– Alicjo, to jest nasz honorowy gość.

Alicja z odrobinę sztywnym uśmiechem wyciągnęła rękę.

– Witaj w Huntingdon. Ufam, że będziesz się dobrze bawić – wypowiadała te słowa z wystudiowaną uprzejmością. – Mam nadzieję, że porozmawiamy po zdjęciu masek, o północy.

– Tak. Dziękuję – wymamrotała Bernadette, której było trudno dorównać przyrodniej siostrze w opanowaniu.

Alicja, ciągle trzymając jej rękę, machała do mężczyzny przebranego za Ludwika XIV. Ten powoli oddalił się od gości, których witał.

– Alex, wprowadzisz naszego honorowego gościa, prawda? – powiedziała dobitnie Alicja.

– Z największą przyjemnością – wycedził i zanim podał Bernadette ramię, złożył przed nią wyszukany ukłon. Był równie wysoki jak Gerard, ale na tyle szczupły, że wyglądał całkiem elegancko w swoim historycznym kostiumie.

– No, no, no – prawie chichotał, wyprowadzając Bernadette z gromady witających się gości. – Nasz stary ma nie byle jaki powód do dumy. Gdybyś nie była moją krewną, siostrzyczko, próbowałbym cię przygadać.

– A jak się nazywa to, co teraz robisz? – odcięła sucho.

Jego usta zadrżały w kącikach.


– Dostałem dokładne instrukcje i nie opłaca mi się cię obrażać. Utrzymanie stylu życia, do jakiego jestem przyzwyczajony, uzależnia mnie od tatusia.

– Sądziłam, że jesteś już znany jako zawodowy fotograf? – usiłowała się dowiedzieć Bernadette.

– To tylko hobby. Z zawodu jestem playboyem. Nigdy nie dorównam drogiemu tacie, więc zaprzestałem próbowania i ponoszenia porażek. To tylko prowadzi do nerwicy. Dużo przyjemniej jest wydawać pieniądze, które on z przyjemnością zarabia.

– Rozumiem – wymruczała Bernadette, usilnie starając się, aby nie dosłyszał pogardy, jaką budziła w niej jego postawa.

– Czyżby, ślicznotko? – zakpił. – A czy rozumiesz, jakie jest twoje miejsce w wielkim planie?

Bernadette nie miała pojęcia, o jakim wielkim planie mówił, ale nie miała zamiaru się do tego przyznawać przed tym lekkoduchem. Było zupełnie oczywiste, że zarówno Alicja jak i Alex podporządkowywali się woli ojca ze względu na jego bogactwo, ale ona nie miała zamiaru. Nigdy!

– Ja mam swój własny plan, Alex – powiedziała z beztroską pogardą.

– To fascynujące – wycedził. – Moje dzisiejsze zadanie jest następujące: mam cię zaprowadzić na salę balową, zajmować się tobą, dopóki będziesz się rozglądać wśród gości, a następnie pozostawić cię samej sobie. Jeżeli ci to nie odpowiada, wydaj mi inne instrukcje. Moim obowiązkiem jest sprawiać ci przyjemność.

– A czy dobrze tańczysz? – zapytała Bernadette.

– To jedna z dyscyplin, które playboy musi uprawiać regularnie – odparł z pełnym szyderstwa dostojeństwem.

– Zatem przyjemność sprawi mi taniec z tobą. I dziękuję, Alex. Postaram się nie deptać ci po palcach.

– Świetnie! – powiedział i poprowadził ją do ogromnej, wspaniałej sali balowej.

Sala miała kształt kwadratu o boku długości przynajmniej trzydziestu metrów. Szklane drzwi na przeciwległej ścianie wychodziły na przestronne patio, z którego rozciągał się widok na przystań. Z wysokiego na dwa piętra sufitu zwisały piękne kandelabry, a na wysokości pierwszego piętra biegł wokół sali balowej krużganek. Wspaniałe schody z obu stron zbiegały w dół ku podestowi i łączyły się przed wejściem, stwarzając niemal teatralny efekt.

