De la Manse. Rodzina, która zamieszkiwała w zamku Maidenstone. zanim król Stefan oddał go jej ojcu jako nagrodę za lojalną służbę. De la Manse, rodzina popierająca Matyldę w jej roszczeniach do tranu podczas tych wszystkich lat zamieszkiwania w Normandii. Rodzina, która bez wątpienia zdecydowana była walczyć o Maidenstone bardziej zaciekle niż jakakolwiek inna, by zagarnąć zamek z powrotem dla siebie.

– De la Manse! – przebiegło przez tłum z prędkością ognia ogarniającego wyschnięte pole. – De la Manse!

– Cisza! – wrzasnęła lady Harriet walać laską w podłogę, jak zawsze, gdy do głosu dochodził jej władczy charakter. Patrzyła z góry na wystraszony lud z Maidenstone, a jej spojrzenie miało w sobie moc, przed którą wszyscy czuli respekt A ze nie było wśród nich takiego, który by choć raz boleśnie nie odczuł skutków jej surowości, więc potulnie spełnili rozkaz. – Przede wszystkim musimy ratować Maynarda – zwróciła się twardo do syna. – Chodź do mojej komnaty. – Ponieważ nie odpowiedział od razu. tylko wpatrywał się w nią z osłupieniem, szarpnęła go niecierpliwie za rękaw. – Chodź ze mną, Edgarze!

Linnea patrzyła za nimi, gdy odchodzili – babka, choć wsparta na lasce, wyniosła i stanowcza jak zawsze, ojciec przygięty ciężarem porażki. Sir John ruszył ich śladem, nerwowo ściskając dłonie.

Mimo iż rozumiała ból ojca i szczerzą mu współczuła, w głębi duszy pragnęła, by wyprostował plecy i zachował choć połowę odwagi i niezłomności swej starej matki.

– Musimy się modlić jeszcze gorliwiej – szepnęła Beatrix, kiedy cala trójka zniknęła na stromych, pogrążonych w cieniu schodach.

Ale usposobienie skłaniało Lineę ku czemu innemu; łagodnie wyswobodziła rękę z uścisku siostry.

– Chcę zobaczyć – powiedziała do Beatrix, przemykając obok podstarzałej żony zarządcy i jego kulawego syna. Zeskoczyła z podestu i przeciskając się przez nagle ożywiony tłum zmierzała do drzwi prowadzących na dziedziniec.

– Poczekaj! – zawołała za nią Beatrix. – Poczekaj na mnie! – Ruszyła za siostrą, ale co krok zatrzymywali ją przestraszeni mieszkańcy Maidenstone.

– Co się z nami stanie, milady?

– Czy lord Edgar nas ocali?

– Czy nasz sir Maynard wyżyje?

Za każdym razem Beatrix przystawała starając się odpowiedzieć na pytanie i uspokoić pytającego. Linnei nikt nie zadawał takich pytań. I choć akurat było jej to na rękę, bo nie wiedziałaby, co odpowiedzieć, ogarnęło ją dobrze znane poczucie odrzucenia. Dobrze znana samotność. Nikt nigdy me zwracał na nią uwagi tak jak na Beatrix. Beatrix – piękną, słodką i miłą dla każdego z osobna i dla wszystkich razem, Beatrix, której dusza była czystsza niż dusza każdego zwykłego śmiertelnika… ponieważ dusza Linnei była bardziej mroczna. Beatrix przypadła cała dobroć, Linnea została naznaczona całym złem. I choć już dawno przyzwyczaiła się do swej pozycji w rodzinie, do swego losu, zdarzały się chwile, takie jak ta, kiedy ogarniało ją z tego powodu dojmujące uczucie przykrości.

Nie mogła mieć żalu do siostry – nie było winą Beatrix, że urodziła się jako pierwsza, tak jak Linnea nie zawiniła przychodząc na świat jako druga. Taka była wola Boga, i musiała jej się poddać, usilnie tłumiąc ciemne instynkty, jakie czasami próbowały w niej dojść do głosu. Z jednymi szło jej lepiej, z innymi gorzej; potrafiła się zmusić do chodzenia, gdy z całego serca chciało jej się skakać, lub skupić się na obowiązkach, kiedy wolałaby oddawać się marzeniom w ogrodzie lub nauce gry na lutni.

