– Masz ochotę się kochać, Melissa? – spytała, kiedy sączyłam wino.

Postawiłam kieliszek na stole, popatrzyłam na nią ze zmieszaniem i kiwnęłam przytakująco głową.

– Ale musisz mnie tego nauczyć…

Nauczyć mnie kochania się z kobietą, czy nauczyć mnie kochać? Być może te dwie rzeczy wzajemnie się uzupełniają…


23 lutego 5.45

Sobota w nocy, a może raczej niedziela rano, zważywszy, że noc już minęła, a niebo się rozjaśniło. Jestem szczęśliwa, pamiętniku, moje ciało napełnia ogromna euforia, którą tłumi nieco poczucie błogości; ogarnia mnie totalny, słodki spokój. Dziś w nocy odkryłam, że pójście na całość z kimś, kto ci się podoba i kto zawładnął twymi zmysłami, jest czymś świętym; wtedy seks przestaje być tylko seksem, a zaczyna być miłością, gdy wdychasz zapach pachnących włosów na jego karku lub pieścisz silne i delikatne ramiona, gładzisz jego włosy.

Nie czułam żadnego niepokoju, wiedziałam, co mam zrobić. Wiedziałam, że zawiodę rodziców. Wsiadałam do samochodu prawie nieznanego dwudziestosiedmiolatka, pociągającego profesora matematyki, kogoś, kto rozpalił moje zmysły. Czekałam na niego pod domem, pod olbrzymią pinią, i zobaczyłam, jak zbliża się powoli jego zielony samochód; profesor siedział w środku, w szaliku okręconym dokoła szyi i w okularach, których odbicie mnie oślepiało. W przeciwieństwie do tego, co powiedział mi kilka dni wcześniej, nie czekałam, aż zadzwoni, by przykazać, w co mam się ubrać. Wyjęłam bieliznę z pierwszej szuflady, włożyłam ją, a na nią wciągnęłam czarną sukienkę. Spojrzałam na siebie w lustrze, zrobiłam grymas, dochodząc do wniosku, że czegoś mi brakuje; wsunęłam rękę pod spódnicę i ściągnęłam majtki; wtedy uśmiechnęłam się i cicho szepnęłam: „Teraz jesteś doskonała", i posłałam sobie całusa.

Gdy wyszłam z domu, czułam chłód, jaki wdzierał mi się pod spódnicę, ostry wiatr muskał moje nagie łono. Kiedy wsiadłam do samochodu, profesor spojrzał na mnie rozpalonymi, zachwyconymi oczami i rzekł:

– Nie włożyłaś tego, o co cię prosiłem.

Utkwiłam wzrok w drodze przed sobą i powiedziałam:

– Wiem, nieposłuszeństwo wobec nauczycieli jest czymś, co mi najlepiej wychodzi.

Pocałował mnie trochę za głośno w policzek i pojechaliśmy w jakieś tajemne miejsce.

Ciągle przeczesywałam palcami włosy, jemu prawdopodobnie wydawało się, że to napięcie, ale było to tylko lekkie podniecenie. Podniecenie, że mogę go mieć tam, natychmiast, bez żadnych ceregieli. Nie wiem, o czym rozmawialiśmy podczas jazdy, ponieważ moją głowę zaprzątała myśl, by go posiąść. Patrzyłam mu w oczy, gdy prowadził samochód; podobają mi się jego oczy z długimi czarnymi rzęsami, oczy intrygujące, magnetyczne. Spostrzegłam, że rzuca mi ukradkowe spojrzenia, ale udawałam, że ich nie widzę, co również stanowiło element gry. Potem dotarliśmy do raju, a może do piekła, wszystko zależy od punktu widzenia. Przejechaliśmy jego samochodem wiele dróg i dróżek, opuszczonych i tak wąskich, że wydawało mi się, iż w ogóle nie da się nimi poruszać. Minęliśmy walący się kościół, porośnięty bluszczem i mchem, i wtedy Valerio powiedział:

– Szukaj po twojej lewej stronie fontanny, to miejsce znajduje się zaraz za nią, przy poprzecznej drodze.

Przyglądałam się uważnie drodze, mając nadzieję, że jak najszybciej znajdę fontannę w tym ciemnym labiryncie.

– Jest! – krzyknęłam trochę za głośno.

