– Nie, nie możesz w nim zostać. Musimy wejść do tego budynku – powiedział Gard. – O Boże, znowu ten nieszczęsny kot!

Mężczyzna podniósł z podłogi wybrudzonego zwierzaka. I chociaż w ogóle nie miał pojęcia o chowaniu dzieci, doskonale rozumiał, że ta wytarta maskotka stanowi dla chłopca więź z jego powszednim życiem, gwarancję bezpieczeństwa, której nie należało go pozbawiać.

Skończyło się wreszcie tym, że Gard Mörkmoen – z respektem nazywany przez młodych chłopców z elektrowni twardzielem – wkroczył do wielkiego gmachu, wlokąc za sobą małego brzdąca, który na dodatek przyciskał do siebie brudnego i wytartego kota. Trochę rozczarowany zauważył także, że buciki chłopca znowu wyglądały na równie zniszczone i zdarte jak przed wyszczotkowaniem.

Na wszelki wypadek wstąpili na chwilę do pomieszczenia z napisem „Panowie”. Zdaje się, że Sindre nie był przyzwyczajony do sygnalizowania swych potrzeb w tym względzie.

Zresztą on w ogóle nic nie mówił.

Młode kobiety przemykające szybko po korytarzach biurowca wykorzystywały małego jako znakomity pretekst do zawarcia znajomości z powszechnie podziwianym Gardem Mörkmoenem. Dlatego też obaj mieli niemałe trudności z dotarciem na czas do szefa. Sindrego głaskano po głowie i częstowano czekoladą, a także zagadywano i zabawiano, kierując przy tym raz po raz zachęcające spojrzenia ku jego opiekunowi. Ponieważ chłopiec był nieśmiały i krył nos w nogawce spodni mężczyzny, ten każdej podchodzącej ku nim dziewczynie powtarzał tę samą piosenkę: „To mój siostrzeniec. Jego matka jest w szpitalu”. Najchętniej przecisnąłby się przez ten tłum oblegających ich kobiet i po prostu zniknął. Musiał się jednak opanować.

Gdy dotarł do celu i już chyba po raz dwudziesty wymamrotał pod nosem: „To mój siostrzeniec…”, okazało się, że znowu musi wysłuchać pieszczotliwego szczebiotania – tym razem w wykonaniu szefa. Wreszcie mogli przystąpić do rozmowy.

Chodziło o uszkodzenie linii przesyłowej. Podejrzewano, że nastąpiło pęknięcie kabla na dnie. Sindre stał cały czas obok Garda z dłońmi opartymi na jego kolanach i przyglądał się w milczeniu dojrzałemu mężczyźnie w dyrektorskim fotelu. A gdy w towarzystwie inżynierów i techników zmierzali potem ku tamie, Mörkmoen czuł w swej dłoni ściskającą go kurczowo rączkę – spoconą i umazaną czekoladą, ale przede wszystkim lekko drżącą ze strachu.

Kiedy naradzali się gorączkowo, próbując ustalić, gdzie Gard powinien szukać usterki, nadeszła Anita. Była ciemnowłosa i wyjątkowo zgrabna, pogodna i żywa, należało więc przypuszczać, że ma niemałe powodzenie. Jednakże on wiedział, że zaskarbienie sobie jej względów przyjdzie mu łatwo, albowiem na pierwszy rzut oka było widać, że ta atrakcyjna kobieta nie wyklucza niewielkiego romansu z nim. Dlaczego więc miałby się opierać?

– Słyszałam, że jest pan dzisiaj ze swoim siostrzeńcem.

Dzięki Bogu, nie musiał po raz setny powtarzać tych samych wyjaśnień.

– Jaki on milutki! Jak ci na imię, kolego?

– Nazywa się Sindre – odparł szybko opiekun, gdy zawstydzony chłopiec znowu ukrył twarz w nogawce jego spodni, które zrobiły się już brudne na kolanach.

– Sindre? Jakie śmieszne imię! Trochę staroświeckie, prawda?

