Znaleźli go w lekkim zagłębieniu. Potykając się, szedł na sztywnych nogach w ich stronę. Miał zapłakaną buzię, był brudny, przemoczony i wyczerpany. Niemal bezwładnie opadł w silne ramiona jednego z policjantów.

Lecz gdy spostrzegł nadbiegającego Mörkmoena, od razu wyciągnął do niego ręce.

– Tato!

Gard prawie nic nie widział, ponieważ od razu chwycił chłopca w objęcia i mocno go do siebie przytulił.

– Jestem przy tobie, Sindre – odpowiedział. – Wszystko będzie dobrze.

Policyjny lekarz natychmiast zbadał chłopca.

– Wygląda na to, że nie odniósł żadnych obrażeń. Ale jest przemoczony, zmarznięty i znajduje się w szoku, dlatego musimy zawieźć go od razu do szpitala. Powinien zostać tam na obserwacji przez dzisiejszą noc. Nie można wykluczyć ryzyka zapalenia płuc.

Sindre spojrzał z poczuciem winy na Mali.

– Mamo, zrobiłem siusiu w spodnie.

– To nic, kochanie – uspokajała go matka drżącym głosem. – Byłeś naprawdę bardzo dzielny.

– A ten mężczyzna…? – spytał chłopiec z wyraźnym przestrachem w oczach.

– Zabrała go policja – wyjaśnił zdecydowanie Gard. – Teraz już nie musisz się niczego bać. Bardzo nam pomogłeś w jego schwytaniu. Może panowie policjanci dadzą ci za to coś ładnego.

Na brudnej i zmęczonej buzi pojawił się nieśmiały uśmiech.

Po kilkunastu minutach w triumfalnym orszaku jechali już z powrotem do miasta. Sindre natychmiast zasnął w objęciach Garda. Mali przez cały czas trzymała małą rączkę synka w swej dłoni, by ani przez sekundę nie mieć wątpliwości, czy on naprawdę jest już razem z nimi. Drugą rękę oparła mu na brzuszku, aby czuć jego spokojny oddech.

– Dziękujemy za wyjątkowo szybką i skuteczną akcję – zwrócił się Gard do Brustada. – To naprawdę była dobra robota. Od razu trafił pan na właściwe miejsce.

Komisarz nawet nie próbował udawać zakłopotanego usłyszanymi komplementami. Tymczasem Gard kontynuował:

– Ten Engen to świetny detektyw, prawda?

– Owszem. Specjalnie poprosiłem go, żeby pojechał z nami. Jest bardzo zdolny, toteż niektórzy z naszego wydziału cały czas trzęsą się ze strachu. Czują się zagrożeni. Ale mam wrażenie, że Engena władza w ogóle nie interesuje. On najszczęśliwszy jest wtedy, gdy uda mu się natrafić na ślad i wyciągnąć trafne wnioski. No, jesteśmy na miejscu.

Gard wniósł na rękach śpiącego chłopca do szpitala. W izbie przyjęć przywitała ich pielęgniarka.

– Cóż to za mały brzdąc przyjechał tu do nas? – spytała przyjaźnie.

– To jest Sindre – odpowiedział Gard. – Mój syn.

ROZDZIAŁ XXVIII

Mali siedziała na szpitalnym korytarzu, czekając na Garda. Po dokładnym badaniu Sindrego, niemal nieprzytomnego ze zmęczenia, położono do łóżka. Oboje chcieli zostać przy nim przez całą noc, jednakże lekarz uznał to za całkowicie zbędne. Mały pacjent musiał się porządnie wyspać, a im też przyda się wypoczynek. Chłopiec był tak wyczerpany, że nawet nie zareagował, gdy wychodzili z sali. Uśmiechnąwszy się do nich słabo, odwrócił się do ściany, przyciskając do siebie mocno sfatygowanego pluszowego kotka.

Gard, idąc z izby przyjęć, już z daleka uśmiechał się do Mali.

