Wygładziła suknię, na ile się dało, i odetchnęła głęboko. Nie uspokoiło jej to, ale pozwoliło ruszyć się z miejsca. Schodząc po drabinie szczebel po szczeblu, czuła, jak łańcuszek ociera się o jej skórę. Och, ten człowiek naprawdę był szalony. Palący dotyk ślubnego prezentu, wspomnienie tego, co jej zrobił, i przeczucie tego, co zamierzał zrobić, zaprzątały jej głowę na tyle, że nic zauważyła ukradkowych spojrzeli i szeptów. Dopiero kiedy weszła do twierdzy i znalazła się w przedsionku ich komnaty; wróciła do rzeczywistości.

– Peter! – wykrzyknęła, przystając raptownie.

Brat jej męża stał pod ścianą, na której wisiał nowy gobelin przedstawiający Wilhelma Zdobywcę przepływającego Kanał, i szczotkował ogromnego psa rozwalonego na podłodze między jego nogami.

– O, widzę żonę mego brata. Jak znajdujesz jego moce? – powitał ją zaczepnie.

Wstyd zabarwił policzki Linnei ciemnym rumieńcem; słowa uwięzły jej w gardle. Nie była w stanie nic odpowiedzieć bezczelnemu młokosowi.

– Aż tak? – Roześmiał się z jej zakłopotania.

Kiedy minęła go z opuszczoną głową, spiesząc do komnaty, gdzie mogła się ukryć przed nim za osłoną ciężkich drzwi, aż się poderwał na nogi. Pies także podskoczył z ziemi, ale zaraz znów przysiadł i zajął się wydrapywaniem pchły zza kosmatego ucha.

– Proszę, proszę – zadrwił chłopiec. – Żadnych zabójczych spojrzeń? Żadnych gróźb otrucia mnie albo Moora? Tylko mi nie mów, że Axton zgasił w tobie cały ogień. – Zagrodził jej drogę kładąc rękę na żelaznej klamce. – Stałaś się taka potulna, że nie wiem, jak przerwać okropną nudę tego miejsca.

Zuchwały ton chłopca powinien był ją rozgniewać, ale pozostała obojętna. Może i miał rację. Axton zgasił w niej ogień… albo przynajmniej skierował w inne obszary doznań.

Zarumieniła się jeszcze mocniej.

– Pozwól mi przejść.

Przyjrzał jej się uważniej, zaskoczony brakiem uszczypliwej odpowiedzi z jej strony.

– Jesteś zmęczona? No tak, oczywiście. Wyczerpał cię. – Zachichotał domyślnie, ale nawet to nie było w stanie wyprowadzić Linnei z równowagi. Miała inne problemy, znacznie poważniejsze niż niemiłe zaczepki tego smarkacza.

– Pozwól mi przejść – powtórzyła. Zepchnęła jego dłoń z klamki, otwarła drzwi i weszła do środka.

Niestety, Peter nie odstępował.

– Odejdź! Zostaw mnie w spokoju!

Wyglądało na to, że jest równie uparty, jak jego brat, bo tylko skrzyżował ramiona na piersi i patrzył na nią nie mając zamiaru się ruszyć.

– Co jest nie tak?

Linnea wybuchnęła histerycznym śmiechem.

– Co jest nie tak? Co jest nie tak? Lepiej spytaj, co jest tak jak trzeba, bo na to mogę ci odpowiedzieć jednym słowem. Nic. Już nic nie jest tak jak trzeba. Wszystko jest nie tak!

Odwróciła się od niego, jakby chciała ukryć miotające nią uczucia. Teraz zamiast niego miała przed sobą łoże. I zaścielająca je niedźwiedzią narzutę.

Czuła na skórze każde pojedyncze ogniwko łańcuszka. I każdy rubin.

– Drwij sobie, skoro musisz. A potem się wynoś – syknęła. Tylko się pospiesz, bo nadchodzi Axton.

Usłyszała, jak Peter przestępuje z nogi na nogę.

