– Będzie żył?

Przykucnięta u boku brata Linnea tylko odwróciła głowę.

– Mam nadzieję – powiedziała, czując jeszcze mniej pewności niż poprzedniego dnia. – Ale będzie potrzebował naszych modlitw – przyznała.

Nie takiej odpowiedzi oczekiwała siara kobieta, lecz przybycie ojca Martina odwróciło jej uwagę od młodszej wnuczki.

Linnea pouczyła Normę, jak ma zacząć kąpanie Maynarda odsłaniając ciało po kawałku, a sama zajęła się oględzinami złożonego ramienia. Przysłuchiwała się przy tym uważnie rozmowie babki z księdzem.

– Jesteśmy w pilnej potrzebie twego wstawiennictwa, ojcze – zaczęła lady Harriet. – Po modłach nad naszym ukochanym Maynardem chciałabym, byś towarzyszył mi w modlitwie w kaplicy. Choć zapanowali nad nami poganie, nie chcę zaniedbać codziennego nabożeństwa.

Ojciec Martin wpatrywał się w nią z napięciem. Najwyraźniej wyczuć, że staruszka chce mu przekazać między wierszami jakąś poufną wiadomość, ale też jasne było, że owej wiadomości nie potrafił rozszyfrować. Kiedy się wreszcie odezwał, mówił powoli, jakby bardzo ostrożnie dobierał słowa. Podobnie jak wszyscy pozostali mieszkańcy Maidenstone, uważał, by nie rozzłościć lady Harriet.

– Jak sobie tyczysz, milady. Ale… jeśli mogę coś poradzić… Choć nie cenisz zbytnio jej leczniczych umiejętności, Linnea mogłaby lepiej.

– Owszem, ale przecież nie ma jej tutaj – ucięła ostro lady Harriet. Ścisnęła księdza za ramię, – Odpraw swe modły bez zwłoki, a potem będę ci towarzyszyć do kaplicy. Dorcas, pójdziesz ze mną.

Otworzył usta, jakby chciał o coś zapytać, ale zaraz je zamknął Za jego plecami stał strażnik, który przyprowadził kobiety z twierdzy, oraz dwóch innych ludzi w czerwono – czarnych barwach de la Manse'ów. Przyjmując nieprzenikniony wyraz twarzy ksiądz zbliżył się do pryczy i położył dłoń na głowie nieprzytomnego Maynarda.

– In Nomine Pairis et Filii, et Spiritus Santi…

Kiedy długoletni kapłan Maidenstone prosił stwórcę o łaskę wyzdrowienia dla Maynarda, Linnea skupiła się na bardziej przyziemnych zabiegach. Znajomy cichy szmer modlitwy dodawał jej nieco otuchy. Choć zajęta rannym, zdołała się rozejrzeć po niewielkim, słabo oświetlonym pomieszczeniu. Poza nią i Normą reszta osób skupionych przy Maynardzie stała z pochylonymi głowami pogrążona w modlitwie nawet Frayne. Ale żołnierze pozostali czujni; wszyscy trzej otwarcie jej się przyglądali.

Bo uważają, że jestem Beatrix, pomyślała. Bo wiedzą, że ich lord wkrótce pojmie mnie za żonę… i weźmie do łoża.

Ogarnięta nową falą przerażenia spojrzała na siostrę i wówczas z jeszcze większą grozą uświadomiła sobie powagę sytuacji. Widziała siostrę po raz ostatni przed nie wiadomo jak długim rozstaniem. Beatrix. z którą jeszcze nigdy nie była rozdzielona. Beatrix, która była jej jedyną podporą, jedyną osobą, której naprawdę na niej zależało.

Kiedy ojciec Martin zakończył modlitwę i wszyscy unieśli głowy, ogarnęła ją niekłamana rozpacz.

Nie odchodź! – miała ochotę krzyczeć. Proszę cię, Beatrix nie opuszczaj mnie!

Na zabrudzonej twarzy Beatrix również pojawił się wyraz cierpienia, jakby słyszała bezgłośne błagania siostry. Rozdzielano je, a one nie mogły nawet się pożegnać.