– Pielęgniarka wypytywała mnie o całą masę rzeczy o Sindrem – rzekł, siadając obok niej. – Nie mogłem cię znaleźć, więc powiedziałem jej tylko to, co wiedziałem.

– Dzięki.

Mali czuła, że znowu całkowicie poddaje się zmęczeniu. Do tej pory emocje zmuszały ją do aktywności, ale teraz, gdy jej synek znalazł się już pod dobrą opieką, mogła wreszcie pomyśleć o sobie.

Gard popatrzył na nią czule i pogłaskał ją po policzku.

– Jesteś blada jak ściana. Na szczęście dzisiaj będziesz już mogła spać spokojnie.

Po krótkiej pauzie pod jaj:

– Chciałbym ci się do czegoś przyznać. Zawsze mówiłaś, że ojciec Sindrego nazywa się Gard Mörkmoen. No, więc kiedy siostra spytała mnie o jego ojca, podałem jej to nazwisko.

Mali otworzyła szeroko usta ze zdumienia, lecz nie powiedziała ani słowa.

– Czy zrobiłem źle? – spytał niepewnie.

– Nie.

– Pytam, bo nie wiem, może ty wcale byś nie chciała, żebym…

– Co?

– Żebym to był ja, no, wtedy, trzy czy cztery lata temu? To znaczy, nie chciałabyś udawać, że to tak było. Ja natomiast bez trudu mogę sobie wyobrazić, że Sindre to mój syn.

Mali nic nie mówiła. Odwróciła głowę w drugą stronę, aby nie widział jej rozpalonych policzków.

Gard odczekał chwilę, po czym powiedział niepewnie:

– Dobrze wiesz, że mógłbym dostać jakąś stałą pracę w Sörlandet. Mogę zamienić moje mieszkanie w mieście na prawdziwy dom gdzieś na prowincji. Kiedy wracaliśmy tutaj, bardzo dużo o tym myślałem.

Gdy zamilkł, Mali spojrzała na niego pytającym wzrokiem.

– Pomyślałem więc… Jeśli ty i Sindre…

Ponieważ ona w ogóle mu nie pomagała, musiał dalej radzić sobie sam.

– Mieszkanie na wsi na pewno doskonale by zrobiło chłopcu. Mógłby mieć swojego wymarzonego pieska. A ty mogłabyś przez cały czas być z nim razem w domu.

Mali opuściła głowę. Gard zdał sobie sprawę, że chyba zaczął od niewłaściwego końca.

– Ale przede wszystkim chciałem cię, oczywiście, zapytać, czy zostaniesz moją żoną?

Podniosła na niego wzrok. Czuła, że kocha go aż do bólu. Kocha jego oczy barwy bursztynu i fascynujące spojrzenie, którym potrafił wyrazić i wściekłość, i czułość, kocha ostre linie jego twarzy i niemal niewidoczną szramę na górnej wardze. Wielbi jego dłonie, duże i kojące, i ten jego nieco ochrypnięty głos, i całą wysportowaną sylwetkę.

– Nie – odparła cicho Mali.

Gard oniemiał. Był zszokowany. Zbity z tropu.

– Ale…

Tysiące myśli kłębiło się w jego głowie. Nigdy w całym swoim życiu nie marzył o małżeństwie. Teraz pragnął tego bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. I oto ona powiedziała „nie”! To ostatnia rzecz, jakiej by się spodziewał. Przecież jako matka samotnie wychowująca dziecko dźwigała na swych barkach ogromny ciężar i mimo to nie chciała! Czyżby go nie lubiła? Może on to wszystko tylko sobie wmówił?

Czuł się tak oszołomiony, jakby nagle u jego stóp zawaliła się ściana.

Mali zrobiła jakiś przepraszający gest.

– Doskonale wiem, że Sindre nie mógłby nawet marzyć o lepszym ojcu niż ty, a ja jestem oczywiście potworem, odrzucając taką szansę, ale to by się nie udało.

– Skąd wiesz?

– Nie rozmawiajmy o tym!

– Jak chcesz – zgodził się Gard, nie umiejąc ukryć, jak bardzo jest mu przykro. – Jeszcze tylko jedno pytanie: Czy to jest twoja ostateczna odpowiedź?

