Modlił się krótko, lecz żarliwie. Potem wyszedł z kaplicy i udał na poszukiwanie brata. Ale przede wszystkim był zdecydowany zatrzymać przy sobie Linneę, chociaż wiedział, że musi walczyć o ten przywilej z nią i jej rodziną.
Linnea wymknęła się z zamku w towarzystwie czterech wieśniaczek i sześciorga lub siedmiorga ich dzieci. Miała na sobie swoje ubranie, stara, lecz zupełnie przyzwoitą szara, suknię i zwykłą wełniana spódnicę. Nakryła włosy chustą i włożyła tobołek pod spódnicę. Mimo. że było ciepło, narzuciła również pelerynę z kapturem. Szła, kołysząc się na boki i lekko garbiąc. Z odwróconą twarzą, mogła uchodzić za tęgą, starsza, kobietę, wracającą do domu po całym dniu pracy w zamku. Tylko że nie wracała do domu, a z niego uciekała.
Wydostawszy się poza obręb murów zamkowych, celowo zwolniła i została z tyłu za innymi kobietami. Chociaż posyłały jej zaciekawione spojrzenia, na szczęście do niej nie podeszły.
Ody zbliżyły się do wioski, Linnea poszła inną drogą w stronę lasu nad potokiem. Dopiero gdy znajdzie się daleko od tego miejsca, poczuje się bezpiecznie, chociaż wątpiła, czy kiedykolwiek będzie szczęśliwa.
Dokąd ma się udać i jak tam dojdzie, tego jeszcze nie wiedziała. Mimo że jedynym rozsądnym celem jej wędrówki pozostawało opactwo Romsey, bała się, że łatwo będzie ją tam znaleźć… zakładając, że Axton będzie jej szukał. Nawet jednak bez jego pościgu i tak nie miała pojęcia, gdzie znajduje się opactwo. A nie odważyła się zapytać o to jakiegokolwiek mieszkańca wsi Maidenstone.
Przystanęła pod starym cisem o pokręconym szarym pniu. Wydawał się płakać w cichej agonii. Ona też przepełniona była bólem. Gdzieś w pobliżu zaskrzeczała sroka. Stado kosów poderwało się do lotu, oburzone brutalnym wtargnięciem na ich teren.
Tchórz, tchórz, zdawały się z niej szydzić wszystkie leśne stworzenia. Tchórz, ucieka. Tchórz, opuściła własną siostrę. Tchórz, nawet teraz pamiętała wspaniałe chwile z Axtonem w tym właśnie lesie.
Oddaliła się od schorowanego cisu i weszła głębiej pomiędzy drzewa. Nie musiała się już martwić o to, że zostanie rozpoznana. Postanowiła iść w górę rzeki, do której wpadał potok. W końcu dotrze do jakiejś wioski. Może tam ktoś wskaże jej drogę do opactwa, a może nawet znajdzie jakieś inne miejsce. Na razie musi iść naprzód, jak najszybciej i jak najciszej.
Minęła godzina. Nic się nie wydarzyło. Nie spotkała nikogo. Minęło popołudnie i nastał lawendowy letni zmierzch. Raz usłyszała jakiś gwizd gdzieś w oddali, jakby ktoś przywoływał psa. Tam, gdzie brzegów rzeki nie porastała gęsta roślinność, szła szybkim krokiem. Znacznie wolniej pokonywała teren zarosły paprociami, nierzadko sięgającymi pasa. Zdjęła pelerynę, która przeszkadzała jej w marszu. Spódnice również nie ułatwiały jej zadania, ale mogła je tylko unieść.
Po raz pierwszy zakiełkowała w niej myśl, że ucieczka może się powieść. Serce nie waliło już tak mocno, odczuwała zmęczenie. Jednak
25
To Peter przyniósł najświeższe wiadomości.
– Ślub odbędzie się jutro rano.
Cała rodzina de Valcourtów zgromadziła się w komnacie narzeczonej Axtona. naprzeciwko lordowskiej komnaty. Edgar de Valcourt siedział przy oknie, szklanym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń. Pozostała trójka siedziała w milczeniu przy stole.