Czasami jednak nie była w stanie okiełznać swej prawdziwej natury, tak jak w tej chwili, gdy wiedziała, że powinna zostać w wielkiej sali i pomóc, a żadna siła nie mogła jej powstrzymać przed wdrapaniem się na szczyt murów.

Rzuciwszy siostrze ostatnie spojrzenie okraszone przepraszającym uśmiechem, Linnea pchnęła ciężkie dębowe drzwi i wymknęła się na dziedziniec.

Dymu było coraz więcej; złowroga chmura krążyła i osiadała, by zaraz znów się unieść niczym żywa istota, wiecznie nie zaspokojona. Zjawisku temu towarzyszyła wzmagająca się panika już nie tylko wieśniaków, ale i zamkowej straży. Bez wątpienia postawa sir Edgara fatalnie wpłynęła na morale mieszkańców zamku. Kiedy jednak Linnea, wspiąwszy się po drabinie na wschodnią stronę muru. pobiegła do północnej wieży, dostrzegła prawdziwą przyczynę trwogi obrońców, a przede wszystkim powód rozpaczy ojca.

Na otwartym polu pomiędzy wąską zamkową fosą a pierwszymi zabudowaniami wsi zebrała się ogromna armia, Wozy z zaopatrzeniem zawsze towarzyszące wojsku nadciągały w wielkiej liczbie. Na oczach Linnei rozbito ogromny namiot z białego płótna, z proporcami powiewającymi na każdym z czterech rogów.

Namiot z pewnością należał do ich przywódcy, tego de la Manse. Zapewniał sobie wygody równocześnie paląc rozciągającą się tuż za nim wioskę!

Nieszczęśni wieśniacy, którzy pozostali za murami zamku, stali zbici w milczący tłum tuż pod ścianą wieży. Pilnowało ich dwóch rycerzy na koniach i kilku dobrze uzbrojonych żołnierzy piechoty, chociaż ta zbieranina mężczyzn, kobiet i dzieci nie przejawiała najmniejszych skłonności do ucieczki. Linnea nie miała im tego, za złe. Dokąd mogliby się udać, gdyby nawet zdołali uciec? Jak mieliby przeżyć?

Ale gdzie jest Maynard, zastanawiała się. Wychyliła się spomiędzy kamiennych blanków, uważnie obserwując to, co się dzieje na dole. Może ojciec się mylił; może to były tylko pogłoski… fałszywe pogłoski.

Wówczas natrafiła wzrokiem na niewielki odkryty wóz, jakimi zwykle przewoziło się żywy inwentarz lub płody rolne. Zamarła. Na wozie ktoś leżał, jakiś mężczyzna wyciągnięty na wznak.

Powiedziała sobie, że to może być ktoś inny, ale serce waliło jak oszalałe. To, że był owinięty niebieską opończą Valcourtów, jeszcze niczego nie oznaczało.

Nagle mężczyzna poruszył się obracając głowę na nok i mimo zasłony sinego dymu Linnea zobaczyła jego włosy, jego jasnozłota włosy, tak podobne do włosów matki… i jej.

Serce jej zamarło. To był Maynard. Dobry Boże, więc to była prawda.

– Nie powinnaś tu przebywać!

Linnea nawet się nie obejrzała słysząc gniewną uwagę sir Hugha On jeszcze żyje! – krzyknęła. Mają zamiar pozwolić mu tam umrzeć na naszych oczach? Bez pomocy? Nie pozwolą nam opatrzyć mu ran?

Sir Hugh podszedł bliżej i spod ściągniętych brwi spojrzał na nierzeczywistą scenę rozgrywającą się w dole.

– Jest ich kartą przetargową. Musimy się poddać, jeśli chcemy, by ma oszczędzono życie.

Linnea z trudem przełknęła ślinę, patrząc na niego szeroko otwartymi oczyma.

