Przedwczesna śmierć pięknej, pełnej życia kobiety wstrząsnęła Carlem. Po chwili początkowy szok minął, zastąpił go smutek. Carlo przypomniał sobie, jak niegdyś zadurzył się w Dawn po uszy – i jak się to skończyło. Na jego młodzieńcze uczucie odpowiedziała chciwością, przebiegłością i zdradą. Jego miłość nie wytrzymała tej próby. Pozostała tylko pustka i determinacja, by utrzymać jakoś to nieudane małżeństwo. Dla dobra córki.

A teraz Dawn odeszła, zaś jej kuzynka Serena wolała przesłać mu telegram niż zadzwonić. Nie mogła jaśniej wyrazić, jak bardzo nadal go nienawidzi.

Zadzwonił do Anglii. Telefon odebrała nie znana mu kobieta.

– Nazywam się Carlo Valetti – powiedział. – Chciałbym mówić z panną Fletcher.

Usłyszał, jak kobieta powtarza jego słowa. Po dłuższej chwili w słuchawce usłyszał:

– Serena Fletcher. Słucham.

Przez telefon jej głos wydawał się niższy, poza tym jednak brzmiał zupełnie tak, jak go Carlo zapamiętał: swobodnie i pewnie, lecz z dźwięczącą gdzieś zmysłową nutą, która tak bardzo na niego działała.

– Właśnie otrzymałem twój telegram – wyjaśnił. – Proszę, powiedz mi, co się stało.

– Dawn zachorowała na zapalenie płuc. Wyglądało na to, że najgorsze już minęło – wtedy jednak nastąpił atak serca.

– Jak długo chorowała?

– Cztery dni.

– Cztery dni – i nikt mnie nie powiadomił? – wykrzyknął.

– Dawn błagała, abym tego nie robiła. Nie chciała, żebyś przyjeżdżał.

Carlo z trudem opanował gniew.

– A moja córka? Jak się czuje?

– Jest wstrząśnięta, jak zresztą można się było tego spodziewać. Staram się ją uspokoić.

– Chciałbym z nią mówić.

– Obawiam się, że to niemożliwe.

– Co to znaczy: niemożliwe?

– Śpi, a ja nie zamierzam jej budzić.

Carlo nie był przygotowany na tak zdecydowaną odmowę.

– Natychmiast poproś do telefonu moją córkę – rozkazał głosem, na dźwięk którego jego podwładni rzuciliby się do ucieczki.

– Louisa płakała przez całą noc – padła niezwykle stanowcza odpowiedź. – Jest wyczerpana. Zrozum, że nie zamierzam jej budzić.

Myśl o maleńkiej, zapłakanej Louisie zabolała go tak mocno, że przez moment nie potrafił wykrztusić ani słowa. Zacisnął palce na słuchawce, próbując odzyskać panowanie nad sobą. Dawn była złą matką, tylko od czasu do czasu zasypywała córkę prezentami i nie szczędziła jej dowodów czułości, po czym zaniedbywała ją całkowicie. Louisa jednak bardzo ją kochała i z pewnością nie może pogodzić się z jej śmiercią. To on powinien trzymać w tej chwili w ramionach swoje dziecko i tulić je do snu. Nagle poczuł, że szczerze nienawidzi Sereny.

Jednak kiedy przemówił, jego głos nie zdradził targających nim uczuć. Na tyle odzyskał równowagę, by postarać się o odrobinę dyplomacji.

– Sereno, wiem, co myślisz. Uważasz, że postępujesz właściwie, z pewnością jednak zdajesz sobie sprawę, że w tej chwili Louisa potrzebuje właśnie mnie. Kto może pocieszyć ją lepiej niż jej własny ojciec?

Cisza w słuchawce trwała bardzo długo.

– Sereno?

– Jestem. Przykro mi, ale nie zgadzam się z tobą.

Dawn oddała córkę pod moją opiekę. Musiałam przyrzec, że się nią zajmę.

– Myślę, że jej ojciec ma także coś do powiedzenia w tej sprawie – powiedział przez zaciśnięte zęby.