– Teraz pragnie na osobności zjeść kolację z narzeczoną – ciągnął Peter. – A po kolacji chce porozmawiać z lady Linneą.
Ojciec Linnei nie poruszył się, jakby słowa nie docierały już do jego umysłu. Lecz Beatrix i lady Harriet popatrzyły na Linneę. Na twarzy Beatrix malował się strach i rezygnacja. Twarz lady Harriet nosiła na sobie piętno porażki. Linnea czuła, ze dni babki są już policzone. Nic mogąc sycić się poczuciem władzy, nie zdoła znaleźć sensu życia.
Lecz w tej chwili Linneę najbardziej niepokoiła wiadomość od Petera.
Odchrząknęła i spojrzała na niego.
– Dlaczego Axton chce ze mną rozmawiać?
Babka zareagowała szyderczym śmiechem na słowo „rozmawiać”: dziewczyna spłonęła rumieńcem. Nawet Peter się zaczerwienił. Wszyscy dobrze wiedzieli, czego oczekuje od niej Axton. Bez wątpienia uznał to mimo to postanowiła iść także nocą, aż do chwili, gdy znajdzie jakąś wioskę.
Wyjęła kawałek czarnego chleba, który w pośpiechu zabrała ze sobą. Lecz zanim zdążyła podnieść go do ust, znieruchomiała, usłyszawszy rżenie konia. Przykucnęła w kępie ogromnych paproci. Ziemia była mokra; czuła wodę pod stopami, mimo te miała solidne huty. Świerszcz przeskoczył z liścia na famie Linnei, lecz po chwili zniknął wśród paproci; niezadowolony; że mu przeszkodzono. Linnea nie poruszyła się. Ktoś nadjeżdżał – nie potrafiła dokładnie powiedzieć, skąd. Lecz niezależnie od tego, kim był ów człowiek, wolała go nie spotykać. Nie miała tu przyjaciół, w każdym razie nikt nie popierał Jej ucieczki, wiec nieznajomy musiał być jej wrogiem.
Przechyliła głowę, chcąc się upewnić, czy pośród szumu rzeki i śpiewów skowronka i czajek rozlega się stukot ciężkich kopyt. Lecz koń musiał się zatrzymać. Nie słyszała jego stąpania.
Ostrożnie wychyliła się z gęstwiny paproci. Gdzie on jest? Kto to? A może tylko jej się zdawało, że coś słyszy? Może wcale nie był to koń? Może tylko gdzieś niedaleko przebiegła zbłąkana owca. A może dzik.
– Święty Judo! – wyszeptała. Dziki to groźne stworzenia, agresywne i podstępne. Kiedyś pomagała pielęgnować drwala, który został ugodzony kłem dzika w rui. Nieszczęsny drwal umarł.
Nagle ucichł śpiew ptaków. Usłyszawszy za sobą jakiś szelest, zareagowała przerażeniem. Zerwała, się na nogi i nie rozglądając się na boki. popędziła w stronę najbliższego drzewa.
Peleryna i węzełek wypadły gdzieś po drodze. Rozpaczliwie szukając oparcia dla rąk i nóg, wspięła się na jesion. Zaczepiła spódnicą o jakąś gałąź; gdy podciągała się wyżej, materiał pękł z trzaskiem. Czy znajdowała się wystarczająco wysoko? Czy dzik nie zdoła jej dosięgnąć?
Trzymając się gałęzi, wstała i walcząc o zachowanie równowagi rozejrzała się. Zauważyła swój tobołek leżący wśród krzaczków czarnych jagód, lecz nie dostrzegła peleryny. Nie było też dzika.
A potem usłyszała jakiś dźwięk dochodzący zza grubego pnia drzewa i wymamrotała przekleństwo. Jak może uciec, kiedy jakieś dzikie zwierzę zmuszają do siedzenia na drzewie?
– Święty Judo!
Kiedy trwożnie wyjrzała zza gąszczu listowia, to, co zobaczyła, zaskoczyło ją tak, że omal nie spadła z drzewa. Ujrzała bowiem Axtona. który z ponurą miną siedział na jednym ze swych wierzchowców. Axtona, który mógł zdjąć ją z drzewa równie łatwo, jakby była gruszką czy jabłkiem.