Jej spojrzenie nie było już tak niezłomne.

– Nie, nie wiem. Czy w życiu w ogóle można wiedzieć coś na pewno? Przyjmijmy, że czas pokaże. Mówiąc staromodnie: proszę cię o czas do namysłu.

Gard przyjrzał się jej badawczo. Mali, widząc to, uśmiechnęła się trochę niepewnie.

– Przyznaję, że czuję się zaskoczony i jest mi przykro. Ale pamiętaj: moje pytanie jest wciąż aktualne, nawet jeśli ci go nie zadam po raz drugi.

Co za głupiec! pomyślała Mali. Czy ty naprawdę niczego nie rozumiesz? Ależ ci mężczyźni są niedomyślni!

Zadzwonili do Soni i pani Inger z przedszkola, zawiadamiając je, że Sindre został odnaleziony i jest cały i zdrowy, nie wyjawili jednak żadnych szczegółów. Jeszcze przez kilka godzin, póki dyrektor Lomann nie znajdzie się w pułapce, konieczne było zachowanie wszystkiego w tajemnicy.

Ponieważ Mörkmoen mieszkał bardzo blisko szpitala, podał siostrze oddziałowej własny adres i zabrał Mali do swojego domu. Nigdy przedtem tu nie była i nie mogła się nadziwić, jak duże i nowoczesne mieszkanie ma Gard. Ale urządzone bez wyobraźni, pomyślała sobie jednak…

Lecz nie powiedziała tego głośno, zachwycała się tylko, jakie jest przestronne.

– Tak, to niemal grzech je opuszczać – przyznał właściciel. – Ale dostanę za nie coś równie ładnego.

– Czyli zamierzasz przyjąć tę pracę w Sörlandet.

– Raczej tak.

– Będzie cię nam brakowało. I to bardzo!

Zdaje się, że strach i przerażenie wreszcie opuściły Mali.

– Och, Gard, ciągle jeszcze nie mogę uwierzyć, że ten koszmar już minął! Sindre jest znowu z nami, słyszysz!

Spontanicznie zarzuciła mu ręce na szyję i, oparłszy głowę na jego piersi, śmiała się i płakała na przemian.

Było to tak niepodobne do Mali, że Mörkmoen dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, ile musiała wycierpieć w ciągu minionych godzin.

– A ty myślisz, że ja się nie cieszę? – roześmiał się głośno, przyciskając ją mocno do siebie.

– Och, Gard – westchnęła z radością w głosie. – Jestem taka szczęśliwa! Tak bardzo szczęśliwa, że ten mój mały brzdąc jest znowu bezpieczny.

Stali pośrodku pokoju, mocno przytuleni do siebie, wzruszeni i uradowani, nie umiejąc wyrazić swych emocji wywołanych powrotem Sindrego inaczej niż w tych kilku nieporadnych słowach.

Wreszcie, w porywie tych radosnych uczuć, Gard pocałował Mali w policzek. Odpowiedziała uśmiechem, co on uznał za dobry znak. Zanim oboje zdążyli się zorientować, Mali poczuła nagle, że jego usta przywarły do jej warg w ciepłym i czułym pocałunku, który po prostu ją obezwładnił. Mimo wszystko próbowała odsunąć się do tyłu, lecz on nie zamierzał jej puścić.

– Mali! – wyszeptał, wtulając twarz w jej włosy. – Powiedz, dlaczego nie chcesz zostać moją żoną? Tak bardzo tego pragnę!

Zacisnęła zęby, starając się nie poddawać uczuciom.

– Dlaczego? – spytała szeptem, wdychając delikatny, lecz oszałamiający zapach jego skóry.

– Przecież od chwili kiedy się spotkaliśmy, myślę o tobie dzień i noc – wyznał nieoczekiwanie. – Jest nam tak dobrze razem. Nigdy jeszcze nie spotkałem kogoś takiego jak ty, z kim można zwyczajnie sobie porozmawiać i nie czuć się nieswojo czy niezręcznie. Poza tym ty jesteś tak bardzo kobieca.