– Poddamy się?

Odpowiedź padła nie z ust kapitana, lecz jednego z paziów, który nadbiegł i zatrzymał się na baczność przed sir Hughem.

– Milady mówi… – Urwał dla złapania oddechu po pospiesznej wspinaczce na szczyt muru. – To znaczy lord Edgar mówi, żeby rozwinąć białe płótno.

Linnea patrzyła z niedowierzaniem, jak sir Hugh kiwa głową, a potem daje sygnał dwóm strażnikom, którzy szybko przerzucili przez kamienną ścianę zwój białego płótna. Z jej miejsca nie było widać, jak rozwija się w miarę opadania, ale mogła to sobie wyobrazić – to było niczym śmiertelny całun rozwijający się, by ukazać zwłoki. Tyle że tego dnia umierało i było chowane życie jej rodziny w Maidenstone.

Na widok płótna u stóp zamkowego muru zawrzało – szloch schwytanych wieśniaków zlał się z radosnymi okrzykami najeźdźców. Zza powiewającego proporcami namiotu wyskoczył jakiś młody jeździec, gnając konia na czoło żołnierskich szeregów; przed sobą niczym trofeum trzymał sztandar z barwami rodu de la Manse. Czerwony materiał lśnił żarem w przedwczesnym zmierzchu zasnutego dymami nieba. Czarne niedźwiedzie stojące naprzeciw siebie na tylnych łapach zdawały się poruszać wyciągając pazury, kiedy sztandar falował na wietrze ponad budzącą grozę scenerią.

Młodzieniec podjechał do fosy, po czym wstrzymał dorodnego wierzchowca i krążył w miejscu czekając, aż most wolno, ze skrzypieniem, opadnie. Obserwując to Linnea, porażona złością i strachem, modliła się gorąco, by śmiałek spadł z konia… by wpadł do fosy i się utopił. Bezczelny łobuzi.

Lecz chociaż jej wzburzone uczucia skupiały się na młodym jeźdźcu, wiedziała, iż to nie jego należy się obawiać. Gdzieś za nim stał ów de la Manse. Gdzieś tam szykował się do przejęcia swego dawnego domu człowiek, który musiał nimi pogardzać.

Patrząc na biały namiot próbowała sobie wyobrazić człowieka, którego jej ojciec pokonał przed osiemnastoma laty. Nie było jej jeszcze wtedy na świecie, ale to wydarzenie miało zaważyć na życiu Linnei. Miało na zawsze odmienić jej los.

Przebiegł ją dreszcz strachu. Most był już prawie opuszczony. Dym powoli zaczynał się rozwiewać. Powinna dołączyć do siostry i ojca. Powinni być razem w chwili, gdy życie każdego z nich będzie się obracać w ruinę.

2

Są jak psy z podkulonymi ogonami.

Mimo iż targały nim sprzeczne uczucia, Axton nie mógł powstrzymać uśmiechu słysząc uwagę Petera. Jego młodszy bratnie ukrywał podniecenia. To było jego pierwsze doświadczenie bojowe; po raz pierwszy był z dała od domu jako giermek starszego brata. Zgodnie z obyczajem powinien się znajdować gdzieś indziej, szkolony w rycerskim rzemiośle przez kogoś innego. Ale matka tak się o niego bała. W ogóle nie chciała, żeby został rycerzem, zwłaszcza po tym, gdy straciła na wojnie męża i dwóch synów.

Jednakże Peter postanowił być rycerzem i zdołał przełamać opory matki – Stanęło na tym, że zastrzegła sobie wybór ludzi, którzy mieli go uczyć A według niej, najmłodszy syn mógł być najlepiej wyszkolony… i najlepiej doglądany przez swego jedynego żyjącego brata, Axtona.

I choć stało się wbrew tradycji, po niemal roku trzymania przy sobie Petera w charakterze giermka Axton miał powody do zadowolenia. W istocie najmłodszy brat o wiele lepiej nadawał się do wojaczki niż William czy Yves. Był szybszy i bardziej stanowczy, a ponadto wykazywał dużą zręczność w posługiwaniu się zarówno mieczem, jak i lancą. Co więcej, miał dobrą rękę do koni; nie było wierzchowca, który by mu się wcześniej czy później nie podporządkował.