Linnea uniosła się, żeby podejść do siostry, ale lady Harriet, widać przeczuwając jej zamiar, stanęła pomiędzy nimi odgradzając je od siebie.

– Beatrix, podczas gdy będziesz doglądać cielesnych potrzeb naszego Maynarda, ojciec Martin i ja zadbamy o duchowe. Kiedy skończysz, przyjdź do mojej komnaty. – Po tych słowach odwróciła się i wsparta na ramieniu Dorcas, z dumnie zadartą głową, skierowała się do kaplicy.

Zbierając brudne szmaty, użyte do owijania ran Maynarda, Linnea pomyślała, że choć trudno było w to uwierzyć, ranek okazał się jeszcze gorszy od poprzedniego dnia. O ile nad ich wczorajszymi działaniami wisiała ciemna chmura strachu i niepewności, dziś zatapiała ich otchłań rozpaczy. Linnea niemal zazdrościła Maynardowi nieświadomości.

Ostatnia myśl nieco ją otrzeźwiła. Jak mogła zazdrościć biednemu Maynardowi? Cóż za samolubność, tak się nad sobą użalać, myśleć, że jej niedola jest gorsza niż Cierpienia brata! Ona przynajmniej była cała i zdrowa.

Dzięki Bogu. że rany nie ropiały. Choć dla Linnei nie była to wielka pociecha, bo chory wciąż pozostawał w głębokim śnie. Ciągle też był zbyt gorący, mimo prób ochłodzenia go. Obawiała się, że ma większe szanse umrzeć niż żyć, ale nikomu by się do swych obaw nie przyznała. Może modlitwy babki i Beatrix pomogą mu się pozbierać.

Zastanawiała się, gdzie w tej chwili jest siostra.

Przeciągnęła się i pokiwała głową na boki, żeby rozproszyć dotkliwy ból w karku. Może babka będzie wiedziała.

– Bądź przy nim przez cały czas i daj mi znać, gdyby się obudził albo zaczął się pocić – nakazała Frayne'owi. – Wrócę niedługo, choć mam nadzieję skłonić tego de la Manse'a, żeby pozwolił pielęgnować Maynarda w jego własnym łóżku.

Frayne nie odpowiedział, tylko rzucił czujne spojrzenie na dwóch ludzi, którzy pilnowali jego pana. Wracając z Normą do zamku Linnea robiła sobie wyrzuty, że i ona nie trzymała języka za zębami. Mówienie otwarcie przy ludziach de la Manse'a świadczyło dobitnie o jej głupocie, ale była zbyt zmęczona i zła, żeby zachować ostrożność.

– Wszystko tu wygląda prawie tak, jak zwykle – zauważyła Norma, kiedy zbliżyły się do murów twierdzy.

Rzeczywiście tak było. Pod murami nie kłębiło się już tylu obcych żołnierzy, choć obecność większej liczby wojska nadal była wyczuwalna. Żelazny James pracował w otwartym przedsionku zbrojowni, ostrząc miecze i inną broń, jak co dzień. Dwaj rycerze szkolili kilku giermków w walce wręcz, a praczki jak zwykle pochylały się nad ogromnymi baliami. Jakiś wyrośnięty szczeniak gonił wściekle prychającego kota.

Linnea przetarte zmęczone oczy. Bym tak, jakby nic się wczoraj nie wydarzyło, jakby jej życic wcale nie legło w gruzach tego jednego popołudnia. Gdyby wszystko mogło się okazać tylko snem…

Ale to nie był sen. Raczej ziszczający się senny koszmar. Wzdłuż muru w kierunku bramy zbliżał się sam sprawca całego nieszczęścia, Axton de la Manse. Ton od walczących ze sobą niedźwiedzi. Towarzyszył mu ów okropny młokos; deptał mu po piętach niczym jakiś zapchlony niedźwiadek. Robili obchód jej zamku, w asyście sir Hugha i dwóch innych ludzi.

Cóż za zniewaga! Co gorsza, nie była w stanie nic zrobić… przynajmniej w tej chwili.