Zgasił silnik przed zieloną, zardzewiałą bramą, a reflektory samochodu oświetliły znajdujący się nad nią napis; dwa imiona umieszczone na powiewającym na wietrze sercu: Valerio i Melissa.

Popatrzyłam na to ze zdumieniem.

– Nie mogę w to uwierzyć!… – powiedział z uśmiechem. Potem odwrócił się do mnie i szepnął: – Widzisz? Jesteśmy zapisani w gwiazdach.

Nie zrozumiałam, co chciał powiedzieć, w każdym razie to „jesteśmy" dodało mi otuchy i sprawiło, że poczułam się cząstką pewnej całości, złożonej z dwóch podobnych istot, a nie dwóch różnych, takich jak ja i lustro.

Przestraszyłam się tego raju, ponieważ był ciemny, urwisty i nie do pokonania, zwłaszcza w kozakach na wysokich obcasach. Starałam się kurczowo uchwycić go, chciałam poczuć jego ciepło. Ciągle potykaliśmy się o jakieś głazy na tych wąziutkich, ciemnych dróżkach, otoczonych murami, widziałam tylko niebo, tej nocy wyjątkowo rozgwieżdżone, i księżyc, który przesuwał się raz w tę, raz w drugą stronę, bawiąc się z nami w chowanego. Nie wiem czemu, ale to miejsce robiło na mnie makabryczne, ponure wrażenie. Myślałam głupio – a może i słusznie – że gdzieś w pobliżu odprawia się czarna msza, a ja jestem wyznaczoną ofiarą; zakapturzeni mężczyźni przywiążą mnie do stołu, ustawią dokoła świece i kandelabry, potem zgwałcą mnie po kolei, a na koniec zabiją sztyletem o zagiętym cienkim ostrzu. Ufałam mu jednak, a te myśli pewnie spowodowane były brakiem uświadomienia sobie tego magicznego momentu. Te dróżki, które wywoływały we mnie lęk, doprowadziły nas na polanę na urwisku, skąd słychać było, jak spienione morskie fale uderzają o brzeg. Były tam białe skały, gładkie i ogromne. Natychmiast sobie wyobraziłam, do czego mogłyby służyć. Zanim się zbliżyliśmy, potknęliśmy się po raz kolejny; pociągnął mnie do siebie, przysuwając mnie do swojej twarzy, musnęliśmy się ustami – choć nie był to pocałunek – wchłaniając nasze zapachy i wsłuchując się w nasze oddechy. Potem zbliżyliśmy się do siebie i pożeraliśmy swoje usta, ssąc je i kąsając. Nasze języki spotkały się -jego był ciepły i miękki, pieścił mnie w środku jak piórko, ale jednocześnie przyprawiał o drżenie. Nasze pocałunki były coraz żarliwsze, aż wreszcie spytał mnie, czy może mnie dotknąć, czy jest to odpowiedni moment. Tak, odpowiedziałam, to właściwy moment. Zatkało go, gdy odkrył, że nie mam majtek, przez kilka sekund zamarł w bezruchu. Potem poczułam, jak jego palce pieszczą ten wulkan, który gotował się do erupcji. Powiedział, że chce zobaczyć, jak smakuję.

Usiadłam więc na jednej z tych olbrzymich skał; jego język pieścił moją szparkę, tak jak ręka matki pieści policzek noworodka – powoli, delikatnie. Odbierałam tę rozkosz jak coś nieuchronnego i ciągłego, silnego i kruchego zarazem, traciłam poczucie rzeczywistości.

Podniósł się i pocałował mnie; poczułam w jego ustach moją własną wydzielinę, która wydała mi się słodka. Już kilka razy dotknęłam jego członka i czułam przez dżinsy, że jest twardy i wielki; rozpiął spodnie i zaoferował mi go. Nigdy wcześniej nie byłam z obrzezanym mężczyzną, nie wiedziałam, że żołądź jest już odsłonięta. Wyglądała jak gładki i miękki czubek i nie mogłam sobie darować, by się do niej nie zbliżyć. Podniosłam się i nachylając się do jego ucha, szepnęłam:

– Zerżnij mnie.

On też tego chciał, a gdy wstawałam z klęczek, spytał, od kogo nauczyłam się tak lizać, bo mój wężowaty język doprowadził go do szału.