– Ja? Kobieca?

– Tak. Twoja kobiecość polega na tym, że przy tobie czuję się wielkim i wspaniałym mężczyzną. – Gard roześmiał się głośno, ale zaraz znowu spoważniał. – Poza tym pragnę cię. Nigdy dotąd nie czułem czegoś takiego do żadnej kobiety, do tej pory ani razu nie zakochałem się w nikim tak prawdziwie. Dlatego nie wyobrażam sobie, żebym mógł się z tobą rozstać. Dlaczego ty mnie nie lubisz?

– Ja ciebie nie lubię? – Mali uśmiechnęła się smutno. – Moim największym pragnieniem jest, by resztę życia spędzić razem z tobą. Tak bardzo chciałabym być twoją żoną.

Po raz kolejny wprawiła Garda w osłupienie.

– Naprawdę? Ale przecież powiedziałaś…

Odsunęła się od niego i usiadła na kanapie.

– Usiądź tu przy mnie, przeżyłam dziś tyle emocji, że nogi nie chcą mnie już nosić.

Usiadł posłusznie, oszołomiony jej szybką zmianą decyzji.

Mali westchnęła ciężko.

– Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? Przecież aż do tej chwili ani razu choćby jednym słowem nie dałeś mi odczuć, że coś dla ciebie znaczę. Domyślałam się, że ci się podobam, ale to jeszcze za mało, żeby się żenić. Nie chciałam być zwykłą maskotką.

– Nie sądziłaś chyba przecież… Wybacz mi, Mali… ależ ze mnie osioł! Nie jestem przyzwyczajony do obcowania z wrażliwymi, czyli prawdziwymi kobietami. Nie chciałem iść z tobą tylko do łóżka, nie dając ci do zrozumienia, że mam wobec ciebie poważne zamiary.

Mali roześmiała się na cały głos i wtuliła się w jego ramiona.

– Teraz czuję się jeszcze bardziej szczęśliwa. Twój pomysł przeprowadzki jest naprawdę wspaniały. Nawet sobie nie wyobrażasz, z jaką radością wyniesiemy się z tego miasta. Sindre będzie zachwycony!

– Już się cieszę na samą myśl o tym. Ale czy moglibyśmy choć na trochę zapomnieć o Sindrem? – szepnął jej do ucha. – Jest pod dobrą opieką w szpitalu i nic mu już nie grozi. Teraz chciałbym zająć się wyłącznie tobą…

Mali nie miała nic przeciwko temu.

ROZDZIAŁ XXIX

No, nareszcie, pomyślał Lomann, zatrzymując samochód na drodze wiodącej przez las prosto nad morze. Teraz nastąpi to, czego najbardziej się obawiam. Ale jeśli nic mi się nie stało i zupełnie dobrze się mam po tych wyścigach tam, przy domku, kiedy uciekł mi ten przebrzydły smarkacz, to poradzę sobie i tutaj! Przecież lekarz powiedział, że zagrożenie minęło. To wszystko tylko nerwy…

A jutro? Jutro będę już w drodze na południe razem z moimi pieniędzmi. Tak, właśnie z moimi, bo przecież tyle przeszedłem, żeby je zdobyć. Z każdą godziną coraz bliżej Lillan! Kiedy rozmawiałem z nią dziś przez telefon, wyraźnie wyczułem, że już się trochę niecierpliwi. Nic dziwnego, przecież czeka na mnie już tyle czasu. Ale czekanie na coś dobrego nigdy nie trwa zbyt długo, pamiętaj o tym, kochanie! Jesteśmy teraz naprawdę bogaci. Osiemset pięćdziesiąt tysięcy koron to majątek w takim kraju jak Hiszpania, gdzie nasza waluta ma zawsze wysoki kurs. To powinno trzymać cię z daleka od tych wszystkich młodych fircyków, którzy tylko udają zakochanych. Urządzimy sobie wspaniałe życie! Pieniądze… Co za cudowne słowo: pieniądze!