Wydawało się całkowicie słuszne, by Peter towarzyszył mu w wyprawie po odzyskanie Maidenstone, miejsca, w którym tak naprawdę chłopiec powinien był dorastać. Axton doszedł do wniosku, że to właśnie Peter najlepiej się nada do prowadzenia negocjacji w sprawie poddania zamku. Był jedynym z czterech braci de la Manse, który nigdy nie postawił stopy w odwiecznym rodowym gnieździe, jako że urodził się podczas wygnania w Normandii. Poza tym Axton wiedział, że układanie się z młodym chłopcem, w dodatku giermkiem, będzie dla de Valcourta dodatkowym upokorzeniem.

Axton zmrużonymi oczyma przyglądał się czerwono – czarnej fladze powiewającej radośnie przed bramą. Poprzysiągł sobie, że nie będzie to ostatnie upokorzenie de Valcourta. Zamierzał osobiście o to zadbać.

Niestety, nie mógł teraz zabić tego człowieka ani też jego syna, chyba że nie miałby innego wyboru. Taki był rozkaz Henryka. W ogniu walki wszystko było dopuszczalne. Jednak szybkie poddanie zamku przez de Valcourta całkowicie zmieniło zasady gry. Poddawszy się przechodzili pod jego opiekę i co za tym szło, pod opiekę księcia Normandii. Axton aż zacisnął pięści uświadomiwszy sobie ironię sytuacji. Miał w ręku swego najgorszego wroga, a musiał się podporządkować rozkazom Henryko, żeby zapewnić pokój w kraju!

Rzecz jasna, syn Valcourta mógł jeszcze umrzeć od ran. Axton był nawet zdziwiony, że biedak wciąż trzyma się życia. Co do ojca natomiast, Axton nie mógł podnieść na niego ręki… chyba że zostałby przez niego wyzwany.

Dałby Bóg, żeby stary łotr się na to odważył!

Trudno jednak liczyć na boską sprawiedliwość, więc i szanse na pojedynek przedstawiały się mizernie, Honor wymagał, by postępować zgodnie z nakazami swego panu. A ileż razy cesarzowa Matylda powtarzała swemu synowi Henrykowi, a on z kolei swoim lordom, żeby zabijać synów w bitwie, poślubiać córki w pokoju, a ziemię zostawiać w dobrej kondycji? Żadnego rabowania i niszczenia okolicy, poza tymi co absolutnie niezbędne dla podporządkowania sobie miejscowego ludu.

Zgodnie z tą zasadą, Axton spalił tylko część wsi, by wywrzeć odpowiednio mocne wrażenie na jej mieszkańcach, choć trzeba dodać, że postąpiłby tak samo nawet bez rozkazów Henryka. W końcu chodziło o jego dom, niezależnie od tego. że został zeń wygnany, gdy miał zaledwie dziewięć lat.

Kiedy umarł stary król Henryk, Allan de la Manse oraz jego żona i trzej synowie mieszkali w Normandii, służąc córce króla Matyldzie i jego młodemu wnukowi Henrykowi. Nieobecność Matyldy w Brytanii dała jej kuzynowi Stefanowi okazję do zawładnięcia koroną, a jego zwolennikom do przejęcia królewskich majątków.

Edgar de Valcourt zajął zamek Maidenstone nie napotykając żadnego oporu, a Stefan udawał głuchego, gdy Allan de la Manse upominał się o sprawiedliwość. Ich rodzina musiała się tułać po Normandii bezdomna za przyczyną Stefana i de Valcourta. Jednakże przez całe osiemnaście lat wymuszonego pobytu na kontynencie Maidenstone pozostało dla Axtona domem, przynajmniej w duszy jego i jego rodziców. Nie miał więc teraz zamiaru równać zamku z ziemią, pustoszyć pól, burzyć murów ani wyrzynać wieśniaków i trzody.