– Przysłał cię, żebyś tu na niego czekała? Znowu? – W jego głosie słychać było zdumienie jurnością męża.

Linnea nie zniżyła się do udzielenia odpowiedzi. W istocie ona także była zdumiona nieziemską jurnością jego brata.

– Mówią, że dźgnęłaś go nożem.

Linnea odwróciła się gwałtownie. Skąd wiedział?

– A więc to prawda. – Ściągnął brwi przybierając minę, która upodobniała go do Axtona. – Mam nadzieję, że ukarał cię za tę zniewagę, bo jeśli nie, ja będę musiał to zrobić.

Linnea znów się roześmiała, lecz tym razem był to śmiech przez łzy.

– Czy mnie ukarał? Owszem. Ale nie tak, jak myślisz. Jeśli chcesz znać szczegóły, spytaj jego, nie mnie. Będzie się przechwalał i kpił, powie ci wszystko, co chcesz usłyszeć. Wtedy będziecie się mogli obaj dobrze bawić moim kosztem. Dwóch wielkich, silnych mężczyzn pokonało jedną dziewczynę. Jacyż musicie być z siebie dumni!

Peter chciał jej odpowiedzieć jakąś kąśliwą uwagą, jakimś grubiańskim żartem, ale nie potrafił. Dwóch wielkich, silnych mężczyzn… Rzeczywiście ją pokonali. Więc dlaczego nagle przestało go to cieszyć? Czemu nagle poczuł się kimś okrutnym i nikczemnym?

Patrzył na Linneę zmieszany. Już mu się nie wydawała złośliwą czarownicą, która groziła, że otruje Moora. Nawet gniew, że podniosła broń na jego brata – a swego męża – jakoś szybko z mego wyparował w obliczu jej niedoli.

Tutaj, w jej komnacie, stał przed nią na drewnianych nogach i z pustka w głowie. Nie mógł wydobyć z siebie żadnych stów; ani przygany, ani pociechy. Choć była mu niemal równa wzrostem, w tym momencie wydawała się mała i krucha, jak młode drzewko przygięte szalejącą wokół burzą. Uświadomił sobie, że to nie ona wywołała tę burzę. Ona jedynie próbowała ją przetrzymać.

Odchrząknął przesypując z nogi na nogę.

– Lady Beatrix…

– Zostaw mnie w spokoju! – wrzasnęła na niego. Ucieszył się, że zostało w niej przynajmniej trochę dawnego żaru. – Wynoś się stąd! Daj mi choć chwilę spokoju, nim przyjdzie mój mąż.

Poczekała, aż Peter wycofa się za próg, i z trzaskiem zamknęła drzwi. Ale on nie odszedł od razu. Moor zbliżył się do swego pana i zaczął mu obwąchiwać rękę w poszukiwaniu jakiegoś smakołyku. Peter odruchowo sięgnął do woreczka zawieszonego u pasa i dal mu kawałek suchara, Podczas gdy pies z apetytem gryzł zeschłe ciasto, Peter nie odrywał wzroku od drzwi lordowskiej komnaty.

Nadal tam stał, gdy jego brat wpadł do przedsionka.

– Co ty tu robisz?

– Ja… właśnie szczotkowałem Moora. – Peter spojrzał na Axtona. a potem znów przeniósł wzrok na zamknięte drzwi. – Czy ona… w porządku… To znaczy…

Axton przerwał mu zdecydowanym gestem.

– Jeśli nie masz nic lepszego do roboty niż sterczeć tu razem ze swoim przerośniętym psem, to sam ci coś znajdę. Wynoś się.

Nie dbając o to, czy Peter wykona polecenie, niecierpliwie wszedł do komnaty i zatrzasnął za sobą drzwi.

Peter dalej nie ruszał się z miejsca. Było gorzej, niż sądził. Bo kiedy brat wchodził. Peter zdążył dostrzec coś, czego wolałby nie widzieć. A widział łoże nakryte ogromną narzuta z niedźwiedziego futra. A na futrze, naga jak ją Pan Bóg stworzył, leżała Beatrix.