Ale kiedyś, gdy Beatrix wyjdzie za jakiegoś rycerza chętnego zmierzyć się z de la Manse'em…

– Na świętego Józefą – mruknęła Norma. – Szybko się zadomowił, co? Och, milady, ciężko mi na myśl, że ty i on…

Linnea przerwała jej niecierpliwie.

– Więc nie myśl o tym. I na litość boską, nie mów o tym, szczególnie do mnie! – Westchnęła. Zachowywała się jak babka, ganiąca wszystkich dookoła za rzeczy, na które nie mieli wpływu. – Wybacz mi; Norma Nie jesteś niczemu winna, a ja nie mam prawa się na ciebie złościć. Proszę cię, poszukajmy lady Harriet Poczuję się lepiej, dopiero kiedy będę wiedziała, że Bea… że Dorcas już się stąd bezpiecznie wydostała.

Lady Harriet i lord Edgar siedzieli przy pustym stole w wielkiej sali, jedząc spóźnione śniadanie, podczas gdy służba krzątała się już przy szykowaniu południowego posiłku, Kiedy Linnea z Normą przyłączyły się do nich, lady Harriet niecierpliwym gestem nakazała niani wziąć trochę jedzenia i się oddalić. Linneę przyciągnęła do siebie, zmuszając do zajęcia miejsca na ławie.

– Robi nam wstyd przed naszymi ludźmi! – syknęła staruszka wściekle, nie na tyle głośno jednak, by ktoś poza nimi usłyszał. – Mamy jadać tutaj, na szarym końcu!

– Czy Dorcas już opuściła zamek?

– Ojciec Martin wybiera się jutro do opactwa Romsey. Dziewczyna będzie mu towarzyszyć – potwierdziła lady Harriet.

– Bogu niech będą dzięki. – Linnea westchnęła.

– Owszem, i mnie za wynalezienie dla niej takiego sposobu ucieczki.

– Plan jest bardzo dobry – przyznała Linnea. Wprawdzie babka przypisała sobie pomysł, który należał do niej, ale w tym momencie ulga, że siostra jest bezpieczna, stłumiła poczucie niesprawiedliwości.

– Słuchajcie – zaczęła z powaga lady Harriet. – Musimy być zgodni. Gdyby rozniosła się wieść o drugiej córce de Valcourta, będziemy mówić, że opuściła rodzinę podczas ataku na zamek, że Linnea zawsze była przekleństwem dla rodziny i że nas porzuciła. Oni muszą uwierzyć; że jesteś Beatrix. – Przeszyła wnuczkę lodowatym spojrzeniem. – Może nie słyszał o drugiej siostrze, ale gdyby słyszał, musimy się. wszyscy trzymać jednej wersji: Linnea zawsze była dzika i niepoczytalna; nikt się nic zdziwi, że gdzieś uciekła.

Linnea starała się być twarda jak babka i tak samo niewrażliwa, jednakże w obliczu takiego okrucieństwa trudno jej było zachować spokój. Czy musiała uchodzić za osobę nielojalną wobec rodziny? Za tchórza, który ucieka od swoich powinności? Za kogoś, kto porzuca rodzinę w kłopotach?

Głęboko urażona spojrzała na ojca, szukając u niego wsparcia, ale w jego zmęczonych oczach wyczytała jedynie bezgraniczne zdumienie.

– Ty jesteś Linnea? – spytał z niedowierzaniem. – Nie mogę…

– Nie bądź głupcem, Edgarze! – Lady Harriet przywołała go do porządku takim łonem, że kręcący się po sali służący zaczęli zerkać” niespokojnie w ich stronę. – Nie bądź głupcem – powtórzyła spokojniej. – Nie wymawiaj głośno tego imienia; Nigdy, Ona jest teraz Beatrix, do czasu aż postanowimy ujawnić nasze oszustwo. Beatrix, powtarzam.

Pokiwał głową przecierając dłonią czoło. Linnei znów przyszło na myśl, że ojciec wygląda starze] od babki, a już na pewno gorzej niż ona umie się znaleźć w nowej sytuacji.