Gard, który kojarzył je już wyłącznie z chłopcem, uśmiechnął się tylko sztucznie, Anita zaś mówiła dalej:

– Ale pasuje do niego. Jak długo będzie się pan nim zajmować?

– Gard! – zawołał dyrektor, uniemożliwiając mu odpowiedz. – Myślę, że powinien pan zejść w tym miejscu…

Mężczyzna zwrócił się do chłopca:

– Bądź grzeczny i zostań tu z Anitą. Ja muszę teraz trochę ponurkować.

Oczy Sindrego zrobiły się ogromne ze strachu, a ręce znowu chwyciły się spodni.

– Musisz mnie słuchać. Nie możesz iść ze mną, bo to niebezpieczne. Niedługo wrócę.

Sindre nie dawał jednak się przekonać. Mörkmoen wyprostował się i zwrócił do Anity:

– Niech pani będzie tak dobra, zabierze go na stołówkę i da mu może coś dobrego do jedzenia.

– Ale ja za dziesięć minut powinnam wrócić do swoich zajęć.

– Niech pani spróbuje się zwolnić, bardzo proszę. Przecież nie mogę zabrać go ze sobą.

Dziewczyna skinęła głową. Nie chciała zaprzepaścić szansy, jaka właśnie jej się nadarzyła. Doskonale wiedziała, że wszystkie młode kobiety polowały na tego zagadkowego Garda Mörkmoena. Jaki on przystojny, a do tego jeszcze ma taki niezwykły i niebezpieczny zawód. To grzech nie skorzystać z nasuwającej się sposobności.

Sindre przypiął się na dobre do Garda, który stawał się coraz bardziej rozdrażniony. Dopiero gdy kobieta obiecała chłopcu ogromną porcję lodów, zwolnił uścisk i przestał się upierać. Jednakże przez cały czas szedł tyłem, by móc jak najdłużej widzieć swego opiekuna.

Mörkmoen założył kostium nurka i zanurzył się pod wodę. Tymczasem Anita siedziała ze swym podopiecznym w stołówce i nudziła się, nie umiejąc nawiązać kontaktu z bardzo powściągliwym dzieckiem, zajętym jedzeniem lodów.

Wreszcie zaproponowała:

– Chodź, wyjdziemy na taras i popatrzymy, co robi Gard.

Chłopiec nie kazał na siebie czekać. Zsunął się natychmiast z krzesła i ochoczo podreptał za nią.

Wyszli na zewnątrz akurat w tym momencie, gdy Mörkmoen, niczym jakieś monstrum z kosmosu, wynurzał się z wody. Anita, wziąwszy małego na ręce, poczuła, jak Sindre wprost kamienieje z przerażenia.

– To nic groźnego, to tylko Gard.

On jednak w ogóle jej nie słuchał. Przerażony, krzyknąwszy rozpaczliwie, wyrwał się z jej ramion i wbiegł do budynku. Kobieta ruszyła za nim i natychmiast go dogoniła; jego obłąkańczy wrzask słychać było w całej okolicy. Szybko objęła chłopca, starając się go utrzymać, co wcale nie było łatwe, ponieważ mały wił się niczym wąż.

Nikt się nie spodziewał, że taka nieduża istotka może mieć aż tak silny głos!

Ale nikt też nie wiedział, że Sindre zobaczył postać ze swych koszmarów, trolla, który zjawił się, żeby go zabrać.

ROZDZIAŁ VI

Gard, przebierając się w swoje ubranie, słyszał płacz i krzyk dziecka, wbijający się w uszy niczym ostrze oszczepu. Przeklęty chłopak, co znowu się stało?

Brak poczucia bezpieczeństwa – oto co go dręczy, pomyślał mężczyzna, biegnąc przez gmach w kierunku, skąd dochodził ów wrzask. Może jego opóźnienie w rozwoju też ma w tym swą przyczynę? Co za kobieta z tej Mali Vold, że nie potrafi zapewnić własnemu synowi poczucia bezpieczeństwa? Może to jedna z tych, które wieczorami krążą po ulicach, a dzieci zostawiają same w domu?