I choć trwało to mgnienie oka, ten widok na zawsze wrył mu się w pamięć. Była zupełnie naga; mlecznobiałe ciało i złote włosy odbijały od czerni wielkiej narzuty. Leżała na brzuchu. Widział wąską kibić, łagodne zaokrąglenia bioder i wypukłości pośladków, a dalej nieskończenie długie nogi z drobnymi stopami.

Słyszał kiedyś o pogańskich ofiarach i właśnie z czymś takim skojarzył mu się ten widok. Najbardziej niepokoiło go, że leżała na brzuchu, bo to oznaczało dla niego, że się bała. Na litość boską, co Axton jej zrobił? Co jej robił w tej chwili? Zbliżył się do drzwi. Ze środka nie dochodziły żadne krzyki. Nie było też innych odgłosów świadczących o gniewie czy przemocy.

Zawahał się. Była w końcu żoną jego brata. Axton był jej mężem i jako taki miał prawo robić z nią, co mu się podoba… poza zabiciem jej czy okaleczeniem, rzecz jasna. Natychmiast w poczuciu braterskiej lojalności powiedział sobie, że Axton nigdy by nie popełnił żadnej z tych zbrodni.

Pomyślał o swoich rodzicach i o łączącej ich miłości, która trwała, dopóki ojciec nie został zabity w bitwie pod Caen. Uczucie matki do męża nie umarło wraz z jego śmiercią. Choć Peter nigdy nie rozmyślał o swej przyszłej żonie, wiedział już, i to z całą pewnością, że jeśli się ożeni, to tylko z miłości. Nie chciał, by żona w łożu kuliła się przed nim ze strachu.

Myśl o tym, że jego rodzice także przeżywali ze sobą intymne zbliżenia, przyprawiła go o rumieniec. Był jednak przekonany, że kiedy kładli się razem, kierowała nimi miłość, nie gniew i strach, jak to było u Axtona i jego żony.

Tak czy inaczej, nie był to jego problem. Axton z pewnością nie pozwoliłby mu się wtrącać, a i Beatrix jasno przedstawiła swój pogląd na tę sprawę. Peter wziął Moora za obrazę i opuścił przedsionek. Szedł wolno po schodach z ciężkim sercem.

Powrócili do zamku Maidenstone, który miał znowu być ich domem, ale on wcale nie czuł się tu jak w domu. Wcale się tak nie czuł.

10

Kiedy się obudziła, była sama. Wiedziała to tak samo, jak wiedziała, że jest noc. Oczy mówiły jej, że jest ciemno, a jakiś inny zmysł – nie nazwany i trudny do określenia, choć nieomylny – mówił jej, że nie ma przy niej Axtona.

Linnea obróciła się na plecy. Była naga, lecz otulona ciężką niedźwiedzią narzutą. Łaskotanie gęstego futra przypominało jej pieszczoty tego, który ją nim owinął.

Zabił tego niedźwiedzia w miejscu zwanym Gisors. Powiedział jej o tym podczas jednej z krótkich chwil wytchnienia, kiedy leżeli odzyskując siły, by zacząć od nowa.

Linnea opuściła powieki zdjęta nagłym lękiem. Z jej ust wydarło się rozpaczliwe westchnienie i rozpłynęło się w mrocznej ciszy. Nie potrafiłaby zliczyć, ile razy łączyli się ze sobą jak mąż i żona… jak kochankowie.

Przed ślubem niewiele rozumiała z tego, co zachodzi pomiędzy mężczyzną i kobieta, ale wiedziała, że jedne kobiety to lubią, a inne się tego obawiają. Samo małżeństwo nie obiecywało rozkoszy, więc Linnea sądziła, że przyjemność współżycia, przynajmniej dla kobiet, musi wypływać z miłości.