– Do gotowalni dla pań prowadzą schody po prawej stronie.

– Dziękuję – wyszeptała Bernadette.

Grający do tańca zespół, usytuowany naprzeciw schodów, grał jazz, a Alex prowadził Bernadette po parkiecie z lekkością, która sprawiała jej prawdziwą przyjemność. Wiele par tańczyło i Bernadette przyglądała się ostrożnie każdemu mężczyźnie, którego mijali, ale żaden z nich nie był Dantonem.

– To muzyka dla starszego pokolenia – zauważył sucho Alex. – O jedenastej zacznie inny zespół i będziemy mieli prawdziwy beat dla podniesienia temperatury – jego głos przeszedł w pełen goryczy szept. – Cholera! Jeszcze jeden!

– O co chodzi? – zapytała Bernadette.

Skrzywił się.

– Wolałbym być oryginalny. Mamy już trzech Ludwików XIV: ja, następny chętny do przejażdżki na małżeńskiej karuzeli Alicji i jeszcze jeden drań, który właśnie wszedł.

Bernadette uśmiechnęła się sama do siebie, ledwie spojrzawszy na nowo przybyłego. Jednego była pewna. Danton Fayette dołoży wszelkich starań, żeby być oryginalnym.

Ale mijała godzina za godziną, a Bernadette go nie widziała. Tańczyła z wieloma mężczyznami, a w przerwach między tańcami obchodziła całe towarzystwo zebrane w sali balowej i w patio, ale jej poszukiwania były daremne. A Alex stawał się coraz bardziej rozgoryczony, ponieważ liczba Ludwików XIV urosła do pół tuzina. Jeden z nich obnosił połyskującą broszkę w kształcie lilii wpiętą w żabot, której na pewno Alex mu zazdrościł, bo nawet jeśli była zrobiona tylko ze sztucznych kamieni, stanowiła charakterystyczny, wyróżniający szczegół.

Danton chyba specjalnie starał się przybyć późno, żeby ją rozdrażnić. Bernadette zdecydowała się udać do gotowalni, aby sprawdzić swój wygląd. Poprawiła włosy i wróciła w pobliże schodów, by spojrzeć na dół na tłum. Ale ciągle nie dostrzegała nikogo nowego w gromadzie rozbawionych gości.

Kobieta z haremu była nadal uwieszona u boku Gerarda… tak samo przez cały wieczór. Bernadette przypuszczała, że jest to Tammy Gardner, obecna kochanka jej ojca, której udawało się utrzymać go przy sobie dłużej niż innym, bo przez ponad dwa lata. Bernadette mimowolnie zaczęła się zastanawiać, jak długo udawało się to jej matce, ale natychmiast zdusiła tę myśl.

Gdzie, do diabła, był Danton?

Przypomniała sobie to, co mówił ojciec, że Danton nie uznaje żadnych reguł, i poczuła, że traci cierpliwość. Postanowiła, że zastosuje ten sam chwyt co on, i zamiast wrócić na salę balową podeszła do drzwi, które prowadziły na wielki otwarty taras, wznoszący się ponad patiem.

Lekki wiatr od strony portu był bardzo orzeźwiający. Pragnęła zdjąć maskę, ale nie odważyła się na to ryzyko. Nie może dawać Dantonowi przewagi… gdyby w poszukiwaniu jej nagle tu przyszedł. Musi gdzieś przecież być. Ale w jakim przebraniu? Zawsze ukrywa jakieś karty w rękawie, jak twierdził jej ojciec.

Bernadette rozważała to wszystko, zbliżając się do balustrady zamykającej balkon i spoglądając na światła po drugiej stronie portu, zbyt pochłonięta swymi myślami, by je naprawdę widzieć.

Ukryty – to było kluczowe słowo. W jaki sposób udawało się Dantonowi przed nią ukryć.