– Dawn sporządziła testament, w którym przekazała mi wyłączną opiekę nad Louisa. Ona zostanie u mnie, Carlo. Dałam słowo.

– Co właściwie powiedziała ci Dawn?

– Wiesz dobrze, co. Miałeś zamiar wyrzucić ją z domu, rozwieść się z nią. Już nigdy nie zobaczyłaby Louisy.

– Sereno…

– Nie mogę tego pojąć. Jakim trzeba być potworem, by grozić własnej żonie czymś tak okropnym? Wiem jedno. Cieszę się, że zdążyła uciec. Błagała, abym zatrzymała Louisę przy sobie i zamierzam to zrobić. Nie szukaj jej, Carlo. I tak jej nie znajdziesz – Serena urwała gwałtownie, Carlo dosłyszał drżenie w jej głosie.

– Nie ma sensu mówić o tym w tej chwili – oznajmił szorstko. – Przedyskutujemy to na miejscu.

– Przyjeżdżasz tu? – spytała z lękiem.

– Oczywiście – rzucił ostro, po czym dodał z lodowatą ironią: – Nawet taki potwór jak ja ma dość przyzwoitości, by przyjechać na pogrzeb własnej żony.

– Usłyszał, jak Serena gwałtownie wciąga powietrze.

– Czy byłabyś tak uprzejma i powiedziała mi, na kiedy go zaplanowano?

– Na przyszły wtorek – podała mu godzinę i miejsce.

– Dziękuję. Sprawdzę to.

– Czyżbyś sądził, że cię okłamuję? – spytała z furią.

– Sama zaczęłaś tę wojnę. Nie miej do mnie pretensji, że traktuję cię jak wroga.

Gwałtownie odłożył słuchawkę. Jego twarz stężała z wściekłości, poza tym jednak nie okazywał szarpiących nim uczuć. Już dawno nauczył się samokontroli, cecha ta bowiem była niezbędna dla kogoś, kto prowadził samochód wyścigowy, kierował wielką firmą i żył u boku niewiernej żony. Serena jednak potrafiła wyprowadzić go z równowagi. Choć od ich pierwszego spotkania dzieliło go pięć lat i tysiąc mil, myśl o niej wciąż nie dawała mu spokoju. Rozmowa z nią tylko pozornie była pełna napięcia i wrogości, oboje maskowali tylko inne uczucia – uczucia, do których nie chcieli się przyznać.

Wstał, podszedł do okna i spojrzał na ruchliwą Via Venetto. Dawn bardzo lubiła tę ulicę, pełną drogich sklepów i restauracji. Uwielbiała zresztą całe to wspaniałe, beztroskie życie, które zapewniał jej majątek męża.

Pieniądze pochodziły z Valetti Motors, dzieła legendarnego włoskiego kierowcy wyścigowego, Emilia Valettiego, sześciokrotnego medalisty Mistrzostw Świata Formuły 1, a następnie założyciela firmy, która miała zapewnić sławę jego nazwisku. Produkował w niej eleganckie, supermodne samochody sportowe, kupowane przez bogaczy za ogromne pieniądze. Poza tym budował też samochody wyścigowe, które brały udział w zawodach, często z powodzeniem.

Carlo wychował się w domu zdominowanym przez ojca. Sam również został kierowcą wyścigowym i przez kilka lat prowadził przyjemne, barwne życie. Był atrakcyjnym chłopcem, wysokim, szczupłym i silnym, z ciemnymi włosami i oczami, o dostatecznie pogodnym usposobieniu, by sprawiać wrażenie lekkoducha. W istocie nigdy nie był lekkomyślny, teraz zaś, po latach pełnych trosk i kłopotów, jego twarz stała się posępna. Miał trzydzieści dwa lata, lecz ciągłe zmartwienia zdążyły już wyżłobić gorzkie zmarszczki w kącikach jego oczu, a zmysłowe usta wykrzywiał cyniczny grymas.