Teraz wiedziała, że to nieprawda. Podobało jej się w. Podobało jej się stanowczo za bardzo. Nie kochała tego mężczyzny – jakże mogłaby go kochać? Był jej wrogiem, a poza tym prawie go nie znała. A zachowywała się w łożu tak, jakby był jej kochankiem. Teraz wiedziała o nim rzeczy, których wolałaby nie wiedzieć, A on wiedział o niej…

Wiedział, że ma łaskotki. A ona wiedziała, że on nie ma. Wiedziała, że blizna na jego piersi to pamiątka po niedźwiedziu, którego futro teraz ją ogrzewało. On wiedział, że od urodzenia miała znamię na nodze. Wiedziała, że Axton ma dwadzieścia osiem lat i urodził się w zamku Maidenstone, w tej właśnie komnacie. On wiedział, że jest o dziesięć lat młodsza od niego i przyszła na świat w komnacie leżącej po przeciwnej stronie korytarza.

Ale nie wiedział, że ma siostrę. Nie wiedział, że ma na imię Linnea. I nie wiedział, że tej nocy była bliska wyznania mu prawdy.

Podciągnęła niedźwiedzią narzutę aż pod brodę, czując się jak poganka z odległej przeszłości. Sprężyste futro prześliznęło się po jej nagiej skórze wzbudzając leciutki dreszcz. Axton dotykał ją w tych wszystkich miejscach. Całował ją i lizał, jakby chciał poznać smak każdej części jej ciała.

A ona była tym zachwycona.

Z początku była przestraszona… i taka zła, że wydawało jej się, iż wybuchnie. On także był zły, choć nie potrafiła się domyślić, z jakiego powodu. Przecież to on ją upokorzył tam na murach, gdzie wszyscy mogli ich zobaczyć. To, że w istocie nikt ich nie widział, niczego nie usprawiedliwiało. Mogli ich zobaczyć. Kiedy wrócił do komnaty, był tak wściekły, że spodziewała się najgorszego. Dlatego zrobiła to, czego zażądał, z nadzieją, że nieco go w ten sposób ułagodzi.

Odesławszy Petera zdjęła ubranie i położyła się na brzuchu na niedźwiedziej skórze. Była przekonana, że będzie ją bil. Zniosłaby i to, bo już dawno nauczyła się nie reagować na ból. Okazywanie cierpienia dawało osobie zadającej ból dodatkową przyjemność. Napięła mięśnie w oczekiwaniu uderzeń ciężkiej dłoni.

Ale dłoń, która dotknęła jej bezbronnego ciała, nie sprawiała bólu. Była szorstka, ale jej nie krzywdziła.

A jednak dowiódł jej, że to on jest panem, a ona do niego należy. Tak jak pokonał niedźwiedzia i teraz cieszył się jego miękkim futrem, pokonał i ją. I rozkoszował się nią tak, że wciąż jeszcze wirowało jej w głowie.

Najpierw położył się na niej i całował ją po całym ciele, od stóp poprzez nogi, pośladki, plecy, aż do szyi. Potem uniósł ją na kolana, rozsunął jej nogi i wszedł w nią od tyłu.

A ona przyjęta go z okrzykiem rozkoszy.

– Święty Judo – szepnęła w chłodny mrok. Napawała się każdą chwilą tego zbliżenia, każdym ruchem i odczuciem.

Potem, wyczerpani, zapadli na krótko w sen. Axton obudził się pierwszy i natychmiast zaczął szukać nowych sposobów, żeby ją podniecie. Całował ślady łańcuszka na jej ciele, a potem inne miejsca. Gdy próbowała zaprotestować, powiedział jej, że te pocałunki są wyrazem najintymniejszego połączenia.

Była zgorszona jego zuchwałością. Usiłowała nawet go powstrzymać. Ale nie myślał ustąpić. Wytłumaczył jej, że jest silniejszy i starszy, i wie, co robi. I że będzie jej się to bardzo podobało.

I oczywiście miał rację. Choć to, co z nią robił, wydawało jej się nie do pomyślenia, kiedy wreszcie uległa, musiała przyznać, że dostarczył jej niewyobrażalnej przyjemności. Nawet teraz zadrżała na samo wspomnienie. Miała wrażenie, że całe jej ciało pomrukuje niczym zadowolony kot… nieprzyzwoicie nasycony kot.