Co prawda rozmawiając z nią przez telefon nie odniósł takiego wrażenia. Mówiła głosem słabym i przygaszonym chorobą, ale jednocześnie miękkim i dość delikatnym. Lecz, oczywiście, to jeszcze nic nie znaczy. Są przecież różne kategorie prostytutek.

Gard stawał się coraz bardziej wrogo nastawiony do matki chłopca.

W pustej stołówce natknął się na pluszowego kota, podeptanego przez wiele stóp. Podniósł go z podłogi i wyczyścił. Sindre siedział w kuchni, której pracownicy na próżno starali się go uspokoić i pocieszyć. Anita poddała się i wróciła do własnych zajęć. Była bardzo zła, relacjonowała kucharka.

Zakłopotany Gard od razu zauważył opuchniętą od płaczu twarz chłopca i oczy wyrażające panikę. Wziął go szybko na ręce, choć mały chyba w ogóle nie zdawał sobie sprawy, co się wokół niego dzieje. Urywany szloch dogasał, cały organizm Sindrego był wyraźnie wyczerpany krzykiem.

Mężczyznę ścisnęło coś za gardło, gdy poczuł na swym policzku gorący i wilgotny policzek dziecka, a na swojej szyi jego bezsilne ramionka. To drobniutkie ciałko nadal jeszcze dygotało.

– Anita mówiła, że on przestraszył się nurka – wyjaśniła kucharka.

– Przecież go chyba nie widział? – zdziwił się Gard.

– Anita wyszła z nim na taras.

– Dlaczego ona to zrobiła?! – wykrzyknął mężczyzna. – posłuchaj, Sindre, to byłem tylko ja, rozumiesz?

Raz po raz bąkał jakieś słowa pocieszenia, nie wierząc jednak, że pomogą, głaskał chłopca po mokrych od potu włosach, kipiąc z wściekłości na wszystkie kobiety będące przyczyną tej sytuacji: na matkę Sindrego, tę ksantypę Sonię, a także na Anitę, która okazała się bardzo lekkomyślna.

Lecz może nie ma racji i jest niesprawiedliwy. Przecież niemal każdy mały chłopiec byłby zachwycony, jeśli mógłby obserwować płetwonurka w akcji.

Ale widocznie nie Sindre.

Mimo to Gard potrafił go do pewnego stopnia zrozumieć. To małe dziecko, znajdujące się tak daleko od domu i bliskich, stanęło nagle na tarasie z całkowicie obcą mu kobietą i ujrzało stamtąd Garda, jego jedyny punkt oparcia, znikającego pod wodą.

Mężczyzna podziękował za pomoc i z chłopcem na rękach szedł długim korytarzem, kierując się prosto do samochodu i nie mówiąc nikomu do widzenia.

– Jedziemy do domu, Sindre. Wieczorem porozmawiam sobie trochę z twoją mamą!

Miał nadzieję, że chłopiec nie wyczuł zjadliwego tonu w jego głosie.

Popsułeś mi miły wieczór, mój mały, pomyślał w duchu. Już tak dawno nie umówiłem się z żadną kobietą – tak dawno, że niemal zapomniałem, jak to jest. A tu pojawiła się taka okazja. To naprawdę niemałe poświęcenie z mojej strony!

Ale przecież Anitę może zdobyć zawsze, kiedy tylko zechce, tego był pewien. Jednakże ta młoda kobieta zachowała się tak bardzo nieodpowiedzialnie, że obraz zalanej łzami twarzyczki Sindrego zawsze już będzie stać między nimi.

Gard, nim ruszył, przez chwilę siedział nieruchomo za kierownicą. Zrozumiał, że raczej nie uda mu się zmusić chłopca, by przeszedł do tyłu. Mały siedział bowiem mocno przytulony do swojego opiekuna i nie miał zamiaru zmienić miejsca.

