faktu, że Dantonowi Fayette udało się spowodować przełom, do którego tak bardzo chciał doprowadzić sam.

– Mówiłeś, że chciałbyś, żebym przyszła – odpowiedziała z nutą starej zaczepności w głosie. – W końcu kiedyś trzeba zacząć. Równie dobrze można teraz.

Gerard Hamilton poczuł się jeszcze bardziej nieswojo, tak, jak sobie nigdy przedtem nie wyobrażał. Ta pierwsza wizyta w jego domu może dać początek innym… wreszcie przełamane lody… ale Danton Fayette był w tym wszystkim tak bardzo nieprzewidywalnym elementem!


Zmarszczył brwi.

– Proszę, nie zrozum źle tego, co chcę powiedzieć, bo przecież zawsze będziesz mile widziana, Bernadette…

Szukał właściwych słów. Może Bernadette nie potrzebowała ochrony, ale potrzeba chronienia jej była u niego zbyt silna, by mógł zaniechać działania.

– Danton Fayette jest najbardziej niebezpiecznym mężczyzną, jakiego znam – powiedział z powagą.