Skrzypnięcie krzesła przestraszyło ją i obróciła się gwałtownie. Jeden z Ludwików XIV – Alex? – podniósł się leniwie z bambusowego fotela w odległym, zaciemnionym kącie tarasu.

– Czekam na panią, Bernadette.

Głos Dantona! Zaszokowana Bernadette nie mogła wydobyć z siebie słowa, gdy zbliżał się do niej, a poniżej maski błyszczały w uśmiechu jego białe zęby.

– Mogę teraz powiedzieć, że zwyciężyłem – powiedział z pełnym bezczelności zadowoleniem.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Bernadette czuła palącą, bezsilną złość. Pokonał ją, ale jej zdaniem, nie całkiem uczciwie.

– Od kiedy się pan tu ukrywa?

Był rozbawiony i śmiał się z triumfem.

– O nie, nie, moje wschodzące światło dnia! Proszę tylko nie próbować tłumaczeń. Nie przyjmę żadnego z nich. Przyszedłem na ten taras, kiedy pani udała się do gotowalni. Poza tym można mnie było bardzo łatwo zobaczyć, odkąd się tu zjawiłem parę godzin temu.

Rozłożył ręce z błazeńską przesadą.

– Miała pani wszystkie szanse, żeby mnie zidentyfikować: tańczyłem koło pani trzy razy, stałem razem z ludźmi, którym się pani przyglądała, brałem szampana z tacy kelnera jednocześnie z panią i za każdym razem prześlizgnęła pani po mnie wzrokiem.

Nie było wątpliwości, że mówił prawdę. Jedno, co mogła zrobić, to tylko umniejszać jego zwycięstwo.

– Teraz rozumiem, że przeceniłam pana, Dantonie. Wierzyłam, że jest pan prawdziwą indywidualnością. Widzieć pana jako jednego z wielu – to dla mnie bolesne rozczarowanie. Nie było warto robić tego pojedynku.

Jego uśmiech świadczył, że uwagi Bernadette nie zrobiły na nim żadnego wrażenia.

– A któż to sprawił, że było ich aż tylu, jak myślisz, Bernadette. Uwierz mi, to nie przypadek. Słówko tu czy tam… sugestia… serdeczna rada. Muszę przyznać, że to nie był oryginalnie mój pomysł – Edgar Allan Poe ukrył list, którego wszyscy szukali w najbardziej oczywistym miejscu – a ja sprytnie to wykorzystałem.

Ukryty! Teraz zrozumiała, co miał na myśli ojciec. Danton był niesłychanie sprytny, robił, co chciał, i używał innych, aby się za nimi ukryć. Ta lekcja podziałała na nią otrzeźwiająco, uświadomiła jej bowiem, jak łatwo udawało mu się manipulować innymi ludźmi, aby osiągnąć swój cel.

– A jeśli idzie o indywidualność – wycedził – to pod tym względem też jestem w porządku. Grałem z tobą uczciwie, Bernadette. To ty po prostu nie zwróciłaś uwagi na znak. Jestem jedynym Ludwikiem XIV zfleur-de-lis.

Wskazał dłonią marszczony koronkowy żabot, na którym ostentacyjnie lśnił francuski znak heraldyczny zrobiony ze wspaniałych diamentów. Bernadette pamiętała, że prześlizgnęła się po nich wzrokiem, uznając wtedy, że to zabawa – ale Danton na pewno nie nosiłby imitacji.

– Wiele kobiet zwróciło na nie uwagę – powiedział, podkreślając znowu z wyraźną przyjemnością jej porażkę.

Bernadette widziała dostatecznie dużo drogiej biżuterii, by mieć pojęcie, ile taka rzecz może kosztować, i była oburzona, że wydaje tyle pieniędzy jedynie dla kaprysu, na jeden wieczór!

– Co za marnotrawstwo pieniędzy. To musiało pana kosztować co najmniej sto tysięcy dolarów – odcięła z pogardą.