Powiedział mi, bym się odwróciła plecami, wypinając pośladki. Najpierw je obserwował; to zachowanie wydało mi się dziwne, ale jego wzrok utkwiony w mych okrągłościach bardzo mnie podniecił. Opierając się rękami o zimny, gładki kamień, czekałam na pierwszy ruch. Przysunął się i trafił do celu. Chciałam, żeby opowiadał, w jaki sposób mu się oddawałam -jak kurewka, która jest wiecznie nienasycona. Jęknęłam przyzwalająco, czemu towarzyszyło zdecydowane, dobrze wymierzone pchnięcie. Potem cofnęłam się, rozszczepiając te przyjemne puzzle. Błagał, bym ponownie pozwoliła mu znaleźć się w środku, ale powiedziałam, że jeśli poczekamy kilka minut, nim posiądziemy swe ciała, odczujemy jeszcze silniejszą rozkosz.

– Chodźmy do samochodu – zaproponowałam. – Będzie nam wygodniej.

Ponownie przemierzyliśmy ponury labirynt, ale tym razem już się nie bałam, tysiące mrówek przebiegło mi po ciele, jakby bawiły się w berka, sprawiając, że chwilami czułam niepokój, a chwilami euforię, euforię nie do opisania. Zanim weszłam ponownie do samochodu, spojrzałam na imiona wypisane na bramie i uśmiechnęłam się, wpuszczając go pierwszego. Natychmiast rozebrałam się, kompletnie; chciałam, by każda komórka mojego ciała i skóry mogła dotknąć każdej jego komórki, wymieniając się nowymi odczuciami, pełnymi egzaltacji. Usiadłam na nim i zaczęłam go ujeżdżać z werwą, przeplatając delikatne, rytmiczne ruchy zdecydowanymi, wyraźnymi i ostrymi pchnięciami. Liżąc go i całując, słyszałam, jak jęczy. Umieram, gdy on jęczy, tracę kontrolę. Łatwo przy nim stracić kontrolę.

– No i mamy dwoje panujących – stwierdził w pewnym momencie. – Jak to zrobimy, by jedno podporządkowało się drugiemu?

– Dwoje panujących pieprzy się i oboje zażywają rozkoszy – odpowiedziałam.

Zakończyłam szybkimi, ostrymi ruchami i w magiczny sposób uchwyciłam tę rozkosz, jakiej jeszcze nie potrafił mi dać żaden mężczyzna, tę rozkosz, którą tylko ja sama potrafię sobie sprawić. Poczułam wszechogarniające spazmy, w pochwie, w nogach, w ramionach, nawet na twarzy. Całe moje ciało stało się jednym świętowaniem. Zdjął koszulkę i poczułam jego nagi, owłosiony i rozpalony tors w zetknięciu z mym białym i gładkim biustem. Potarłam sutkami o to cudowne odkrycie, pieściłam je obiema rękami, by zawładnąć nim całkowicie.

Potem zeszłam z niego, a on powiedział:

– Dotknij go palcem.

Zrobiłam to – zdumiona – i odkryłam, że jego członek płacze. Instynktownie zbliżyłam usta i połknęłam tę najmilszą i najsłodszą spermę, jakiej kiedykolwiek skosztowałam.

Objął mnie i przez chwilę, która wydawała mi się wiecznością, odniosłam wrażenie, że mam wszystko. Potem delikatnie oparł moją głowę o fotel i siedziałam tak dalej, naga, skulona, oświetlona księżycowym blaskiem.

Miałam zamknięte oczy, ale mimo to wyczuwałam na sobie jego spojrzenie. Myślałam, że to niesprawiedliwe patrzeć tak na kogoś przez cały czas, i o tym, że mężczyźni nigdy nie zadowalają się do końca ciałem kobiety – oprócz pieszczenia i całowania go chcieliby je dodatkowo zakodować w głowie i nigdy nie wykreślać. Zastanawiałam się, co czuł, obserwując moje uśpione, nieruchome ciało. Ja nie muszę koniecznie patrzeć, muszę natomiast czuć, i tej właśnie nocy odczułam to. Starałam się powstrzymać śmiech, gdy zaczął gderać i narzekać, że nie może znaleźć zapalniczki. Z zamkniętymi oczami, chrapliwym głosem powiedziałam mu, że widziałam, jak wypadła z kieszeni koszulki, gdy rzucił ją na przednie siedzenie. Uchylił okno, wpuszczając do środka chłód, którego wcześniej nie czułam.