Mörkmoen pokręcił głową z niedowierzaniem. Jeśli to dziecko szuka pocieszenia właśnie u niego i jest zdolne przywiązać się do tak gburowatego i niesympatycznego starego kawalera jak on, to jak bardzo musi być spragnione oparcia w kimś bliskim!

Co za kłopotliwy brzdąc! pomyślał. Jeśli kiedyś będę miał syna, na pewno nie będzie taki jak Sindre. Wychowam go tak, żeby potrafił znieść wszystko. Będzie dzielnym małym chłopcem, nie takim mazgajem jak ten, co to boi się własnego cienia i nie potrafi nawet mówić.

Ale po co mu dzieci?! Przecież wcale nie chce ich mieć! I nie zamierza się żenić. Bardzo mu odpowiada kawalerskie życie. Może do woli przebierać w kobietach i porzucać je wtedy, kiedy na to ma ochotę.

Ale czy rzeczywiście interesował się nimi? Niezwykle rzadko znajdował na to czas. Źródło największej radości stanowiła dla niego praca.

Sindre ciągle jeszcze nie mógł się uspokoić. Jego małym ciałkiem nadal wstrząsały raz po raz spazmatyczne westchnienia. Gard łagodnym głosem i bez cienia zniecierpliwienia zaczął mówić jakby sam do siebie.

– Ta mała dźwigienka tutaj służy do uruchamiania wycieraczek…

Chłopiec rozpogodził się nieco, gdy ruszyli, jednakże nadal wisiał uczepiony ramienia opiekuna.

– A tu jest klakson, ale nie mam odwagi go przycisnąć, żebyś nie podskoczył ze strachu pod sufit.

Westchnienia na chwilę umilkły.

– A ten klawisz, tutaj, uruchamia wszystkie cztery reflektory naraz. Mrugają na zmianę, żeby ostrzec inne samochody, rozumiesz?

Oddech dał się słyszeć znowu, lecz tym razem był już znacznie spokojniejszy. Mały zerknął ukradkiem na deskę rozdzielczą.

– Chcesz spróbować? To są wycieraczki.

Pełna nabożeństwa cisza. Wreszcie Sindre ostrożnie wyciągnął palec wskazujący.

– Przyciśnij!

Gdy nagle zaczęły pracować wycieraczki, drobne ciałko drgnęło.

– A tu wyłączasz. Właśnie tak. Tutaj masz światła.

Po tej zachęcie dłoń zrobiła się odważniejsza. Tykanie wskazujące, że wszystkie cztery światła są włączone jednocześnie, fascynowało go najbardziej.

– Może jednak wypróbujemy i klakson? Tutaj…

Sindre podskoczył jak oparzony.

Pewnie wszystko zepsułem, pomyślał Gard, spodziewając się, że zaraz rozlegnie się dziki wrzask, tymczasem mały odwrócił się w jego stronę z błogim uśmiechem na twarzy.

– No, chcesz trochę pokierować? Spróbuj, aż do tego słupa przy drodze.

Sindre nie dał się długo prosić. Jego opiekun, trzymając dyskretnie, prawie niezauważalnie rękę na kierownicy, jechał bardzo powoli. Zaciśnięte mocno na kole drobne paluszki świadczyły o napięciu, jakie wciąż jeszcze nie opuściło chłopca.

Po pewnym czasie brzdąc pozwolił się wreszcie przenieść na tylne siedzenie. Gdy wziął swego kota w objęcia, mogli ruszyć z powrotem do domu.

ROZDZIAŁ VII

Pielęgniarka oznajmiła Mali, że znowu dzwonił Gard Mörkmoen i chce spotkać się z nią dziś wieczorem. Lekarz, mimo wątpliwości, wyraził zgodę na wizytę. Gość przyjdzie o godzinie siódmej.

Mali bardzo się zdenerwowała.

– Siostro, to będzie wyjątkowo trudna rozmowa. Przecież ja nie mogę tutaj… wśród tych wszystkich ludzi…

Pielęgniarka wykazała pełne zrozumienie.