Axtona, który przyjechał tu po nią.
Nie wiedziała, czy ma krzyczeć z radości, czy płakać z niepokoju. Postanowiła wspiąć się wyżej,
Niezauważalnym ruchem skierował konia w stronę drzewa, okrążając je tak, by lepiej widzieć Linneę w jej zielonej kryjówce. A także zielonym więzieniu.
– Czy wejdziesz aż na sam wierzchołek, żeby przede mną uciec? – droczył się. – Myślisz, że to ci pomoże?
– Idź sobie! – Linnea chciała, żeby zabrzmiało to jak rozkaz, lecz wyszła z tego raczej łagodna prośba. W każdym, razie Axton jej nie posłuchał.
– Zejdź, Linneo. Zejdź, zanim spadniesz i zrobisz sobie krzywdę.
– Idź sobie. Idź stąd – powtórzyła, tym razem gwałtowniej;
– Nic z tego. W dodatku robię to dla twojego dobra. Złaź, żebyśmy mogli porozmawiać…
– Porozmawiać? Tak właśnie to nazywasz? – Mimo iż drżała od natłoku emocji, wspięła się jeszcze wyżej, tak że nie mógł jej dosięgnąć. Stanęła w rozwidleniu potężnych gałęzi i spojrzała na niego. – Jeśli naprawdę chcesz tylko porozmawiać, to bardzo proszę, ale ja zostanę tu, gdzie jestem.
Zauważyła, że zacisnął szczęki, poirytowany, ale jej nie skarcił, przyjrzał się jej tylko uważnie, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
– Jak sobie życzysz, Linneo. Możemy porozmawiać w tej pozycji… ty na górze, ja na dole. Przynoszę ci wiadomości od twojej siostry.
Na wspomnienie Beatrix coś się w niej załamało. Chociaż bała się i martwiła o siostrę – i bardzo ją kochała – nie miała ochoty rozmawiać o niej z Axtonem. Z każdym, tylko nie z Axtonem.
Nie odpowiedziała, więc oznajmił:
– Ślub został przełożony.
Linnea zamrugała. Pochyliła się nieznacznie, by lepiej widzieć Axtona.
– Przełożony?
Rozłożył ręce.
– Tak. Odbędzie się dopiero po pasowaniu Petera na rycerza.
– Pasowaniu na rycerza? – powtórzyła. Co ma pasowanie na rycerza do ślubu Beatrix?
– Zamieszkają w naszym zamku w Caen – Peter woli mieszkać w Normandii niż w Anglii. Ale to tylko dzień podróży statkiem i dwa lądem. Będziesz ją mogła odwiedzać tak często, jak zechcesz. I, oczywiście, ona będzie mogła odwiedzać ciebie.
Linnea zmarszczyła czoło i pokręciła głowa. Słowa Axtona wydawały się pozbawione sensu. Ożeni się z Beatrix dopiero po tym. jak Peter zostanie pasowany na rycerza. A potem wyśle ją z Peterem do Caen?
I nagle przyszła jej do głowy pewna myśl… inaczej odczytała jego słowa… Gwałtownie zaczerpnęła tchu.
– Uważaj!
Chwyciła gałąź w ostatniej chwili, o mało nie spadla z drzewa.
– Do diabła. Linneo! Idę po ciebie – powiedział Axton stanowczym tonem.
– Zaczekaj! – krzyknęła, mocno chwytając gałąź. Nie chciała robić sobie nadziei, ale…
– Dlaczego Beatrix musi czekać, aż Peter zostanie pasowany na rycerza? Podjechał tak blisko drzewa, ze znalazł się tuż pod nią. Gdyby podniósł rękę, prawdopodobnie dotknąłby jej stopy. Siedział na koniu i przyglądał się jej uważnie. Kiedy mówił o Beatrix, na jego twarzy pojawił się uśmieszek, który teraz zniknął. Axton był poważny, a może nawet trochę zaniepokojony?
– Ponieważ chcę ożenić się z tobą, Linneo, a nie z twoja, siostrą.
– Ale… ale… – Dobrze słyszała, co powiedział, lecz bała się uwierzyć jego słowom. Chce się ożenić z nią, z drugą siostrą? – Przecież walczyłeś o to, żeby zdobyć Beatrix. I Maidenstone.
Przytaknął. Jego twarz wyrażała zatroskanie.
– A teraz proszę cię, żebyś zgodziła się zostać moją żoną.
– Ale… Linnea urwała, starając się uporządkować myśli, próbując uwierzyć w to, co usłyszała. – Ale co będzie z zamkiem Maidenstone?
– Należy teraz do rodziny de la Manse i tak już pozostanie. To, że dwaj synowie mojego ojca żenił się z dwiema córkami twojego ojca. niczego tu nie zmienia. – Teraz on zrobił pauzę. – Wyjdź za mnie. Linneo, ale tym razem jako Linnea, jako kobieta, którą muszę mieć przy sobie, jeśli mam być szczęśliwy.
Mówił poważnie! Naprawdę poważnie! Przeżywała tak wielkie emocje. te nie była w stanic mu odpowiedzieć. Łzy nabiegły jej do oczu i sprawiły, że jego sylwetka wydawała się kołysać; kurczowo ściskała gałąź i próbowała wydobyć głos ze ściśniętego gardła.
Jej milczenie przedłużało się. Axton spochmurniał.
– Wiem, że trudno ci uwierzyć w to, że będę dobrym mężem. Krzyczałem na ciebie. Nie panowałem nad swym gniewem. Niewoliłem cię zarówno w gniewie, jak i w przystępach pożądania, którego czasami nienawidziłem.
– Nienawidziłeś? – zapytała, czując, że radosny nastrój zaczyna się ulatniać.
Pokręcił głową.
– Nie, nie to miałem na myśli. Nienawidziłem się za to, że tak bardzo cię pragnąłem.
– Może tylko to do mnie czujesz – wyszeptała, chociaż ta myśl doprowadzała ją do rozpaczy. – Może łączy nas tylko fizyczna więź…
– Nie! Jestem pewien, Linneo, że łączy nas znacznie więcej.
– Dopiero teraz tak mówisz – powiedziała; jej radosne podniecenie opadło w zderzeniu z twardą rzeczywistością. – Kiedy leżymy obok siebie, zapominasz, że cię oszukałam. Że robiłam, z siebie nierządnicę – dodała, chociaż słowa więzły jej w gardle.
– Święty Judo! – zawołał. – Byłem głupcem… straszliwym głupcem. Jak mogłem powiedzieć coś takiego! Ale teraz jestem już mądrzejszy i proszę cię, żebyś mi wybaczyła,
– Co to znaczy, że jesteś mądrzejszy?
– Poznałem cię, dowiedziałem się, że twoja babka uważała, że jako druga siostra jesteś gorsza od Beatrix. Wiem, jak bardzo kochasz siostrę i jak ona kocha ciebie. Teraz już wiem – dodał powoli – dlaczego gotowa byłaś poświęcić się dla Beatrix i jak rozpaczliwie walczyłaś o miłość; o to, żeby zostać zaakceptowaną.
Podniósł rękę. Linnea poczuła, że dotknął jej nogi, otoczył palcami w kostce, nie władczym gestem, ale łagodnie, delikatnie.
– Musisz to wiedzieć. Linneo de Valcourt. Jesteś kochana. Kocha cię twoja siostra, ale jeszcze bardziej kocham cię ja. Kochani cię całym sercem i dusza… Chciałbym, żebyś została moją żoną, chciałbym cię wyróżnić, uhonorować i kochać przez całe życic i jeszcze dłużej.
Linnea prawie nie rozumiała jego stów; tak były zdumiewające i niespodziewane. Nie mogła sobie poradzić z własnymi emocjami, miała wrażenie, że cały świat tańczy i wiruje.
Otarła mokre od łez oczy wierzchem dłoni. Siedział na swoim wierzchowcu, wpatrzony w nią z poważną miną. Nie miał hełmu ani kaptura i jego krótko przystrzyżone włosy lekko falowały poruszane wieczornym wiatrem;
"Siostry" отзывы
Отзывы читателей о книге "Siostry". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Siostry" друзьям в соцсетях.