Potem, po wielu minutach ciszy, wydychając dym z papierosa, powiedział:

– Nigdy czegoś podobnego nie zrobiłem. Wiedziałam, co miał na myśli, czułam, że nadszedł czas na poważną rozmowę, która mogła zburzyć lub – całkiem na odwrót – umocnić nasz niebezpieczny, prowizoryczny i podniecający związek.

Przysunęłam się powoli do jego pleców, kładąc na nich moją rękę i opierając na niej usta. Odczekałam chwilę, zanim zaczęłam mówić, ale już od pierwszej chwili wiedziałam, co powinnam była powiedzieć.

– To, że nigdy tego nie robiłeś, nie oznacza, że był to błąd.

– Ale nie oznacza też, że to było słuszne – rzekł, wciągając kolejną porcję dymu.

– A co to nas obchodzi, czy to słuszne, czy nie? Najważniejsze, że było nam dobrze, że przeżyliśmy to tak intensywnie. – Przygryzłam wargi, gdy uświadomiłam sobie, że dorosły mężczyzna i tak nie posłucha zarozumiałej dziewczyny.

A jednak odwrócił się, wyrzucił papierosa i usłyszałam:

– No i właśnie dlatego tracę dla ciebie głowę. Jesteś dojrzała, inteligentna i masz w sobie bezgraniczną namiętność.

Rozpoznał ją, pamiętniku. Namiętność, oczywiście. Gdy odwoził mnie do domu, powiedział, że byłoby lepiej, gdybyśmy przestali się spotykać jako nauczyciel i uczennica, bo już nigdy nie będzie mnie traktować w ten sposób, i dodał, że nigdy nie miesza pracy z przyjemnością. Odpowiedziałam, że mi to pasuje, pocałowałam go w policzek i otworzyłam bramę. Czekał, aż wejdę do środka.


24 lutego

Dziś rano nie poszłam do szkoły, byłam zbyt zmęczona. Na dodatek dziś wieczorem będzie premiera przedstawienia, mam zatem usprawiedliwienie.

Przed obiadem dostałam informację od Letizii, że dokładnie o 21.00 będzie tam, by mnie oglądać. Letizia… wczoraj zapomniałam o niej. Ale jak można połączyć perfekcję z perfekcją? Wczoraj miałam Valeria, i to mi wystarczało; dzisiaj jestem sama, a sama już sobie nie wystarczam (dlaczego sama już sobie nie wystarczam?), chcę Letizii.

PS Co za kretyn z tego Fabrizia! Ubzdurał sobie, że przyjdzie razem z żoną, by się ze mną spotkać! Na szczęście nie jest zbyt uparty i w końcu go przekonałam, żeby został w domu.


1.50

Dziś wieczorem nie byłam specjalnie poruszona, a nawet ogarniała mnie lekka apatia i nie mogłam się doczekać końca. Wszyscy pozostali podrygiwali, jedni ze strachu, inni z radości, ja natomiast stałam za kurtyną, obserwując wchodzących ludzi i wypatrując, czy jest już Letizia. Nie widziałam jej. Aldo, nasz scenograf, zawołał mnie, mówiąc, że już zaczynamy. Zgaszono więc światła na widowni i zapalono na scenie. Wbiegłam na scenę jak strzała wypuszczona z łuku, tryskając energią dokładnie tak, jak zawsze prosił mnie reżyser w trakcie prób, co mi się zresztą nigdy nie udawało. Eliza Doolittle zszokowała wszystkich, nawet siebie samą, ukazując całkowicie nową naturalność gestów i wyrazu; byłam tym zachwycona. Próbowałam dojrzeć ze sceny Letizię, ale bez rezultatu. I tak doczekałam aż do końca przedstawienia, gratulacji oraz aplauzów i zza opuszczonej już kurtyny w dalszym ciągu obserwowałam gości, by natknąć się na jej wzrok. Byli tam moi rodzice, wniebowzięci, i głośno klaskali, była Alessandra, której nie widziałam od miesięcy, no i na szczęście ani cienia Fabrizia.