– O ile pamiętam, nie dostałem reszty… ale się opłaciło, bo udało mi się coś pani udowodnić… a na dodatek jestem pewien, że okaże się to dobrą inwestycją – jego usta zacisnęły się lekko w grymasie, który był zmysłowy i niepokojący zarazem. – Czy wreszcie dowiodłem, że mam rację?


Bernadette ciągle broniła się przed przyznaniem się do porażki.

– Czy tak się sam pan widzi, Dantonie? Jaki wspaniały Król-Słońce? – kpiła.

Znowu się zaśmiał.

– Francuz z pochodzenia, dekadent, grzesznik próżny, ekstrawagancki… Czy to nie tak mnie pan widzi, Bernadette? Niech pani sama przyzna, robiłem wszystko, żeby pani ułatwić zadanie.

W pewnym sensie miał rację. Ale ta charakterystyka umieszczała go na tym samym poziomie, na którym znajdował się jej przyrodni brat, Alex, a tymczasem charakter Dantona był znacznie głębszy, znacznie bardziej złożony… miał tyle warstw, których jeszcze nie poznała, które ledwie zaczęła dostrzegać. To było niepokojące spostrzeżenia, ale potwierdzały jej silne dowody. Wykorzystał nawet jej przyrodniego brata, by ją zmylić. Nadszedł czas, żeby zrewidować swoje sądy

– Nie. Nie tak pana widzę – powiedziała szczerze i spokojnie. Był o wiele bardziej niebezpieczny. Nie była nawet pewna, czy Rasputin i Mefistofeles był równie niebezpieczni.

Nie odpowiedział od razu. Jego milczenie i spokój stworzyły wrażenie dziwnego bezruchu, od którego zadrżało jej serce.

– A więc zmieniła się pani – powiedział łagodnie.

I coś w jego głosie sprawiło, że zrodziło się w niej dziwne przyjemne uczucie. Ale umysł natychmiast przystąpił do obrony, wyczulony na każdy objaw słabości.

– To absurd – rzuciła. Jej zasady i ambicje nie zmieniły się ani na jotę od czasu, kiedy go poznała sześć lat temu.

Wzruszył ramionami, a następnie zaczął zdejmować swoją maskę.

– Wtedy była pani zajęta wyłącznie sobą. Wręcz obsesyjnie. – Zdjął perukę z długimi wijącymi się Sokami i położył ją razem z maską na szerokim oparciu balustrady. – Wspaniały umysł, myślałem, tylko ograniczony wskutek okoliczności.

Żartobliwy uśmiech pojawił się na jego ustach, gdy się do niej odwrócił i Bernadette nie znalazła w jego lśniących czarnych oczach szyderstwa.

– Czerń i biel, Bernadette. Ale teraz nadchodzi świt świadomości… zrozumienie odcieni… i moją nagrodą jest prawo do zdjęcia twojej maski.

Używał metafor jej kostiumu jako broni przeciwko niej, a Bernadette była tak zaskoczona tym, jak ją oceniał – czyżby miał rację? – że dopóki jego ręce nie uniosły się ku jej twarzy, znaczenie ostatnich słów nie dotarło do niej. Zanim zdążyła się zastanowić, instynktownie uchyliła się przed jego dotykiem. Serce jej waliło jak oszalałe. Cofnęła się pół kroku i próbowała unieść ramię, żeby się osłonić.

– Nie przyznajesz mi zwycięstwa? – zadrwił.

– Jak mnie rozpoznałeś? – zażądała odpowiedzi, starając się zyskać na czasie, aby zapanować nad wszystkim, co się z nią działo.

– Szukałem kobiety, która się w tłumie wyróżnia. Była tylko jedna – odpowiedział po prostu.

– Było kilka wyróżniających się kostiumów.

– Ale tylko jeden taki, jaki ty mogłaś wybrać.

– Dlaczego? Skąd mogłeś wiedzieć?