Nie dano jej jednak czasu na rozmyślania o upadku ojca; babka uszczypnęła ją mocno w ramię, domagając się uwagi.

– Jak tam Maynard?

– Właściwie bez zmian – odparła Linnea z westchnieniem. – Zaraz po obiedzie wrócę do niego. Jak sądzisz, czy jest nadzieja, że on pozwoli przenieść Maynarda do zamku?

Lady Harriet zabębniła palcami po stole. Nie trzeba było wyjaśniać o czyje pozwolenie chodziło.

– Może… może, jeśli go zadowolisz dziś wieczorem, okaże ci tę łaskę.

– Zadowolę? – spytała Linnea, natychmiast przypominając sobie spojrzenie, jakim obrzucił ją tego ranka. – Jak mam go zadowolić?

Lady Harriet przyjrzała jej się z ukosa.

– Ożeni się z tobą dziś wieczorem. Nie ma powodu do odkładania tego na później. Pewnie mu się podobasz w tych szatach Beatrix. Więc jeśli będziesz się zachowywać jak kochająca i oddana żona…

– Kochająca! Oddana!

Znów spoczęły na nich zaciekawione spojrzenia służących, ale Linnei nie obchodziło, czy ktoś na nią patrzy. Wystarczy, że musi wyjść za tego człowieka i znieść to, co musiało nastąpić po zaślubinach. Ale udawać, że czerpie z tego przyjemność… bo tego chyba oczekiwała babka. Zaiste wymagała od niej zbyt wiele!

Wstała z ławki… a raczej próbowała wstać, ale łady Harriet przytrzymała ją mocnym szarpnięciem za rękaw.

– Powiedziałaś, że uratujesz swoją siostrę – syknęła; wyblakłe oczy lśniły niezdrowym blaskiem. – Powiedziałaś, że uratujesz rodzinę. Aleja wiem, o co ci naprawdę chodzi, występna dziewczyno. Pragniesz jedynie udowodnić, że nie miałam racji. Chcesz dowieść, że twoje nieszczęsne istnienie ma jakaś wartość. Oto masz szansę. Jedyną szansę w życiu. Zrób to, ale dobrze się postaraj. Albo powiedz mi od razu, że nie sprostasz zadaniu i że miałam rację wtedy, przeszło siedemnaście lat temu! – Puściła rękę Linnei, jakby ją brzydziło samo dotykanie tak niegodnej istoty.

Choć dziewczyna mogła już uciec od złośliwej starej kobiety i jej nienawistnych słów, przekonała się, że nie jest w stanie się poruszyć.

W istocie jej celem było przekonać babkę, że się myliła. Przekonać ich wszystkich, ale przede wszystkim babkę. Gdyby miała serce tak czyste jak Beatrix z pewnością chodziłoby jej wyłącznie o dobro najbliższych. Ale była samolubna, więc kierowała się myślą o chwale, jaka mogła ją czekać w oczach rodziny.

Spuściła głowę zawstydzona. Musi się poświęcić dla rodziny… i zrobić to ze szlachetnych pobudek. Skoro ma poślubić tego mężczyznę, skoro musi mu się oddać, choć będzie to niewyobrażalnym upokorzeniem przyjmie swój los z pokorą. W końcu czyż Maynard nie uczynił równie wiele? Poświęcił swoje ciało w obronie rodziny i okrutnie za to cierpiał Spełnił swą powinność. Czyż i ona nie powinna spełnić swojej?

Linnea pomyślała o bliskim śmierci Maynardzie, leżącym na łożu boleści. Postanowiła wciąż sobie o tym przypominać i czerpać z tego odwagę. Skoro okrutny, złośliwy Maynard potrafił okazać tyle szlachetności, z pewnością i ją stać na wiele.

– Zrobię to – powiedziała z drżącym westchnieniem. Uniosła głowę napotykając wzrokiem zmrużone oczy babki. – Zrobię to, tylko że…

– Tylko co?

– Tylko że… – Przełknęła ślinę zerkając nieśmiało na milczącego ojca. – Tylko że nie wiem, co… jak być kochającą i… oddaną żoną.