W wieku dwudziestu dwóch lat poznał Dawn Fletcher, która była od niego o rok starsza. Pojechał do Monzy, na Grand Prix Włoch, ona również zjawiła się tam u boku innego kierowcy. Weszła do boksu, w którym przygotowywano samochód Carla, i natychmiast przeprosiła za pomyłkę. Oszołomiła go jej uroda, żywotność i elegancja. Po upływie niecałego miesiąca byli już małżeństwem.

Brakowało mu dojrzałości, aby przejrzeć zamiary tej sprytnej, wyrachowanej kobiety. Jej „pomyłka" nie była przypadkiem. Dawn z rozmysłem postanowiła poznać i usidlić dziedzica fortuny Valettich. Carlo wiedział o tym, bowiem po latach, podczas jednej z ich gwałtownych kłótni, sama mu o tym powiedziała. Czasami w złości Dawn zapominała o wyrachowaniu.

Niedługo potem umarł jego ojciec i Carlo musiał porzucić wyścigi, by zająć się firmą. To, co zastał, przeraziło go. Za błyszczącą fasadą Valetti Motors kryła się ruina. Działalność handlowa istniała tylko po to, by umożliwić ojcu uczestnictwo w rajdach. Przez lata Emilio Valetti lekkomyślnie wyrzucał pieniądze na swą ulubioną rozrywkę, zupełnie nie przejmując się niebezpiecznym zachwianiem równowagi finansowej firmy. Carlo rozpoczął twardą kampanię, ograniczającą marnotrawstwo. Wtedy właśnie narodziła się jego reputacja bezwzględnego skąpca. Nie dbał o to. Przeciwnie, czasem pomagało to przekonać banki, aby udzieliły mu sporych pożyczek, koniecznych do utrzymania przedsiębiorstwa. Nagle bardzo szybko musiał dorosnąć i wtedy utracił nawet to niewielkie uczucie, jakim darzyła go żona. Dawn poślubiła chłopca, po czym niespodziewanie znalazła się u boku spiętego, poważnego mężczyzny. Nie kochała go dość mocno, by wspomóc go w jego walce, szybko więc znudziła się młodym mężem. Kiedy prosił, by nieco ograniczyła wydatki, wpadała w furię.

Jedynie Louisa nadawała sens jego życiu. Uwielbiał tę małą istotkę od momentu jej narodzin, a przez następne trzy lata jego miłość stała się jeszcze silniejsza.

Pewnego dnia, po szczególnie ostrej dyskusji na temat ogromnych długów Dawn i jej zamiłowania do hazardu, Carlo wrócił do domu i stwierdził, że obie zniknęły. Znalazł liścik od Dawn, w którym pisała, że wyjechała do Anglii odwiedzić rodzinę. Wiedział, że wraz z młodszą kuzynką zostały wychowane przez dziadków, lecz Dawn nie była specjalnie związana z rodziną. Nigdy ich nie odwiedzała, nie zapraszała też nikogo do Włoch, toteż ta nagła ucieczka, bez uprzedzenia, zaniepokoiła go. Dawn dawała mu w ten sposób do zrozumienia, że jeśli będzie robił jej jakiekolwiek wymówki, pozbawi go możliwości widywania się z córką. Mogła i potrafiła to zrobić. Natychmiast wyruszył do Anglii, do Delmer, gdzie mieszkali jej krewni.

Senne miasteczko leżało w samym sercu angielskiej równiny, otoczone łagodnymi wzgórzami. W innych okolicznościach Carlo mógłby zachwycić się atmosferą spokoju i pięknem okolicy, teraz jednak z irytacją przyjął fakt, że pociąg zatrzymywał się w odległości trzydziestu kilometrów od celu jego podróży. Musiał wypożyczyć samochód i oczywiście zabłądził.

Wreszcie dotarł na miejsce, wyczerpany i zły, by ujrzeć Dawn wyciągniętą na hamaku w ogrodzie obok wielkiego, starego domu. Jego żona uniosła wzrok i uśmiechnęła się, nie do niego jednak, lecz ciesząc się z własnej przebiegłości – tak łatwo zwabiła go przecież do Anglii.

– Kochanie, myślałam, że już nigdy się nie zjawisz – powiedziała.

– Gdzie jest Louisa? – spytał natychmiast.

Dawn wzruszyła ramionami.

– Przypuszczam, że Serena gdzieś ją zabrała.

– Przypuszczasz?! Nie wiesz nawet, gdzie jest twoja córka, i zupełnie się tym nie przejmujesz?

– A powinnam? Jeśli nie jest z Serena, to pewnie siedzi u dziadków. Wszyscy ją uwielbiają.

– Wszyscy, oprócz jej matki – stwierdził ponuro.

– Jesteś niesprawiedliwy. Wczoraj spędziłam bardzo męczący dzień kupując jej ubrania w uroczym dziecięcym butiku. A ona, zamiast się ucieszyć, zaczęła płakać i narzekać, aż w końcu musiałam odprowadzić ją do domu.

– Ona ma trzy lata – przypomniał jej Carlo. – Nie nauczyła się jeszcze, że drogie stroje dają szczęście i mam nadzieję, że nigdy nie będzie tak uważać.

Dawn jęknęła.

– O Boże, tylko nie to. Kolejna kłótnia o moje rachunki.

– Nie przyjechałem tu, żeby się kłócić. Chcę zabrać Louisę i wrócić prosto do domu – oświadczył twardo.

– To byłoby bardzo nieuprzejme i okrutne w stosunku do moich dziadków. Nie sądzę jednak, abyś się tym przejmował – stwierdziła omdlewającym tonem.

– Nie mam zamiaru być nieuprzejmy… – zaczął, lecz urwał na widok Louisy, wyłaniającej się spomiędzy drzew niewielkiego zagajnika, sąsiadującego z ogrodem. Oniemiały ze szczęścia rozłożył ramiona, a ona z radością podbiegła do niego. Przez moment zapomniał o wszystkim tuląc ją do siebie i napawając się dźwiękiem jej głosu.

– Na miłość boską! – wykrzyknęła Dawn z rozpaczą i odciągnęła od niego dziecko. – Ta śliczna nowa sukienka. Kosztowała majątek, a popatrz tylko na nią! – zaczęła otrzepywać materiał z suchych skrawków liści i trawy, ze złością spoglądając na dziewczynkę.

Uśmiech dziecka zniknął.

– Zostaw ją w spokoju – powiedział Carlo. – Czy to ważne, jak wygląda? Przecież się bawi.

W tym momencie z zagajnika wyłoniła się młoda kobieta, nie! raczej dziewczyna. Jej miękkie, brązowe włosy były niedbale upięte. Miała na sobie spłowiały bawełniany podkoszulek i stare dżinsy, obcięte tuż poniżej kolan, odsłaniające szczupłe, opalone łydki i bose stopy. Choć nie było w nim nic z poety, Carlo pomyślał nagle, że nieznajoma przypomina leśną nimfę.

– O, jesteś – zawołała i Louisa podbiegła do niej.

– Czemu mi uciekłaś, małpeczko?

– Widzisz, mówiłam ci, że Serena się nią zajęła – stwierdziła Dawn.

– Jak widać, nie do końca – odparł zimno Carlo i podniósł się uprzejmie, aby powitać kuzynkę żony.

– Sereno, kochanie, to mój okropny mąż – powiedziała figlarnie Dawn. – Zdołał jakoś, na pięć minut, oderwać się od pracy i odszukał mnie tutaj.

Serena nie roześmiała się. Podała Carlowi rękę, on zaś ujął ją i poczuł prawdziwy wstrząs dotykając tej miękkiej dłoni. Ona tymczasem wolną ręką odgarnęła niesforny kosmyk włosów, który opadł jej na twarz. Przywitała go z powagą, a jej zielone oczy zmierzyły go od stóp do głów, jakby poddając ocenie. To badawcze spojrzenie zirytowało Carla. Przywykł, że to on ocenia ludzi.

– I co? – spytał zimno. – Czy sądzisz, że jestem okropny?

Sam nie wiedział, czemu zadał jej to pytanie – wymuszone żarty były obce jego naturze. Zmieszanie Carla jeszcze wzrosło, gdy dziewczyna puściła jego dłoń i stwierdziła cicho: